Łączna liczba wyświetleń

środa, 1 sierpnia 2012

22.12.2010 „Łysy mściciel…”


22.12.2010 „Łysy mściciel…”

            Wyspałem się. U Puca miałem jakieś dwie doby pracy i warty. Teraz przyszedł czas odpoczynku i dla mnie. Spałem mocno tej nocy. Wstałem koło 10. Na nogach już byli wszyscy. Szybki obserwował ulice z dachu.
            Zjadłem coś na śniadanie. Napiłem się zimnego browaru i spytałem ziomków jakie plany na dziś.
- Nie wiem - odpowiedział Vi - Może zwyczajnie pokręcimy się po daszku i coś wypatrzymy. Tylko ostrożnie. Pamiętacie wczorajsze bandy?
- No, może jakiś kontakt nawiążemy z nimi? - spytał Beny.
- Zobaczymy, ale ostrożnie.
            Po jakichś trzydziestu minutach kręcenia się jak smród po gaciach Szybki zawołał nas z dachu przez radio. Wskoczyłem w jakieś gacie i zaraz byłem przy drabinie.
- Co jest? - spytałem Szybkiego.
- Geniusze, wpadli obrobić bank, patrzcie, zaraz będą wychodzić.
- Kiedy weszli? - spytał Vi.
- Parę minut temu, w środku dnia. Debile. W każdej chwili mogą ich zaskoczyć. Jest tam tylne wyjście?
- Nie ma. JJ wspominał coś kiedyś żeby obskoczyć bank i podcierać się banknotami. Ciekawe skąd są te typki. My to mamy go przynajmniej pod nosem. Zagadać do nich jak wyjdą?
- Można by. Będę cię ubezpieczał z Benym - odpowiedziałem.
- Ciekawe co tam u Miśka - spytał Szybki zacierając ręce - A gdzie Homer?
            Zapadła cisza. Szybki się zapomniał… Z resztą nie tylko on. Co jakiś czas komuś się zapominało o śmierci kolegi. Musieliśmy się przyzwyczaić do tego. Jeszcze nie znaliśmy skutków ubicia kabana. Poznaliśmy tylko małe konsekwencje rozbicia gangu - ludzie na ulicach.
- Przepraszam - powiedział Szybki.
- Luz - odpowiedział Vi - Ej! - zmienił szybko temat - Zapomnieliśmy o czymś!
- Co? - spytałem.
- Jak to co, no papierosek poranny! Homera nie ma i już o wszystkim zapominamy. Ten to kopcił jak komin. Już, dawaj ognia! - wyrwał mi zapalniczkę i rytualnie zaciągnął się papierosem - Aaaaaa papieros z rana jak śmietana! Dlaczego dziś o nim zapomniałem? Dziwne. Ostatnio prędzej łapię za paczkę niż otwieram oczy.
- Szybki widziałeś jakiegoś sztywniaka od rana tutaj? - spytał Beny nie zwracając uwagi na Viego.
- Kilka pojedynczych sztuk. Ale bez nerwów. Nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale na Krakowskiej leży tyle mięsa, że jak się rozpogodzi to się tu podusimy ze smrodu tego rozkładu.
- Tak, będzie je trzeba spalić, ale to po nowym roku, teraz nie chcę sobie psuć apetytu - odpowiedział Beny - Będzie smród…
            Na dole zrobił się ruch. Przez wybitą szybę wyskoczyło kilka podróżnych toreb nie do końca wypełnionych czymś. W domyśle kasą. Od strony rynku zobaczyliśmy ruch. Kuśtykał sztywniak. Wyglądał jak urobiony żulik co zesrał się pod siebie. Dlaczego oni się nie przewracają? Idzie jak staruszek, ale nigdy nie upada.
            Szybki zaczął ganiać tam i z powrotem po dachu i powiedział:
- Zamkowa czysta, tylko ten jeden się zbliża. Trzeba im dać znak.
