Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 marca 2012

19.12.2010 „Letarg…”

19.12.2010     „Letarg…”

- Wstawaj!!! – krzyczał mi ktoś nad uchem – Wstawaj! Jedziemy do Kolonii!
- Co? – spytałem zaspany – Goń się, ryby teraz łowię nad rzeką.
- JJ dupa z wyra!!!
- Puszczaj szmato! – odkrzyknąłem bo ktoś odciągał mnie od mojej wędki – Morda bo ryby wypłoszysz.
            JEB! Ryba wyskoczyła w wody i mnie ochlapała. Obudziłem się.
- Czemu jestem mokry? – spytałem Viego, który stał nade mną w pokoju.
- Bo nie chciałeś wstać. Wszyscy gotowi, a ten sra w pościel i śpi! – krzyczał – Jedziemy do Kolonii. Zostajesz?
- Jak mnie zmorzyło – powiedziałem – A wy co na pociąg się spieszycie?
- Dźwignij zad, na stole są resztki konserw. Możesz je sobie zjeść na śniadanie z chipsami.
- Znowu Tyrolska…!
            Wstałem. Ledwo co. Już zapomniałem co mi się śniło parę minut temu. A co mi się w nocy śniło… coś ostro pojebanego, ale już nie pamiętałem co. Polazłem do kuchni nażreć się jak świnia. Przesadziłem, świnie by tego nie jadły…
            Wszyscy gotowi do wymarszu na Kolonię. Homer gotował broń. Misiek siedział przy rozłożonym P99 i czyścił szmatką wszystkie części. Vi wrócił do swojego Onyksa i dopieszczał go przed ewentualną strzelaniną.
- Gdzie Szybki? – spytałem.
- Robi poranną rozgrzewkę na dachu, zapierdala wkoło Bastionu po papie – odpowiedział skupiony Vi – Polecam Tyrolską na ciepło.
- Smakuje i wygląda jak byś to zeżarł, wysrał i usmażył – odpowiedziałem – Chleba bym zjadł. Pomidorka. Szyneczkę.
- I może jeszcze masełko… - dorzucił Vi.
- Idą święta, mandarynki by się przydały, choinka z cukierkami żeby je podkradać – dodałem.
- Ty rzeczywiście święta za pasem, dostaniesz ode mnie kilka magazynków do Onyksa – odpowiedział Vi – Żryj i wyczyść broń bo może być dziś sieka w Kolonii.
- Jaki plan? – spytałem.
- Nie ma, jedziemy i gadamy o zakładnikach. Jak będą się stawiali to nie wykluczam, że po drodze kogoś rozwalimy – odpowiedział –Homer jak tam dymne i mołotovy?
- Spoko, idę zaraz robić próbę na dach. Powinno wszystko działać – odpowiedział.
- Kiedy ruszamy? – spytał Szybki, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
- Niedługo – odpowiedział –Widział ktoś Benego?
- Mówił, że idzie się wysrać, a potem wypali szambo, dziś jego kolej – odpowiedział Szybki.
           
            Szykowaliśmy się do wyjazdu. Ciężko mi się jadło. Nie dlatego, że smakowało to jak gówno skunksa, ale dlatego, że czułem wielką gulę w gardle i brzuchu. Czułem się jak byśmy się szykowali na wielką bitwę. Z drugiej strony nie dopuszczałem do siebie w ogóle myśli, że może dojść do jakiegoś zwarcia o tę pindę Małą Mi. Szczerze mówiąc to nie dawałem większych szans tym ziomkom. Dostali porządne manto. Powinni umrzeć tej nocy. Ale kto wie…
            Godzinę później staliśmy już ze wszystkim na dole. Pakowaliśmy sprzęt do Vandury.
- To co ruszamy? – spytałem chłopaków kiedy stali już wszyscy przed autem.
- Jeszcze pójdę zrobić gnój – powiedział Vi i poszedł do wychodka.
            Też mnie kręciło na sraczkę. Widziałem, że chłopaki byli zdenerwowani.
- Beny mamy w apteczce węgiel albo jakiś zatykacz dziur? – spytałem kiedy przysłuchiwaliśmy się odgłosom natury w wykonaniu Viego.
- Niestety nie ma, mówiłem, żeby nie żreć Tyrolskiej przed wyjazdem – odpowiedział Beny.
- Ja też bym poprosił – dodał Misiek – Tak mnie jakoś coś uwiera, jak przed egzaminem na prawko. Może podjedziemy po drodze do Biedy po czekoladę?
- Gówno idź zrób, a nie czekoladę będziesz żreć. Jak dostaniesz w pełne żarcia bebechy to nie masz szans na przeżycie – powiedział wkurzony Beny – Lepiej idź to wysrać co dziś zeżarłeś.
            Wrócił Vi.
- Beny nieźle żeś kibelek wysprzątał – powiedział Vi – Tylko deska zimna.
- Zrobiłeś papierowy sedes? – spytał Beny.
- Ba! Elegancki symetryczny – odpowiedział Vi – Też się stresujecie?
- No – powiedziałem, a inni przytaknęli.
- To co po malborasku przed wyjazdem? – zagadnął Vi.
            Zapaliliśmy po jednym, potem szybko po drugim.
- A może odpuścimy i zostaniemy? – spytał Homer.
- Nie możemy, za późno – powiedział Vi –Pomyślą że jakimiś pizdami jesteśmy. Oni na pewno też srają na nasz przyjazd.
- To spalcie jeszcze jednego i ja też skoczę na stronę – powiedział nagle Misiek i poleciał do sracza.
            Potem szedłem jeszcze ja. Może bardzo prymitywny to opis jak wszyscy chodzili srać, ale to najlepiej obrazuje napięcie jakie nam towarzyszyło, a towarzyszyło. Bałem się tego wyjazdu. Każde wyjście za bramę wiązało się ze stresem. To może tak tylko wyglądało, że wychodzimy z maczetami i płatamy tych bydlaków czy palimy ich benzyną. Nie raz mało brakło, a zesrałbym się w gacie ze strachu w czasie jakiejś akcji.
            Chłopaki chodzili nerwowo po dziedzińcu. Wszyscy odwlekali moment wyjazdu.
- To co może jeszcze po jednym i jedziemy? – spytał Vi.
Już 25 minut zbieraliśmy się do wejścia do samochodu.
            W końcu załadowaliśmy się i opuściliśmy Bastion. Moment zamykania bramy pomijam. Wtedy pierwszy raz, gdzieś na końcu umysłu, świtały mi obrazy, które już gdzieś widziałem…
            Dojechaliśmy raptem do dużego ronda. Vi zatrzymał samochód i wszyscy spojrzeliśmy przez przednią szybę.
- Zgaś silnik kurwa! – krzyknął Misiek i Vi zrobił to co kazał.
- Wracajmy, zły znak – dodał Homer.
- To nie jest zły znak tylko rzeczywistość, do kurwy nędzy, zamknąć ryje! – krzyknął Vi bo chłopaki zaczęli robić rumor.
            Co było znakiem? Jak to co. Przez rondo szła wielka horda sztywnych, która kierowała się w stronę ulicy Jagiellońskiej. Wyjazd był chwilowo zatrzymany. Chłopaki coś tam polemizowali z Vim, a ja siedziałem posrany z tyłu i patrzyłem przed siebie. Vi załączył silnik i ostro ruszył na wstecznym biegu.
- Do tyłu kurwa do tyłu!!! – ktoś krzyczał obok mnie.
- Zamknij ryj! – ktoś odkrzyknął.
Byłem zamroczony, nie wiedziałem co się działo. Auto ruszyło z kopyta i chłopaki poprzewracali się z tyłu. Ja dalej siedziałem i patrzyłem się przed siebie.
- Na Krakowską!!! – krzyczał Misiek i Vi skręcił gwałtownie w prawo i pojechaliśmy przez rynek.
- Kurwa mało brakowało – powiedział Beny – JJ co z tobą?
- Co mało brakowało? – spytałem.
-Zobaczyli nas i ruszyli w naszą stronę, Vi w ostatniej chwili zawrócił.
- Ilu? – spytałem.
- Setki, kurwa setki – odpowiedział Beny i usiadł na kanapie.
            Vi kierował i przeciskał się przez nieco zatłoczone ulice. Przejeżdżaliśmy koło nocnej Żaby. Ciekawe czy Szakira dalej tam grasuje. Drzwi wyglądały na całe. Chyba jeszcze nikt się tam nie włamał. Ciekawy początek dnia. Trochę nas to załamało, scesja ze sztywnymi. Nic, pojechaliśmy dalej.
            Nie jechaliśmy szybko. Podjechaliśmy na skrzyżowanie ze światłami z Byczyńską i Vi skręcił w prawo w stronę Kolonii.
- Vi stój! – krzyknął nagle Misiek.
Ten ostro zahamował.
- Co znowu?! – krzyknął
- Skoro horda poszła w stronę Jagiellońskiej to zaraz wyjdzie przez JPII na Byczyńską.
- Trochę kluczyliśmy po mieście – dodał Beny – Nie wiemy ilu szło wcześniej.
            Jak na zawołanie. Nie minęła minuta odkąd Vi zatrzymał auto. Horda wysypała się na Byczyńską i znowu szła na nas. Na jej czele szedł jakiś taki dobrze zbudowany sztywny, rozrośnięty, dziwny.
- Ej ten kaban na czele wygląda jak przywódca watahy – powiedział Vi i spojrzał przez lornetkę - Kurwa mać jakie bydle! Mutant! Jakie ma muły i szyję.
            Ten kaban zatrzymał się nagle, a wraz z nim całe stado. Vi nie gasił silnika.
