Łączna liczba wyświetleń

sobota, 24 listopada 2012

Przerwa...

Przerwa techniczna. Można powiedzieć, że to koniec sezonu. Czas na poprawki, pozdrawiam i dzięki za obecność. Zapraszam do grupy Kluczborskiego Bastionu na fb i dalszej wkręty w tematykę zombi. Dalsze dzieje "czwórki" w przyszłości.

Pozdrawiam, jendró - Dżej Dżej.



Link do grupy na fb.

Bezpośredni kontakt mailowy ze mną...

piątek, 16 listopada 2012

29.12.2010 "Koniec"


29.12.2010 „Koniec”

- Nie wiem dlaczego to zrobiłem - powiedział po chwili Vi, dalej staliśmy na dziedzińcu.
- Co zrobiłeś? - spytałem.
- No jak robiliśmy przegląd broni to rozładowałem magazynek z klamki Czarnej - odpowiedział.
- Ja też, ale wiem, że kurwa dzięki tobie teraz żyję - odpowiedziałem - odpal mi peta bo mi się ręce za bardzo trzęsą, o w mordę. - dodałem i zaciągnąłem się głęboko po chwili.
Przypomniała mi się reakcja z naszego pierwszego spotkania ze sztywnym, to było jeszcze koło chaty Benego, Młody żył… z ruskiego targu wyszedł na nas jeden sztywniak i musieliśmy sobie jakoś z nim poradzić. Potem widziałem jak ktoś z naszych sprawdzał czy nie zesrał się w gacie, ja też to zrobiłem chwilę wcześniej. Teraz powtórzyłem tę czynność i odetchnąłem z ulgą, że gacie czyste. Jeszcze tego by brakowało, ale było blisko i śmierci i obesrania. Dziwne to uczucie, kiedy ktoś celuje prosto w ciebie, a ty nie możesz nic zrobić i wiesz, że to koniec. Zawsze sobie myślałem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji, wspominałem obrazy ludzi czekających na rozstrzelanie przez Niemców w czasie wojny, niektórzy pękali, a niektórzy godni, wyprostowani czkali na śmierć. Oooo ja. Nie ma żadnych obrazów z całego życia i innych bzdetów. Tylko pustka. Koniec. Potem dopiero to jest jazda we łbie. Ciągłe myśli, że mało brakowało i stres… ale o tym może później.
Na samą myśl o tej akcji muszę się chwilę wyciszyć i zrelaksować bo ciągle mam sieczkę we łbie, bardzo niemiłe uczucie. Musze zacząć zbierać się do kupy bo przeze mnie może komuś stać się coś złego.
- Co z nią? - spytałem Viego i wskazałem głową na ścierwo MM.
- Wyrzucimy ją za bramę, niech ją zjedzą, należy się jej. Słyszałeś o czym gadała przez radio? Bo ja już nie wiem czy to czasem nie był sen.
- Coś do jakiejś ekipy, chyba mieli ją zgarnąć tu w pobliżu Bastionu. Myślisz, że jest zagrożenie?
- Kto wie, nigdy nie wiadomo. Wątpię żeby dla takiej mendy ryzykowali starcie z żywymi chyba, że jakiś kochanek tam był. Ale już by zaatakowali. Ile minęło? Pewnie im przekazała, że mamy broń i amunicję , nie?
- No kilkanaście minut od strzału minęło już chyba. Misiek cały? - spytałem Benego.
- Cały, cały, chyba się nią przejął - odpowiedział.
Ciało przykryliśmy szmatą. Poszliśmy na górę. Narada w kuchni. Zrobiło się siwo od dymu papierosowego. Wszyscy kopcili, jeden od drugiego…
- Mogło ich być więcej. - powiedział Vi - W każdej chwili mogą się tu zjawić. Co robimy? Jakieś pomysły, propozycje?
- Wzmocnić warty, czekać - powiedziałem.
- Spierdalajmy stąd do Puca - powiedział Misiek już całkiem optrzytomniony.
- Czekać w pełnej gotowości. - dodał Beny - Nawet na najgorsze, wzmocnić pakunki ewakuacyjne, sprawdzić stan lin na rogu Bastionu. W razie czego walczyć do końca, Bastion podpalić i ratować się.
- Myślę, że w razie czego oni sami nas podpalą, a ty jak uważasz?- spytałem.
- Ja bym tak zrobił.
- Racja, wejść nie dadzą rady, zarzucimy ich mołotowami, ale oni mogą zrobić to samo, jebani. - dodał Vi - Ja proponuję przygotować się do pieszej ewakuacji, zgarnąć całą broń i amunicję, żarcia tyle ile damy rade unieść. Ostatecznie skorzystamy z lin Homera i przy odrobinie szczęścia dostaniemy się w pół godziny do Puca. Strzelamy tylko w ostateczności i na pewniaka. Krótkofalówki zgarniamy, żeby była łączność w razie rozsypki.
- O ja pierdole - dodał Misiek w trakcie planowania. Wszyscy byliśmy przejęci.
Po godzinie byliśmy gotowi. Ktoś dał pomysł żeby spać w ubraniach. Zawsze to kilka minut do przodu. Nie uderzą na nas w dzień. Nikt by nie był na tyle głupi. Tylko pod osłoną nocy. Do rana była wzmocniona warta na dachu. Po obu stronach. Nic się nie działo. Czyściutko. Rano w kuchni nawet gadaliśmy, ze nasze wzmocnienia są niepotrzebne bo i tak nam nic nie grozi, jeśli noc była spokojna…
Sprawdziłem stan zapór na schodach. Na każdym piętrze blokada. Tylko odsunąć klocek drewna i popchnąć syf, sztywni zablokowani. Do okien na dole bez łomu nie podchodź. Nikt nie był w stanie się tu wedrzeć bez zrobienia hałasu.
Koło 12:00 spotkaliśmy się w kuchni. Wszystko grało…
- Słyszycie to? Czy mi się zdaje? - zagadnął Misiek.
- Ja też, kiedyś koleś jeździł autem z megafonami i robił reklamę cyrku - powiedziałem - Pojebało kogoś?
- Chyba tak - powiedział Vi - Coraz głośniej nie? Dżej Dżej, włącz radio, spytaj Puca może coś wie o tym.
- Siemka Pucu, co tak gra? - spytałem beztrosko.
- Kurwa panowie, jakiś pojeb autem z głośnikami wabi hordę, truposze za nim zapierdalają.
- Co?!
- No kurwa idą za nim jak w procesji. Coś jest nie tak. Dwa razy go widziałem na JPII, chyba całe miasto za nim idzie. Nie wiem o co chodzi.
Spojrzeliśmy po sobie. Strzeliła zapalniczka i poszedł dym z papierosa.
- Co to może być? - spytał Vi - Wszyscy w pogotowiu, zbiórka ze szpejem na dachu za 10 minut.
Szybko zbierałem rzeczy. Plecak spakowany. Duży bydlak, osiemdziesiąt litrów, wszystko tam miałem. Ważył chyba ze dwadzieścia kilogramów. Słyszałem jak paski strzelają jak zarzucałem go na plecy. Wtedy czułem nieco podekscytowania. Coś nowego. Mobilizacja jak przed wymarszem na wojnę. Spotkałem w kolejce na drabinę Miśka i Szybkiego. Wtachaliśmy to wszystko na górę, po chwili dołączyła do nas reszta.
- Zbliża się i oddala jebany - powiedział Vi po kilku minutach oczekiwania i rozglądania się z dachu.
- Może coś ciekawego się stanie - dodał Szybki.
- Ta, cyrk ze sztywnymi do nas przyjedzie - powiedziałem.
- Blisko nas jebany, wjedzie od rynku - powiedział Beny.
Staliśmy wszyscy po stronie Zamkowej. Po chwili wyjechał samochód, na pace miał trupy. Nie ruszały się. Były tam jeszcze głośniki z nich dobiegał ten odgłos. To co zobaczyłem za autem to…
- O kurwa! - krzyknął Vi - Wszyscy sztywni z miasta! Co on robi?!
Gość zwolnił w połowie Zamkowej. Drugi typ schowany za głośnikami, dopiero teraz go dojrzałem, wyrzucił dwa ciała na naszej wysokości, blisko bramy. Staliśmy i nie kumaliśmy co robią. Część sztywnych zatrzymała się i zaczęła obracać mięso. Auto turlało się dalej. Nawet nikt od nas nie wycelował do nich. Spora część pełzła dalej za samochodem w stronę skrzyżowania Y. Sztywnych była cała masa. Jeszcze tylu nie widziałem jednocześnie, a nie raz było ostro. Staliśmy jak te cioty i lampiliśmy się dalej. Nagłe BUM BUM BUM BUM!!!! Na Krakowskiej rozległy się eksplozje a na naszej wysokości pojawił się czarny dym. Byliśmy w szoku. Vi zerwał się i przebiegł na drugą stronę. Stanął na skraju dachu i wycelował karabin. Na próżno. Rozejrzał się po Krakowskiej i zaczął biec w stronę Drukarskiej. Spojrzał na dół, odwrócił się i jazda do nas.
- Co tak kurwa stoicie?! - ryknął - Bastion płonie kurwa! Zbierać wszystkie mołotovy i napierdalać w hordę bo spłoniemy tu!
- Gdzie benzyna?! - krzyknął Misiek
- W dupie! - odkrzyknął Vi - Wszystko w skrzynkach ma dachu, reszta pochowana po mieszkaniach. Co tak kurwa stoicie zjeby! - krzyknął patrząc na nas i zasadził Benemu i mi kopa. To mnie otrzeźwiło. - Jazda kurwa, wypalić ile się da bo nie damy rady zejść! - odwrócił się i pobiegł do skrzyni. Odpalił i rzucił w stado. Buchnął ogień. Zaczęło się ostro jarać. Sztywni wyli.
Ogień na bruku dogasał, a sztywnych coraz to więcej. Ogień ich nie rozgonił jak kiedyś.
- Co teraz kurwa?! - krzyknął Misiek kiedy rzucił ostatnią butelkę.
- Schodzimy do mieszkań i zbieramy wszystkie jakie zostały, zarzucimy skurwysynów! - odkrzyknął Vi  i wskoczył do dziury w dachu.
