Przerwa techniczna. Można powiedzieć, że to koniec sezonu. Czas na poprawki, pozdrawiam i dzięki za obecność. Zapraszam do grupy Kluczborskiego Bastionu na fb i dalszej wkręty w tematykę zombi. Dalsze dzieje "czwórki" w przyszłości.
Pozdrawiam, jendró - Dżej Dżej.
Link do grupy na fb.
Bezpośredni kontakt mailowy ze mną...
Łączna liczba wyświetleń
sobota, 24 listopada 2012
piątek, 16 listopada 2012
29.12.2010 "Koniec"
29.12.2010
„Koniec”
- Nie wiem
dlaczego to zrobiłem - powiedział po chwili Vi, dalej staliśmy na dziedzińcu.
- Co zrobiłeś? -
spytałem.
- No jak robiliśmy
przegląd broni to rozładowałem magazynek z klamki Czarnej - odpowiedział.
- Ja też, ale
wiem, że kurwa dzięki tobie teraz żyję - odpowiedziałem - odpal mi peta bo mi
się ręce za bardzo trzęsą, o w mordę. - dodałem i zaciągnąłem się głęboko po
chwili.
Przypomniała
mi się reakcja z naszego pierwszego spotkania ze sztywnym, to było jeszcze koło
chaty Benego, Młody żył… z ruskiego targu wyszedł na nas jeden sztywniak i
musieliśmy sobie jakoś z nim poradzić. Potem widziałem jak ktoś z naszych
sprawdzał czy nie zesrał się w gacie, ja też to zrobiłem chwilę wcześniej.
Teraz powtórzyłem tę czynność i odetchnąłem z ulgą, że gacie czyste. Jeszcze
tego by brakowało, ale było blisko i śmierci i obesrania. Dziwne to uczucie,
kiedy ktoś celuje prosto w ciebie, a ty nie możesz nic zrobić i wiesz, że to
koniec. Zawsze sobie myślałem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji,
wspominałem obrazy ludzi czekających na rozstrzelanie przez Niemców w czasie
wojny, niektórzy pękali, a niektórzy godni, wyprostowani czkali na śmierć. Oooo
ja. Nie ma żadnych obrazów z całego życia i innych bzdetów. Tylko pustka.
Koniec. Potem dopiero to jest jazda we łbie. Ciągłe myśli, że mało brakowało i
stres… ale o tym może później.
Na
samą myśl o tej akcji muszę się chwilę wyciszyć i zrelaksować bo ciągle mam sieczkę
we łbie, bardzo niemiłe uczucie. Musze zacząć zbierać się do kupy bo przeze
mnie może komuś stać się coś złego.
- Co z nią? -
spytałem Viego i wskazałem głową na ścierwo MM.
- Wyrzucimy ją za
bramę, niech ją zjedzą, należy się jej. Słyszałeś o czym gadała przez radio? Bo
ja już nie wiem czy to czasem nie był sen.
- Coś do jakiejś
ekipy, chyba mieli ją zgarnąć tu w pobliżu Bastionu. Myślisz, że jest
zagrożenie?
- Kto wie, nigdy
nie wiadomo. Wątpię żeby dla takiej mendy ryzykowali starcie z żywymi chyba, że
jakiś kochanek tam był. Ale już by zaatakowali. Ile minęło? Pewnie im
przekazała, że mamy broń i amunicję , nie?
- No kilkanaście
minut od strzału minęło już chyba. Misiek cały? - spytałem Benego.
- Cały, cały,
chyba się nią przejął - odpowiedział.
Ciało
przykryliśmy szmatą. Poszliśmy na górę. Narada w kuchni. Zrobiło się siwo od
dymu papierosowego. Wszyscy kopcili, jeden od drugiego…
- Mogło ich być
więcej. - powiedział Vi - W każdej chwili mogą się tu zjawić. Co robimy? Jakieś
pomysły, propozycje?
- Wzmocnić warty,
czekać - powiedziałem.
- Spierdalajmy
stąd do Puca - powiedział Misiek już całkiem optrzytomniony.
- Czekać w pełnej
gotowości. - dodał Beny - Nawet na najgorsze, wzmocnić pakunki ewakuacyjne,
sprawdzić stan lin na rogu Bastionu. W razie czego walczyć do końca, Bastion
podpalić i ratować się.
- Myślę, że w
razie czego oni sami nas podpalą, a ty jak uważasz?- spytałem.
- Ja bym tak
zrobił.
- Racja, wejść nie
dadzą rady, zarzucimy ich mołotowami, ale oni mogą zrobić to samo, jebani. -
dodał Vi - Ja proponuję przygotować się do pieszej ewakuacji, zgarnąć całą broń
i amunicję, żarcia tyle ile damy rade unieść. Ostatecznie skorzystamy z lin
Homera i przy odrobinie szczęścia dostaniemy się w pół godziny do Puca. Strzelamy
tylko w ostateczności i na pewniaka. Krótkofalówki zgarniamy, żeby była
łączność w razie rozsypki.
- O ja pierdole -
dodał Misiek w trakcie planowania. Wszyscy byliśmy przejęci.
Po
godzinie byliśmy gotowi. Ktoś dał pomysł żeby spać w ubraniach. Zawsze to kilka
minut do przodu. Nie uderzą na nas w dzień. Nikt by nie był na tyle głupi. Tylko
pod osłoną nocy. Do rana była wzmocniona warta na dachu. Po obu stronach. Nic
się nie działo. Czyściutko. Rano w kuchni nawet gadaliśmy, ze nasze wzmocnienia
są niepotrzebne bo i tak nam nic nie grozi, jeśli noc była spokojna…
Sprawdziłem
stan zapór na schodach. Na każdym piętrze blokada. Tylko odsunąć klocek drewna
i popchnąć syf, sztywni zablokowani. Do okien na dole bez łomu nie podchodź. Nikt
nie był w stanie się tu wedrzeć bez zrobienia hałasu.
Koło
12:00 spotkaliśmy się w kuchni. Wszystko grało…
- Słyszycie to?
Czy mi się zdaje? - zagadnął Misiek.
- Ja też, kiedyś
koleś jeździł autem z megafonami i robił reklamę cyrku - powiedziałem -
Pojebało kogoś?
- Chyba tak -
powiedział Vi - Coraz głośniej nie? Dżej Dżej, włącz radio, spytaj Puca może
coś wie o tym.
- Siemka Pucu, co
tak gra? - spytałem beztrosko.
- Kurwa panowie,
jakiś pojeb autem z głośnikami wabi hordę, truposze za nim zapierdalają.
- Co?!
- No kurwa idą za
nim jak w procesji. Coś jest nie tak. Dwa razy go widziałem na JPII, chyba całe
miasto za nim idzie. Nie wiem o co chodzi.
Spojrzeliśmy
po sobie. Strzeliła zapalniczka i poszedł dym z papierosa.
- Co to może być?
- spytał Vi - Wszyscy w pogotowiu, zbiórka ze szpejem na dachu za 10 minut.
Szybko
zbierałem rzeczy. Plecak spakowany. Duży bydlak, osiemdziesiąt litrów, wszystko
tam miałem. Ważył chyba ze dwadzieścia kilogramów. Słyszałem jak paski
strzelają jak zarzucałem go na plecy. Wtedy czułem nieco podekscytowania. Coś
nowego. Mobilizacja jak przed wymarszem na wojnę. Spotkałem w kolejce na
drabinę Miśka i Szybkiego. Wtachaliśmy to wszystko na górę, po chwili dołączyła
do nas reszta.
- Zbliża się i
oddala jebany - powiedział Vi po kilku minutach oczekiwania i rozglądania się z
dachu.
- Może coś
ciekawego się stanie - dodał Szybki.
- Ta, cyrk ze
sztywnymi do nas przyjedzie - powiedziałem.
- Blisko nas
jebany, wjedzie od rynku - powiedział Beny.
Staliśmy wszyscy
po stronie Zamkowej. Po chwili wyjechał samochód, na pace miał trupy. Nie
ruszały się. Były tam jeszcze głośniki z nich dobiegał ten odgłos. To co
zobaczyłem za autem to…
- O kurwa! -
krzyknął Vi - Wszyscy sztywni z miasta! Co on robi?!
Gość
zwolnił w połowie Zamkowej. Drugi typ schowany za głośnikami, dopiero teraz go
dojrzałem, wyrzucił dwa ciała na naszej wysokości, blisko bramy. Staliśmy i nie
kumaliśmy co robią. Część sztywnych zatrzymała się i zaczęła obracać mięso. Auto
turlało się dalej. Nawet nikt od nas nie wycelował do nich. Spora część pełzła
dalej za samochodem w stronę skrzyżowania Y. Sztywnych była cała masa. Jeszcze
tylu nie widziałem jednocześnie, a nie raz było ostro. Staliśmy jak te cioty i
lampiliśmy się dalej. Nagłe BUM BUM BUM BUM!!!! Na Krakowskiej rozległy się eksplozje
a na naszej wysokości pojawił się czarny dym. Byliśmy w szoku. Vi zerwał się i
przebiegł na drugą stronę. Stanął na skraju dachu i wycelował karabin. Na
próżno. Rozejrzał się po Krakowskiej i zaczął biec w stronę Drukarskiej.
Spojrzał na dół, odwrócił się i jazda do nas.
- Co tak kurwa
stoicie?! - ryknął - Bastion płonie kurwa! Zbierać wszystkie mołotovy i
napierdalać w hordę bo spłoniemy tu!
- Gdzie benzyna?!
- krzyknął Misiek
- W dupie! -
odkrzyknął Vi - Wszystko w skrzynkach ma dachu, reszta pochowana po
mieszkaniach. Co tak kurwa stoicie zjeby! - krzyknął patrząc na nas i zasadził
Benemu i mi kopa. To mnie otrzeźwiło. - Jazda kurwa, wypalić ile się da bo nie
damy rady zejść! - odwrócił się i pobiegł do skrzyni. Odpalił i rzucił w stado.