- JJ utylizuj butelkę im pod okno - powiedział Vi i rzuciłem pusty browar na bruk.
Zero. Nic. Żadnej reakcji. Goście chyba się zaczęli spinać w środku. Nagle wyskoczył jeden z widłami z mordą rozdartą od ucha do ucha. Kiedy się ocknął z szału zobaczył jednego sztywniaka i zaczął się śmiać. Sztywniak go zwąchał i przyspieszył. Gość nastawił widły jak pikę i sztywniak sam się nadział na ostrza. Gość podniósł go na widłach do góry, jak na filmie z gladiatorami i uderzył nim o ziemię. Nogę oparł na jego ciele i wyszarpnął broń. Wyciągnął raptownie nóż, który miał przytwierdzony do paska i zaczął dźgać go po klatce piersiowej. Był w jakimś amoku. Mordował zombi. Juha zachlapała mu całe ubranie i twarz. Teraz sam wyglądał jak sztywny. Jak byśmy go spotkali na ulicy to nie zawahałbym się go kropnąć. Jakiś pojeb.
- Ej, może lepiej z nimi nie gadajmy? - spytał Beny.
- No, to jakieś pojeby chyba - dodał Szybki.
            To nie był jeszcze koniec sytuacji. Gość skierował się w stronę ulicy drukarskiej i zza winkla zerknął czy nikt się tam nie kręci. W tej samej chwili z banku zaczęli wyłazić jego koledzy. Czterech gości. Nikt z nas nie rozpoznał w nich nikogo znajomego. Całe szczęście w sumie. Teraz dialog „rabusiów”:
- Ty on jest chyba ranny! - krzyknął jeden na tego pokrwawionego co zadźgał sztywnego.
- Nie podchodź, kurwa stój! - krzyczał następny kiedy ten pierwszy zaczął iść w ich kierunku.
- Nożem go ubiłem i zachlapałem sobie ryj debile! - odkrzyknął do kolegów. Jego głos zdradził, że się boi.
- Jak teraz nam udowodnisz, że cię nie drasnął? W każdej chwili się możesz przemienić i rozwalisz nas w samochodzie. Ja nie będę ryzykować - dorzucił kolejny jak piątoklasista i spojrzał na pozostałych. Chłopaki odrzucili torby na ziemię i zaczęli się szykować do rozróby.
- Ej to jacyś idioci - dodał Beny - Pomożemy mu?
- Zbyt wiele razy mieszaliśmy się w nie swoje sprawy panowie, nam nie pomoże nikt - odpowiedział Vi - Dosyć tego, chcą niech się wyrzynają jak idioci. Każdy człowiek się liczy, ale nie debile.
- Co racja to racja - dodał Szybki.
- Albo - zaczął jeden z rabusiów - nie rozwalimy cię. To będzie sprawdzian dla ciebie. Jak wrócisz z buta do naszej miejscowy to znaczy, że nie jesteś brudasem i można na ciebie liczyć.
- Do Wołczyna?! Z buta? Jesteś durny i masz wszy! Zbyt wiele egzaminów przeszedłem - odkrzyknął tamten rzekomo ranny - Całuj się w dupę! Dymacie mnie od samego początku! - krzyknął i wybiegł na nich z widłami. Goście się rozpierzchli, ale trafił jednego w nogę. Gość padł. Drugi zamachnął się na niego siekierą, ale za bardzo poczuł siłę i wypadł mu z rąk. Rolnik wbił mu widły w bebechy. Drugi padł. Trzeci typek miał tylko jakąś pałkę, stał i chyba zlał się w gacie. W każdym bądź razie nie mógł się ruszyć z miejsca.
- Teraz cię zajebię, albo nie, będziesz patrzył jak wpierdala cię ścierwo!!! - krzyknął i dźgnął go w nogę tak głęboko, że widły pokazały się z drugiej strony. Nadepnął jego nogę butem i wyciągnął boleśnie broń z jego nogi. Trysnęła krew. W chwili zrobiła się kałuża pod jego dupskiem.