Jazda po mieszkaniach. Zbierałem wszystkie butelki jakie mi wpadły w oko. Szybko otworzyłem okna i jeb na ulicę. Kłęby dymu wdarły się do mieszkania. Dół stał w ogniu. Nie wiedziałem czy pali się w środku czy tylko mury z benzyny. Następne mieszkanie to samo. W bok, na prawo spadły dwie butelki. Ktoś zrzucał z piętra nade mną. Umówiliśmy się, że zrzucamy i spotkanie na dachu.
Wpadam po drabinie na górę. Chłopaki stoją i patrzą na siebie. Milczą.
- Co do kurwy?! - spytałem.
- Koniec mołotowów. - powiedział Vi - Jesteśmy odcięci. Całe miasto jebany zwabił. Za mało mieliśmy ognia. Skurwiel specjalnie trupy rozrzucał - w tym momencie zakotłował się czarny dym nad naszymi głowami. Vi usiadł na kominie i nic nie mówił. Był zrezygnowany.
- Jakieś pomysły? - spytałem chłopaków.
- Mam ostatnie dwie butelki - powiedział Misiek - Zrzucę to przed bramą i na pełnym gazie wyjedziemy Vandurą.
- Za dużo ścierwa. - powiedziałem - Zakopiemy się w mięsie.
- To wiem, zrobię trochę miejsca koło lin, zejdę i odwrócę ich uwagę, potem trochę szumu i spotkamy się u Puca - powiedział Misiek.
- Kurwa jak, za dużo ich, ja pierdolę zginiesz - powiedział Vi.
- Spróbuję - odpowiedział ochotnik.
- Może mieszkania się nie zapalą - powiedział Beny.
- Już się kurwa palą - odpowiedział Vi.
- Napierają na bramę - powiedział Szybki kiedy doszedł do nas - W każdej chwili mogą przełamać.
- Macie latarki? - spytał nagle Vi i ożył - Kanały!
Doskoczyliśmy do plecaków i zaczęliśmy wyciągać światło. Złapałem swój plecak i rzuciłem go na dziedziniec. Kiedy uderzył w ziemię rozleciał się na kawałki. Misiek zrobił to zaraz za mną. Skutek ten sam. Reszta chłopaków wrzuciła je do dziury w dachu. Jazda po schodach. Po drodze wskoczyłem do mieszkania na strychu i zgarnąłem plecak awaryjny Czarnej. Nie obraziłaby się za to. Lżejszy był przynajmniej. Misiek miał ciągle w pogotowiu mołotovy. Ostatnie. Gdyby je tak upuścił… pomyślałem i Misiek potknął się i rozwalił jeden na ścianie. Rozlała się benzyna po schodach.
- Ostrożnie! Dobrze, że nie był zapalony - krzyknąłem i stanąłem przy drzwiach na dziedziniec.
- Szybko, podnieście właz! - krzyczał Vi zaczął napierać na barykadę - Dżej Dżej kurwa pomóż! Nie dam rady!
Doskoczyłem do niego i naparłem na kontenery.
- Podnieście tę jebaną płytę!!! - darł się Vi, widziałem jak jego buty przesuwają się po kamieniach na dziedzińcu. Misiek zostawił robotę i zaczął nam pomagać.
- Gdzie jest łom?! - krzyczał Beny usiłując w jakiś sposób podnieść właz - Bez łomu nie dam rady kurwa!
- W korytarzu! Na klamce, po prawej! - krzyknąłem. Beny wskoczył do Bastionu i zaraz pojawił się z prętem. Podważył właz.
- Gotowe!!
Za nami było słychać syk sztywnych.
- Misiek spal bramę! - krzyknął Vi i po chwili wszyscy odskoczyliśmy na środek, a Misiek zapalił mołotova. Rzucił. Brama zaczęła płonąć, sztywni razem z nią. Beny wrzucał plecaki do środka. Szybki wskoczył za nimi. Potem Beny. Za nimi ja, potem Vi, nowy i Misiek ostatni. Odwracam się i czekam na Miska. Świecę latarką, ale widzę tylko jego nogi. Oparł się o drabinkę i stał do połowy na powierzchni.
- Misiek!!! - krzyknąłem.
- Nie mogę dociągnąć pokrywy, zaraz tu wejdą i wpadną na nas! - krzyczał. Chłopaki w pośpiechu zbierali plecaki.
- Pierdol pokrywę i złaź kurwa! - krzyknąłem i zacząłem go szarpać za nogawkę.
- Już prawie! - odpowiedział i oparł się o drugą stronę zejścia - Kurwa! - pierwszy sztywny wpadł jedną nogą do już prawie zasuniętego włazu. Teraz już na pewno nie zamknie - pomyślałem.
- Dżej Dżej dawaj kurwa maczetę! - krzyknął, podałem mu i zaczął rąbać ścierwo po nodze. Po kilkunastu sekundach obok mnie spadł noga. Drgała. Usłyszałem uderzenie blachy. Właz się domknął. Misiek zeskoczył obok mnie.
- Udało się, mało brakowało - powiedział i otarł pot z czoła.
Chłopaki zebrali się pod włazem. Świeciłem latarką po pokrywie. Ruszała się, sztywni deptali po niej.
- Ale by była jatka jak by tu wpadli teraz - powiedział Vi - Dobra robota Misiek, kozak z ciebie. Mogłeś ich puścić.
- E tam, pierdolenie, spadajmy stąd - odpowiedział Misiek, ale było widać, że cieszy się z tego, że Vi go docenił. Gęba mu się cieszyła.
- Idziemy na ślepo, Misiek masz łom? - spytał Vi, Misiek podał mu żelazo.
- Myślicie, że mogą tu być te mutanty? - spytał Szybki.
- Kto wie, kto zamyka? - spytał Vi.
- Ja - odpowiedział Beny.
- Dżej Dżej ubezpieczaj Benego, Misiek ze mną, Szybki będziesz na zmianę - dodał Vi.
Ruszyliśmy wolno i niepewnie. Nikt nie wiedział co spotka nas za zakrętem. Jakieś dwie minuty później:
- Kurwa mutant! - krzyknął Vi kiedy wyjrzał za zakręt - Chyba zdechł, ktoś go naszatkował. Całe szczęście - odetchnął z ulgą - Ziom jesteś z nami? - pytanie kierował do gościa który przyszedł z MM. Jak on miał na imię? Ja pierniczę, nie pamiętam już.
- Jestem jestem, kurewsko strasznie tu, przy pierwszej pokrywie wychodzę na ochotnika dobra? - zapytał.
- No spoko - odpowiedział Vi.
Dziesięć minut później stanęliśmy pod włazem. Nowy podszedł do drabinki i zaczął ładować na górę. Chwilę słuchał pokrywy i zaczął przy niej majstrować. Podważył i wystawił głowę na powierzchnię. Nie widział wszystkiego wokół bo było za mało miejsca i nie mógł się obrócić. Zrobił nieco więcej miejsca, wyszedł na powierzchnię.
- Chyba czysto - powiedział.
- Idę z nim kurwa! - krzyknął uradowany Misiek - Ale zostawię łom w pokrywie w razie czego.
- Ja też zerknę jak tam - dodał Szybki.
Trzy osoby wyszły. Zostaliśmy na dole i obserwowaliśmy tunele. Było cicho i spokojnie. Zacząłem wspinać się po drabince. Wyjrzałem na powierzchnię, zmrużyłem oczy, świeży wiatr rozwiał mi włosy na głowie. Spojrzałem w prawo, zaraz potem w lewo. Nie było ziomków w pobliżu. Coś było nie tak. Obejrzałem się całkiem w inną stronę. Nie pamiętam już jaki obraz był tym pierwszy jaki ujrzałem. Misiek biegł z powrotem do kanału i darł się, za nim zaraz Szybki, już zaczął go wyprzedzać. Zza rogu budynku ujrzałem wybiegającego nowego. Kilka metrów za nim dwóch sprinterów.
- O kurwa - powiedziałem pod nosem i patrzyłem nieprzytomnie jak biegną do mnie.
- Wypierdalaj!!! - krzyczał Misiek kiedy wskakiwał do włazu, zaklinowaliśmy się, ale Szybki pomógł nam butem wpaść do środka. Leżeliśmy we dwójkę na ziemi i zbieraliśmy się. Szybki został na górze i obserwował jak dopadli tamtego.
- Kurwa po nim, koniec, bez szans - powiedział na dół Szybki i krzyknął bezwiednie w stronę sprinterów - Wy bydlaki!!! - i po chwili dodał - O kurwa idą na nas - szybko zsunął się po drabince i zaczął zasuwać pokrywę. Kiedy zaskoczyła było słychać głuche uderzenie o blachę, a Szybki odsunął od niej głowę, jakby bał się, że mogą go dosięgnąć przez małe otwory.
- Oo kurwa - powiedział Misiek - Źle się dzieje ostatnio. Jak on miał na imię? Nawet nie wiem. Właśnie zginął człowiek, a ja nie wiem jak miał na imię.
- Ja nie pamiętam twarzy Czarnej, nie wiem czemu - powiedział Vi.
- Ja też mam z tym problem - powiedziałem - W ogóle pamiętacie jeszcze Młodego?
- No pewnie - powiedział Szybki - Gdyby nie on to teraz bym był ścierwem.
- Co racja to racja, ja też - dodał Misiek.
- Panowie, powiem wam coś, spadajmy stąd - rzekłem do wszystkich, bo już zaczynali pierdolić. Fakt ten nowy poległ, sam chciał iść. Nikt go jeszcze za bardzo nie lubił. Szkoda gościa, ale co poradzić. Bo to pierwszy raz ktoś ginął koło nas? Rutyna kurna. Wszędzie tak bywało. Z tym da się oswoić. O w mordę. Uświadomiłem sobie wtedy, że już nie pamiętam co to znaczy żyć bez stresu, bez tego stałego zagrożenia, bez tej adrenaliny i częstej sraczki za każdym razem kiedy wyglądałem przez okno. Nie pamiętam co to iść na zakupy czy jechać zatankować auto. Teraz wszystko było jakieś takie jak z kosmosu, nawet na filmach czegoś takiego nie widziałem. Zgroza...
- Misiek pamiętasz gdzie jesteśmy? - spytałem po chwili zadumy.