Buchnął ogień. Zaczęło się ostro jarać. Sztywni wyli.
Ogień na bruku
dogasał, a sztywnych coraz to więcej. Ogień ich nie rozgonił jak kiedyś.
- Co teraz kurwa?!
- krzyknął Misiek kiedy rzucił ostatnią butelkę.
- Schodzimy do
mieszkań i zbieramy wszystkie jakie zostały, zarzucimy skurwysynów! -
odkrzyknął Vi i wskoczył do dziury w
dachu.
Jazda
po mieszkaniach. Zbierałem wszystkie butelki jakie mi wpadły w oko. Szybko
otworzyłem okna i jeb na ulicę. Kłęby dymu wdarły się do mieszkania. Dół stał w
ogniu. Nie wiedziałem czy pali się w środku czy tylko mury z benzyny. Następne
mieszkanie to samo. W bok, na prawo spadły dwie butelki. Ktoś zrzucał z piętra
nade mną. Umówiliśmy się, że zrzucamy i spotkanie na dachu.
Wpadam
po drabinie na górę. Chłopaki stoją i patrzą na siebie. Milczą.
- Co do kurwy?! -
spytałem.
- Koniec mołotowów.
- powiedział Vi - Jesteśmy odcięci. Całe miasto jebany zwabił. Za mało mieliśmy
ognia. Skurwiel specjalnie trupy rozrzucał - w tym momencie zakotłował się
czarny dym nad naszymi głowami. Vi usiadł na kominie i nic nie mówił. Był
zrezygnowany.
- Jakieś pomysły?
- spytałem chłopaków.
- Mam ostatnie
dwie butelki - powiedział Misiek - Zrzucę to przed bramą i na pełnym gazie
wyjedziemy Vandurą.
- Za dużo ścierwa.
- powiedziałem - Zakopiemy się w mięsie.
- To wiem, zrobię
trochę miejsca koło lin, zejdę i odwrócę ich uwagę, potem trochę szumu i
spotkamy się u Puca - powiedział Misiek.
- Kurwa jak, za
dużo ich, ja pierdolę zginiesz - powiedział Vi.
- Spróbuję -
odpowiedział ochotnik.
- Może mieszkania
się nie zapalą - powiedział Beny.
- Już się kurwa
palą - odpowiedział Vi.
- Napierają na
bramę - powiedział Szybki kiedy doszedł do nas - W każdej chwili mogą przełamać.
- Macie latarki? -
spytał nagle Vi i ożył - Kanały!
Doskoczyliśmy
do plecaków i zaczęliśmy wyciągać światło. Złapałem swój plecak i rzuciłem go
na dziedziniec. Kiedy uderzył w ziemię rozleciał się na kawałki. Misiek zrobił
to zaraz za mną. Skutek ten sam. Reszta chłopaków wrzuciła je do dziury w
dachu. Jazda po schodach. Po drodze wskoczyłem do mieszkania na strychu i
zgarnąłem plecak awaryjny Czarnej. Nie obraziłaby się za to. Lżejszy był
przynajmniej. Misiek miał ciągle w pogotowiu mołotovy. Ostatnie. Gdyby je tak upuścił…
pomyślałem i Misiek potknął się i rozwalił jeden na ścianie. Rozlała się
benzyna po schodach.
- Ostrożnie!
Dobrze, że nie był zapalony - krzyknąłem i stanąłem przy drzwiach na
dziedziniec.
- Szybko,
podnieście właz! - krzyczał Vi zaczął napierać na barykadę - Dżej Dżej kurwa
pomóż! Nie dam rady!
Doskoczyłem do
niego i naparłem na kontenery.
- Podnieście tę
jebaną płytę!!! - darł się Vi, widziałem jak jego buty przesuwają się po
kamieniach na dziedzińcu. Misiek zostawił robotę i zaczął nam pomagać.
- Gdzie jest łom?!
- krzyczał Beny usiłując w jakiś sposób podnieść właz - Bez łomu nie dam rady
kurwa!
- W korytarzu! Na klamce,
po prawej! - krzyknąłem. Beny wskoczył do Bastionu i zaraz pojawił się z
prętem. Podważył właz.
- Gotowe!!
Za nami było
słychać syk sztywnych.
- Misiek spal
bramę! - krzyknął Vi i po chwili wszyscy odskoczyliśmy na środek, a Misiek
zapalił mołotova. Rzucił. Brama zaczęła płonąć, sztywni razem z nią. Beny
wrzucał plecaki do środka. Szybki wskoczył za nimi. Potem Beny. Za nimi ja,
potem Vi, nowy i Misiek ostatni. Odwracam się i czekam na Miska. Świecę latarką,
ale widzę tylko jego nogi. Oparł się o drabinkę i stał do połowy na
powierzchni.
- Misiek!!! -
krzyknąłem.
- Nie mogę
dociągnąć pokrywy, zaraz tu wejdą i wpadną na nas! - krzyczał. Chłopaki w
pośpiechu zbierali plecaki.
- Pierdol pokrywę
i złaź kurwa! - krzyknąłem i zacząłem go szarpać za nogawkę.
- Już prawie! -
odpowiedział i oparł się o drugą stronę zejścia - Kurwa! - pierwszy sztywny
wpadł jedną nogą do już prawie zasuniętego włazu. Teraz już na pewno nie
zamknie - pomyślałem.
- Dżej Dżej dawaj
kurwa maczetę! - krzyknął, podałem mu i zaczął rąbać ścierwo po nodze. Po
kilkunastu sekundach obok mnie spadł noga. Drgała. Usłyszałem uderzenie blachy.
Właz się domknął. Misiek zeskoczył obok mnie.
- Udało się, mało
brakowało - powiedział i otarł pot z czoła.
Chłopaki
zebrali się pod włazem. Świeciłem latarką po pokrywie. Ruszała się, sztywni
deptali po niej.
- Ale by była
jatka jak by tu wpadli teraz - powiedział Vi - Dobra robota Misiek, kozak z
ciebie. Mogłeś ich puścić.
- E tam,
pierdolenie, spadajmy stąd - odpowiedział Misiek, ale było widać, że cieszy się
z tego, że Vi go docenił. Gęba mu się cieszyła.
- Idziemy na
ślepo, Misiek masz łom? - spytał Vi, Misiek podał mu żelazo.
- Myślicie, że
mogą tu być te mutanty? - spytał Szybki.
- Kto wie, kto zamyka?
- spytał Vi.
- Ja -
odpowiedział Beny.
- Dżej Dżej
ubezpieczaj Benego, Misiek ze mną, Szybki będziesz na zmianę - dodał Vi.
Ruszyliśmy
wolno i niepewnie. Nikt nie wiedział co spotka nas za zakrętem. Jakieś dwie
minuty później:
- Kurwa mutant! - krzyknął
Vi kiedy wyjrzał za zakręt - Chyba zdechł, ktoś go naszatkował. Całe szczęście
- odetchnął z ulgą - Ziom jesteś z nami? - pytanie kierował do gościa który
przyszedł z MM. Jak on miał na imię? Ja pierniczę, nie pamiętam już.
- Jestem jestem,
kurewsko strasznie tu, przy pierwszej pokrywie wychodzę na ochotnika dobra? -
zapytał.
- No spoko -
odpowiedział Vi.
Dziesięć
minut później stanęliśmy pod włazem. Nowy podszedł do drabinki i zaczął ładować
na górę. Chwilę słuchał pokrywy i zaczął przy niej majstrować. Podważył i
wystawił głowę na powierzchnię. Nie widział wszystkiego wokół bo było za mało
miejsca i nie mógł się obrócić. Zrobił nieco więcej miejsca, wyszedł na
powierzchnię.
- Chyba czysto -
powiedział.
- Idę z nim kurwa!
- krzyknął uradowany Misiek - Ale zostawię łom w pokrywie w razie czego.
- Ja też zerknę
jak tam - dodał Szybki.
Trzy
osoby wyszły. Zostaliśmy na dole i obserwowaliśmy tunele. Było cicho i
spokojnie. Zacząłem wspinać się po drabince. Wyjrzałem na powierzchnię,
zmrużyłem oczy, świeży wiatr rozwiał mi włosy na głowie. Spojrzałem w prawo,
zaraz potem w lewo. Nie było ziomków w pobliżu. Coś było nie tak. Obejrzałem
się całkiem w inną stronę. Nie pamiętam już jaki obraz był tym pierwszy jaki
ujrzałem. Misiek biegł z powrotem do kanału i darł się, za nim zaraz Szybki,
już zaczął go wyprzedzać. Zza rogu budynku ujrzałem wybiegającego nowego. Kilka
metrów za nim dwóch sprinterów.
- O kurwa -
powiedziałem pod nosem i patrzyłem nieprzytomnie jak biegną do mnie.
- Wypierdalaj!!! -
krzyczał Misiek kiedy wskakiwał do włazu, zaklinowaliśmy się, ale Szybki pomógł
nam butem wpaść do środka. Leżeliśmy we dwójkę na ziemi i zbieraliśmy się.
Szybki został na górze i obserwował jak dopadli tamtego.
- Kurwa po nim,
koniec, bez szans - powiedział na dół Szybki i krzyknął bezwiednie w stronę
sprinterów - Wy bydlaki!!! - i po chwili dodał - O kurwa idą na nas - szybko
zsunął się po drabince i zaczął zasuwać pokrywę. Kiedy zaskoczyła było słychać
głuche uderzenie o blachę, a Szybki odsunął od niej głowę, jakby bał się, że
mogą go dosięgnąć przez małe otwory.
- Oo kurwa -
powiedział Misiek - Źle się dzieje ostatnio. Jak on miał na imię? Nawet nie
wiem. Właśnie zginął człowiek, a ja nie wiem jak miał na imię.
- Ja nie pamiętam
twarzy Czarnej, nie wiem czemu - powiedział Vi.
- Ja też mam z tym
problem - powiedziałem - W ogóle pamiętacie jeszcze Młodego?