- Przeproś mnie za wszystko gnoju to może daruję ci życie! - krzyczał do powalonego.
- Przepraszam! - odkrzyknął typ, a mściciel obrócił widły w drugą stronę i zaczął go okładać trzonkiem po głowie. Przez pierwsze kilka uderzeń gość jęczał z bólu, ale przy około szóstym zamilkł, ale mściciel nie kończył. Dosłownie rozłupał mu głowę. Byliśmy w szoku. Tamci kolesie musieli mu nieźle dać w dupę. Wykorzystywali go, jak na filmie i teraz się mści.
- A ty dokąd się wybierasz? - spytał tego drugiego rannego, który zaczął się czołgać w stronę rynku. - Co już zapomniałeś jak zostawiłeś mnie na pożarcie tym gnidom? Teraz zjedzą i wysrają ciebie!!! - krzyknął na koniec bardzo głośno i położył ostrza na jego klatce piersiowej. Typ coś do niego gadał. Mściciel naparł na widły, ale te nie weszły w ciało.
- Ktoś tu się chyba zesrał? - zapytał mściwie. Koleś udawał tylko, że go chce zabić. Już wiesz jakie to uczucie ty skurwielu. Trzy razy zostawiłeś mnie na czatach na pastwę ścierwa gnoju! Trzy razy cudem uszedłem z życiem. Teraz ty zostajesz! Słyszysz? Idą po ciebie! Zaraz tu będą, a ja będą razem z tobą patrzył jak cię wpierdalają!!! Chachacha…!!! - I zaczął się śmiać. Odwrócił się i poszedł do pierwszego rannego. Gość trzymał się za nogę, ale nawet nie próbował wstawać.
- Boli noga? - spytał go i ten skinął głową, że tak.
- No to dobrze. Śmieciu, teraz twoja kolej. Teraz zobaczysz jak to jest, jak ze strachu zaczynasz srać pod siebie - odwrócił się i poszedł po siekierę. Typ bardzo nerwowo zaczął wierzgać zdrową nogą i coś burczeć pod nosem. Wrócił i stanął nad nim z ostrzem. - KTÓRA?! - ryknął, a ja aż podskoczyłem. Był w furii. Chyba czerpał radość z zemsty. Musieli mu nieźle zajść za skórę. Nagle wziął wielki zamach i uderzył w bruk obok nogi gościa. Typ nie drgnął, więc zamachnął się drugi raz i tępą stroną siekiery złamał mu piszczel zdrowej nogi. Typ rzucił się w furii bólu. Chyba stracił przytomność.
- O kurwa! - jęknął Vi - Niech już kończy z nimi bo już nie mogę na to patrzeć.
- Chciałeś to masz - powiedziałem i patrzyłem dalej na tę scenkę, która trwałą raptem może dwie minuty.
- Tak zdechniesz! - krzyknął mściciel i zawrócił do tego drugiego gostka - Wiesz jak wrócę do nas? Twoim autkiem. A wiesz co powiem twojemu staremu kiedy spyta jak zginąłeś? Powiem, że jak ciota, spowity własnym gównem. Ilu zabiłeś gnoju?! - spytał go, a ten chyba coś odpowiedział, ale nie było słychać - Ilu?! Trzech? Ty cioto! Trzech uwaliłem godzinę po inwazji! Kamieniami. Szydziłeś ze mnie przy wszystkich. Kpiłeś ze mnie, a teraz leżysz w gównie po pas. Wiesz na co reagują, prawda?! - krzyknął do niego ostatni raz i zaczął uderzać tą pałką o szyby wystaw i jakieś drzwi. Zrobił hałas.
            Po chwili pojawiło się kilku sztywnych od strony Opolskiej.