- Noo pod Paderewskiego - odpowiedział.
- Dużo ich tam było?
- Za rogiem cała masa kurwa, jak ich zobaczyłem to mało się nie zesrałem, ja nie wiem co ten nowy tam robił w ogóle, miał od razu zawracać, a on przykozaczyć chciał chyba - dodał.
- Jazda! - rzucił Vi i poszliśmy dalej.
Pół godziny później doszliśmy do kolejnego włazu.
- Kto sprawdzi? - spytał Vi, nikt się nie zgłosił, dodał - A chuj! - i wspiął się po drabince.
Chwilkę później jego głowa pojawiła się w otworze.
- Bank, dawajcie plecaki, wychodzimy. Czysto. Szybciej.
Zaczęliśmy pakować się jeden po drugim do włazu. Nie staliśmy jak pały na środku ulicy tylko szybko za płot sąsiedniego budynku.
- Dżej Dżej wywołasz Puca? - spytał Vi.
- Spoko - odpowiedziałem - Pucu, tu Dżej Dżej, Bastion bez strat. Wszyscy cali. Już nic nigdy nie będzie takie samo. Dwa trupy tak poza tym spoza.
- Nosz kurwa! Co tak długo milczycie, już myślałem, że jest po was, jebani - zaczął Pucu - Jakie trupy, o co biega?
- Nie teraz, jesteśmy na Wolności, idziemy do ciebie.
- Czekam, wejście już naszykowane mam, przeczuwałem, że coś poszło nie tak, wyjść do was?
- Nie, nie ryzykuj, dam ci cynk jak będziemy na osiedlu „Północ”, bądź gotów, bez odbioru.
- Siema - odpowiedział Pucu.
Chłopaki zaczęli podnosić z ziemi plecaki i wrzucać je na siebie. Ruszyliśmy.
- Czekajcie - powiedział Szybki - Pójdę przodem, na zwiad i Dam wam znak czy droga czysta. Będzie bezpieczniej. Wezmę tylko lekki plecak.
- Dobry pomysł - odpowiedział Vi.
Szybki ruszył sam przodem. Doszedł do szkoły „trójki” i dał nam znać, że czysto. Sam się schował. Ruszyliśmy. Na Słowackiego, w oddali, było widać ruch. Byliśmy dosyć daleko, nie było zagrożenia.
- Ciężko w chuj - powiedział Misiek opierając ręce o kolana, był zasapany, jak wszyscy.
- Kurwa, nowy dres sobie rozjebałem w tym kanale - zaklął Szybki -Gotowi? Idę dalej, przejdę już pod sam blok, dobra?
Zapytał i skoczył przez płot. Chwilę było go widać przez wątłe badyle, ale tylko krótko. Po kilku minutach Vi wyszedł na ulicę i rozglądał się za nim.
- Czysto - powiedział Vi. Szliśmy spokojnie, cicho, bez pośpiechu. W każdej chwili mógł być potrzebny duży zapas sił. W razie napotkania sztywnych mieliśmy porzucić wszystko i po prostu spierdalać do najbliższego miejsca, w miarę bezpiecznego. Nie było opcji, żeby uciekać przed hordą do Puca bo to byłoby zagrożeniem dla jego bazy. Każdy w inną stronę i ostatecznie spotkanie u Puca, ale tylko przy czystych plecach.
Doszliśmy do ostatniego domku jednorodzinnego na Wolności. Szybki zaczął spod parterowego balkonu machać rękami i krzyknął:
- Nadchodzą!
Odwracam się, a tam już mija szkołę dwóch sprinterów. Szli prosto na nas. Odruchowo zrzuciłem plecak na ziemię. Vi zrobił to samo i bez zastanowienia przymierzył karabinkiem i strzelił. Jeden sprinter padł. Przymierzył się na drugiego, pociągnął za spust… i nic.
- Zacięcie kurwa!!! - krzyczał.
Podniosłem karabin, szarpnąłem za zamek, padł strzał i pudło, w tle osunął się na ziemię sztywny. Zaraz drugi, sprinter padł i zaczął podskakiwać na ulicy. Jakichś konwulsji dostał. Vi dalej szarpał się z zamkiem. Złapałem go za rękaw kurtki i krzyknąłem: Wypierdalamy stąd, do zobaczenia u Puca!
Odwróciłem się w stronę bloków, zaczęliśmy biec, kilka może kilkanaście kroków przed nami Był Misiek z Benym, w oddali Szybki już mijał blok i zniknął za nim. Misiek się zapomniał i dalej miał na plecach toboły. Vi dobiegł już do niego i zrzucił z niego cały ten syf. Żarcie posypało się na jezdnię. Beny krzyknął do nas: „Sprinter!”, obejrzałem się za siebie, szedł za nami jak obcy na filmie.
- Osłaniam! - krzyknąłem i zatrzymałem się jak tylko szybko mogłem i przycelowałem. Słyszałem tupot butów kolegów. Biegli dalej. Strzeliłem raz, pudło, drugi, pudło, sprinter był już bardzo blisko, trzeci strzał wszedł prosto w klatkę piersiową. Bydlak zrobił jeszcze parę kroków i padł na ziemię jakieś trzy metry ode mnie. Słyszałem jakie dźwięki wydawał. Aż mi ciary po plecach idą jak to wspominam. Odwróciłem się za resztą. Byli już między blokami. Skoczyłem za nimi. Minąłem blok. Na placu zabaw padły dwa strzały, to Beny bił do sztywnych, torował sobie drogę. Widziałem Miśka jak odskoczył na prawo, Beny ratował się środkiem, Vi odbił w lewo, w dalszą część blokowiska. Wybrałem tę samą drogę. Jeszcze z jakiejś dziwnej ciekawości obejrzałem się za siebie, w końcu miałem osłaniać. Sztywni byli na Wolności, posuwali się dosyć wolno w porównaniu do nas. Szybkiego nie widziałem, ale jeszcze chwilę Miśka. W jego pobliżu grupa sztywnych była skupiona na ogryzaniu jakiejś zdobyczy. Widziałem jak Misiek zawrócił w ich kierunku, wyciągnął P99 i krzyknął w furii: „Wy kurwy!” i zaczął strzelać po nich jednocześnie idąc na nich. Trupy padały. Wywalił cały magazynek, ale chyba dalej naciskał na spust bo dalej celował do nich. Dwóch jeszcze stało jeszcze na nogach i przyglądali mu się zdziwieni. Misiek złapał za maczetę i ściął obu głowy. Potem stanął na chwilę, popatrzył w ziemię i pobiegł dalej. Ja zrobiłem to samo. Nie widziałem Viego, ale za to słyszałem trzask zamykanych okien. Na osiedlu byli ludzie, ale jakoś nie  kwapili się do pomocy, sram na nich, też bym im nie pomógł. Biegłem dalej, głębiej w blokowisko, minąłem już piekarnię, potem kawałek dalej i w bok, w bloki. Jedna z klatek była otwarta. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Ale nie oparłem się o nie z zamkniętymi oczami i nie udawałem, że już spoko, a zaraz mieliby mnie ogryźć sztywni. Karabin przed siebie i cały zasapany, nie mogłem złapać tchu, wycelowałem w piwnicę. Bez ruchu, zamknąłem drzwi i zacząłem wchodzić na kolejne piętra. Nikogo nie było. Doszedłem na samą górę. Na szczęście trafiłem na klatkę z włazem na dach. Sprawdziłem go.
Nacisnąłem na klamkę mieszkania pod dziesiątką. Drzwi się otworzyły, wchodzę na pełnej do pierwszego pokoju, drugi, kuchnia odwracam się do stołowego, a tam… zabryzgane krwią meble. Na środku leżały dwa ogryzione ciała, a na nich sporych rozmiarów sztywny z wbitym nożem w szyję i nożyczkami w plecach. Domownicy musieli się bronić. Balkon był otwarty. Jeden z ogryzionych w jednej ręce trzymał telefon komórkowy. Sztywny się nie ruszał. Niby byłem przyzwyczajony do okropności, ale poszedłem do klopa i wyrzygałem się solidnie. Wyjrzałem na korytarz, było cicho. Poszedłem do mieszkania naprzeciwko. Drzwi były uchylone. Sprawdziłem pokój po pokoju. Nikogo nie było. Rozgościłem się nieco. Na podwórku było sporo sztywnych. Rozłazili się, ale nadal było gęsto. Na ulicy po drugiej stronie było już luźniej. Ani śladu po chłopakach. Nawet nie pomyślałem, żeby włączyć radio i próbować kogoś wywołać, byłem w szoku. Zamknąłem dokładnie drzwi, klucz wisiał na wieszaku. Sprawdziłem drugi raz pomieszczenia. Nie mogło nikogo być, ale i tak nie byłem do końca spokojny. Usiadłem w fotelu, w stołowym. Nadmiar wrażeń. Nogi mi odpłynęły, normalnie zdrętwiały, jak by teraz mnie zaatakowali to nie dałbym rady dźwignąć swojej dupy spasionej. Zrobiło mi się tak jakoś błogo. W Bastionie znałem każde mieszkanie bardzo dobrze, a tu coś nowego.
Barek. Otworzyłem go. Były tam różne alkohole. Wziąłem jakąś butelkę z jakimś whisky. Napiłem się, mimo że nie lubię tego alkoholu. Usiadłem z powrotem w fotelu, ciepło rozeszło się po ciele. Zrobiłem drugi łyk. Głowa mi opadł na ramię. Zasnąłem.
Nie wiem ile spałem, ale obudziłem się zmarznięty i wypoczęty. Zrobiłem łyk z butelki i błyskawicznie się rozgrzałem. Jeszcze było jasno, zegar pokazywał jakoś szesnastą trzydzieści chyba. Rozejrzałem się po pokoju czy czegoś nie zabrać ze sobą, zawsze coś mogło się przydać. Na stole leżała kartka z listem:
W telewizji podali, że ktoś coś rozpylił nad Polską, ludzie zaczynają wariować. Nie wiemy co się dzieje. Sąsiad dostał szału, słyszeliśmy krzyki. Baliśmy się wyjść. Telefony komórkowe padły, tak jak 10.04. Przed chwilą podali informację w radiu, że nasze miasto szykuje się do ewakuacji. Zbieramy się pod czerwonym marketem. Bierzemy telefony ze sobą. W razie czego zostawiam ten list. Kochamy Cię córeczko. Do zobaczenia, mama i tata.”
Przełknąłem ciężko ślinę. Coś stało mi w gardle. Odłożyłem list na stół. Zrobiłem mały łyk za zabitych, podejrzewałem, że skoro udali się tam na parking to raczej nie żyją, widzieliśmy przecież kilka razy co tam się stało.
Wyjąłem z kieszeni radio. Włączyłem je i postawiłem na stole. Odpiąłem magazynek i policzyłem naboje. Miałem już tylko osiem sztuk. W kieszeni luzem jeszcze dwa, doładowałem je. Radio po chwili się odezwało. Spałem jakieś dwie godzinki. Zaczynało się ściemniać, słońce było coraz to niżej.
- Ktoś mnie słyszy? - pytał znajomy głos Puca.
- Dżej Dżej - powiedziałem.
- Kurwa człowieku, słyszałem strzały, co jest? - zapytał.
- Jakaś masakra, zaskoczyli nas, byli sprinterzy, wszyscy rozbiegliśmy się w inne strony. Nikogo nie było z Bastionu u ciebie do tej pory?
- Nie.
- Kurwa. Umówiliśmy się, że wchodzimy do ciebie na czysto, bez sztywnych. Pewnie czekają, aż się ścierwo rozejdzie.
- Gdzie jesteś?
- W jednym z bloków, „Północ”, za piekarnią. Misiek wystrzelał całą amunicję. Nikt się nie odzywał?
- Nie. Cisza. Trzy, to już trzy godziny od strzałów.
- Trzy?! Cholera spałem dłużej. Kurwa boję się wychodzić z bloku. Odczekam jeszcze trochę.
- JPII czysta, decyzja należy do ciebie. Odezwij się czasem.
- Spoko - po tych słowach Pucu zaczął wołać.
- Idzie ktoś do mnie! Czekaj, schowam się za zasłonę. Czekaj czekaj, kurwa Beny, lecę go wpuścić.
Trwało to może jakieś trzy minuty.
- Dżej Dżej jesteś cały? - spytał Beny.
- Jak dobrze cię słyszeć stary, widziałeś kogoś z naszych?
- Tylko Miśka jak walił do sztywnych. Viego i Szybkiego straciłem z widoku bo pobiegłem na prosto. Koczowałem w klatce schodowej naprzeciw kościoła. Raz było gęsto, ale rozeszli się. Straciłem radio gdzieś po drodze.
- Tu widzę kilku sztywniaków na placu, ulica pusta. Odczekam chwilę jeszcze. Następny kontakt za pół godziny.
            Rozłączyłem się i wyszedłem na klatkę schodową. Zszedłem sprawdzić mieszkania pode mną. Też były puste. Sąsiedzi musieli się zebrać w grupę i spadać razem. W obu mieszkaniach znalazłem listy o podobnych treściach co na samej górze. Na jednym z nich było coś dopisane. Ktoś musiał wrócić w między czasie do mieszkania, odczytać go i zostawił odpowiedź. Ale na tym się zakończyło, treść przytoczę bo warto:
Bierzemy z domu co się da. Dogadaliśmy się z sąsiadami. Idziemy razem. Sąsiad z góry zaatakował córkę i żonę. Zjadał ich, normalnie ich zjadał, żywcem. Nie wiedziałem co robić, wbiłem mu nożyczki w plecy, nigdy go nie lubiłem. Nie wiemy co się dzieje. Matka dostała szału, ale jakoś daje radę. Szykuje kanapki na drogę. Zażartowałem, żeby ostrzyła nóż, a nie kanapki robiła. Płakała. Zapowiada się niezła zadyma. Telefony padły. Powodzenia i do zobaczenia, ojciec.”
Odpowiedź:
„Chyba nie wróciliście do domu. Sprawdziłem parking marketu, nie znalazłem tam waszych ciał. Liczyłem, że wróciliście tu. Zorganizowaliśmy się z kilkoma przypadkowymi chłopakami w domku jednorodzinnym na Wolności, obok apteki. To już tydzień od dnia zero. Czekam na was, Bolek.”
            Bardzo dramatycznie brzmiały te listy. Czekali na siebie, nie wiedzieli co się dzieje, telefony padł. Myśmy wtedy leżeli zjarani. Ciekawe kim jest ten Bolek.
Często sprawdzałem okna. Na dworze zrobiło się całkiem luźno. Wyszedłem na ulicę.
            Skradałem się między samochodami. Doszedłem do JPII, garaże były blisko, ale zdecydowałem się iść wzdłuż poprzecznych bloków, między nimi a jezdnią. Szedłem wolno, nasłuchiwałem. Broń miałem w pogotowiu, ale w razie hordy nie dałbym rady sam. Przystanąłem i włączyłem cichutko radio. Podałem swoją pozycję. Chłopaki podali info, że u nich JPII czysta. Powiedziałem: „Dzięki” i zdziwiłem się, bo usłyszałem swój głos w innym radiu. Spiąłem się strasznie, wycelowałem przed siebie karabinek i przeładowałem go. Na ten dźwięk, jakieś trzy do czterech metrów ode mnie rozległ się głos bażanta. Odpowiedziałem tym samym kodem. Zza auta wyszedł Vi.
- Ja pierdolę, stary dobrze, że żyjesz - powiedziałem.
- Słyszałem wszystko na radiu. Po strzałach Miśka obejrzałem się w biegu i wyjebałem orła, uszkodziłem radio, mogłem tylko słuchać. Wiedziałem, że zaraz tu będziesz.
- Usunąłeś zacięcie? - spytałem.
- Tak, ale ostatni magazynek mam. Dziękówa za osłonę. Kurwa było grubo.
- Dobra potem pogadamy, spadajmy.
- Dobra.
            Ruszyliśmy tym samym systemem. Od osłony do osłony, żabie skoki. Kilkanaście minut potem byliśmy na wysokości siedziby wspólnoty mieszkaniowej na JPII. Przeskoczyliśmy przez ulicę w krzaki już na posesji kościoła. Przedarliśmy się przez rzeczkę i po chwili już machałem do chłopaków w oknach. Minutę później byliśmy już przy drzwiach. Pucu zatrzasnął drzwi i zaczął je ryglować. Siadłem sobie oparty o ścianę i zapaliłem ostatniego papierosa. Ręce chodziły jak w delirce.
- Udało się - powiedziałem.
- Dobrze, że jesteście panowie, Dżej Dżej, zorganizowałem tu palarnię, nie pal po korytarzu bo dzieci wdychają.
- Ostatni - powiedziałem. Było widać, że Vi też nieźle był pofalowany całą tą sytuacją.
- Dawajcie do okien. Czekamy dalej na dwóch - zagadnął Pucu.
            Obserwowaliśmy kilka godzin teren. Koło północy z pobliskich krzaków błysnęła kilka razy latarka. Pucu bez wahania odpowiedział i poszedł do drzwi przygotować otwarcie bramy. Po chwili postać zbliżyła się do nas. To był Misiek. Był sam. Zeszliśmy na dół do niego.
- Wody, kurwa wody - sapał Misiek. Beny podał mu butelkę. Cały był pokrwawiony, ręce kurtka, nawet łeb.
- Widziałeś gdzieś Szybkiego?
- Tak.
- Gdzie? - pytał Vi.
- Przed wejściem do klatki, kurwa odwracam się. Nagle idzie na mnie sprinter. Na pełnym gazie. Już bym nie zdążył otworzyć drzwi. Normalnie polował na mnie. Jak myśliwy. No i chuj. Wybił się kilka metrów przede mną. Wpadł na mnie. Jebany ma wybicie. Normalnie ciałem wszedł. Facet koło trzydziestki, waliło mu z mordy mięsem. Złapałem go za szyję, a on mnie za kurtkę. Raniłby mnie, ale materiał gruby. Leżał na mnie, przekoziołkowaliśmy, teraz on był na ziemi. Złapałem go za szmaty i głową uderzałem o chodnik, aż bryznęła krew. Potem zacząłem go bić po mordzie bo jeszcze żył. Nie mogłem go skończyć. Podciągnąłem go do drzwi od klatki, tam jeszcze takie stare metalowe są i o framugę zmiażdżyłem mu głowę. Rozgniotłem bydlaka jak śliwkę. Drzwi zatrzasnąłem z jego głową w progu - dodał ostatnie zdanie i oparł się o ścianę. Nie mówił nic o Szybkim. Był bardzo zmęczony - Normalnie go zajebałem, zajebałem go.
- Co z Szybkim? - ponowił pytanie Vi.
- Osaczyli go, strzelałem, ale było za późno, kurwa za późno. On wszedł w nich na pełnej kurwie, chciał nam zrobić przejście, ale jakoś niefortunnie się złożył i padł pod nimi, był za daleko przede mną, Beny chyba nawet go nie widział. Rzucili się na niego, zanim do nich wygarnąłem, to już było po nim. Leży tam, na placu zabaw, kurwa. Nie mogłem mu już pomóc, całe gardło mu wygryźli, wszystko, tylko kręgosłup został. Chwilę po tym byłem przy klatce. Ale go pierdolnąłem tego sprintera. Nawet nie pomyślałem, żeby maczetę złapać. Po prostu.
            Misiek był bardzo podjarany wydarzeniami. Cieszył się ze swojego wyczynu, ale jednocześnie łamał się przy nas na wspomnienie o Szybkim.
- Ranił cię? - spytał Vi.
- Nie, to krew sprintera - odpowiedział Misiek - Nie musicie mnie sprawdzać.
- Musimy, niestety, chodź umyjesz się, rękę masz spuchniętą bardzo - dodał Beny.
- No mówiłem, że mu mocno zajebałem, czułem jak pęka mu czaszka pod moją ręką. Kurwa Szybki poległ - dodał już łamiącym się głosem i zaczął płakać. Ja z resztą też.