- No pewnie -
powiedział Szybki - Gdyby nie on to teraz bym był ścierwem.
- Co racja to
racja, ja też - dodał Misiek.
- Panowie, powiem
wam coś, spadajmy stąd - rzekłem do wszystkich, bo już zaczynali pierdolić. Fakt
ten nowy poległ, sam chciał iść. Nikt go jeszcze za bardzo nie lubił. Szkoda
gościa, ale co poradzić. Bo to pierwszy raz ktoś ginął koło nas? Rutyna kurna.
Wszędzie tak bywało. Z tym da się oswoić. O w mordę. Uświadomiłem sobie wtedy,
że już nie pamiętam co to znaczy żyć bez stresu, bez tego stałego zagrożenia,
bez tej adrenaliny i częstej sraczki za każdym razem kiedy wyglądałem przez
okno. Nie pamiętam co to iść na zakupy czy jechać zatankować auto. Teraz
wszystko było jakieś takie jak z kosmosu, nawet na filmach czegoś takiego nie
widziałem. Zgroza...
- Misiek pamiętasz
gdzie jesteśmy? - spytałem po chwili zadumy.
- Noo pod
Paderewskiego - odpowiedział.
- Dużo ich tam
było?
- Za rogiem cała
masa kurwa, jak ich zobaczyłem to mało się nie zesrałem, ja nie wiem co ten nowy
tam robił w ogóle, miał od razu zawracać, a on przykozaczyć chciał chyba -
dodał.
- Jazda! - rzucił
Vi i poszliśmy dalej.
Pół
godziny później doszliśmy do kolejnego włazu.
- Kto sprawdzi? -
spytał Vi, nikt się nie zgłosił, dodał - A chuj! - i wspiął się po drabince.
Chwilkę później
jego głowa pojawiła się w otworze.
- Bank, dawajcie
plecaki, wychodzimy. Czysto. Szybciej.
Zaczęliśmy
pakować się jeden po drugim do włazu. Nie staliśmy jak pały na środku ulicy
tylko szybko za płot sąsiedniego budynku.
- Dżej Dżej
wywołasz Puca? - spytał Vi.
- Spoko -
odpowiedziałem - Pucu, tu Dżej Dżej, Bastion bez strat. Wszyscy cali. Już nic
nigdy nie będzie takie samo. Dwa trupy tak poza tym spoza.
- Nosz kurwa! Co
tak długo milczycie, już myślałem, że jest po was, jebani - zaczął Pucu - Jakie
trupy, o co biega?
- Nie teraz,
jesteśmy na Wolności, idziemy do ciebie.
- Czekam, wejście
już naszykowane mam, przeczuwałem, że coś poszło nie tak, wyjść do was?
- Nie, nie
ryzykuj, dam ci cynk jak będziemy na osiedlu „Północ”, bądź gotów, bez odbioru.
- Siema -
odpowiedział Pucu.
Chłopaki
zaczęli podnosić z ziemi plecaki i wrzucać je na siebie. Ruszyliśmy.
- Czekajcie -
powiedział Szybki - Pójdę przodem, na zwiad i Dam wam znak czy droga czysta.
Będzie bezpieczniej. Wezmę tylko lekki plecak.
- Dobry pomysł -
odpowiedział Vi.
Szybki
ruszył sam przodem. Doszedł do szkoły „trójki” i dał nam znać, że czysto. Sam
się schował. Ruszyliśmy. Na Słowackiego, w oddali, było widać ruch. Byliśmy
dosyć daleko, nie było zagrożenia.
- Ciężko w chuj -
powiedział Misiek opierając ręce o kolana, był zasapany, jak wszyscy.
- Kurwa, nowy dres
sobie rozjebałem w tym kanale - zaklął Szybki -Gotowi? Idę dalej, przejdę już
pod sam blok, dobra?
Zapytał
i skoczył przez płot. Chwilę było go widać przez wątłe badyle, ale tylko
krótko. Po kilku minutach Vi wyszedł na ulicę i rozglądał się za nim.
- Czysto -
powiedział Vi. Szliśmy spokojnie, cicho, bez pośpiechu. W każdej chwili mógł
być potrzebny duży zapas sił. W razie napotkania sztywnych mieliśmy porzucić
wszystko i po prostu spierdalać do najbliższego miejsca, w miarę bezpiecznego.
Nie było opcji, żeby uciekać przed hordą do Puca bo to byłoby zagrożeniem dla
jego bazy. Każdy w inną stronę i ostatecznie spotkanie u Puca, ale tylko przy
czystych plecach.
Doszliśmy
do ostatniego domku jednorodzinnego na Wolności. Szybki zaczął spod parterowego
balkonu machać rękami i krzyknął:
- Nadchodzą!
Odwracam
się, a tam już mija szkołę dwóch sprinterów. Szli prosto na nas. Odruchowo
zrzuciłem plecak na ziemię. Vi zrobił to samo i bez zastanowienia przymierzył
karabinkiem i strzelił. Jeden sprinter padł. Przymierzył się na drugiego,
pociągnął za spust… i nic.
- Zacięcie
kurwa!!! - krzyczał.
Podniosłem
karabin, szarpnąłem za zamek, padł strzał i pudło, w tle osunął się na ziemię
sztywny. Zaraz drugi, sprinter padł i zaczął podskakiwać na ulicy. Jakichś
konwulsji dostał. Vi dalej szarpał się z zamkiem. Złapałem go za rękaw kurtki i
krzyknąłem: Wypierdalamy stąd, do zobaczenia u Puca!
Odwróciłem
się w stronę bloków, zaczęliśmy biec, kilka może kilkanaście kroków przed nami
Był Misiek z Benym, w oddali Szybki już mijał blok i zniknął za nim. Misiek się
zapomniał i dalej miał na plecach toboły. Vi dobiegł już do niego i zrzucił z
niego cały ten syf. Żarcie posypało się na jezdnię. Beny krzyknął do nas: „Sprinter!”,
obejrzałem się za siebie, szedł za nami jak obcy na filmie.
- Osłaniam! -
krzyknąłem i zatrzymałem się jak tylko szybko mogłem i przycelowałem. Słyszałem
tupot butów kolegów. Biegli dalej. Strzeliłem raz, pudło, drugi, pudło,
sprinter był już bardzo blisko, trzeci strzał wszedł prosto w klatkę piersiową.
Bydlak zrobił jeszcze parę kroków i padł na ziemię jakieś trzy metry ode mnie. Słyszałem
jakie dźwięki wydawał. Aż mi ciary po plecach idą jak to wspominam. Odwróciłem
się za resztą. Byli już między blokami. Skoczyłem za nimi. Minąłem blok. Na
placu zabaw padły dwa strzały, to Beny bił do sztywnych, torował sobie drogę. Widziałem
Miśka jak odskoczył na prawo, Beny ratował się środkiem, Vi odbił w lewo, w
dalszą część blokowiska. Wybrałem tę samą drogę. Jeszcze z jakiejś dziwnej ciekawości
obejrzałem się za siebie, w końcu miałem osłaniać. Sztywni byli na Wolności,
posuwali się dosyć wolno w porównaniu do nas. Szybkiego nie widziałem, ale
jeszcze chwilę Miśka. W jego pobliżu grupa sztywnych była skupiona na ogryzaniu
jakiejś zdobyczy. Widziałem jak Misiek zawrócił w ich kierunku, wyciągnął P99 i
krzyknął w furii: „Wy kurwy!” i zaczął strzelać po nich jednocześnie idąc na
nich. Trupy padały. Wywalił cały magazynek, ale chyba dalej naciskał na spust
bo dalej celował do nich. Dwóch jeszcze stało jeszcze na nogach i przyglądali
mu się zdziwieni. Misiek złapał za maczetę i ściął obu głowy. Potem stanął na
chwilę, popatrzył w ziemię i pobiegł dalej. Ja zrobiłem to samo. Nie widziałem
Viego, ale za to słyszałem trzask zamykanych okien. Na osiedlu byli ludzie, ale
jakoś nie kwapili się do pomocy, sram na
nich, też bym im nie pomógł. Biegłem dalej, głębiej w blokowisko, minąłem już
piekarnię, potem kawałek dalej i w bok, w bloki. Jedna z klatek była otwarta. Zatrzasnąłem
za sobą drzwi. Ale nie oparłem się o nie z zamkniętymi oczami i nie udawałem,
że już spoko, a zaraz mieliby mnie ogryźć sztywni. Karabin przed siebie i cały
zasapany, nie mogłem złapać tchu, wycelowałem w piwnicę. Bez ruchu, zamknąłem
drzwi i zacząłem wchodzić na kolejne piętra. Nikogo nie było. Doszedłem na samą
górę. Na szczęście trafiłem na klatkę z włazem na dach. Sprawdziłem go.
Nacisnąłem
na klamkę mieszkania pod dziesiątką. Drzwi się otworzyły, wchodzę na pełnej do
pierwszego pokoju, drugi, kuchnia odwracam się do stołowego, a tam… zabryzgane
krwią meble. Na środku leżały dwa ogryzione ciała, a na nich sporych rozmiarów
sztywny z wbitym nożem w szyję i nożyczkami w plecach. Domownicy musieli się
bronić. Balkon był otwarty. Jeden z ogryzionych w jednej ręce trzymał telefon
komórkowy. Sztywny się nie ruszał. Niby byłem przyzwyczajony do okropności, ale
poszedłem do klopa i wyrzygałem się solidnie. Wyjrzałem na korytarz, było
cicho. Poszedłem do mieszkania naprzeciwko. Drzwi były uchylone. Sprawdziłem
pokój po pokoju. Nikogo nie było. Rozgościłem się nieco. Na podwórku było sporo
sztywnych. Rozłazili się, ale nadal było gęsto. Na ulicy po drugiej stronie
było już luźniej. Ani śladu po chłopakach. Nawet nie pomyślałem, żeby włączyć
radio i próbować kogoś wywołać, byłem w szoku. Zamknąłem dokładnie drzwi, klucz
wisiał na wieszaku. Sprawdziłem drugi raz pomieszczenia. Nie mogło nikogo być,
ale i tak nie byłem do końca spokojny. Usiadłem w fotelu, w stołowym. Nadmiar
wrażeń. Nogi mi odpłynęły, normalnie zdrętwiały, jak by teraz mnie zaatakowali
to nie dałbym rady dźwignąć swojej dupy spasionej. Zrobiło mi się tak jakoś
błogo. W Bastionie znałem każde mieszkanie bardzo dobrze, a tu coś nowego.