- Co do kurwy nędzy! – krzyknął Misiek – Vi!!!!! Jazda!!!!!
- Uspokój się, JJ na dach! Beny wysiadaj, rozjebiemy go! – krzyknął Vi i zaczął wysiadać z bronią z samochodu.
            Przywódca watahy zaczął jakoś tak głośno warczeć. Do nas dochodził tylko pomruk. Całe stado stało razem z nim, a z tłumu wyszły trzy postaci, które zaczęły iść szybszym krokiem w naszą stronę. Byli od nas jakieś 250 metrów. Tyle ile jest od skrzyżowania Ligonia i Byczyńskiej do krzyżówki JPII i Byczyńskiej. Chyba gdzieś tyle. Misiek pokrzyczał, jak te postaci wyszły z tłumu, a Vi go zaraz uspokoił i podał co mamy robić. Stałem już w szyberdachu do połowy wystawiony na powietrzu.
- Przygotować się! – krzyknął Vi i w tym momencie trzy postaci ruszyły na nas na pełnym gazie. To byli trzej sprinterzy. Walili prosto na nas.
- Poczekać aż będą bliżej, pewny strzał, JJ lewa! Mój środek!!!! – dodał głośno Vi, a jak się zbliżyli na nieco mniejszą odległość, na jakieś 50 metrów, krzyknął – Kurwa ognia!!!
            Wysypałem do mojego sprintera po lewej. Tym razem to na pewno nie mogli być żywi ludzie. Dostał dwie kule w klatkę piersiową i zwolnił. Strzeliłem jeszcze raz i trafiłem go w nogę. Padł na ziemię i zaczął tarzać się w konwulsjach. Chłopaki też nie chybili, ale ich sprinterzy jeszcze posuwali się w naszą stronę. Po chwili trzy ścierwa leżały na ziemi.
- Spierdalajmy! – krzyknął ze środka Misiek.
- Czekaj i zamknij mordę! – odkrzyknął Vi.
- Kurwa on nimi kieruje, ten pojeb nimi kieruje! – krzyknął Beny.
- Chyba musimy go rozwalić – odpowiedział Homer i w tym momencie wyszedł przez rozsuwane drzwi do Benego i przeładował karabin.
- Bądźcie gotowi na szybki odjazd – dodał Vi – Ale na razie czekamy.
Dalsze oczekiwanie trwało może minutę. Opuściłem broń, czułem jak uciekła ze mnie energia, która spaliła się w wyniku stresu i zrobiło mi się bardzo zimno.
            Kaban na środku odwrócił się do hordy i ryknął jak dzika bestia, był wkurzony. Z tłumu wystąpiło pięć postaci i podobnie jak tamte ruszyły prosto na nas. Nie biegły tylko szły tempem sztywnych.
- Przygotować się! JJ lewy! Beny prawy! Ja z Homerem środek! – krzyknął znowu Vi.
            Słyszałem jak strzela silnik Vandury. Pięć postaci nie przyspieszyło jak ich poprzednicy. Rozwaliliśmy ich bez żadnego problemu. Padli i zdechli. To byli zwyczajni sztywni, nie sprinterzy.
            Wystrzeliłem już jakieś dziesięć pocisków.
- Przyładować magazynki! – krzyknął Vi.
            Kaban, jak wysłał na nas nową falę, to odwrócił się i obserwował co się dzieje. Kiedy sztywni padli, podobnie jak sprinterzy, to odwrócił się kolejny raz w stronę hordy i ryknął.
- Kurwa mać, uczą się skurwysyny, jak zwierzęta! – krzyknął Vi – Musimy zajebać kabana za wszelką cenę!
            Magazynki były świeże. Pełne kul. Mogliśmy tak się z nimi bawić jeszcze trochę . Nawet to i było przyjemne. Sztywni szli, a my strzelaliśmy.
- Kurwa spierdalajmy stąd – znowu krzyknął Misiek.
- Cicho jeszcze jedna fala! – odkrzyknął Vi –Może jeszcze rzuci sprinterów to ich rozwalimy, bo potem nas dopadną, a teraz mamy okazję się ich pozbyć.
            Po tym kolejnym ryknięciu z tłumu wystąpiło około 30 sztywnych. Kuleli i szli bardzo wolno. Po kilkunastu metrach ruszyło jeszcze z 15 z tłumu, ale całe stado dalej stało.
- Co robimy?! - krzyknął Vi póki był jeszcze czas – JJ co widzisz?!
- Idą na dwie tury, szkoda amunicji jak dla mnie – odpowiedziałem.
- Przygotujcie się panowie – powiedział mściwie Vi – łupniemy ich i potem ostrzelamy kabana, żeby nie tracić amunicji. Mogliśmy to zrobić wcześniej!
- O kurwa!!! – krzyknąłem z dachu jak stadko pierwsze było jakieś 100 metrów od nas – Dziesięciu sprinterów! Ja pierdolę! Idą na pełnym gazie!!!!!
- Do samochodu!!!! – krzyknął Vi i wskoczył za kółko. Beny z Homerem w wskoczyli  do środka i zasunęli drzwi. Vi wbił wsteczny bieg i zaczął cofać w stronę świateł.
- Kurwa!!!!! – rozległ się krzyk Miśka – Kurwa!!! Gazu!!! - ryczał w twarz skupionemu Viemu.
            Stałem na szyberdachu i obserwowałem jak walą na nas sprinterzy, przez moment aż mi się słabo zrobiło i zwątpiłem.
- Cała horda ruszyła!!! – krzyknąłem na dół jak oprzytomniałem. Nie wiem czy ktoś mnie słyszał z chłopaków.
            Przycelowałem i zacząłem strzelać, ale bardzo ciężko było trafić. Zbliżali się do nas. Vi jechał na wstecznym jakieś 20 km/h. Sprinterzy rośli w oczach.
Odpiąłem pusty magazynek i wrzuciłem go do Vandury, i trzymałem rękę w środku. Ktoś wcisnął mi do łapy kolejny, który podpiąłem i zacząłem znowu strzelać. Trafiłem może dwóch którzy tylko zwolnili ale dalej biegli na nas. Odpiąłem magazynek i wrzuciłem go do środka. Ktoś ciągnął mnie do  środka. Schowałem się do Vandury i Homer zaczął zakręcać szyberdach.
- Mogą wskoczyć do środka! – krzyknął.
- Zabezpieczyć broń! – krzyknął Vi – Rzuci nami!
Kliknąłem selektor ognia. Chłopaki zrobili to samo i miotnęło nami z tyłu. Nikt z nas nie siedział, każdy to stał walał się z tyłu. Pasy nie zapięte. Łup! wszyscy sturlaliśmy się na pace. Vi wjechał tyłem w ulicę Słowackiego i miał pocisnąć przed siebie żeby uciec hordzie. Okno Miśka wychodziło na nadchodzących sztywnych.
- Gazu kurwa gazu!!!! – ryczał Misiek i w tym momencie sztywny wskoczył nam na maskę. Drugi uderzył w drzwi Miśka. Vi wcisnął pedał gazu do dechy i pognaliśmy w stronę podstawówki nr 5 i w stronę ciepłowni.
- Kurwa!!! – krzyczał Misiek.
Vi rozpędził Vandurę i ostro zahamował. Sprinter który był na masce poleciał przed auto na jakieś 5 metrów. Zaryczał silnik i Vi po nim przejechał. Dosłownie wciągnęło go pod koła. Podskoczyliśmy jak na jakimś wyboju czy śpiącym policjancie.
- Kurwa mać! Lecą za nami – krzyknął Vi. Spojrzeliśmy przez tylne okno. Waliło za nami już około 12 sprinterów. Było ich nieco więcej w mieście niż przypuszczaliśmy.
            Vi docisnął i wjechaliśmy po chwili na wiadukt  i pojechaliśmy w stronę Smard. Za już nieczynnym przejazdem kolejowym Vi zatrzymał samochód na wzniesieniu.
            Misiek wyskoczył z auta i porzygał się pod drzwiami.
- JJ ubezpieczasz z dachu! – krzyknął Vi  i też wysiadł, musiał odsapnąć, stał oparty rękami o kolana i dyszał ciężko. Uratował nas chirurgicznym prowadzeniem auta…
- Podaj fajkę - powiedziałem do Homera i sam ciągle obserwowałem otoczenie.
- Skurwiel zarysował nam maskę! - krzyknął jakby nigdy nic Szybki.
- Chłopaki, w pobliżu auta, mogą zaatakować! - dodał Vi - Musiałem wysiąść.
- Chcesz się zmienić za kółkiem? - spytał Homer.
- Kurwa tak mi noga zesztywniała, że nie mogłem pedału gazu puścić - powiedział przejęty Vi - Misiek żyjesz?
- Żyję - odpowiedział zmęczony bełtaniem - Już po Tyrolskiej. Widzieliście tego mutanta?
- Dziwnie zmutował - powiedział Vi - Uda i barki bardzo mu się rozrosły, szyja. Kurwa, mogliśmy go ostrzelać na początku, a nie bawić się w dziki zachód.
- Wszystko ładnie pięknie - zaczął swoją kwestię Beny - Ale ten bydlak nimi sterował, normalnie jak w stadzie szczurów. Komunikował się głosem. Wybadał nas. Najpierw wysłał najlepszych żołnierzy, jak zginęli to posłał gorszych, a potem osłona i najlepsi. Jebany!
- Mogą iść za nami na węch? - spytał Vi.
- Nie wiem, kurwa nie wiem - powiedział Beny - Możemy jakiś ocet rozlewać przed wejściem do Bastionu, żeby niszczyć zapach. Nie wiem, nic mi nie przychodzi do głowy. W jakimś filmie gość coś rozlewał przed wejściem.