=

JJ

poniedziałek, 22 października 2012

29.12.2010 „Czas zamknąć te drzwi…”


29.12.2010 „Czas zamknąć te drzwi…”

            To był długi i ciężki tydzień. Nie było lekko. Dalej nękają mnie koszmary. Nic nie mogę z tym zrobić, ale nie mówię nic ziomkom bo i tak mają dużo na głowie.
            Teraz jesteśmy wszyscy u Puca… Jest chwila żeby zebrać myśli i to wszystko do kupy. „Bastion bez strat, wszyscy cali. Już nigdy nie będzie tak samo” nadałem wczoraj te słowa do Puca około 17:00, w okolicy szkoły „dwójki”, kiedy zaczęło się już ściemniać. Pucu nie miał żadnych sprzeciwów co do naszej obecności w jego bazie… I całe szczęście.

Sześć dni wcześniej:
            Nie wracaliśmy tego dnia do kwestii napotkanych ludzi i problemów z nimi. Jednak byłem świadomy, że prędzej czy później na pewno dojdzie do jakiejś spiny z nimi. Ale o tym później.
            Koło południa ktoś odezwał się na radiu, to Kolonia. Szefu naciskał żebyśmy przyjechali do ich bazy, miał jakąś sprawę do nas. Więc zebraliśmy trochę rzeczy i pojechaliśmy. Po drodze umówiony znak z Pucem, wszystko w porządku.
            Po kilkunastu minutach, ja, Vi, Misiek i Beny byliśmy pod ogrodzeniem Kolonii. Szybki chciał jak zwykle zostać sam w Bastionie. Nie wiem czemu, ale jakoś nie lubił wychodzić bez konkretnego powodu.
            Ludzie kręcili się po podwórzu i wykonywali jakieś drobne prace. W większości bezsensowne. Wszyscy ucieszyli się na nasz widok. Szanowali nas. Czułem się troszkę jak bohater, chłopaki pewnie też, ale starałem się nie myśleć w takich kategoriach. Tu niby bohaterski czyn, a potem spina z tymi kmiotami od Małej Mi, trochę mnie to dołowało i jednocześnie czułem niedosyt, że nie zamknęliśmy za sobą tych drzwi. Ale Vi zluzował, chłopaki też i byliśmy już inaczej nastawieni na kontakt z nią i resztą. Okazało się, że jeden gostek z jej zacnego grona umarł w wyniku pobicia. Drugi przeżył, o dziwo! Nie pamiętam już kto kogo lał… Pamiętam tylko wściekłość Viego jak chciał skończyć z MM – Małą Mi.
            Wziąłem z naszych zapasów trochę słodyczy dla dzieciaków z Kolonii. Dobrze wspominałem filmy z Afganistanu jak nasi żołnierze rozdawali dzieciakom jakieś smakołyki czy wodę, a te cieszyły się, jak na dzieci przystało. Vi poszedł pogadać z szefem, Beny razem z nimi. Misiek też zgarnął kilka rzeczy dla dzieci. Radocha, to słabe określenie.
- Co do kur… - powiedziałem po jakimś czasie do Miśka i wskazałem mu nadchodzącą gromadę. Szli do nas Vi, Beny, Szef i MM.
- Co jest? – zapytałem, kierując swoje pytanie do wszystkich, nie ukrywałem swojego zażenowania ze spotkania z MM.
- Jest problem panowie, liczę na was… - zaczął Szefu.
- Jasne, kurwa… - odpowiedziałem, już się domyślałem co się święci…
- Dżej Dżej ludzie ją tu chcą zlinczować, podreperowała zdrowie, będzie w Bastionie jako pomocnik od brudnej roboty – powiedział Vi – W końcu ją przymusili, no i tak jakoś wyszło – dodał nie chętnie – Ale zagłosujmy, nie będę tu sam decydował, kto za? – Beny, Vi i Misiek podnieśli ręce – Kto przeciw? – zapytał ponownie.
- Jak to kto, ja kurwa! Pojebało was? Na chuj nam oni potrzebni? Brzydzicie się gówno palić w beczce? – powiedziałem i poszedłem do auta.
            Cała droga powrotna była w nieźle zatrutej atmosferze. Nie wiem czemu Vi dał się do nich przekonać. Nie umiałem sobie tego wytłumaczyć.
- Wysiadam u Puca, jutro wrócę – powiedziałem koło kościoła i wyskoczyłem z Vandury. Byłem podkurwiony i poszedłem chodnikiem jak by był zwykły dzień. Sztywniaków nie było widać w okolicy. Pomachałem zdziwionemu Pucowi, który czaił się na dachu. Otworzył mi drzwi.
            Opowiedziałem mu po krótce co i jak. Powiedział mi pewne zdanie, które rozjebało mnie na łopatki, ale to zacytuję przy okazji, pewnej, dalszej… Tego wieczoru Pucu zapewnił mnie, że w razie czego, jeśli zabraknie dla mnie miejsca w Bastionie, to tu jest jego dużo i spokojnie mogę na niego liczyć. Wtedy uznałem, że Pucu nieco przesadził…