Barek.
Otworzyłem go. Były tam różne alkohole. Wziąłem jakąś butelkę z jakimś whisky.
Napiłem się, mimo że nie lubię tego alkoholu. Usiadłem z powrotem w fotelu,
ciepło rozeszło się po ciele. Zrobiłem drugi łyk. Głowa mi opadł na ramię.
Zasnąłem.
Nie
wiem ile spałem, ale obudziłem się zmarznięty i wypoczęty. Zrobiłem łyk z
butelki i błyskawicznie się rozgrzałem. Jeszcze było jasno, zegar pokazywał
jakoś szesnastą trzydzieści chyba. Rozejrzałem się po pokoju czy czegoś nie
zabrać ze sobą, zawsze coś mogło się przydać. Na stole leżała kartka z listem:
„W telewizji podali, że ktoś coś rozpylił nad
Polską, ludzie zaczynają wariować. Nie wiemy co się dzieje. Sąsiad dostał
szału, słyszeliśmy krzyki. Baliśmy się wyjść. Telefony komórkowe padły, tak jak
10.04. Przed chwilą podali informację w radiu, że nasze miasto szykuje się do
ewakuacji. Zbieramy się pod czerwonym marketem. Bierzemy telefony ze sobą. W
razie czego zostawiam ten list. Kochamy Cię córeczko. Do zobaczenia, mama i
tata.”
Przełknąłem
ciężko ślinę. Coś stało mi w gardle. Odłożyłem list na stół. Zrobiłem mały łyk
za zabitych, podejrzewałem, że skoro udali się tam na parking to raczej nie żyją,
widzieliśmy przecież kilka razy co tam się stało.
Wyjąłem
z kieszeni radio. Włączyłem je i postawiłem na stole. Odpiąłem magazynek i
policzyłem naboje. Miałem już tylko osiem sztuk. W kieszeni luzem jeszcze dwa,
doładowałem je. Radio po chwili się odezwało. Spałem jakieś dwie godzinki.
Zaczynało się ściemniać, słońce było coraz to niżej.
- Ktoś mnie
słyszy? - pytał znajomy głos Puca.
- Dżej Dżej - powiedziałem.
- Kurwa człowieku,
słyszałem strzały, co jest? - zapytał.
- Jakaś masakra,
zaskoczyli nas, byli sprinterzy, wszyscy rozbiegliśmy się w inne strony. Nikogo
nie było z Bastionu u ciebie do tej pory?
- Nie.
- Kurwa. Umówiliśmy
się, że wchodzimy do ciebie na czysto, bez sztywnych. Pewnie czekają, aż się
ścierwo rozejdzie.
- Gdzie jesteś?
- W jednym z
bloków, „Północ”, za piekarnią. Misiek wystrzelał całą amunicję. Nikt się nie
odzywał?
- Nie. Cisza. Trzy,
to już trzy godziny od strzałów.
- Trzy?! Cholera
spałem dłużej. Kurwa boję się wychodzić z bloku. Odczekam jeszcze trochę.
- JPII czysta,
decyzja należy do ciebie. Odezwij się czasem.
- Spoko - po tych
słowach Pucu zaczął wołać.
- Idzie ktoś do
mnie! Czekaj, schowam się za zasłonę. Czekaj czekaj, kurwa Beny, lecę go
wpuścić.
Trwało
to może jakieś trzy minuty.
- Dżej Dżej jesteś
cały? - spytał Beny.
- Jak dobrze cię
słyszeć stary, widziałeś kogoś z naszych?
- Tylko Miśka jak
walił do sztywnych. Viego i Szybkiego straciłem z widoku bo pobiegłem na
prosto. Koczowałem w klatce schodowej naprzeciw kościoła. Raz było gęsto, ale
rozeszli się. Straciłem radio gdzieś po drodze.
- Tu widzę kilku
sztywniaków na placu, ulica pusta. Odczekam chwilę jeszcze. Następny kontakt za
pół godziny.
Rozłączyłem się i wyszedłem na
klatkę schodową. Zszedłem sprawdzić mieszkania pode mną. Też były puste.
Sąsiedzi musieli się zebrać w grupę i spadać razem. W obu mieszkaniach
znalazłem listy o podobnych treściach co na samej górze. Na jednym z nich było
coś dopisane. Ktoś musiał wrócić w między czasie do mieszkania, odczytać go i
zostawił odpowiedź. Ale na tym się zakończyło, treść przytoczę bo warto:
„Bierzemy z domu co się da. Dogadaliśmy się z
sąsiadami. Idziemy razem. Sąsiad z góry zaatakował córkę i żonę. Zjadał ich,
normalnie ich zjadał, żywcem. Nie wiedziałem co robić, wbiłem mu nożyczki w
plecy, nigdy go nie lubiłem. Nie wiemy co się dzieje. Matka dostała szału, ale
jakoś daje radę. Szykuje kanapki na drogę. Zażartowałem, żeby ostrzyła nóż, a
nie kanapki robiła. Płakała. Zapowiada się niezła zadyma. Telefony padły. Powodzenia
i do zobaczenia, ojciec.”
Odpowiedź:
„Chyba nie wróciliście do domu. Sprawdziłem
parking marketu, nie znalazłem tam waszych ciał. Liczyłem, że wróciliście tu. Zorganizowaliśmy
się z kilkoma przypadkowymi chłopakami w domku jednorodzinnym na Wolności, obok
apteki. To już tydzień od dnia zero. Czekam na was, Bolek.”
Bardzo
dramatycznie brzmiały te listy. Czekali na siebie, nie wiedzieli co się dzieje,
telefony padł. Myśmy wtedy leżeli zjarani. Ciekawe kim jest ten Bolek.
Często
sprawdzałem okna. Na dworze zrobiło się całkiem luźno. Wyszedłem na ulicę.
Skradałem się między samochodami. Doszedłem
do JPII, garaże były blisko, ale zdecydowałem się iść wzdłuż poprzecznych
bloków, między nimi a jezdnią. Szedłem wolno, nasłuchiwałem. Broń miałem w
pogotowiu, ale w razie hordy nie dałbym rady sam. Przystanąłem i włączyłem
cichutko radio. Podałem swoją pozycję. Chłopaki podali info, że u nich JPII
czysta. Powiedziałem: „Dzięki” i zdziwiłem się, bo usłyszałem swój głos w innym
radiu. Spiąłem się strasznie, wycelowałem przed siebie karabinek i
przeładowałem go. Na ten dźwięk, jakieś trzy do czterech metrów ode mnie
rozległ się głos bażanta. Odpowiedziałem tym samym kodem. Zza auta wyszedł Vi.
- Ja pierdolę,
stary dobrze, że żyjesz - powiedziałem.
- Słyszałem
wszystko na radiu. Po strzałach Miśka obejrzałem się w biegu i wyjebałem orła, uszkodziłem
radio, mogłem tylko słuchać. Wiedziałem, że zaraz tu będziesz.
- Usunąłeś
zacięcie? - spytałem.
- Tak, ale ostatni
magazynek mam. Dziękówa za osłonę. Kurwa było grubo.
- Dobra potem
pogadamy, spadajmy.
- Dobra.
Ruszyliśmy tym samym systemem. Od
osłony do osłony, żabie skoki. Kilkanaście minut potem byliśmy na wysokości
siedziby wspólnoty mieszkaniowej na JPII. Przeskoczyliśmy przez ulicę w krzaki
już na posesji kościoła. Przedarliśmy się przez rzeczkę i po chwili już
machałem do chłopaków w oknach. Minutę później byliśmy już przy drzwiach. Pucu
zatrzasnął drzwi i zaczął je ryglować. Siadłem sobie oparty o ścianę i zapaliłem
ostatniego papierosa. Ręce chodziły jak w delirce.
- Udało się -
powiedziałem.
- Dobrze, że
jesteście panowie, Dżej Dżej, zorganizowałem tu palarnię, nie pal po korytarzu
bo dzieci wdychają.
- Ostatni -
powiedziałem. Było widać, że Vi też nieźle był pofalowany całą tą sytuacją.
- Dawajcie do
okien. Czekamy dalej na dwóch - zagadnął Pucu.
Obserwowaliśmy kilka godzin teren. Koło
północy z pobliskich krzaków błysnęła kilka razy latarka. Pucu bez wahania
odpowiedział i poszedł do drzwi przygotować otwarcie bramy. Po chwili postać
zbliżyła się do nas. To był Misiek. Był sam. Zeszliśmy na dół do niego.
- Wody, kurwa wody
- sapał Misiek. Beny podał mu butelkę. Cały był pokrwawiony, ręce kurtka, nawet
łeb.
- Widziałeś gdzieś
Szybkiego?
- Tak.
- Gdzie? - pytał
Vi.
- Przed wejściem do
klatki, kurwa odwracam się. Nagle idzie na mnie sprinter. Na pełnym gazie. Już
bym nie zdążył otworzyć drzwi. Normalnie polował na mnie. Jak myśliwy. No i
chuj. Wybił się kilka metrów przede mną. Wpadł na mnie. Jebany ma wybicie. Normalnie
ciałem wszedł. Facet koło trzydziestki, waliło mu z mordy mięsem. Złapałem go
za szyję, a on mnie za kurtkę. Raniłby mnie, ale materiał gruby. Leżał na mnie,
przekoziołkowaliśmy, teraz on był na ziemi. Złapałem go za szmaty i głową
uderzałem o chodnik, aż bryznęła krew. Potem zacząłem go bić po mordzie bo
jeszcze żył. Nie mogłem go skończyć. Podciągnąłem go do drzwi od klatki, tam
jeszcze takie stare metalowe są i o framugę zmiażdżyłem mu głowę. Rozgniotłem
bydlaka jak śliwkę. Drzwi zatrzasnąłem z jego głową w progu - dodał ostatnie
zdanie i oparł się o ścianę. Nie mówił nic o Szybkim. Był bardzo zmęczony - Normalnie
go zajebałem, zajebałem go.