- Coś śmierdzącego chyba - dodałem.
- Może Misiek narzyga przed wejściem?  Spytał Szybki i zaczął się śmiać.
            Nie było mi do śmiechu. Szybki chciał nas rozluźnić, ale to się nie udało. Staliśmy w tym miejscu jakieś 10 minut.
- Co robimy? - spytał Vi - Przeciskamy się przez miasto czy jakoś przez pola jedziemy?
- Przez pola do Kolonii raczej nie damy rady się przebić - powiedziałem - przynajmniej ja nie znam drogi.
- Jak się spiąłem, dobrze że auta nie skasowałem na tym wstecznym - powiedział Vi.
- Nawet mi tak nie mów - powiedziałem.
            Wsiedliśmy do Vandury i Vi zawrócił.
- Jedziemy do Kolonii, teraz bez postojów - powiedział Vi kiedy ruszyliśmy.
            Wjechaliśmy na wiadukt i skręciliśmy w Norwida. Ominęliśmy Byczyńską. Przy Norwida było kilka spalonych bloków. Spaliły się, po prostu, jak pudełka po zapałkach. Musiało tu być gorąco. W kilku miejscach leżały na bokach samochody. Ktoś je poprzewracał, albo coś…  Ciekawiłem się co się tak właściwie tam stało. Gdzieniegdzie walały się ścierwa, ogryzione kawałki mięsa... Śmignęliśmy szybko na Byczyńską koło Orlenu, tego na wylocie z miasta i rura do Kolonii. Nie było śladu po stadzie. Zmyli się. Jechaliśmy do Kolonii…
            Podjeżdżamy przed bramę. Zamknięta i stoi pod nią żołnierz.
- Co to za barykada? - spytał nas Vi - Co ich porypało? - zatrąbił.
            Misiek wyskoczył z auta i podleciał do bramy i drze ryj: Drugi raz uderzyła mnie myśl, taka prześladująca, że gdzieś to widziałem, nie mogłem skojarzyć gdzie. Często tak miewam…
- Otwieraj bo ci zapierdolę!!! - wpadł w szał. Jak to Misiek. Nakręcił się i teraz piłował ryj. W tym czasie z daleka zobaczyliśmy biegnącego do nas Szefa. Vi wysiadł i gadał z nim przy bramie. Po chwili żołnierzyk otworzył bramę i wjechaliśmy do środka. Wyładowaliśmy się na podwórzu.
- Vi chodź ze mną - powiedział Szef - Musimy wszystko obgadać. W cztery oczy.
- Spoko - powiedział Vi.
- Ej Vi, kontakt na radiu co 15 minut! - powiedziałem w obawie, że jeszcze jego wezmą na zakładnika…
- Bez obaw panowie - powiedział Szef - Wartownik was zaprowadzi na kwaterę, bo zimno i zjecie coś.
            Weszliśmy do jakiegoś budynku. Wpakowaliśmy się do mieszkania. Typek przyniósł mega bochen chleba i poszedł.
- O chuj im chodzi? Skąd taka gościna? - spytałem chłopaków, którzy rzucili się na chleb i zaczęli rwać pajdy.
- Nie wiem, może chce nas żarciem przekupić - powiedział Homer.
- Idę do pokoju obok, bo muszę pogadać z Pucem na radiu - dodałem do chłopaków i poszedłem. Powiedziałem Pucowi co się stało i żeby był bardziej ostrożny, bo te gnoje się uczą, normalnie jak małpy. Mówił, że raczej jest bezpiecznie, bo hordy widuje tylko z odległości gdzieś 250 metrów i nie ma szans na kontakt pod kościołem. Mówił, że to stado co dzisiaj szło przez JPII było bardzo duże. Jeszcze takiego nie widział. Ostrzegłem go i wróciłem do ziomków.
            Gdzieś po godzinie wrócił Vi. Był nieco przygnębiony.
- I co z Małą Mi? - spytał Misiek.
- Gówno, jedno wielkie gówno - odpowiedział Vi.
- A co z kolesiami? - spytał Beny.
- Jeden nie odzyskał przytomności, chyba umrze, ma połamane żebra i prawdopodobnie wstrząs mózgu i jeszcze nie wiem ile kości połamanych. Drugi, żebra poszły w pizdu, dławi się krwią. Zmasakrowaliśmy ich jednym słowem. Szefu jest wkurwiony za to, ale nas rozumie. Mówił, że też by się nie pohamował. Misiek chyba miałeś rację co do Małej Mi. Wszystko się pokrywa co mówiłeś o niej.
- No i co dalej? - spytał Misiek.
- No i jest jebitny problem. Gang ja szantażuje. Miała przenikać w inne grupy ludzi i je rozbijać. Kolesie chcą mieć niewolników z ludzi i się gdzieś tu zabunkrować. Wszyscy, którzy im nie odpowiadają idą na paszę dla sztywnych. Mają jej brata chyba i jeszcze kogoś z rodziny. Jak nie spełni misji to grożą, że go uwalą.
- A gówno mnie to obchodzi, na ten przykład - powiedziałem - Tylu ludzi zginęło.
- Mnie też to gówno obchodzi, ale Szybki im opierdolił transport z bronią - powiedział Vi - Kolesie są maksymalnie wkurwieni. Mała Mi miała przejść do Bastionu i bez broni nie wracać. Ale byliśmy zbyt mocno pochowani i nieufni. Odpuściła i dostała wpierdol od nich.
- Dobra, odpuszczamy i wracamy do Bastionu, mam dosyć tego bagna, chcę do Puca pod prysznic? - spytał obojętny dla Małej Mi Beny.
- No i tu się rodzi problem - zaczął Vi - Jak nie wróci w ciągu dwóch dni od wejścia do Kolonii, to kolesie tu przyjadą całą ekipą. Zrobią szturm i siłą tu wszystko rozwalą.
- No i co z tego? - spytał Beny.
- No i to, że potem przyjadą do Bastionu. Od dłuższego czasu planują uderzenie na nas. I teraz, albo zostawimy Kolonię i czekamy na nich u siebie, albo uderzymy z nią razem na bank i ich rozpierdolimy. Co o tym myślicie? Możemy jeszcze się spakować i wypierdalać z miasta. Chcę znać wasze zdanie. Nie mogę sam podjąć decyzji chociaż już mam swoje w głowie o tym.
- Będzie ciężko - powiedział Beny - Mamy wejść do środka?
- Tak, wchodzimy i czyścimy wszystko - powiedział Vi - Ale to i tak wstępny plan.
- Około 12 rosłych facetów, nie wiadomo jaką mają broń i ile jej mają, będą się bić na śmierć i życie, w koło masa sztywnych i nas garstka - odpowiedział Beny - Raczej tego nie widzę.
- Będzie rzeźnia w banku, nie damy rady - powiedziałem - Dojdzie do tego rozpierdalanie ludzi i będziemy im patrzeć w oczy. Nie wiem czy dam radę i czy chłopaki podołają po ostatnich przejściach. I kto pójdzie z nami? Mamy atakować i mieć mniej ludzi? Za chuja. Musielibyśmy mieć kompanię chłopa!
- Noo ryzyko jest, Kolonia wystawia kilkanaście osób, ale i tak lipa z bronią - dodał Vi - I tak dojdzie do zwarcia z gangiem, więc wolę atakować z zasadzki niż spierdalać z płonącego Bastionu pod ostrzałem. Zabili Czarną i pokazali nam, że nie będzie z nami pierdolenia.
- No spoko, ale to trzeba głębiej rozkminić - powiedział Homer - Podpalmy bank, wszystkie wejścia i czekajmy, aż szczury się uduszą albo ich rozwalimy jak będą skakać z okien, zagazujemy ich.
- A zakładnicy? - spytał Vi.
- No właśnie - powiedział Misiek - A Szefu chce za wszelką cenę wejść do środka?
- No, on chce za wszelką cenę wejść, zrobić rozpierdol i wyjść z zakładnikami - odpowiedział Vi.
- Nawet cały oddział antyterrorystów by tego nie zrobił - powiedziałem - Tylu chłopa w środku, uzbrojonych. Chuj, ja nie wejdę do takiego szamba.
- No spoko - odpowiedział Vi - to za kilka dni wbiją nam na Bastion. Podpalą nas i chuja zrobimy.
- Ilu wyjdzie z Kolonii? Co najmniej dwunastu uzbrojonych chłopa powinno wyjść - powiedziałem - Jak chuj, że tylu wystawi.
- No wystawi dziesięć osób. Ale, nie każdy ma broń. Możemy jakoś rozdzielić naszą. Tylko, że nie wiem czy to ma sens - odpowiedział Vi - Jesteśmy w kropce i musimy coś wymyśleć. Mała Mi mówiła, że mają spory zapas benzyny na nas. Nie damy rady z takim ogniem. Będzie trzeba spieprzać i zostawić Bastion.
- No to dupa - odpowiedziałem -Dla mnie jedynym sposobem jest obrzucenie ich mołotovami. Tylko w takim czymś wezmę udział. Jeśli spróbujemy tam wejść to zajebią nas, zgubimy tam broń i amunicję, którą sobie podniosą z ziemi. Odpada. To nie jest pinball, że się zrespujesz. Dostajesz i zostajesz na ziemi kurwa.
- Nie musisz mi tego tłumaczyć JJ, jestem za podpaleniem, ale takim zmasowanym, albo zasadzka na nich, jak będą się ładowali do samochodów i wtedy wejście.
- Ta jak chuj stary, wykropią nas jak kaczki - powiedziałem.