Pięć dni wcześniej:
            Wykąpałem się wieczór wcześniej i trochę pilnowałem jego obejścia. Pucu spał jak kamień. I dobrze. Miałem trochę czasu na zebranie myśli. W nocy skorzystałem z okazji i pogadałem przez radio z Szybkim. Kumpel też wyraził swoje niezadowolenie co do przyjazdu MM i tego dupka, którego imienia zapomniałem, ale doradził mi żeby ta sytuacja nie wpłynęła na nas negatywnie. Szkoda Bastionu dla jednej MM. Liczyłem w głębi duszy, że to wszystko samo jebnie i  uznałem, że ma rację i nie będę po powrocie fikał do ziomków skoro wyrazili zgodę na jej przyjazd. Demokracja, jak sam skurwesyn. Miałem tego dnia wracać do Bastionu.
            Vi dał cynk na radiu, że są już znaczne ubytki w zapasach żywności i warto byłoby skoczyć do Biedy tak, jak jakiś czas temu. Na samą myśl zrobiło mi się ciepło.
- Czekam na info, jak będziecie do mnie dojeżdżać to wyskoczę do was – powiedziałem przez radio i jakieś pół godziny później wyszedłem z bazy Puca. Wcześniej wypytałem go jak tam jego zapasy. Odpowiedział, że ma pod dostatkiem wszystkiego, a ostatnio jeszcze natrafił na spiżarnię księży w podziemiach i ma jeden problem z głowy.
            To mnie trochę uspokoiło bo już następnego dnia po spotkaniu z Pucem doszliśmy do wniosku, że jego załoga to nasz priorytet w razie czego. Wiedzieliśmy, że możemy liczyć na schronienie u niego i on wiedział, że może liczyć na nas.
            Po wyjściu przez tajne metalowe drzwi wskoczyłem do Vandury.
- Masz swoją klamkę Dżej? – spytał Vi.
- Mam, a co?
- Nic nic tak pytam.
- Rozumiem, że Beny został z Szybkim, mamy z nimi kontakt na radiu? – nie zwracałem uwagi na MM. Traktowałem ją jak powietrze, takie które ma zabójczą przeszłość.
- Spokojnie, od rana obserwowaliśmy sztywnych, naszym zdaniem są teraz całkiem po drugiej stronie miasta, widzieliśmy jak przesuwali się w kierunku Mickiewicza. Będzie git.
- Kto ubezpiecza z zewnątrz? – spytałem już w celu obadania planu wejścia i wyjścia ze sklepu.
- Ja z Miśkiem na szybkości sprawdzimy czy w środku jest czysto. Parkujemy pod tymi drzwiami z boku sklepu, tam gdzie wtedy była ewakuacja. Jak będzie coś to czyścimy w miarę możliwości. Jak skończymy przyjdziemy po was.
- Kto czatuje w aucie? – spytałem.
- MM zostanie, my szybko zrzucimy żarcie i spadamy – odpowiedział niepewnie Vi.
- A w razie czego damy radę wrócić z buta?
- Jak z buta?
- No na przykład jak MM znowu nas walnie w rogi i pojedzie sobie do „Czechosłowacji’ naszą Vandurą, a my się zesramy w środku?
- Nie musisz się, kurwa, bać Dżej Dżej – zagadnęła nagle MM jak by była na równi z nami.
- Z tobą nie rozmawiam, zamknij się – powiedziałem do MM i dodałem do reszty – MM wchodzi na pierwszy rzut z maczetą do środka. Miała być od czarnej roboty nie? Dwójka z nas obstawia drzwi a ona robi spacerek po sklepie. Jeden obserwuje z auta otocznie, może być z dachu. Co wy na to?
            MM się zdegustowała. Myślała, że wskoczy do nowego towarzystwa na gotowe i nic nie będzie musiała robić. A gówno!
- Jak ci się coś nie podoba to wysiadaj - dodałem widząc jej minę.
- To ja z nią wejdę, a wy się jakoś dogadacie – uciął Vi. Odpowiadało mi takie rozwiązanie. Chodziło mi żeby postawić jak najwięcej na swoim i pokazać tej gnidzie małej, żeby sobie nie myślała.
            Zajechaliśmy pod Biedę. Vi za pasek w spodniach wsadził sobie klamkę. W drugiej ręce trzymał maczetę. Powiedziałem Miśkowi, że będę ich ubezpieczał w drzwiach. Ten miał zostać w aucie. Vi uchylił drzwi i zerknął w ich obrębie czy czysto. Weszli oboje, policzyłem to piętnastu i też wszedłem. Widziałem jak lawirują między półkami. Trzeba było się wspomóc latarkami. Widziałem przesuwające się światło. Po chwili pisk MM i głuche uderzenie. Vi krzyknął mi, że był jeden i już jest czysto. Przekazałem Miśkowi, a ten na radiu podał info. Szybko przeparkował Vandurę tak, że prosto z drzwi przyjmował towary do auta i układał je z tyłu.
            W pośpiechu ładowaliśmy konserwy i inne rzeczy łącznie z wodą. Zrobiłem kilka dodatkowych kursów po mąkę dla Puca. Do worka zrzucałem batony i inne słodycze czy gumy do rzucia. Obrabiałem kasy z produktów. Kasy nie tykałem bo po co. Nie wygodne to do podcierania. Wolałem taśmę kwiatową. Lepsza. Po chwili dobił do mnie Vi i zaczął do drugiego wora zgarniać tabletki i fajki.
- Dobry pomysł ziom – powiedziałem kiedy zrównał się ze mną i po chwili razem kroiliśmy – Dawaj po jednym, za oknami czyściocha. Gdzie MM?
- Kręci się i jakieś babskie rzeczy zgarnia. Wiesz…
- Wiem, kurwa, jak ją widzisz?
- Noo widzę ją…
- Jeden wybryk i pod ścianę kurwa!
- Spokojnie stary, mi tez się udzieliło, ale jakoś to sobie wytłumaczyłem, damy radę. Zobaczysz, że będzie pożyteczna.
- Ta, użyteczna, to weź jeszcze to spakuj, w razie czego – i rzuciłem mu małe pudełeczka kartonowe.
- O dobry pomysł – powiedział i zaśmiał się.
- Pakujmy się i spadajmy stąd.
            Po chwili wrzuciliśmy worki na pakę. Kiedy mieliśmy już ruszać na radyjku odezwał się Beny:
- Na Krakowskiej pojawiła się grupa i przemieszcza się w stronę ronda, poczekajcie tam parę minut, powinni rozejść się pedały.
- Przyjąłem – odpowiedział Vi – To co po papierosku?
- Szybki prosił żeby nie palić w aucie – powiedziałem i zaśmiałem się. Chłopaki i MM zaczęli się śmiać.
            Po chwili grupa sztywnych pokazała się koło stacji benzynowej. Nawet nie zakręcaliśmy okien.
- Przejdą? – spytał Misiek i pstryknął petem przez okno.
- Przejdą, a jak nie to będą leżeć – odpowiedział Vi.
            Przeszli. Po chwili Vi odpalił silnik i ruszyliśmy do Bastionu.
            Beny z Szybkim czekali na łupy. Wyładowaliśmy szybko Vandurę i schroniliśmy się w ciepłym Bastionie. Wyjątkowo spokojnie było.

Cztery dni wcześniej:
            Miałem nocną wartę. Wziąłem paczkę fajek, piersiówkę czystej i poszedłem na dach. Ekipa szykowała się do spania.
            Po jakiejś godzinie wskoczył do mnie na górę Vi, z takim samym zestawem grzewczym.
- Jak nastroje?
- Chujowo – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Czemu?
- Mamy kreta w Bastionie a ty jesteś ślepy.
- Jakiego kreta… aaaaa! – skapnął się w końcu o co mi chodzi – Nooo obserwuję ją, każdy jej ruch.
-Aaaa nie pierdol, będzie dobrze. Z czasem będzie co raz lepiej. Jakoś się ułoży a i pomocnik się nada.
- Ta pomocnik, jak na razie to i tak się ciągnie za nami, choćby dziś w Biedzie - powiedziałem.
- Spokojnie, Dżej Dżej, mam ją na oku i nic nam nie grozi. Na noc ja zamykam ją  w mieszkaniu obok. Zastawiłem ją szpadlem Benego. W razie czego usłyszę.  Z trzeciego piętra nie wyskoczy.
- Ostatnio też byli zamknięci a jakoś wypełzła stamtąd. Dobra, ale powiedz Benemu gdzie jest jego szpadel bo go szukał ostatnio - dodałem.
- Ty jak zawsze szukasz dziury w całym.
- Dziury w dupie szukam, a nie w całym. Bastion oberwał już konkretnie. Straciliśmy trzech ludzi. W tym Czarną z winy MM. Nie widzisz jak ostro z nami gra i chce się wrkęcić w towarzystwo. Już chyba zapomniała co się ostatnio stało. Jak by nigdy nic. Dobrą miejscówkę sobie znalazła i teraz się z nas śmieje. Jeszcze by brakowało, żebyś dał jej mieszkanie Czarnej, kurwa mać.
- Nie prawda - powiedział niepewnie Vi - A z resztą, jest nas coraz mniej. Potrzebujemy kogoś nowego. Jak tak będziemy rozpamiętywać to nigdy się nie rozwiniemy tylko polecimy w pizdu. I nie pierdol mi tu o Czarnej!
- Oby moje słowa obróciły się w gówno, ale mam złe przeczucia, kurwa złe - powiedziałęm z obawą w głosie.
- A kiedy miałeś dobre? - spytał mnie Vi i zapadła głucha cisza.
Pociągnąłem solidny łyk z piersiówki i odpaliłem papierosa. Spłunąłem siarczystą flegmą na Krakowską.
- Jak dla mnie to teraz nas podsłuchuje, przy oknie - dodałem.
- Oj Dżej Dżej, tak mnie wkurwia ten twój wzrok, że ja pierdolę - powiedział już zmęczony Vi.
- Przed przybyciem MM do Bastionu cię nie wkurwiał...
- Dobra idę spać, będzie git, zobaczysz - pstryknął petem na dziedziniec Bastionu, a pustą piersiówkę rzucił na Krakowską.