- Co z Szybkim? -
ponowił pytanie Vi.
- Osaczyli go,
strzelałem, ale było za późno, kurwa za późno. On wszedł w nich na pełnej
kurwie, chciał nam zrobić przejście, ale jakoś niefortunnie się złożył i padł
pod nimi, był za daleko przede mną, Beny chyba nawet go nie widział. Rzucili
się na niego, zanim do nich wygarnąłem, to już było po nim. Leży tam, na placu
zabaw, kurwa. Nie mogłem mu już pomóc, całe gardło mu wygryźli, wszystko, tylko
kręgosłup został. Chwilę po tym byłem przy klatce. Ale go pierdolnąłem tego
sprintera. Nawet nie pomyślałem, żeby maczetę złapać. Po prostu.
Misiek był bardzo podjarany
wydarzeniami. Cieszył się ze swojego wyczynu, ale jednocześnie łamał się przy
nas na wspomnienie o Szybkim.
- Ranił cię? -
spytał Vi.
- Nie, to krew
sprintera - odpowiedział Misiek - Nie musicie mnie sprawdzać.
- Musimy,
niestety, chodź umyjesz się, rękę masz spuchniętą bardzo - dodał Beny.
- No mówiłem, że
mu mocno zajebałem, czułem jak pęka mu czaszka pod moją ręką. Kurwa Szybki
poległ - dodał już łamiącym się głosem i zaczął płakać. Ja z resztą też.
=
JJ
poniedziałek, 22 października 2012
29.12.2010 „Czas zamknąć te drzwi…”
29.12.2010
„Czas zamknąć te drzwi…”
To
był długi i ciężki tydzień. Nie było lekko. Dalej nękają mnie koszmary. Nic nie
mogę z tym zrobić, ale nie mówię nic ziomkom bo i tak mają dużo na głowie.
Teraz
jesteśmy wszyscy u Puca… Jest chwila żeby zebrać myśli i to wszystko do kupy. „Bastion
bez strat, wszyscy cali. Już nigdy nie będzie tak samo” nadałem wczoraj te
słowa do Puca około 17:00, w okolicy szkoły „dwójki”, kiedy zaczęło się już
ściemniać. Pucu nie miał żadnych sprzeciwów co do naszej obecności w jego
bazie… I całe szczęście.
Sześć
dni wcześniej:
Nie
wracaliśmy tego dnia do kwestii napotkanych ludzi i problemów z nimi. Jednak
byłem świadomy, że prędzej czy później na pewno dojdzie do jakiejś spiny z
nimi. Ale o tym później.
Koło
południa ktoś odezwał się na radiu, to Kolonia. Szefu naciskał żebyśmy
przyjechali do ich bazy, miał jakąś sprawę do nas. Więc zebraliśmy trochę
rzeczy i pojechaliśmy. Po drodze umówiony znak z Pucem, wszystko w porządku.
Po
kilkunastu minutach, ja, Vi, Misiek i Beny byliśmy pod ogrodzeniem Kolonii.
Szybki chciał jak zwykle zostać sam w Bastionie. Nie wiem czemu, ale jakoś nie
lubił wychodzić bez konkretnego powodu.
Ludzie
kręcili się po podwórzu i wykonywali jakieś drobne prace. W większości
bezsensowne. Wszyscy ucieszyli się na nasz widok. Szanowali nas. Czułem się
troszkę jak bohater, chłopaki pewnie też, ale starałem się nie myśleć w takich
kategoriach. Tu niby bohaterski czyn, a potem spina z tymi kmiotami od Małej
Mi, trochę mnie to dołowało i jednocześnie czułem niedosyt, że nie zamknęliśmy
za sobą tych drzwi. Ale Vi zluzował, chłopaki też i byliśmy już inaczej
nastawieni na kontakt z nią i resztą. Okazało się, że jeden gostek z jej
zacnego grona umarł w wyniku pobicia. Drugi przeżył, o dziwo! Nie pamiętam już
kto kogo lał… Pamiętam tylko wściekłość Viego jak chciał skończyć z MM – Małą
Mi.
Wziąłem
z naszych zapasów trochę słodyczy dla dzieciaków z Kolonii. Dobrze wspominałem
filmy z Afganistanu jak nasi żołnierze rozdawali dzieciakom jakieś smakołyki
czy wodę, a te cieszyły się, jak na dzieci przystało. Vi poszedł pogadać z
szefem, Beny razem z nimi. Misiek też zgarnął kilka rzeczy dla dzieci. Radocha,
to słabe określenie.
- Co do kur… - powiedziałem po jakimś czasie do
Miśka i wskazałem mu nadchodzącą gromadę. Szli do nas Vi, Beny, Szef i MM.
- Co jest? – zapytałem, kierując swoje pytanie do
wszystkich, nie ukrywałem swojego zażenowania ze spotkania z MM.
- Jest problem panowie, liczę na was… - zaczął
Szefu.
- Jasne, kurwa… - odpowiedziałem, już się domyślałem
co się święci…
- Dżej Dżej ludzie ją tu chcą zlinczować,
podreperowała zdrowie, będzie w Bastionie jako pomocnik od brudnej roboty –
powiedział Vi – W końcu ją przymusili, no i tak jakoś wyszło – dodał nie
chętnie – Ale zagłosujmy, nie będę tu sam decydował, kto za? – Beny, Vi i
Misiek podnieśli ręce – Kto przeciw? – zapytał ponownie.
- Jak to kto, ja kurwa! Pojebało was? Na chuj nam oni
potrzebni? Brzydzicie się gówno palić w beczce? – powiedziałem i poszedłem do
auta.
Cała
droga powrotna była w nieźle zatrutej atmosferze. Nie wiem czemu Vi dał się do
nich przekonać. Nie umiałem sobie tego wytłumaczyć.
- Wysiadam u Puca, jutro wrócę – powiedziałem koło
kościoła i wyskoczyłem z Vandury. Byłem podkurwiony i poszedłem chodnikiem jak
by był zwykły dzień. Sztywniaków nie było widać w okolicy. Pomachałem
zdziwionemu Pucowi, który czaił się na dachu. Otworzył mi drzwi.
Opowiedziałem
mu po krótce co i jak. Powiedział mi pewne zdanie, które rozjebało mnie na
łopatki, ale to zacytuję przy okazji, pewnej, dalszej… Tego wieczoru Pucu
zapewnił mnie, że w razie czego, jeśli zabraknie dla mnie miejsca w Bastionie,
to tu jest jego dużo i spokojnie mogę na niego liczyć. Wtedy uznałem, że Pucu
nieco przesadził…
Pięć
dni wcześniej:
Wykąpałem
się wieczór wcześniej i trochę pilnowałem jego obejścia. Pucu spał jak kamień.
I dobrze. Miałem trochę czasu na zebranie myśli. W nocy skorzystałem z okazji i
pogadałem przez radio z Szybkim. Kumpel też wyraził swoje niezadowolenie co do
przyjazdu MM i tego dupka, którego imienia zapomniałem, ale doradził mi żeby ta
sytuacja nie wpłynęła na nas negatywnie. Szkoda Bastionu dla jednej MM.
Liczyłem w głębi duszy, że to wszystko samo jebnie i uznałem, że ma rację i nie będę po powrocie
fikał do ziomków skoro wyrazili zgodę na jej przyjazd. Demokracja, jak sam
skurwesyn. Miałem tego dnia wracać do Bastionu.
Vi
dał cynk na radiu, że są już znaczne ubytki w zapasach żywności i warto byłoby
skoczyć do Biedy tak, jak jakiś czas temu. Na samą myśl zrobiło mi się ciepło.
- Czekam na info, jak będziecie do mnie dojeżdżać to
wyskoczę do was – powiedziałem przez radio i jakieś pół godziny później
wyszedłem z bazy Puca. Wcześniej wypytałem go jak tam jego zapasy.
Odpowiedział, że ma pod dostatkiem wszystkiego, a ostatnio jeszcze natrafił na
spiżarnię księży w podziemiach i ma jeden problem z głowy.
To
mnie trochę uspokoiło bo już następnego dnia po spotkaniu z Pucem doszliśmy do
wniosku, że jego załoga to nasz priorytet w razie czego. Wiedzieliśmy, że
możemy liczyć na schronienie u niego i on wiedział, że może liczyć na nas.
Po
wyjściu przez tajne metalowe drzwi wskoczyłem do Vandury.
- Masz swoją klamkę Dżej? – spytał Vi.
- Mam, a co?
- Nic nic tak pytam.
- Rozumiem, że Beny został z Szybkim, mamy z nimi
kontakt na radiu? – nie zwracałem uwagi
na MM. Traktowałem ją jak powietrze, takie które ma zabójczą przeszłość.
- Spokojnie, od rana obserwowaliśmy sztywnych,
naszym zdaniem są teraz całkiem po drugiej stronie miasta, widzieliśmy jak
przesuwali się w kierunku Mickiewicza. Będzie git.
- Kto ubezpiecza z zewnątrz? – spytałem już w celu
obadania planu wejścia i wyjścia ze sklepu.
- Ja z Miśkiem na szybkości sprawdzimy czy w środku
jest czysto. Parkujemy pod tymi drzwiami z boku sklepu, tam gdzie wtedy była
ewakuacja. Jak będzie coś to czyścimy w miarę możliwości. Jak skończymy
przyjdziemy po was.