- Tutaj, czeka na was mięso, ścierwa zapchlone! - krzyknął mściciel w kierunku sztywnych i ci przyspieszyli w ich kierunku.
- Nie zostawiaj mnie! - krzyknął gość - Ty…
            Mściciel nie odpowiedział nic. Patrzył tylko na niego i splunął mu na twarz. Zrobił kilka kroków w kierunku rynku i patrzył jak sztywni go dopadają. Gość darł się dosłownie jak zarzynany żywcem człowiek. Ranny w obie nogi gość ocknął się i zaczął się czołgać i próbował uciekać. Jeden ze sztywnych zainteresował się jego osobą i po chwili miał swojego adoratora. Sztywny dopadł się do jego złamanej przed chwilą nogi. Gość już był tak osłabiony, że nie mógł bronić swoich nóg. Krzyczał „NIE! NIE! NIE!”, a mściciel „TAK! TAK! TAK! Patrz jak cię wpierdalają!”. Drugi sztywny zaczął ogryzać mu drugą nogę. Gość ciągle żył i widział to.
            Patrzę na bok, tam Szybki trzyma się za głowę. Vi biały jak ściana. Mnie zemdliło jak znowu spojrzałem na Krakowską. Bełt. Zachlapałem chłopakom nogawki. Nie zauważyli nawet. Vi nie odrywając oczu od masakry wyjął peta z kieszeni i próbował go odpalić drżącą ręką, ale nie mógł. Schował ogień do kieszeni, ale fajkę dalej trzymał w ustach. Szybki wyciągnął mu ją i odpalił sobie tego papierosa.
- Myślałem, że nie palisz - powiedziałem do niego.
- Ja też - odpowiedział zdruzgotany i zaciągnął się mocno i głęboko.
- Kurwa, ja pierdolę - zaczął Vi - Już chcę się obudzić panowie, sorawa, ale to mój sen i już chcę żeby się skończył. Wypierdalajcie z mojej głowy.
- Gdzie mściciel? - spytałem.
- Ulotnił się pół minuty temu - odpowiedział Beny - To było… - i nie dokończył.
- To było kurewsko pojebane - dodał Vi - Dosyć tego. Koniec. Wyjazd!
- To nie sen - powiedziałem - Temu kolesiowi odjebało na maksa. Takiej masakry nie było nawet pod bankiem. Spadajmy stąd.
            Zeszliśmy na dół. To znaczy do naszej bazy na piętrze. Chłopaki posiadali przy stole i siedzieli w milczeniu.
- Był jakiś kontakt z Miśkiem? - spytałem.
- Gadał coś z rana - odpowiedział Szybki.
- Ten typ coś gadał o Wołku. Ciekawe jak tam się zorganizowali - powiedziałem - Może kiedyś się tam wybierzemy. Goście zaczynają krążyć po okolicy. Ale chyba słabo uzbrojeni. Na taką wyprawę by wzięli giwery, nie?
- No na pewno - odpowiedział Beny - Ale trochę takie szczyle z nich. Nie wiadomo kto im tam przewodzi. I po kiego im ta kasa.
- Miasto pustawe chyba, ruszmy się panowie, objedziemy miasto, może kogoś spotkamy, nie mogę tu dłużej siedzieć! - krzyknął Vi - Zróbmy coś.
- Spoko, zbierajmy się, ale bez wychodzenia z auta! - odpowiedziałem.
- Dobra.
            Po jakimś czasie byliśmy gotowi do drogi. Szybki powiedział, że ma to w dupie, takie jeżdżenie bez powodu i zostaje. Nie chciał ryzykować. Zamknął za nami bramę. Asekurował nas na radiu. Dał cynk Miśkowi, że wybywamy. Też był zdziwiony tym wyskokiem.
- Nooo tutaj całkiem lepiej - powiedział Vi - Kurwa nie mogę wymazać tego widoku, jak  ten sztywny tego gościa pożerał. Mogliśmy im pomóc.