Trzy dni wcześniej:
            Nad ranem poszedłem po Benego na zmianę, powiedziałem mu gdzie jest jego szpadel. Podszedł i pogłąskał go czule i powiedział pod nosem: "Nie jedną głowę ściąłeś!" i poszedł na dach. Ja szybko skoczyłęm w kimę.
            Kilka godzin później chłopaki krzątali się po mieszkaniu i zajmowali się czymś. Ktoś ostrzył maczetę, ktoś zajadał konserwę nożem. Po kuchni walały się puste puszki po piwie i paczki po fajkach. Było dysyć nakopcone w mieszkaniu. Otworzyłem okno i zacząłem wietrzyć.
- Co mamy w planie dziś? - spytałem Viego i Miśka przy stole.
- Nie wiem, „rzyt” się świeci w Vandurze, przydało by się dotankować nieco, bo możemy się zesrać w razie czego - odpowiedział Vi i dodał  - Asz, pojeździłbym moją kropą, biedna stoi sobie dalej koło gazowni.
- Ktoś ostatnio liczył amunicję i robił przegląd broni?- spytał Misiek.
- Ja nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, Vi też zparzeczył.
- Czarna się tym zajmowała - dodał Vi - To co robimy przegląd? Trzeba byłoby Onyksy wyczyścić, już kilka dni nie było na to czasu.
- Dawajcie, idziemy - odpowiedziałem i  poszliśmy do mieszkania Czarnej. Wciąż nią tam pachniało...
             W mieszkaniu Czarnej, w jednym z pokoi stała masywna szafa, w której znajdowałą się broń. Amunicja była poukładana, do każdego rodzaju broni inne pudełko, magazynki osobno i tak dalej.
- O w mordę - powiedział po chwili Vi - malutko. Nie oszczędzaliśmy ostatnio.
- Może coś zostało w Kolonii? - spytał Misiek.
- Nie, gadałem ostatnio o tym z Szefem - mówił Vi - Wspominał, że została im już ostatnia taśma do maszynowej. Dla każdego zostaje - mówił wolno Vi i liczył - po jednym magazynku do krótkiej i cztery magazynki do Onyksów. Ja pierdolę, tu był cały arsenał.
- Dużo wywaliłeś z Benym, wtedy pod bankiem - powiedziałem - ale trzeba było.
- No racja, ale żeby aż tyle?
- Musimy oszczędzać - powiedziałem - Tylko w ostateczności i pewny strzał. Jeden pocisk jeden sztywny, a najlepiej sprinter.
- Dobra powiem reszcie o tym. Aaa bym zapomniał  zostawiam tu P99 Czarnej i awaryjny magazynek. Do ruszenia tylko w ostateczności, gdyby nas tu odcięli albo coś.
- Pięć kul, żywcem nas nie wezmą - dodałem.
- Nie wezmą - pod nosem powtórzył Vi.
            Kilka godzin później omawialiśmy wypad po benzynę.
            Zacząłem, okazjonalnie, zawsze to była robota Viego.
- MM i ten dupek, biorą kanistry i na Zamkowej obskoczą samochody. Raz albo dwa razy, jeden z naszych ubezpiecza z dachu, jeden przy bramie i wystarczy. Reszta na papieroska może iść.
- Mało ich, za słaba osłona Dżej, my wychodzimy bardziej kryci. Ona nie da rady z dwudziesto litrowym kanistrem. Co ty zwriowałeś? - odpowiedział Vi i w tym momencie dwójka nowych weszła do kuchni. Chłopaki zamilki, nie chcieli mówić o nich przy nich. Ja kontynuowałem.
- Miała tu być od czarnej roboty to jest. Dmuchanie w rurkę to nie jest przyjemna zajęcie, a nosić się nauczy.
- Ta i może jeszcze bez osłony w biały dzień ich wypuścisz? - spytał Vi - Weź już daj spokój Dżej bo to się robi nudne. Zostaw ją w spokoju. To jest kobieta i dźwigać nie będzie za nas. Tu też jest sporo do roboty.
Cisza. Nagle MM zaczęła.
-  Ja dziś nie wychodzę, wczoraj byłam, kurwa, reszta też może wyjść - powiedziała z przekąsem.
            Wkurwiłem się takim tekstem. Nie raz nie dwa się wychodziło za bramę za kolegę, za bramę dla kolegi bo gdzieś zaginął - powiedziałem, były takie przypadki, choćby wyskok w kanały, do Kolonii. A ta mi z takim tekstem wyjeżdża.
- Jak będzie potrzeba to i co godzinę będziesz wypierdalać za bramę. Nie zapominaj, że jesteś tu gościem. Jeśli ci się coś nie podoba to ci zaraz otworzę bramę i wypad stąd. A ty też masz swoje zdanie? - spytałem gostka, ten spuścił głowę i pokręcił przecząco - Widzisz tak się zachowuje gość. Nie dasz rady? Spoko nie idziesz, jak masz zły dzień narażasz innych na ścierwo. Do tej pory każdy by poszedł za każdego, na wyraźną prośbę, a nie z pretensjami. Ja pierdolę. Weźcie ją stąd bo nie ręczę za siebie - wyszła.
- Kurwa Dżej Dżej spokojnie, wyluzuj trochę, wdroży się - powiedział Vi.
- Zesra się a nie wdroży - odpowiedziałem - Kurwa ile można tego słuchać. Może jeszcze śniadanie do łóżka.
            Po chwili ciszy Vi zaczął od nowa.
- We trójkę pójdziemy po kropkę. Zatankujemy ją do pełna i zbierzemy trochę opału do Vandury. Co wy na to?
- Ja idę - powiedział Szybki.
- I ja pójdę, tylko Misiek, Beny, pilnujcie wiecie kogo - dodałem.
            Po jakims krótkim czasie wytaszczyliśmy po kanistrze na Zamkową. Beny osłaniał nas z dachu. Przygotował wyjście. Było czysto i bezpiecznie.
- Ile benzyny zostało w kropce? - spytałem po drodze Viego.
- Opary, trzeba wcześniej dolać.
            Plan był prosty. Szybko spuszczamy benzynę, z jakiegoś auta i podlewamy kropkę, żeby w razie czego szybko nią odjechać. A potem spokojnie zbieramy co się da, zalewamy ją do końca i zapas bierzemy do Vandury. Szybki miał obserwować rejon targu czy wszystko w porządku. Było mgliście. Tego popołudnia.
            Łomem wywarzaliśmy kolejne klapki do baków. W końcu znaleźliśmy ropniaka. Vi wpakował rurkę do jakiejś osobówki i zaczął zbierać benzynę do kropy. Po jakimś czasie, nie wiem ile dokładnie bo straciłem rachubę na powierzchni, kropka dostała jeść i Vi sprawdził czy silnik działa. Zaskoczył.
- Działa! - krzyknął z auta - Nigdy mnie nie zawiodła i teraz też nie!
- Zajebiście stary! - krzyknął Szybki - Ale potem sobie zfapiesz, zmiana?
- Tak zmień się ze mną bo już mi nie dobrze - powiedział Vi.
            Szybki na momencie zaczął spuszczać ropę do kanistra. Po chwili było słychać bażanta Viego.
- Kurwa mać! - krzyknął kiedy doskoczył do nas - Szybki ile masz?
- Dwa.
-  Spora grupa nadchodzi, spierdalamy?
- Spadamy, Beny, tu Dżej Dżej, idzie do nas spora grupka, spadamy stąd, przygotujcie bramę - powiedziałem przez radio.
- Minuta, elo - odpowiedział.
- Wskakujcie szybko - krzyknął Vi.
            Szybki wcisnął się do tyłu, ja na pasażera. Zamknąłem drzwi. Vi wsadził kluczyk i zakręcił silnik. Nie odpalił.
- Szybko jeszcze raz - powiedziałem.
- Robie przecież - odpowiedział jeszcze spokojnie, zakręcił drugi raz. Nie zaskoczyła. Przekrećił kluczyk, wyłączył zapłon i próbował trzeci. Przy tej próbie zaczął już piłować kropę - Ja pierdolę, ty suko, pal! - krzyknął i silnik zaczął bulgotać. Wbił wsteczny i zaczął cofać. Dobrze, że wcześniej przestawił ją tak, że mógł swobodnie jechać bo stała przecież za nami terenówka Czarnej. Na wysokości stacji benzynowej horda wytoczyła się na jezdnię.
- Spokojnie zdążymy - powiedziałem i uspokoiłem się. Było już luźno, wyjąłem z kieszeni paczkę i odpaliłem peta.
- Zgaś, w kropie nie palimy - powiedział Vi.
- Kurwa świat się kończy, a w kropie palić nie można - powiedziałem dla żartu.
- Patrz ile benzyny w bagażniku, jak to pierdolnie… - powiedział Szybki.
            Peta wyrzuciłem na jezdnię. Chłopaki czekali już na nas przy bramie. Wszyscy poklepali kropkę. Poprawiła mi humor. Przypomniala dawne czasy.
            Chłopaki pytali czy było ciężko. Nie było źle. Bywały gorsze wypady.
- Szkoda, że nie ma Homera z nami bo by mi podrasował kropkę i fajnie ją pomalował - powiedział Vi.
- Noooo miał fioła na tym punkcie, jakiś zderzaka z terenówki - dodałem - Albo piły mechaniczne z przodu do cięcia ścierwa . Beny, Misiek, upilnowana? - spytałem.
- Tak, spoko Dżej - odpowiezdiał Misiek.
- To co oblewamy nową furę? - spytał Szybki.
- No chlapnął bym co nieco panowie - powiedział Vi.
            Tego wieczoru złamaliśmy zasady i popiliśmy troszkę. Dużo zeszło na wspominanie. Niby tylko samochód, ale dodał nam otuchy i dobrych mysli. Morale też jest ważne. W grilu rozpalilismy ogień i grzaliśmy mielonki z puszek i inne konserwy. Chciałem zrobić jakiś ruszcik, ale Misiek się uparł żeby wrzucić fasolę do ognia.
- Nie dawaj jej tam, jak ją potem wyjmę? - spytałem go, już zfazowany.
- Ee tam jakoś damy radę stary - odpowiedział.
            Po kilku minutach obserwowaliśmy puszkę, która zaczęła pęcznieć od gorąca.
- Kurwa mać zaraz wybuchnie! Misiek podaj mi jakiś dłuższy pogrzebacz, nie mogę jej złapać! - krzyknąłem.
- Ty patrz jak wybrzusza! - krzyknął i rozległa się eksplozja. BUUM!
Wszyscy odskoczyli. Na ścianach pojawiła się fasola. Wszyscy w śmiech. „Jak pierdolnęło!” krzyczał Misiek. Trwało to chwilę, ale szybko daliśmy sobie spokój z polewką, bo nie mogliśmy się tak drzeć.
- Dawajcie, kurwa na sztywnych! - gadał Vi, był nieźle porobiony.
- Jutro, tylko maczety weźmiemy i zrobimy polowanie! - dodał Beny.
            Godzinę później zamknęliśmy drzwi na dziedziniec. Próbowałem pomóc Viemu, ale ten się uparł, że jeszcze sprawdzi obejście czy wszystkie drzwi zaryglowane. Zostawiłem go i poszedłem.