- Kto czatuje w aucie? – spytałem.
- MM zostanie, my szybko zrzucimy żarcie i spadamy –
odpowiedział niepewnie Vi.
- A w razie czego damy radę wrócić z buta?
- Jak z buta?
- No na przykład jak MM znowu nas walnie w rogi i
pojedzie sobie do „Czechosłowacji’ naszą Vandurą, a my się zesramy w środku?
- Nie musisz się, kurwa, bać Dżej Dżej – zagadnęła
nagle MM jak by była na równi z nami.
- Z tobą nie rozmawiam, zamknij się – powiedziałem
do MM i dodałem do reszty – MM wchodzi na pierwszy rzut z maczetą do środka.
Miała być od czarnej roboty nie? Dwójka z nas obstawia drzwi a ona robi
spacerek po sklepie. Jeden obserwuje z auta otocznie, może być z dachu. Co wy
na to?
MM
się zdegustowała. Myślała, że wskoczy do nowego towarzystwa na gotowe i nic nie
będzie musiała robić. A gówno!
- Jak ci się coś nie podoba to wysiadaj - dodałem
widząc jej minę.
- To ja z nią wejdę, a wy się jakoś dogadacie –
uciął Vi. Odpowiadało mi takie rozwiązanie. Chodziło mi żeby postawić jak
najwięcej na swoim i pokazać tej gnidzie małej, żeby sobie nie myślała.
Zajechaliśmy
pod Biedę. Vi za pasek w spodniach wsadził sobie klamkę. W drugiej ręce trzymał
maczetę. Powiedziałem Miśkowi, że będę ich ubezpieczał w drzwiach. Ten miał
zostać w aucie. Vi uchylił drzwi i zerknął w ich obrębie czy czysto. Weszli
oboje, policzyłem to piętnastu i też wszedłem. Widziałem jak lawirują między
półkami. Trzeba było się wspomóc latarkami. Widziałem przesuwające się światło.
Po chwili pisk MM i głuche uderzenie. Vi krzyknął mi, że był jeden i już jest
czysto. Przekazałem Miśkowi, a ten na radiu podał info. Szybko przeparkował
Vandurę tak, że prosto z drzwi przyjmował towary do auta i układał je z tyłu.
W
pośpiechu ładowaliśmy konserwy i inne rzeczy łącznie z wodą. Zrobiłem kilka
dodatkowych kursów po mąkę dla Puca. Do worka zrzucałem batony i inne słodycze
czy gumy do rzucia. Obrabiałem kasy z produktów. Kasy nie tykałem bo po co. Nie
wygodne to do podcierania. Wolałem taśmę kwiatową. Lepsza. Po chwili dobił do
mnie Vi i zaczął do drugiego wora zgarniać tabletki i fajki.
- Dobry pomysł ziom – powiedziałem kiedy zrównał się
ze mną i po chwili razem kroiliśmy – Dawaj po jednym, za oknami czyściocha.
Gdzie MM?
- Kręci się i jakieś babskie rzeczy zgarnia. Wiesz…
- Wiem, kurwa, jak ją widzisz?
- Noo widzę ją…
- Jeden wybryk i pod ścianę kurwa!
- Spokojnie stary, mi tez się udzieliło, ale jakoś to
sobie wytłumaczyłem, damy radę. Zobaczysz, że będzie pożyteczna.
- Ta, użyteczna, to weź jeszcze to spakuj, w razie
czego – i rzuciłem mu małe pudełeczka kartonowe.
- O dobry pomysł – powiedział i zaśmiał się.
- Pakujmy się i spadajmy stąd.
Po
chwili wrzuciliśmy worki na pakę. Kiedy mieliśmy już ruszać na radyjku odezwał
się Beny:
- Na Krakowskiej pojawiła się grupa i przemieszcza
się w stronę ronda, poczekajcie tam parę minut, powinni rozejść się pedały.
- Przyjąłem – odpowiedział Vi – To co po papierosku?
- Szybki prosił żeby nie palić w aucie –
powiedziałem i zaśmiałem się. Chłopaki i MM zaczęli się śmiać.
Po
chwili grupa sztywnych pokazała się koło stacji benzynowej. Nawet nie
zakręcaliśmy okien.
- Przejdą? – spytał Misiek i pstryknął petem przez okno.
- Przejdą, a jak nie to będą leżeć – odpowiedział
Vi.
Przeszli.
Po chwili Vi odpalił silnik i ruszyliśmy do Bastionu.
Beny
z Szybkim czekali na łupy. Wyładowaliśmy szybko Vandurę i schroniliśmy się w
ciepłym Bastionie. Wyjątkowo spokojnie było.
Cztery
dni wcześniej:
Miałem
nocną wartę. Wziąłem paczkę fajek, piersiówkę czystej i poszedłem na dach.
Ekipa szykowała się do spania.
Po
jakiejś godzinie wskoczył do mnie na górę Vi, z takim samym zestawem grzewczym.
- Jak nastroje?
- Chujowo – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Czemu?
- Mamy kreta w Bastionie a ty jesteś ślepy.
-Aaaa nie
pierdol, będzie dobrze. Z czasem będzie co raz lepiej. Jakoś się ułoży a i
pomocnik się nada.
- Ta
pomocnik, jak na razie to i tak się ciągnie za nami, choćby dziś w Biedzie -
powiedziałem.
-
Spokojnie, Dżej Dżej, mam ją na oku i nic nam nie grozi. Na noc ja zamykam ją w mieszkaniu obok. Zastawiłem ją szpadlem
Benego. W razie czego usłyszę. Z
trzeciego piętra nie wyskoczy.
- Ostatnio
też byli zamknięci a jakoś wypełzła stamtąd. Dobra, ale powiedz Benemu gdzie
jest jego szpadel bo go szukał ostatnio - dodałem.
- Ty jak
zawsze szukasz dziury w całym.
- Dziury w
dupie szukam, a nie w całym. Bastion oberwał już konkretnie. Straciliśmy trzech
ludzi. W tym Czarną z winy MM. Nie widzisz jak ostro z nami gra i chce się
wrkęcić w towarzystwo. Już chyba zapomniała co się ostatnio stało. Jak by nigdy
nic. Dobrą miejscówkę sobie znalazła i teraz się z nas śmieje. Jeszcze by
brakowało, żebyś dał jej mieszkanie Czarnej, kurwa mać.
- Nie
prawda - powiedział niepewnie Vi - A z resztą, jest nas coraz mniej.
Potrzebujemy kogoś nowego. Jak tak będziemy rozpamiętywać to nigdy się nie
rozwiniemy tylko polecimy w pizdu. I nie pierdol mi tu o Czarnej!
- Oby moje
słowa obróciły się w gówno, ale mam złe przeczucia, kurwa złe - powiedziałęm z
obawą w głosie.
- A kiedy
miałeś dobre? - spytał mnie Vi i zapadła głucha cisza.
Pociągnąłem
solidny łyk z piersiówki i odpaliłem papierosa. Spłunąłem siarczystą flegmą na
Krakowską.
- Jak dla
mnie to teraz nas podsłuchuje, przy oknie - dodałem.
- Oj Dżej
Dżej, tak mnie wkurwia ten twój wzrok, że ja pierdolę - powiedział już zmęczony
Vi.
- Przed
przybyciem MM do Bastionu cię nie wkurwiał...
- Dobra idę
spać, będzie git, zobaczysz - pstryknął petem na dziedziniec Bastionu, a pustą
piersiówkę rzucił na Krakowską.
Trzy dni wcześniej:
Nad ranem poszedłem po Benego na
zmianę, powiedziałem mu gdzie jest jego szpadel. Podszedł i pogłąskał go czule
i powiedział pod nosem: "Nie jedną głowę ściąłeś!" i poszedł na dach.
Ja szybko skoczyłęm w kimę.
Kilka godzin później chłopaki
krzątali się po mieszkaniu i zajmowali się czymś. Ktoś ostrzył maczetę, ktoś
zajadał konserwę nożem. Po kuchni walały się puste puszki po piwie i paczki po
fajkach. Było dysyć nakopcone w mieszkaniu. Otworzyłem okno i zacząłem
wietrzyć.
- Co mamy w
planie dziś? - spytałem Viego i Miśka przy stole.
- Nie wiem,
„rzyt” się świeci w Vandurze, przydało by się dotankować nieco, bo możemy się
zesrać w razie czego - odpowiedział Vi i dodał
- Asz, pojeździłbym moją kropą, biedna stoi sobie dalej koło gazowni.
- Ktoś ostatnio
liczył amunicję i robił przegląd broni?- spytał Misiek.
- Ja nie -
odpowiedziałem zgodnie z prawdą, Vi też zparzeczył.
- Czarna
się tym zajmowała - dodał Vi - To co robimy przegląd? Trzeba byłoby Onyksy
wyczyścić, już kilka dni nie było na to czasu.
- Dawajcie,
idziemy - odpowiedziałem i poszliśmy do
mieszkania Czarnej. Wciąż nią tam pachniało...
W mieszkaniu Czarnej, w jednym z pokoi stała
masywna szafa, w której znajdowałą się broń. Amunicja była poukładana, do
każdego rodzaju broni inne pudełko, magazynki osobno i tak dalej.
- O w mordę
- powiedział po chwili Vi - malutko. Nie oszczędzaliśmy ostatnio.
- Może coś
zostało w Kolonii? - spytał Misiek.
- Nie,
gadałem ostatnio o tym z Szefem - mówił Vi - Wspominał, że została im już
ostatnia taśma do maszynowej. Dla każdego zostaje - mówił wolno Vi i liczył -
po jednym magazynku do krótkiej i cztery magazynki do Onyksów. Ja pierdolę, tu
był cały arsenał.
- Dużo
wywaliłeś z Benym, wtedy pod bankiem - powiedziałem - ale trzeba było.
- No racja,
ale żeby aż tyle?
- Musimy
oszczędzać - powiedziałem - Tylko w ostateczności i pewny strzał. Jeden pocisk
jeden sztywny, a najlepiej sprinter.