- Ostatecznie wchodzi do banku czterech z Kolonii i trzech od nas. Oni pierwsi, ubezpieczamy im tyłki, albo wchodzimy drugim wejściem i spotykamy się gdzieś w środku. Dwóch strzelców rozwala wartownika i osłania z zewnątrz - powiedział Vi.
- A może by ich tak zagazować tam w środku? - spytał Homer - Wtedy zakładnicy mają największe szanse przeżycia.
- A tak właściwie to po co tam idziemy? - spytałem - Po zakładników, czy rozpierdolić gang?
- Ja idę rozwalić gang - odpowiedział Vi - To jest zagrożenie dla nas, a zakładnicy to przy okazji, jak się uda to ich odbijemy, a jak nie będzie dało rady to odpadają.
- No więc, jest nas więcej, kto jest za gazem, a kto za ogniem? Kto jest za nocą, a kto za dniem? - spytałem chłopaków, podnieśli ręce…
            Poszliśmy ustalić szczegóły z Szefem.
            Decyzja podjęta, dosyć szybko. Stawiał opór, ale żeśmy go przegadali. Powiedzieliśmy mu jasno, że albo jest po naszemu, albo niech zwija Kolonię i atakujemy sami i po swojemu. Małej Mi powiedzieliśmy, że idziemy tam po zakładnika, zatailiśmy część planu. W rzeczywistości szliśmy rozwalić bank razem z ekipą jaka była w środku.
            Planowaliśmy uderzenie na godzinę 22 lub 23:00. Szef ostatecznie się zgodził, po tym jak powiedzieliśmy mu co o tym myślimy.
            Nasz plan zakładał, że po ciemku nas nie zobaczą i dlatego postanowiliśmy podpalić bank, żeby oświetlić sobie pole. Planowaliśmy zarzucić ich pseudobastion mołotovami i ostrzeliwać ich z większej odległości. Wystrzelać wszystkich i jeśli będzie taka możliwość to wpuścić gości z Kolonii do środka pozbierać co zostało wartościowego i spadać do domu. Zbyt dużym ryzykiem było wchodzenie na pałę, do tylu pomieszczeń, których układu nie znaliśmy, na niewiadomą ilość uzbrojonych facetów tylko po to, żeby sobie z nimi postrzelać z pokoju do pokoju. Postanowiliśmy ich upiec i zagazować. Ekipa z Kolonii, że tak się „rwała” do walki miała za zadanie podejść pod bank, jak najbliżej i obrzucić go benzyną. My mieliśmy z dystansu kropić do gości w oknach i uciekających. Ekipa wejdzie pod bank z Plebiscytowej, druga grupa przez szkołę do budynku przed bankiem i grupka z benzyną od frontu. Planowaliśmy podpalić bank z trzech stron i walić w okna od frontu. Goście nie powinni się nas spodziewać i powinni dostać wpierdol. Potem to nieco zmodyfikowaliśmy, ale taka była pierwotna wersja.

            O 20 wszyscy już szykowali się do wyjazdu. Jeszcze było trochę czasu więc każdy coś tam robił koło siebie. Paliliśmy fajki i gadaliśmy. Szefu zdecydował się, że zabiera ze sobą dwóch harcerzy, sami chcieli jechać.
- Te, Szef, rosłych facetów masz w Kolonii, a dzieci zabierasz ze sobą - powiedziałem do Szefa.
- Powiedzieli, że wolą odjechać i nie walczyć, a ktoś musi zostać i pilnować ludzi i w razie czego ewakuować ich - odpowiedział.
- Jak chuj! - krzyknął Misiek - Cioty same!
            Szef poszedł sobie i już więcej z nami nie gadał.
- Jak tam Misiek - spytałem go - Sraczka?
- Nie, nie jadłem prawie, więc nie ma mnie co gonić, chociaż czuję, że dało by radę coś pocisnąć - odpowiedział.
- Ta, to lepiej teraz niż w trakcie, jak dobrze pójdzie to już nie będzie problemów z ludźmi. Zostaną tylko sztywni. - odpowiedziałem. Teraz już się tak nie stresowałem jak rano. Bardziej byłem skupiony.
            Ja z Miśkiem miałem przepchać się od ulicy Plebiscytowej, rzucić tam trochę benzyny i czekać aż gnoje wyjdą i ich rozwalić. Vi i Beny mieli być naprzeciwko i ostrzeliwać tych, którzy pojawią się w oknie. Homer i Szybki mieli wejść od strony gimnazjum nr 3 i zarzucić ich mołotovami. Grupka z Kolonii miała zarzucić front banku benzyną. Harcerze mieli być ze mną i Miśkiem. Szefu też miał być przy nas. I tak ogólnie miało wyjść do banku: nas sześciu i z Kolonii dziewięciu - uzbierali ostatecznie. Nie wiedziałem tylko czy można polegać na tych młotach z NSR-u i tych nowych z Kolonii. Dwóch kierowców, w razie czego mieli zgarnąć wszystkich i wiać do Kolonii. No to mniej więcej opisałem plany. Kontakt radiowy oczywiście.
            Wyruszyliśmy około 22. Po drodze było trochę sztywnych. Omijaliśmy ich raczej. Trochę się obawiałem spotkania pierwszego stopnia z tym stadem. Dwóch kierowców zaparkowało w dosyć dużej odległości od banku. Nie mogli nas tam słyszeć. Jako jedyni mieliśmy broń białą w razie spotkania ze sztywnymi. Sporadycznie się trafiali. Byli gdzieś zgrupowani w stadzie.
            Rozdzieliliśmy się, przed rozejściem pożegnanie szybkie i do zobaczenia w drodze powrotnej. Vi z Benym jako pierwsi zajęli pozycje i zaczęli nam gadać przez radio co widzą. Ciemność nam ułatwiała podejście. Po jakichś 45 minutach byłem z Miśkiem za bankiem. Dałem znać wszystkim, że jesteśmy gotowi. Przypadkiem jeden z gości z ekipy Homera zaplątał się i poszedł z nami zamiast z nim, taki był posrany. Zacząłem z harcerzami wyładowywać z plecaków, jak najciszej, benzynę i resztę rzeczy. Trwało to jakieś kilkanaście minut. Druga grupa podała, że są na pozycji i że brakuje jednego, powiedziałem im co i jak. Vi dał cynk, że mamy 5 minut, żeby się ostatecznie przygotować i uderzamy, bo pozamarzamy i gówno będzie.
- Minuta - powiedział po chwili przez radio - Chleją gorzałę w środku, mają prąd, widzę około dziesięciu gości. Trochę chyba podpici. Wartownik z AK na dachu.
- Matko Boska, trzymaj nas w opiece - powiedział harcerz Wojtas i obaj się przeżegnali - Nie daj zatriumfować naszym wrogom - dodał, a drugi powtórzył echem te same słowa i pocałowali krzyżyki, które mieli na szyjach. Obok zobaczyłem jak przeżegnał się też Misiek. Wyjąłem z kieszeni zapalniczkę i czekał na sygnał do odpalenia - ja miałem odpalać, a chłopaki mieli rzucać butelki.
- Przygotować się! - powiedział Vi i zaczął odliczać od pięciu w dół. Przy „TRZY” odpaliłem zapalniczkę, kiedy nagle zaczął nadawać szybko szeptem - Wszyscy stop! Wszyscy stop! Stado na Wolności!! - zgasiłem zapalniczkę. Tej nocy nie z zimna zatrzęsły się rączki…
- Wszyscy morda w kubeł - powiedziałem - Stado na Wolności! Wojtas! Idź do Szefa i powiedz mu, żeby się schował - powiedziałem do jednego harcerzy. Chłopak poszedł do niego i wrócił bezszelestnie - Dobrze, że Kolonia was ma, bo już dawno by się to wszystko posypało. Vi ile czekamy? - spytałem przez radio.
- Trzydzieści minut - odpowiedział.
- Ilu? - spytałem.
- Małe stadko, maks dwustu - odpowiedział - Jak nastroje? Będzie łatwiej, kolesie sobie popili nieco czystej.
- Spoko, chłopaki dają radę - odpowiedziałem.
            Trochę nam się dłużyło to kolejne oczekiwanie. Po już ponad dwudziestu minutach poszło info na radiu, że zaczynamy kolejny raz.
- Gotowi? - spytałem moich kompanów - Kuba, damy radę.
- Wiem bracie! - odpowiedział.
- Minuta panowie, teraz nic nam nie przeszkodzi - powiedział na radiu Vi, a po chwili - wysłaliście kogoś do nas? Kurwa… - zakończył szeptem i zapadła cisza.
Po chwili Vi odezwał się - Sztywny zaszedł nas od tyłu. Dajcie nam trzy minuty. Muszę zebrać myśli - po tym czasie odezwał się już spokojny głos - Przygotować się, pięć, cztery, trzy, jeden, odpalać!
            Tak jak poprzednio, przy „TRZY” odpaliłem zapalniczkę, Misiek przystawił szmatę do ognia i rzucił mołotova w ścianę banku. Po chwili odpaliłem butelki Wojtasa i Kuby. Też rzucili. Nasza ściana stanęła w płomieniach. Chłopaki schylili się i podnosili butelki. Rozległo się kilka strzałów i po naszej lewej uderzyły butelki z benzyną. Odpaliłem drugą serię i chłopaki rzucili. Zostało jeszcze dla każdego z nich po dwa rzuty.
- Chłopaki schowajcie się, Misiek do mnie celuj w okna! - powiedziałem do swoich. Harcerze skulili się za jakąś osłoną. Misiek celował w okna na piętrze. Parter był zasłonięty.