Dwa dni wczesniej:
            Wstaliśmy około ósmej rano.
- Gdzie Vi? - spytałem chłopaków. Nikt nie wiedział. Poderwaliśmy się i wpadamy do niego do pokoju. Nie było go.
- Poszedl gdzieś? - spytałem.
- Gdzie? Może na dole został wczoraj - powiedział Beny.
Zbiegamy na dół, a biedaczysko na pierwszym piętrze zwinęło się w kłębek i śpi jak suseł.
- Kurwa jak by tak sforsowali bramę rano to by go po pijaku zeżarli - powiedział Szybki.
- Vi wstawaj! - krzyknął Misiek. Vi otworzył oczy i zaczął bełkotać.
- Zabezpieczyć teren! - krzyknął i wszyscy w śmiech. Rozbudził się całkiem i już zapomniał co gadał.
            Znowu śmiech. Siedlismy na schodach i zapaliliśmy po papierosie.
- Ale mnie suszy, macie coś? - spytał Vi.
- Zaraz na górze dostaniesz - powiedziałem - Aleśmy pobalowali…
- Moja kropka - westchnął Vi - Moja kropka.
            Beny skoczył chwilę potem na dach obczaić czy wszystko gra. Ten to ma łeb. Nadźgał się tak wczoraj, a od rana gania jak pojebany. Ja to zawsze zdycham. W ruch poszły kiszeniaki. Mieliśmy jeszcze kilka słoików.
            Ciągle przyglądałem się MM i temu typkowi. Analizowałem każdy ich ruch. Kojarzyłem wszystko co robili łącznie ze sraniem. Jeśli wychodzili gdzieś, w obrębie Bastionu oczywiście, to zastanawiałem się co robią, co jedzą, co ubierają. Wszystko, wszystko, wszystko, co tylko się dało. Czekałem na małe potknięcie, jakąs poszlakę, żeby wyjebać ich od nas. Uważałem, że dobrze się maskowali. Vi był już bardziej z nimi zrzyty, rozmawiał i takie tam. Zbliżył się do MM, Misiek też. Świrowali pawiana, jej też się to podobało, ale wiedziała, że ze mną nie ma żartów i unikała mnie. Ja udawałem, że mam na nią wyjebkę, ale w rzeczywistości była prześwietlana. Ten gostek zachowywał się bardziej, że tak to określę, wdzięcznie. Pytał czy może coś zjeść, co ma robić. Ona za to robiła co chciała, zamykała się u siebie i takie tam. Zastanawiałem się co. Nie ufałem jej. Tyle.

Dzień „zero” (29.12.2010):
            Objąłem nocną wartę. Pogadałem z Pucem. Wszystko u niego w jak najlepszym porządku. Prosił o dwa dni zluzowania. Obiecalem mu, że ktoś od nas się zjawi u niego tego dnia na wsparcie. Podziękował. Znowu będzie spał dwadzieścia godzin. I nam się przyda wypad do niego. Zawsze to ciepła kąpiel. Lepsza od dobrego żarcia.
            Miałem ze sobą nocny zestaw grzejący. Podobnie jak kilka dni wcześniej dobił do mnie Vi. Pogadaliśmy, spalilismy po papierosku.
- Jak tam nastroje?
- Bez zmian, ale już nie mam agresora. Tylko dalej mam złe przeczucie. - odpowiedziałem - Miej dziś w nocy włączone radio w pokoju, jak coś to cię obudzę ziom.
- Ale o co biega?
- Nie wiem jeszcze, jak się dowiem to ci powiem, ok.?
- No dobra, nie wiem co kombiunujesz, ale dobra - odpowiedział i poszedł do siebie.
            Kilka godzin później usłyszałem skrzypiące drzwi wewnątrz Bastionu. Ktoś wyłaził.. Niby nic dziwnego, ale nikt z naszych nie skradał się nigdy. Schody wydawaly charakterystyczny dźwięk. Coś było nie tak. Nadałem na radiu do Viego. Mowił, że nic nie słyszał. Kazałem mu się ubrać i naszykować.
- Brać klamkę? - spytał już na poważnie.
- Bierz - odpowiedziałem i sprawdzilem czy w moim pistolecie są naboje w magazynku - Za trzy minuty u ciebie.
            Po chwili zakradłem się pod jego drzwi i zastukałem umowionym znakiem.
- Co jest? - spytał po cichu.
- Ktoś się skradał, nie wiem kto, ale podejrzana sprawa - i zamarłem jak spojrzałem na drzwi MM - gdzie kurwa szpadel!?
- Zabrałem go dla Benego, a ja uznałem, że to nie ma sensu, takie podchody.
- Co kurwa?! Wchodzimy - powiedziałem, poczułem jak adrenalina zaczyna mi się kotłować w organizmie. Nacisnąłem na klamkę, świecę latarką pierwszy, drugi pokój pusto. Spenetrowalismy wszystko. Czysto. MM zniknęła.
- Ja pierdolę! - powiedział Vi.
            Nagle odezwało się radio, to był Pucu:
- Dżej Dżej jesteś tam? Jakaś kolumna samochodów jedźie przez JP II w kierunku na Jagiellońską. Nigdy wczesniej tylu nie widziałem. A na innym kanale ktoś nadaje, sprawdź to stary bo coś mi tu śmierdzi.
- Vi poszukaj po kanałach - powiedziałem a sam zostałem w kontakcie z Pucem i podziękowałem mu za ostrzeżenie.
- Budzimy chłopaków? - spytał Vi.
- Tak tylko cicho, ja idę już na dół, złapałeś coś w radiu?
- Czekaj jeszcze jeden kanał - pstryknął, i usłyszeliśmy: „Już otwieram bramę, spotkamy się na rondzie, zaraz tam będę”
- Budź chłopaków, idę na dół - krzyknąłem i ruszyłem po schodach.
            Drzwi na dół były otwarte. Wyjrzałem. Postać przemknęła mi gdzieś w okolicy bramy. Ktoś coś przy niej manipulował. Wyszedłem na dziedziniec. Zbliżyłem się do bramy. Łatwo się domyśleć kogo tam spotkałem.
- Ręce na widoku, wyłaź na dziedziniec, zostaw tę bramę - powiedziałem tak żeby mnie usłyszała - Komu otwierasz? Znowu chciałaś nas wyjebać?
MM zamarła. Wyszła po chwili na dziedziniec. Miałem ją na muszce. Jednak po chwili, kiedy już wiedziałem, że w żaden sposób mi stąd nie ucieknie, bo wszystko było zabarykadowane, schowałem pistolet za pasek. Odebrałem jej radio. Nie pomyślałem, żeby ją przeszukać. Na korytarzu było słychać chłopaków.
- To będzie koniec naszej znajomości, dziś pójdziesz do piachu - powiedziałem, w mordę jaka spina. Byłem tak zdenerwowany jak nigdy. Masakra jakaś. Ciepło mi się zrobiło, czułem jak krew napływa mi do mieśni. Wpadałem we wściekłość.
- Masz rację, ale pójdziesz ze mną - odwróciła się nagle i wycelowała P99 prosto we mnie - Chuj ci w dupę, nigdy cię nie lubiłam.
- Ja ciebie też, gnido - odpowiedziałem. Nie wiem czemu ale byłem spokojny. Nie uległem panice. Chociaż wiedziałem, że tkwię po uszy w gównie. Analizowałem szybko gdzie mam broń i czy zdążę ją wyjąć przed jej strzałem. Wiedziałem, że nie mam szans - Strzelaj, tylko pamiętaj, że jeszcze dziś sztywni wpierdolą cię żywcem - powiedziałem, Misiek wyskoczył z drzwi na dziedziniec i stanął jak wryty.
            Przeładowała, drugą ręką złapała za chwyt i pociągnęła za spust. Broń kliknęła, komora była pusta. Nie myśląc za wiele skoczyłem przed siebie i obaliłem ją na ziemi. Kiedy ruszyłem nacisnęła drugi raz i znowu broń tylko kliknęła. Trzeciego razu nie było. Leżała już na ziemi  i próbowała się wyrwać. Chłopaki w tym momencie byli już na dziedzńcu. Misiek jak stał tak stał dalej. Szok malował się na twarzach chłopaków. Jeszcze do mnie nie dotarło to co się stało. Kolanem przyciskałem jej głowę do ziemi. Mocno…
- Bierzcie ją - powiedziałem i podniosłem ją za szmaty. Czułem jak trzęsą mi się ręce. Mało brakło. Dlaczego nie wystrzelił?
            Vi podszedł i podniósł broń, z której próbowała do mnie strzelać.
- P99 Czarnej, wczoraj rozładowałem magazynek - powiedział i spojrzał na mnie.
- Daj fajkę - odpowiedziałem i pociągnąłem mocno w płuca. Zakręciło mi się w głowie - Ja pierdolę kurwa, celowała we mnie, chciała mnie rozpierdolić.
- Sorawa Dżej Dżej, trzeba było cię posłuchać wcześniej - odpowiedział - Dawajcie ją pod ścianę.
            Chłopaki nic nie mówili. Wiedzieli i chcieli zrobić to, co już należało zrobić dawno. Spojrzeliśmy na jej towarzysza. Był tak samo w szoku jak i my. Nie mógł nic wiedzieć o jej planach.
- Kończymy - powiedział Vi i zaladował kulę do pistoletu Czarnej.
- Wypuśćmy ją, niech sobie idzie - powiedział Misiek - Przestańcie.
- Odsuń się kurwa! - powiedział Vi, jego oczy były puste, ale jednocześnie wypełnione nienawiścią. Misiek chciał mu odebrać klamkę - Trzymać go kurwa!
Beny z Szybkim przytrzymali go.
- Wypuścić tak? Swoich oszukała, nas wyjebała i następnych też opierdoli. A jak dostanie się do Puca? Pomyślałeś o nim?
- Błagam, wypuśćcie mnie… -płakała, darła się w niebogłosy. Błagała o litość, wołała Miśka.
- Zamknij się - powiedział Vi - Koniec, to już tylko przeszłość. Za Czarną! - dodał i wycelował do niej. Stał tak przez chwilkę.
- Daj mi to zrobić - powiedział gość, który przybył razem z nią - Mnie też kiedyś rąbneła.
- Ciiiii...- Vi przyłożył palec do ust. Rozległ się strzał. MM osunęła się na bruk. Dźwięk upadającej łuski odbił się echem na dziedzińcu. Czuć było wyraźny i ostry zapach prochu. Misiek osunął się na ziemię.


=
JJ, Vi