- Dobra
powiem reszcie o tym. Aaa bym zapomniał
zostawiam tu P99 Czarnej i awaryjny magazynek. Do ruszenia tylko w ostateczności,
gdyby nas tu odcięli albo coś.
- Pięć kul,
żywcem nas nie wezmą - dodałem.
- Nie wezmą
- pod nosem powtórzył Vi.
Kilka godzin później omawialiśmy
wypad po benzynę.
Zacząłem, okazjonalnie, zawsze to
była robota Viego.
- MM i ten
dupek, biorą kanistry i na Zamkowej obskoczą samochody. Raz albo dwa razy,
jeden z naszych ubezpiecza z dachu, jeden przy bramie i wystarczy. Reszta na
papieroska może iść.
- Mało ich,
za słaba osłona Dżej, my wychodzimy bardziej kryci. Ona nie da rady z
dwudziesto litrowym kanistrem. Co ty zwriowałeś? - odpowiedział Vi i w tym
momencie dwójka nowych weszła do kuchni. Chłopaki zamilki, nie chcieli mówić o
nich przy nich. Ja kontynuowałem.
- Miała tu
być od czarnej roboty to jest. Dmuchanie w rurkę to nie jest przyjemna zajęcie,
a nosić się nauczy.
- Ta i może
jeszcze bez osłony w biały dzień ich wypuścisz? - spytał Vi - Weź już daj
spokój Dżej bo to się robi nudne. Zostaw ją w spokoju. To jest kobieta i
dźwigać nie będzie za nas. Tu też jest sporo do roboty.
Cisza. Nagle
MM zaczęła.
- Ja dziś nie wychodzę, wczoraj byłam, kurwa,
reszta też może wyjść - powiedziała z przekąsem.
Wkurwiłem się takim tekstem. Nie raz
nie dwa się wychodziło za bramę za kolegę, za bramę dla kolegi bo gdzieś
zaginął - powiedziałem, były takie przypadki, choćby wyskok w kanały, do
Kolonii. A ta mi z takim tekstem wyjeżdża.
- Jak
będzie potrzeba to i co godzinę będziesz wypierdalać za bramę. Nie zapominaj,
że jesteś tu gościem. Jeśli ci się coś nie podoba to ci zaraz otworzę bramę i
wypad stąd. A ty też masz swoje zdanie? - spytałem gostka, ten spuścił głowę i
pokręcił przecząco - Widzisz tak się zachowuje gość. Nie dasz rady? Spoko nie
idziesz, jak masz zły dzień narażasz innych na ścierwo. Do tej pory każdy by
poszedł za każdego, na wyraźną prośbę, a nie z pretensjami. Ja pierdolę. Weźcie
ją stąd bo nie ręczę za siebie - wyszła.
- Kurwa
Dżej Dżej spokojnie, wyluzuj trochę, wdroży się - powiedział Vi.
- Zesra się
a nie wdroży - odpowiedziałem - Kurwa ile można tego słuchać. Może jeszcze
śniadanie do łóżka.
Po chwili ciszy Vi zaczął od nowa.
- We trójkę
pójdziemy po kropkę. Zatankujemy ją do pełna i zbierzemy trochę opału do
Vandury. Co wy na to?
- Ja idę -
powiedział Szybki.
- I ja
pójdę, tylko Misiek, Beny, pilnujcie wiecie kogo - dodałem.
Po jakims krótkim czasie
wytaszczyliśmy po kanistrze na Zamkową. Beny osłaniał nas z dachu. Przygotował
wyjście. Było czysto i bezpiecznie.
- Ile
benzyny zostało w kropce? - spytałem po drodze Viego.
- Opary,
trzeba wcześniej dolać.
Plan był prosty. Szybko spuszczamy
benzynę, z jakiegoś auta i podlewamy kropkę, żeby w razie czego szybko nią
odjechać. A potem spokojnie zbieramy co się da, zalewamy ją do końca i zapas
bierzemy do Vandury. Szybki miał obserwować rejon targu czy wszystko w
porządku. Było mgliście. Tego popołudnia.
Łomem wywarzaliśmy kolejne klapki do
baków. W końcu znaleźliśmy ropniaka. Vi wpakował rurkę do jakiejś osobówki i
zaczął zbierać benzynę do kropy. Po jakimś czasie, nie wiem ile dokładnie bo
straciłem rachubę na powierzchni, kropka dostała jeść i Vi sprawdził czy silnik
działa. Zaskoczył.
- Działa! -
krzyknął z auta - Nigdy mnie nie zawiodła i teraz też nie!
-
Zajebiście stary! - krzyknął Szybki - Ale potem sobie zfapiesz, zmiana?
- Tak zmień
się ze mną bo już mi nie dobrze - powiedział Vi.
Szybki na momencie zaczął spuszczać
ropę do kanistra. Po chwili było słychać bażanta Viego.
- Kurwa
mać! - krzyknął kiedy doskoczył do nas - Szybki ile masz?
- Dwa.
- Spora grupa nadchodzi, spierdalamy?
- Spadamy,
Beny, tu Dżej Dżej, idzie do nas spora grupka, spadamy stąd, przygotujcie bramę
- powiedziałem przez radio.
- Minuta,
elo - odpowiedział.
-
Wskakujcie szybko - krzyknął Vi.
Szybki wcisnął się do tyłu, ja na
pasażera. Zamknąłem drzwi. Vi wsadził kluczyk i zakręcił silnik. Nie odpalił.
- Szybko
jeszcze raz - powiedziałem.
- Robie
przecież - odpowiedział jeszcze spokojnie, zakręcił drugi raz. Nie zaskoczyła.
Przekrećił kluczyk, wyłączył zapłon i próbował trzeci. Przy tej próbie zaczął
już piłować kropę - Ja pierdolę, ty suko, pal! - krzyknął i silnik zaczął bulgotać.
Wbił wsteczny i zaczął cofać. Dobrze, że wcześniej przestawił ją tak, że mógł
swobodnie jechać bo stała przecież za nami terenówka Czarnej. Na wysokości
stacji benzynowej horda wytoczyła się na jezdnię.
- Spokojnie
zdążymy - powiedziałem i uspokoiłem się. Było już luźno, wyjąłem z kieszeni
paczkę i odpaliłem peta.
- Zgaś, w
kropie nie palimy - powiedział Vi.
- Kurwa
świat się kończy, a w kropie palić nie można - powiedziałem dla żartu.
- Patrz ile
benzyny w bagażniku, jak to pierdolnie… - powiedział Szybki.
Peta wyrzuciłem na jezdnię. Chłopaki
czekali już na nas przy bramie. Wszyscy poklepali kropkę. Poprawiła mi humor.
Przypomniala dawne czasy.
Chłopaki pytali czy było ciężko. Nie
było źle. Bywały gorsze wypady.
- Szkoda,
że nie ma Homera z nami bo by mi podrasował kropkę i fajnie ją pomalował -
powiedział Vi.
- Noooo
miał fioła na tym punkcie, jakiś zderzaka z terenówki - dodałem - Albo piły
mechaniczne z przodu do cięcia ścierwa . Beny, Misiek, upilnowana? - spytałem.
- Tak,
spoko Dżej - odpowiezdiał Misiek.
- To co
oblewamy nową furę? - spytał Szybki.
- No
chlapnął bym co nieco panowie - powiedział Vi.
Tego wieczoru złamaliśmy zasady i
popiliśmy troszkę. Dużo zeszło na wspominanie. Niby tylko samochód, ale dodał
nam otuchy i dobrych mysli. Morale też jest ważne. W grilu rozpalilismy ogień i
grzaliśmy mielonki z puszek i inne konserwy. Chciałem zrobić jakiś ruszcik, ale
Misiek się uparł żeby wrzucić fasolę do ognia.
- Nie dawaj
jej tam, jak ją potem wyjmę? - spytałem go, już zfazowany.
- Ee tam
jakoś damy radę stary - odpowiedział.
Po
kilku minutach obserwowaliśmy puszkę, która zaczęła pęcznieć od gorąca.
- Kurwa mać
zaraz wybuchnie! Misiek podaj mi jakiś dłuższy pogrzebacz, nie mogę jej złapać!
- krzyknąłem.
- Ty patrz
jak wybrzusza! - krzyknął i rozległa się eksplozja. BUUM!
Wszyscy odskoczyli.
Na ścianach pojawiła się fasola. Wszyscy w śmiech. „Jak pierdolnęło!” krzyczał
Misiek. Trwało to chwilę, ale szybko daliśmy sobie spokój z polewką, bo nie
mogliśmy się tak drzeć.
- Dawajcie,
kurwa na sztywnych! - gadał Vi, był nieźle porobiony.
- Jutro,
tylko maczety weźmiemy i zrobimy polowanie! - dodał Beny.
Godzinę później zamknęliśmy drzwi na
dziedziniec. Próbowałem pomóc Viemu, ale ten się uparł, że jeszcze sprawdzi
obejście czy wszystkie drzwi zaryglowane. Zostawiłem go i poszedłem.
Dwa dni wczesniej:
Wstaliśmy około ósmej rano.
- Gdzie Vi?
- spytałem chłopaków. Nikt nie wiedział. Poderwaliśmy się i wpadamy do niego do
pokoju. Nie było go.
- Poszedl
gdzieś? - spytałem.
- Gdzie? Może
na dole został wczoraj - powiedział Beny.
Zbiegamy na
dół, a biedaczysko na pierwszym piętrze zwinęło się w kłębek i śpi jak suseł.
- Kurwa jak
by tak sforsowali bramę rano to by go po pijaku zeżarli - powiedział Szybki.
- Vi
wstawaj! - krzyknął Misiek. Vi otworzył oczy i zaczął bełkotać.
-
Zabezpieczyć teren! - krzyknął i wszyscy w śmiech. Rozbudził się całkiem i już
zapomniał co gadał.