BUM BUM BUM! Misiek wysypał do gościa w oknie. Nie trafił go. Gość otworzył okno i zaczął strzelać jak oszalały z automatu, na oślep. Wystrzelił cały magazynek. Podniosłem się z ziemi i wycelowałem w okno. Gość zniknął. Uznałem, że schował się żeby przeładować. Misiek został na ziemi.
- Jesteś cały?! - spytałem.
- Chyba tak! - odkrzyknął.
            Po lewej poleciały mołotovy i spadły na front banku. Zrobiło się gorąco. Harcerze wcześniej trzęśli się z zimna. Teraz zrobił się ukrop i wszystko było widoczne.
- Misiek wstawaj, trafisz tam do okna? - spytałem.
- Spróbuję - odpowiedział.
- Wojtas do mnie, Kuba zostajesz. Odpal Miśkowi benzynę, ubezpieczam - krzyknąłem. Wojtas doskoczył do nas i odpalił Miśkowi mołotova. Misiek rzucił benzynę do środka okna. Na szczęście butelka się rozbiła za pierwszym razem. Usłyszeliśmy dziki krzyk, przeraźliwy... Inny niż ten palących się sztywnych. Płonąca postać pojawiła się w oknie i wypadła z niego przez okno na ziemię. Facet darł się i płonął. Bardzo machał rękami. Uderzył głową o beton i zamknął się. Nasze nozdrza uderzył przeraźliwy smród płonącej ludzkiej skóry, ale adrenalina odsunęła na bok to uczucie.
- Ja jebię! - krzyknął kilka razy Misiek - Kurwa mać!
- Misiek drugie okno!!! - krzyknąłem i zacząłem strzelać do postaci, która się w nim pojawiła. Nie trafiłem gościa. Skurczybyk schował się i wystawił rękę i zaczął strzelać do nas.
- JJ dostałem!!! - rozległ się przestraszony krzyk Miśka - Kurwa!!! Dostałem!!!
Obejrzałem się i zobaczyłem jak Wojtas doskoczył do niego i zaczął przeglądać jego ranę.
- Draśnięcie!!! - krzyknął chłopak i padł przeszyty kulą. Przyłożyłem karabin do ramienia i ostrzelałem gościa. Chwila nieuwagi…
- Kuba idź po Szefa! Musi go zabrać! - krzyknąłem do chłopaka i celowałem nadal w okno. Pojawiła się postać. Strzeliłem. Facet dostał w bark, krzyknął do kogoś w środku i pojawił się drugi typ..
- Wstawaj kurwa! - krzyknąłem do Miśka - Nic ci nie jest!
Pojawił się Szef i podniósł z ziemi chłopaka. Po drugiej stronie było słychać wymianę ogniową. Homer z Szybkim po lewej dorzucili jeszcze trochę benzyny.
            Trochę to było za słabe uderzenie. Raptem wyeliminowaliśmy dwóch typków. Nie wiedziałem wtedy jak szło chłopakom. Lipnie Strzelnia z tymi gnojami. To nie była gra z botami…
- Kuba, odpal jeszcze jednego i rzuć tam do tego skurwysyna do okna i schowaj się! - powiedziałem do harcerza - Misiek osłaniaj nas i nie pierdol! - Przed rzutem gość z piętra wyskoczył i uciekł w stronę ulicy Wolności. Młody zaraz za nim rzucił mołotova, ale trafił pod okno, na ziemię. Poszedł ogień. Misiek szybko strzelił kilka razy. Usłyszeliśmy krzyk gościa w środku i Miśka:
- Mam go!!!
- Vi jak sytuacja? - spytałem przez radio - Misiek osłaniaj i nie rozglądaj się!
- Ciężka wymiana! Siedmiu gości, stoją za… kurwa! Beny! - krzyczał Vi dalej nadając przez radio - Beny! Wstawaj ziom! Ustawili się za filarami i walą do nas. Mają więcej broni. Nie dajemy rady. Kończy się amunicja. Spalcie ich!
- Kuba szykuj się do rzutu - powiedziałem do chłopaka.
- Przejdę pod bank i podpalę wszystko z prawej strony, tam nikogo nie ma! - odkrzyknął.
- Nie, zostajesz - powiedziałem i zobaczyłem jak wskoczył na ogrodzenie i przeskoczył na drugą stronę. Misiek podał mu dwa mołotovy. Poszedł. Stanął na rogu, spojrzał i rzucił benzynę. Zajęła się, patrząc z naszej strony, prawa ściana banku.
- Ładnie - powiedział przez radio po chwili Vi.
BUM BUM! Misiek strzelił dwa razy.
- Szukają wyjścia! - krzyknąłem do chłopaków. - Vi ktoś musi wrzucić mołotova od frontu i ich wykurzyć.
- Homer - usłyszałem na radiu - dacie radę? Zaraz cię osłonimy, zostały nam po dwa magazynki.
            Poszła ostra seria z naprzeciwka i usłyszeliśmy głuchy wybuch. Misiek strzelił dwa razy.
- Kończy się amunicja - zaczął Vi - Przygotować się do ewakuacji! Auta zaraz będą. Dorzućcie do ognia. Wszystko trwało bardzo krótko.
- Misiek osłaniaj - powiedziałem i odpaliłem benzynę i obrzuciłem jeszcze bank. Zużyliśmy wszystko co mieliśmy na podpałkę. Po lewej, od Homera, poleciał jeszcze jeden. Bank stał ostro w ogniu. Płonęły ściany i część pomieszczeń w środku.
            Vi, Beny, Homer i Szybki mieli mieć transport przy szkole nr 3, trochę głębiej na Wolności, a my mieliśmy dostać transport naprzeciwko górki, gość miał na nas czekać przy tym bloku. Nie pamiętam co to za ulica.
            Wycofaliśmy się. Misiek pomagał Szefowi nieść rannego kolegę. Obejrzałem się. Zobaczyłem łunę. Bank płonął. Nikt nie wyszedł z niego kiedy tam byliśmy.
- Jazda! - krzyknął Vi na radiu - Nadchodzi stado od bazaru!!!
            Przekazałem mojej ekipie informację. Przyspieszyli i Szefu się potknął i upadli z rannym na ziemię. Wojtas nie krzyczał, miał przestrzelone prawe płuco.
- Kurwa gdzie jest samochód? - spytałem na miejscu chłopaków i zadałem to samo pytanie na radiu.
- JJ, jedziemy, sztywni przy szkole! - krzyknął Vi przez radio.
- Kurwa na błonia spierdalamy! - krzyknąłem do mojej ekipy i ruszyliśmy wzdłuż płotu i obok dużego garażu.
            Wojtas nam bardzo ciążył, ale nie było w ogóle mowy, że go zostawimy. Jego stan był stabilny.
-Dokąd idziemy?! - krzyczał Szefu.
- Tu JJ, kurwa pilnie potrzebny transport! - krzyknąłem przez radio - Mamy rannego! Gdzie nasz kierowca do kurwy!
- Co?! - krzyknął Vi przez radio - Przecież jedziecie za nami!
- Chuja, kierowcy nie było! Stoimy na błoniach! - odkrzyknąłem.
Teraz odezwała się trzecia osoba na radiu:
- Musiałem odjechać bez was, dużo sztywnych było - powiedział skruszony.
- Powiedz mu, że go zapierdolę - powiedział do mnie Misiek.
- Tu JJ, mamy rannego, Vi ratuj kurwa, wjedź na deptak, będziemy tam na ciebie czekać kurwa! Bez odbioru, sztywni!
- Przyjąłem - odpowiedział.
- Bierzemy go - powiedziałem do mojej ekipy i podnieśliśmy Wojtasa i ruszyliśmy wzdłuż ścieku. Chwilę wcześniej rzuciłem Kubie maczetę Miśka, chłopak zaczął siekać pojedyncze postaci.
            Całe szczęście, że sztywni byli słabi w nocy. Mieliśmy szansę. Co jakiś czas też rozbijałem jakąś głowę.
- Zostawcie mnie - powiedział nagle Wojtas - Nie mogę oddychać.
- Wracamy wszyscy! - odpowiedziałem mu i pocisnęliśmy dalej. Stanęliśmy na deptaku. Transportu nie było - Gdzie ten koleś co był z nami? Vi gdzie jesteście? Słychać blisko stado, kurwa nic nie widać - powiedziałem.
- Pół minuty - odpowiedział.
- Gdzie koleś - spytałem ponownie chłopaków.
- Nie wiem, nie widziałem go od chwili ataku - odpowiedział Szef- Może uciekł?
            Wojtas zaczął coś mówić:
- Za wami, za wami… - i stracił przytomność.
- Co powiedział? - spytał Misiek.
- Kurwa za nami! - krzyknął Szef.
            Sztywni byli bardzo blisko. Nie całe stado ale pojedyncze osobniki. Gdyby weszli wtedy na nas sprinterzy to by była dupa zbita… Misiek zaczął strzelać do sztywnych. Stałem odwrócony tyłem do ulicy Słowackiego. Nagle krzaki przed nami i błonia oświetliły reflektory Vandury. Błonia były pełne sztywnych, nie wiem jakim cudem przecisnęliśmy się obok nich. Kierowali się na nas. Szybko się przemieszczali. Kilka minut temu byliśmy w tym miejscu, a teraz już tam było pełno świń. Podjechały dwa samochody. Speniany kierowca wrócił razem z Vim. Misiek podbiegł do drzwi kierowcy i wyciągnął typa na zewnątrz i zaczął go lać. Zapakowaliśmy jak najszybciej Wojtasa na pakę. Wskoczyłem do środka.
- Misiek gdzie rajdowiec? - spytałem go.
- Kazałem mu wypierdalać do Kolonii na nogach! - dodał i ruszył. Przyjąłem jego wiadomość.
            Przycisnął znacznie na Byczyńskiej. Było trochę niebezpiecznie, ale mieliśmy rannego. Wojtas nie był przytomny, ale oddychał, płytko, ale żył.
Nadałem przez radio, że mamy rannego, żeby się przygotowali.
            Po kilku minutach byliśmy już na placu Kolonii… Podbiegło kilka osób z noszami i chciało zabierać chłopaka do budynku.
- Zostawcie go - powiedział Szef - Zmarł.
            Wojtas zszedł. Nie dowieźliśmy go. Przez tego frajera. Po chwili Vandura zajechała na podwórze. Chłopaki wyskoczyli z paki. Wśród nich był nasz kierowca. Misiek jak go zobaczył od razu poleciał i zaczął na napierdalać. Kilka osób, z problemami, go odciągnęło.
- Ty skurwielu! Zostawiłeś nas! - krzyczał Misiek. Miał rację. Gość nas wystawił. I jeszcze udawał, że jesteśmy z nim w aucie.
- Straty? - spytał Vi kiedy podszedł do nas.
- Wojtas dostał w prawe płuco, nie dał rady, Misiek draśnięty - odpowiedziałem - A u was?
- Beny cały, ale kilka razy mało brakło, a byśmy oberwali, więcej krycia niż strzelania było - zaczął Vi - U Homera jeden gość, zupełnie nie wiem jak, ale dostał i na miejscu padł. Bastion bez strat ogólnie. Kuurwa…
- Ilu trafiliście? - spytałem.
- Nie wiem, na pewno czterech. Widziałem jak grzybki uciekały na Wolności. Nie wiem czy Homer ich zgarnął. Reszta powinna spłonąć. Co się u was stało?
- Wojtas dostał, jakoś to tak wyszło, sam nie wiem, ratował Miśka, myśleliśmy, że Misiek oberwał, a to było draśnięcie, młody podbiegł do niego i chciał mu pomóc i zgarnął go gość. Padł na ziemię jak worek kartofli kurwa. Trafiłem jednego typa w ramię chyba, jeden się spalił żywcem. Kurwa jaki smród i ryk.
- Kilku żeśmy trafili z góry, nie wiem czy oni czasem tam jednego sami nie postrzelili w środku, dzieciaka nie widziałem, mam nadzieję, że się tam zjarali, bo kurwa będzie zadyma - odpowiedział Vi - Trochę to wszystko nie poszło tak jak powinno. Gdzie Homer?
- Honmer! - krzyknąłem - Jak?
- Jeden trup, zostawiliśmy go, nie dało rady go nieść - odpowiedział - Zapaliliście bank w środku?
- Tak, chłopaki trafili do okien, powinien się zjarać, mam nadzieję taką przynajmniej - odpowiedziałem.
            Siadłem sobie na ziemi. Wszystko teoretycznie powinno się skończyć. Wszystko jeszcze było pod wpływem adrenaliny. Nie było czasu myśleć o tym co się stało, kto zginął i dlaczego. Byli nakręceni akcją… Po jakimś czasie dopiero uzmysłowiłem sobie co się stało…
- JJ ranny jesteś? - spytał po chwili Beny.
- Nie - odpowiedziałem.
- To skąd krew na rękawach? - spytał ponownie.
- Nie wiem kurwa - odpowiedziałem - ty patrz, poszło, draśnięcie - zdjąłem kurtkę - O w mordę, patrz ile dziur - ktoś prawie mnie trafił, nawet nie poczułem. Grubsza kurtka była podziurawiona. Miałem ją na sobie. Gość nie trafił…
            W tej chwili uzmysłowiłem sobie, co śniło mi się tej nocy. Myśl o letargu przemykała mi przez cały czas, kiedy czekałem pod bankiem na sygnał…
We śnie było o wiele łatwiej…

=
JJ; Vi

niedziela, 25 marca 2012

19.12.2010 „Wchodzimy!...”

19.12.2010 „Wchodzimy!...”

            Wstaliśmy wcześnie rano. Kiepawo spałem tej nocy. Ani mi się śniło obejmować wartę tej nocy. Chyba Misiek się skusił z Szybkim, nie wiem czemu tak bardzo chętnie tam łażą, może chlają po nocach i jarają…
            Spotkanie w kuchni:
- Wszyscy są? - spytał Vi.
- Nie, nie ma jeszcze Czarn… - zaczął Homer i w połowie uciął - Tak są wszyscy.
            Też się łapałem na tym, że nie dostosowałem się do nowej rzeczywistości, bez Czarnej. Młodego jakoś odżałowałem, ale szkoda, że zginął. Byłby teraz mocnym wsparciem dla nas w ewentualnej walce. Już go widzę jak by szarżował w bitwie pod Kolonią…
- Żeby nie było, że jestem dyktatorem - zaczął Vi - Nie gadam tutaj z bandą pederastów i bab. Chce wiedzieć jakie jest wasze zdanie. Co, do kurwy, robimy z tymi ścierwami z Kolonii? Misiek?
- Nooo - zaczął zaskoczony - jedziemy tam i gadamy co i jak, jaka wersja tej trójki jest i wtedy zdecydujemy.
-Beny? - spytał dalej Vi.
- Gówno mnie to obchodzi, wchodzimy na pełnej piździe i robimy swoje, albo ich zabieramy, albo kończymy na miejscu.
- Homer?
- Byli z nimi jacyś gangsterzy niby - zaczął - może to grubsza sprawa? Dziewczyna taka drobna, nie wyglądała mi na morderczynię.
- Szybki?
- Idę przed albo za Benym, jak tam pojedziemy - odpowiedział.
- JJ?
- Myślę, że trzeba się rozgadać z nimi co się stało, a potem pod mur - odpowiedziałem, już mi przeszła agresja. Nie chciałem ich zabijać od razu, że wchodzimy do Kolonii i rozwałka. Chciałem się dowiedzieć co się stało, że tak się potoczyły losy. Spotkanie i historia Puca mnie zmiękczyła.
- A ja osobiście uważam, że zabieramy ich siłą, ranimy i rzucamy na pożarcie chodzącym ścierwom.
- Nie zapominaj, że Kolonia też ma ostrą broń - powiedział Misiek - Nie chcę ryzykować wymiany z nimi. Bez sensu… Jaki masz konkretny plan ziom?
- Nie mam, jedziemy tam, bierzemy dużo amunicji i zdecydujemy na miejscu - odpowiedział Vi - Co wy na to?
            Wszyscy weszli w ten plan. Tylko tak mogło się to rozwiązać. Napięcie było niesamowite. Osobiście też chciałem tam jechać. Trzeba było zakończyć sprawę.
            Zaczęliśmy zbierać sprzęt i szykować się do wyjazdu.
- Vi - zagadnąłem go razem z Homerem - może lepiej będzie jak nie będziesz miał przy sobie broni i będziesz negocjował?
- Co kurwa, za zjeba mnie macie? - spytał wkurzony - Nie bójcie się, nikomu krzywdy z Kolonii nie zrobię. Interesuje mnie tylko ta trójeczka. Reszcie nie grożę. Ale jak wyskoczą do nas to… to zobaczymy.
            Już w samochodzie dałem znać Pucowi, ze będziemy wkrótce przejeżdżać obok kościoła. Dał nam znak z dachu i pomachał nam.
            Podjeżdżamy pod bramę Kolonii. Zamknięta łańcuchami, jakby się obawiali, że znowu wjedziemy tak jak wczoraj. Zabarykadowali się przed nami. Pod bramą stał znajomy już nam żołnierzyk i prawie się posrał jak nas zobaczył.
- Co tak stoisz jak pała? Otwieraj bramę! - powiedział do niego Vi.
- Nie, Szef zabronił was wpuszczać - odpowiedział stremowany.
Vi wysiadł z auta i podszedł do płotu. Coś mu powiedział, czego nie było słychać w aucie i gość otworzył bramę.
- Co mu powiedziałeś? - spytałem.
- Że jak nie otworzy teraz, to przejdę przez płot i sam otworzę, a jemu przypierdolę - odpowiedział.
- Kałasznikowa ma na plecach przecież - powiedziałem.
- Ale to ciota jest - dodał i przejechał przez bramę.
            Wyskoczyliśmy z Vandury tak samo jak wczoraj. Gość na dachu wycelował do nas PKM z dachu. Nikt z nas nie miał broni w rękach. Daliśmy mu wyraźny sygnał, że chcemy gadać, a nie strzelać. Vi pokazał mu z daleka, żeby się jebnął w łeb i gość odsunął się od karabinu, ale był w jego pobliżu. Trochę mnie to stresowało, że jakiś dupek do nas celuje, no ale co miałem poradzić.
- Kto was tu wpuścił?! - krzyknął Szef, który leciał do nas od strony zabudowań.
- Wasz strażnik Teksasu - odpowiedział Vi - Pogadali?
- Tak pogadali - odpowiedział Szef.
- A wy co się przed nami zamykacie? - spytał Vi - Ładnie to tak? To my wam dupska ratujemy, a wy co?
- Ludzie wywarli na mnie presję, boją się was - odpowiedział zmieszany Szef.
- Gówno mnie to obchodzi, a sztywnych to się nie boją co? - spytał wkurzony Vi - Gadaj Pan co robimy.
- Ale nie będziesz zadowolony - powiedział Szef - Jak wiecie grasuje po mieście grupa przestępcza.
- Tak wiemy - odpowiedział Vi - Mają melinę w banku na Wolności.