Znowu śmiech. Siedlismy na schodach
i zapaliliśmy po papierosie.
- Ale mnie
suszy, macie coś? - spytał Vi.
- Zaraz na
górze dostaniesz - powiedziałem - Aleśmy pobalowali…
- Moja
kropka - westchnął Vi - Moja kropka.
Beny skoczył chwilę potem na dach
obczaić czy wszystko gra. Ten to ma łeb. Nadźgał się tak wczoraj, a od rana
gania jak pojebany. Ja to zawsze zdycham. W ruch poszły kiszeniaki. Mieliśmy
jeszcze kilka słoików.
Ciągle przyglądałem się MM i temu
typkowi. Analizowałem każdy ich ruch. Kojarzyłem wszystko co robili łącznie ze
sraniem. Jeśli wychodzili gdzieś, w obrębie Bastionu oczywiście, to
zastanawiałem się co robią, co jedzą, co ubierają. Wszystko, wszystko, wszystko,
co tylko się dało. Czekałem na małe potknięcie, jakąs poszlakę, żeby wyjebać
ich od nas. Uważałem, że dobrze się maskowali. Vi był już bardziej z nimi
zrzyty, rozmawiał i takie tam. Zbliżył się do MM, Misiek też. Świrowali
pawiana, jej też się to podobało, ale wiedziała, że ze mną nie ma żartów i
unikała mnie. Ja udawałem, że mam na nią wyjebkę, ale w rzeczywistości była
prześwietlana. Ten gostek zachowywał się bardziej, że tak to określę, wdzięcznie.
Pytał czy może coś zjeść, co ma robić. Ona za to robiła co chciała, zamykała
się u siebie i takie tam. Zastanawiałem się co. Nie ufałem jej. Tyle.
Dzień „zero” (29.12.2010):
Objąłem nocną wartę. Pogadałem z
Pucem. Wszystko u niego w jak najlepszym porządku. Prosił o dwa dni zluzowania.
Obiecalem mu, że ktoś od nas się zjawi u niego tego dnia na wsparcie.
Podziękował. Znowu będzie spał dwadzieścia godzin. I nam się przyda wypad do
niego. Zawsze to ciepła kąpiel. Lepsza od dobrego żarcia.
Miałem ze sobą nocny zestaw
grzejący. Podobnie jak kilka dni wcześniej dobił do mnie Vi. Pogadaliśmy,
spalilismy po papierosku.
- Jak tam
nastroje?
- Bez
zmian, ale już nie mam agresora. Tylko dalej mam złe przeczucie. -
odpowiedziałem - Miej dziś w nocy włączone radio w pokoju, jak coś to cię
obudzę ziom.
- Ale o co
biega?
- Nie wiem
jeszcze, jak się dowiem to ci powiem, ok.?
- No dobra,
nie wiem co kombiunujesz, ale dobra - odpowiedział i poszedł do siebie.
Kilka godzin później usłyszałem
skrzypiące drzwi wewnątrz Bastionu. Ktoś wyłaził.. Niby nic dziwnego, ale nikt
z naszych nie skradał się nigdy. Schody wydawaly charakterystyczny dźwięk. Coś
było nie tak. Nadałem na radiu do Viego. Mowił, że nic nie słyszał. Kazałem mu
się ubrać i naszykować.
- Brać
klamkę? - spytał już na poważnie.
- Bierz -
odpowiedziałem i sprawdzilem czy w moim pistolecie są naboje w magazynku - Za
trzy minuty u ciebie.
Po chwili zakradłem się pod jego
drzwi i zastukałem umowionym znakiem.
- Co jest?
- spytał po cichu.
- Ktoś się
skradał, nie wiem kto, ale podejrzana sprawa - i zamarłem jak spojrzałem na
drzwi MM - gdzie kurwa szpadel!?
- Zabrałem
go dla Benego, a ja uznałem, że to nie ma sensu, takie podchody.
- Co
kurwa?! Wchodzimy - powiedziałem, poczułem jak adrenalina zaczyna mi się
kotłować w organizmie. Nacisnąłem na klamkę, świecę latarką pierwszy, drugi
pokój pusto. Spenetrowalismy wszystko. Czysto. MM zniknęła.
- Ja
pierdolę! - powiedział Vi.
Nagle odezwało się radio, to był Pucu:
- Dżej Dżej
jesteś tam? Jakaś kolumna samochodów jedźie przez JP II w kierunku na
Jagiellońską. Nigdy wczesniej tylu nie widziałem. A na innym kanale ktoś
nadaje, sprawdź to stary bo coś mi tu śmierdzi.
- Vi
poszukaj po kanałach - powiedziałem a sam zostałem w kontakcie z Pucem i
podziękowałem mu za ostrzeżenie.
- Budzimy
chłopaków? - spytał Vi.
- Tak tylko
cicho, ja idę już na dół, złapałeś coś w radiu?
- Czekaj
jeszcze jeden kanał - pstryknął, i usłyszeliśmy: „Już otwieram bramę, spotkamy
się na rondzie, zaraz tam będę”
- Budź
chłopaków, idę na dół - krzyknąłem i ruszyłem po schodach.
Drzwi na dół były otwarte. Wyjrzałem.
Postać przemknęła mi gdzieś w okolicy bramy. Ktoś coś przy niej manipulował.
Wyszedłem na dziedziniec. Zbliżyłem się do bramy. Łatwo się domyśleć kogo tam
spotkałem.
- Ręce na
widoku, wyłaź na dziedziniec, zostaw tę bramę - powiedziałem tak żeby mnie
usłyszała - Komu otwierasz? Znowu chciałaś nas wyjebać?
MM zamarła. Wyszła po chwili na dziedziniec. Miałem ją na
muszce. Jednak po chwili, kiedy już wiedziałem, że w żaden sposób mi stąd nie
ucieknie, bo wszystko było zabarykadowane, schowałem pistolet za pasek.
Odebrałem jej radio. Nie pomyślałem, żeby ją przeszukać. Na korytarzu było
słychać chłopaków.
- To będzie
koniec naszej znajomości, dziś pójdziesz do piachu - powiedziałem, w mordę jaka
spina. Byłem tak zdenerwowany jak nigdy. Masakra jakaś. Ciepło mi się zrobiło,
czułem jak krew napływa mi do mieśni. Wpadałem we wściekłość.
- Masz
rację, ale pójdziesz ze mną - odwróciła się nagle i wycelowała P99 prosto we
mnie - Chuj ci w dupę, nigdy cię nie lubiłam.
- Ja ciebie
też, gnido - odpowiedziałem. Nie wiem czemu ale byłem spokojny. Nie uległem
panice. Chociaż wiedziałem, że tkwię po uszy w gównie. Analizowałem szybko
gdzie mam broń i czy zdążę ją wyjąć przed jej strzałem. Wiedziałem, że nie mam
szans - Strzelaj, tylko pamiętaj, że jeszcze dziś sztywni wpierdolą cię żywcem
- powiedziałem, Misiek wyskoczył z drzwi na dziedziniec i stanął jak wryty.
Przeładowała, drugą ręką złapała za
chwyt i pociągnęła za spust. Broń kliknęła, komora była pusta. Nie myśląc za
wiele skoczyłem przed siebie i obaliłem ją na ziemi. Kiedy ruszyłem nacisnęła
drugi raz i znowu broń tylko kliknęła. Trzeciego razu nie było. Leżała już na
ziemi i próbowała się wyrwać. Chłopaki w
tym momencie byli już na dziedzńcu. Misiek jak stał tak stał dalej. Szok
malował się na twarzach chłopaków. Jeszcze do mnie nie dotarło to co się stało.
Kolanem przyciskałem jej głowę do ziemi. Mocno…
- Bierzcie
ją - powiedziałem i podniosłem ją za szmaty. Czułem jak trzęsą mi się ręce.
Mało brakło. Dlaczego nie wystrzelił?
Vi podszedł i podniósł broń, z
której próbowała do mnie strzelać.
- P99
Czarnej, wczoraj rozładowałem magazynek - powiedział i spojrzał na mnie.
- Daj fajkę
- odpowiedziałem i pociągnąłem mocno w płuca. Zakręciło mi się w głowie - Ja
pierdolę kurwa, celowała we mnie, chciała mnie rozpierdolić.
- Sorawa
Dżej Dżej, trzeba było cię posłuchać wcześniej - odpowiedział - Dawajcie ją pod
ścianę.
Chłopaki nic nie mówili. Wiedzieli i
chcieli zrobić to, co już należało zrobić dawno. Spojrzeliśmy na jej
towarzysza. Był tak samo w szoku jak i my. Nie mógł nic wiedzieć o jej planach.
- Kończymy
- powiedział Vi i zaladował kulę do pistoletu Czarnej.
- Wypuśćmy
ją, niech sobie idzie - powiedział Misiek - Przestańcie.
- Odsuń się
kurwa! - powiedział Vi, jego oczy były puste, ale jednocześnie wypełnione
nienawiścią. Misiek chciał mu odebrać klamkę - Trzymać go kurwa!
Beny z
Szybkim przytrzymali go.
- Wypuścić
tak? Swoich oszukała, nas wyjebała i następnych też opierdoli. A jak dostanie
się do Puca? Pomyślałeś o nim?
- Błagam,
wypuśćcie mnie… -płakała, darła się w niebogłosy. Błagała o litość, wołała
Miśka.
- Zamknij
się - powiedział Vi - Koniec, to już tylko przeszłość. Za Czarną! - dodał i
wycelował do niej. Stał tak przez chwilkę.
- Daj mi to
zrobić - powiedział gość, który przybył razem z nią - Mnie też kiedyś rąbneła.
- Ciiiii...-
Vi przyłożył palec do ust. Rozległ się strzał. MM osunęła się na bruk. Dźwięk
upadającej łuski odbił się echem na dziedzińcu. Czuć było wyraźny i ostry
zapach prochu. Misiek osunął się na ziemię.
=
JJ, Vi
Subskrybuj:
Posty (Atom)