- Tak, właśnie tak - powiedział Szef - Tam mała twierdzi, że mają jej brata i szantażują ich. Jak nie obrobią jakiejś meliny to go zabiją. Przyszli do was nie po generator, ale po broń, generator zgarnęli tylko tak, żeby nie wracać z pustymi rękoma. Byliście za bardzo zbunkrowani dla nich. Wszyscy na mieście huczą, że wasza ekipa jest najlepiej uzbrojona. Ponoć skradliście im cały skład sprzed nosa. Dwóch ich gości wiozło transport i zginęli gdzieś po drodze. Auta nie znaleziono, broni także. Są maksymalnie wkurwieni. Teraz przez was i my mamy problem…
- Jak to przez nas? - spytał Vi.
- No bo wasza zwada spada teraz na moich ludzi - powiedział Szef - I nie wiem co z tym zrobić. Jak ich wam wydam, to ich zabijecie, a gang przyjdzie do mnie i zginie niewinny dzieciak.
- To kurwa jaka to jest nasza wina?! - krzyknął Vi - Dawaj Pan ich nam, a my gangowi zostawimy wiadomości, na Wolności, z pozdrowieniami. Kartkę przyczepimy do głowy któregoś z nich.
- Tak tak - odpowiedział mu.
- To co wypuścicie ich? I co dalej? - spytał Vi.
- No właśnie, jest jeszcze możliwość, że ich nie wypuścimy i nie zabijemy, chociaż jeden z tych chłopaków nie odzyskał przytomności i nie wiem czy przeżyje. Drugi jest też zmasakrowany.
- Szczegóły nas nie interesują, do sedna... - przerwał mu Vi.
- No dam kilku ludzi i po prostu rozbijemy ten gang, bo nigdy nam nie dadzą spokoju - powiedział Szef.
- A gówno - odpowiedział Vi - tak nas ruchać w dupę nie będziecie. Ilu dacie ludzi? Tych dwóch komandosów z NSR-u? Oni nawet nie umieją podpiąć magazynka. Znowu będziemy was ratować, a wy się na nas wyjebiecie ostatecznie i jeszcze kogoś stracimy.
- Czasu za wiele nie mamy - powiedział Szef - za dwa dni, jak ci nie wrócą, to mają tu do nas wjechać, a wtedy zrobią rzeź ludzi tutaj. Rozważam ewakuację Kolonii, ale nie wiem co z tym jej bratem tam w banku i dokąd ewentualnie jechać.
- Gówno mnie jej brat obchodzi - powiedział Vi - Dosyć nadstawiania dupy za kogoś. Ja w to nie wchodzę. Moich kumpli też tam nie wyślę z tymi waszymi pociotami. Łatwo wam się mówi, rozbić gang, masz tam grupę gości, nie wiadomo do końca ile mają broni, co potrafią. Wiesz z czym się wiąże wejście do takiej twierdzy, jak z każdych drzwi będą walić do ciebie i nawet nie wiesz z czego? Bez kamizelek, hełmów… rozpierdolą nas i nawet nie będziemy wiedzieć kiedy.
- Uwierz mi, że bardzo dobrze wiem jakie to ryzyko - odpowiedział Szef - Dlatego chcę żebyście dali mi osłonę z zewnątrz. Wejdę do środka sam z dwójką moich ludzi i wyczyszczę wszystkie pomieszczenia. Tylko potrzebujemy krótkiej broni, zrobię im małe przeszkolenie i powinni sobie poradzić. Co wy na to?
- Będzie ciężko - powiedział Vi - Od chwili uderzenia będziemy mieli kilka minut dla was w środku i zwijamy bo się sztywni zejdą.
- Macie jakiekolwiek informacje o nich i o miejscu? Nie jestem stąd i nie wiem co to za budynek nawet - powiedział rzeczowo Szef.
- Będzie ze dwunastu gości, jak kolega zaobserwował mają chyba tylko jednego kałasznikowa bo podają go sobie na warcie na dachu. Na dolnym piętrze mają rolety antywłamaniowe. Bez przejścia. Nie wiem jak z bronią krótką.
- Przydały by się granaty hukowe, ale obejdzie się i bez nich - powiedział Szef - Plan jest prosty. Zakradnę się do banku z chłopakami, waszych dwóch strzelców na znak rozwali wartownika z bronią na dachu. Resztę przejmujemy my w środku. Zabijamy wszystkich podejrzanych typów, zgarniamy dzieciaka i wracamy. Jak ściągniecie wartownika to ktoś podjedzie autem i wracamy. Czas akcji od pierwszego wystrzału to 5 minut.
- Co wy na to? - spytał nas Vi - Kto jedzie?
- Ja proponuję na strzelca Benego i ciebie Vi, a ja będę w odwodzie w Vandurze niedaleko - powiedziałem. Beny zgadzasz się?
- Wchodzę w to - powiedział - ale powinny być dwie osoby w odwodzie.
- Ja jadę - powiedział Homer - Już dawno miałem trochę się wysłużyć, za czas jak byłem ranny to wychodziliście zawsze za mnie. Ale jadę tam tylko za Czarną, nie dla kogokolwiek innego, żeby była jasność.
- Pozwolisz bracie, że ja ustalę co robimy dokładnie - zaczął Vi - JJ wysadzi nas na końcu Wolności, koło garaży. Przez posesję zakradniecie się pod bank, a my z drugiej strony na piętro budynku naprzeciwko. Jak wejdziecie do środka to zdejmujemy wartownika i osłaniamy okna. Kiedy skończycie to spotykamy się pod bankiem w aucie, gdzie będzie czekał na nas JJ z Homerem. Homer osłania z szyberdachu i odjazd.
- Może być - powiedział Szef - Nie bierzemy zakładników, od razu mówię. Będzie ich tam dwunastu to zostanie dwunastu. Teraz broń, potrzebuję waszych Onyksów i pistoletów.
- A ty bracie znasz się na broni w ogóle? - spytał go Vi.
- Troszkę - odpowiedział Szef.
- No to damy wam trzy karabinki i po jednym pistolecie. Dwa do okna, jeden w aucie i wasz kałach dla Homera.
- O jakiej porze ruszamy? - spytał Szef.
- Jak najszybciej - powiedział Vi - Ale zaznaczam, jak twoi chłoptasie nawalą to zostaniesz sam. Nikt z nas nie wchodzi. Wasza bitka. Nie chcemy strat.
- Rozumiem was, naprawdę - powiedział Szef - Nie ma problemu, dam sobie radę. Weźmiemy radia, mamy do nich słuchawki. Jak coś to dacie cynk z góry.
- Nie ma problemu, jeszcze ostrzelamy w razie czego okna na piętrze, jak ktoś się pojawi - powiedział Vi.
- Tylko uważajcie na nas - powiedział Szef - Wszystko zrobimy od środka.
- Tylko pewny strzał - powiedział Vi.
- To idę do żołnierzy i pogadam z nimi, musicie nam dać trochę czasu, muszę ich oswoić i pokazać im co i jak mają robić - dodał Szef i poszedł po dwóch.
            Vi oglądnął się i sprawdził czy nikt nas nie słyszy i powiedział:
- Choćby się waliło nie wchodzimy za nim, pierdolę takie strzelanie po pokojach. Nie dadzą rady tylu gościom. A ten się zachowuje jak by w GROM-ie był. My byśmy nie dali rady.
- A co z naszą bronią jak ją tam zostawią w środku? - spytałem.
- Potem pomyślimy - powiedział Vi - A ten się nie zgodzi na wydanie więźniów. Tylko tak to możemy zakończyć. A jak dzieciaka nie będzie w środku to tu wrócimy i ich zajebiemy bez srania się z nimi. A jak Szefuncio zginie to nawet i lepiej, nikt nie będzie tutaj fikał.
- Tłumiki by się przydały, ale zostały w Bastionie - powiedział Homer.
- Może skoczymy po nie, żeby nie robić hałasu? - spytał Vi.
- A tam, wszystko będzie trwało 5 minut. Co to za różnica? - spytałem.
            Po kilku godzinach czekania Szef powiedział, że za 15 minut możemy jechać. Pożegnaliśmy się z Miśkiem i Szybkim. Chyba nawet trochę wcześniej ruszyliśmy w stronę centrum…
            Zaparkowałem Vandurę koło garaży. Chłopaki zaczęli się zbierać do wyjścia.
- JJ czekaj na znak i wpadaj po nas - powiedział Vi i przybił pięść na rozchodnika. Z Benym to samo. Chłopaki przeskoczyli na posesję z jednej strony a Szef ze swoimi ziomkami na drugą stronę.
            Vi przedzierał się na pozycję strzelecką z Benym jakieś 25 minut. Szef skradał się trochę dłużej. Pół godziny później Vi dał mu cynk na radiu, że wartownik jest po drugiej stronie i mogę przejść przez mur. Wszystko szło zgodnie z planem.
            Po chwili Vi podał hasło na radiu, co miało oznaczać, że weszli do środka. Odpaliłem silnik w razie nagłej potrzeby wyjechania stamtąd. Sztywnych nie było w okolicy. Całe szczęście, bo nie wiem jak by to wszystko się potoczyło wtedy.
            Nagle poszła seria z budynku, gdzie był Vi i Beny.
- Wartownik zdjęty - powiedział Vi - JJ dawaj!
            Ruszyłem. Homer na dachu. Dojechałem do skrzyżowania i stanąłem. Czysto, nie ma sztywnych. Vi z Benym zaczęli ostro strzelać nie wiedziałem do kogo. Było tylko widać jak się sypie szkło pod bank. Nagle jakiś gość wybiegł z banku, chyba drugim wejściem na środek ulicy i zaczął uciekać w stronę rynku. Homer strzelił kilka razy i położył gościa. Padł na jezdnię i podskoczył tylko kilka razy.
- Ostro, spieprzają teraz szczury - krzyknąłem do Homera.
            Po chwili wywala z budynku dwóch typów… pocioty Szefa i biegną do nas do Vandury.
- Co wy robicie?! - krzyknął do nich Homer.
- Tam jest rzeźnia!!! Odjebało mu! - krzyknął jeden.
- Ty szmato! - krzyknął Homer - JJ wchodzę tam!
- Za kółko i czekaj tu na nas debilu! - ryknąłem do pociota i wyskoczyłem z Vandury, Vi z góry puścił serię - Tu JJ, pocioty uciekły wchodzę tam z Homerem, kurwa mać.
- Góra czysta, siedem trupów, nie wiem jak na dole, ostrożnie, wejście czyste! - odpowiedział bez sprzeciwu.
            Byliśmy wtedy nieco bliżej banku. Nie planowaliśmy tego i Homer też mnie zaskoczył, że tak zdecydowanie zareagował.
            Jazda i biegniemy do wejścia. Przeskoczyliśmy przez płot. Pod mur i wolno. Homer szedł pierwszy. Czysto. Przed nami otwarte drzwi. Homer zajrzał szybko do środka i padły w naszą stronę strzały.
- Szefie, jesteś tam? Tu Bastion! - krzyknął Homer do środka.
- Jebał was pies i wasz Bastion! - odkrzyknął jakiś gość.
- JJ osłaniaj - powiedział do mnie Homer - Ja mu kurwa dam!
            Wyjął z kieszeni granat dymny, który zrobił jakiś czas temu z saletry.
- Pamiętaj JJ, nie bierzemy jeńców - powiedział skupiony Homer i odpalił krótki lont. Zaczęło ostro kopcić. Wrzucił ładunek do środka i zamknął drzwi z buta, żeby nikt nic nie odrzucili.
- Vi, widzisz Szefa?! - krzyknąłem do radia.
- Jest na piętrze z dzieciakiem, chyba ranny - odpowiedział - Pali się?
- Homer wrzucił tam granat dymny, wykurzymy ich tak, osłaniaj Szefowi drzwi. Zaraz wyjdą szczury - odpowiedziałem.
            Staliśmy tak już kilkanaście sekund i celowaliśmy w stronę drzwi, Homer pod nosem cicho powtarzał: „No, dalej skurwisyny…”. Czekaliśmy aż wylecą przez nie. Seria z okna Viego.
            Bum, bum, bum i pojawiły się dziury w naszych drzwiach. Homer przycisnął AK do ramienia i cały magazynek wyrąbał w nie. Po drugiej stronie zaczął się krzyk dwóch gości. Musiał ich ranić. Darli mordy i dusili się. Z dziur po kulach wydobywał się bardzo gęsty dym.
- Kurwa przeładuj - powiedziałem do Homera, czułem jak mi wali serce, kanonada, jak przed skokiem z rampy na jeziorku Silesia w Opolu...
- Ośmiu na górze, jeden na dachu, ulica, tu dwóch, to dwunastu - odpowiedział - Powinno być czysto, ale mógł jeszcze jakiś zostać.
- Dwóch spierdala na ulicę z drugiej strony! - krzyknął Vi przez radio.
            Padły strzały. Wygarnęli w nich pocioty z Vandury. Potem się dowiedziałem, że trafili obu. Całe szczęście.
- Vi, wchodzimy po Szefa - powiedziałem przez radio i otworzyłem drzwi, nic nie było widać w środku. Buchnął dym. Krzyki ucichły jakiś czas wcześniej.
            Zrobił się przeciąg i bardzo szybko zniknął dym. Leżały na schodkach dwa ciała, Homer ranił ich ciężko. Wykrwawili się, albo udusili, nie wiem. Wszystko było we krwi. Pośliznąłem się na niej jak tam wchodziliśmy. Vi przekazał info Szefowi, że idziemy po niego, żeby nie strzelać do siebie. I tak dalej było pełna spina, bo ktoś mógł się zawieruszyć i nas ostrzelać.
            Wpadamy na piętro. Szef pod ścianą z młodym gościem. Naście lat. Cały posrany.
- Homer trzymaj dupę - powiedziałem i zacząłem zgarniać Szefa, dostał w ramię i prawe udo. Już zdążył sobie zrobić prowizoryczny opatrunek i zatamował krwawienie.
- Dzięki za wsparcie - powiedział.
- Spoko - odpowiedziałem - wypieprzamy stąd. Będzie tu zaraz ścierwo.
- Panie Homer - powiedział Szef - Spokojnie czysto jest, ale otwórz tamte drzwi.
            Homer skoczył do nich i otworzył je. A tam w środku czwórka dzieciaków. Wystraszeni bardzo. W wieku jakoś od 10-12 lat. Zakładnicy tak jak brat od Małej Mi…
Początkowo nie chcieli wyjść, ale jak usłyszeli na radiu od Viego, że pojedynczy sztywni podchodzą na Wolności to zmienili zdanie.
- Ostrożnie na schodach, nie patrzcie pod nogi - powiedział Homer i zszedł pierwszy i zaczął zgarniać dzieciaki na dole.
Ja pomagałem się zwlec po schodach Szefowi. Dawał radę jak na takie rany, twardy gość. Przed bramą zobaczyłem Vandurę i Viego. Chłopaki w szoku jak zobaczyli ilu dzieciaków z nami idzie.
- Szybciej! Są blisko! - krzyknął Vi i zaczął łapać ich jak schodzili po drugiej stronie płotu.
- Podsadzimy cię! - krzyknąłem do Szefa opartego o ogrodzenie - Vi łap go.
            Przerzuciliśmy go na drugą stronę. Było to bolesne doświadczenie przy tych ranach, ale nie było innego wyjścia.
- Sztywni!!! - krzyknął pociot z szyberdachu.
            Odwracam się, a tam kilkuset ścierwowa horda idzie na nas od strony bazaru. Drugi pociot zaczął cofać w stronę gimnazjum. Szef i dzieciaki byli już w środku.
- Homer, co ty? - spytał Vi.
- Zrobię zasłonę dymną - odpowiedział i ustawił dwa dymne na środku jezdni - Czekajcie na mnie na skrzyżowaniu, tylko wskoczę do środka i odjedziemy.
- Nie nawal! - krzyknął Vi i oddaliliśmy się do Vandury a Homer został.
            Sztywni byli blisko, już jakieś 50 metrów. Syk niesamowity i jęki. Masakra. Odpalił granaty i poszedł znowu gęsty dym. Homer zaczął się cofać w stronę auta i patrzył co się dzieje. Na filmie pewnie by się teraz potknął i wyjebał… Nie ma ich… Homer się zatrzymał i odwrócił do nas:
- Chyba działa! - krzyknął. Musiał być w szoku jak zobaczył Viego, który podniósł w tym momencie Onyksa, wycelował w niego i zaczął strzelać w jego kierunku. Horda przepchnęła się przez zasłonę i wyleciała prosto na odwróconego Homera.
            Jeszcze nigdy nie widziałem go, żeby tak szybko zapieprzał. Poszedł dym z rozgrzanej lufy karabinku.
- Już myślałem, że działa, w mordę! - powiedział Homer.
- Mało brakło, a odgryźliby ci pół dupy człowieku - powiedział do niego Vi - Szofer, nie zarysuj mi blachy, bo do dupę skopię.
            Szef leżał na kanapie i trzymał się za ramię. Nogę oparł sobie o drugie siedzenie.
- Dobra robota panowie, dzięki za wsparcie - powiedział Szef dławiony przez ból - Wiedziałem, że mnie nie zawiedziecie, dlatego was prosiłem o pomoc.
- A ty co? Zwiałeś… - powiedziałem do pociota.
- Byś tam był to byś też nawiał - odpowiedział zdenerwowany - dziesięciu gości a ten na nich. Goście strzelają, a ten do środka.
- Jedyna rzecz jakiej się nie spodziewa przeważający wróg to atak - powiedział Szef - Wypłoszyłem gangsterów na piętro i Vi z Benym ich skosili, a wtedy moi uciekli i zaraz żeście się pojawili wy i zakończyliśmy sprawę.
            Pociot cisnął w stronę Kolonii, po Byczyńskiej. Zajechaliśmy na miejsce. Dzieciaki wyskoczyły na plac. Ludzie się nimi zajęli. W drodze daliśmy cynk, żeby przygotowali nosze i zanieśliśmy Szefa do jakiegoś pomieszczenia. Mieli w swoim gronie pielęgniarkę, która się nim zajęła. Asystował jej Beny. Nie znam szczegółów łatania, ale Beny wrócił po jakimś czasie i powiedział, że Szefu będzie żył.
            Potem wyszło na jaw, że Szef był w SPAP-ie… policyjnym oddziale antyterrorystów policyjnych. Stąd właśnie jego obycie z bronią i tam w środku…
            Po kilku godzinach w Kolonii zebraliśmy się do Bastionu… Homer został bohaterem dnia. Nikomu do głowy nie przyszło, żeby ich tam zagazować dupków jednych.
Najważniejsze, że gang rozbity.
            Po drodze gadaliśmy, że będzie trzeba od nowa obgadać sprawę Małej Mi i zastanowić się co z nią zrobić. Vi już nie stawiał sprawy tak jasno… Wiem jedno, zemściliśmy się za Czarną, trzeba było to zrobić. Posypało się trochę trupów tego dnia. W mordę…

=
JJ; Vi