- Gówno, jak zaczniemy wszystkim pomagać do koła, to zaraz nas wyruchają wszyscy - powiedziałem. - Dobrze żeś nam nakładł po kolejnej wpadce. Jebać wszystkich. Teraz byśmy mieli tych psycholi na głowie. Jak ktoś jest w grupie to niech sobie radzi w grupie. Ulituję się tylko nad samotną osoba, która przetrwała w tym syfie tyle sama. Nad grupą nie zapanujesz w Bastionie. Z resztą już raz grupka do nas weszła i pamiętasz jak to się skończyło.
- No racja.
- Przestań siać wątpliwości, patrz na drogę i nie wjedź w jakieś gówno kurwa.
            Wyjechaliśmy. Jagiellońska. Wolno. Żadnego sztywniaka nie było na drodze.
- Ale spokojnie - powiedział Beny - Myślicie, że to po śmierci kabana taka zmiana?
- A żeś zrymował… - odpowiedziałem.
- Zobaczymy wkrótce - dodał Vi - Dobrze by było jak by im się pomieszało w głowach i zrezygnowaliby z watahy. Pojedyncze osobniki są łatwiejszym celem. Patrzcie! - krzyknął i zatrzymał auto.
            Na środku drogi, na wysokości dwójki, grupka ludzi plądrowała samochód. Zobaczyli nas po chwili. Typek dał i znak do ucieczki i prysnęli w stronę szkoły.
- Spokojnie - powiedział Vi i ruszył dalej - Jedni uciekają, jedni atakują.
            Jechaliśmy dalej. Na wysokości kościoła, na JPII, trzech typków ściągało benzynę z jakiegoś samochodu. Pomachali do nas. Nie uciekli.
- Misiek, widzisz ich? - spytałem przez radio.
- Siema, tak, ale tylko obrabiają autka, nie zbliżają się do kościoła.
- To dobrze, jak coś to daj cynk, bez odbioru.
            Jechaliśmy dalej.
- Na skrzyżowaniu z Byczyńską skręć w prawo, pojedziemy na osiedle, a potem z powrotem na Byczyńską - powiedziałem.
- Spoko, patrz na ten domek - powiedział Vi - Całkiem spalony. Ciekawe co tu się stało.
            Faktycznie, domek stał w zgliszczach. Pewnie już nikt nam nie opowie co tu się stało. Świadkowie mają teraz w mózgach sieczkę. Co któryś domek kopcił z kominów. Zabite okna na parterze. Duże prawdopodobieństwo, że dalej tam ktoś żył.
- Sporo ludzi przetrwało - powiedział Vi - Patrzcie jak fruwają firanki, chowają się przed nami. Ich się nie boję. To dobry znak. Gorzej jak wyjdą do ciebie, to wtedy można liczyć, że zaraz będą się stawiać.
- Racja - dodał Beny - Patrzcie na ten! Forteca!
            Faktycznie. Jeden z domków był normalnie ufortyfikowany. Wory z piachem, jakieś zastrugane kije jak dzidy, tylko czekały na ofiarę. Na jednej z nich wisiał sztywny. Nie ruszał się. Tępy musiał wejść na barykadę w nocy.
- Chyba często się tędy przetacza chorda. W mordę, z piątego piętra to na pewno wygląda inaczej - powiedział Vi - Ryzykują trochę.
            Skręciliśmy w Ossowskiego. Do marketu został zatarasowany wjazd. Ktoś chyba monopolizował go na własny użytek. Ale dalej się dało przez trawę przejechać. Jednak znak ostrzegawczy był widoczny.
- Może być niebezpiecznie - powiedziałem i ująłem karabinek w pogotowiu.
- Spokojnie, nikt w tym mieście nie ma ani pistoletu na kulki - powiedział Vi.
            Nagle na drogę wyskoczyło kilku gości i jakiś inny zajechał drogę samochodem. Musieliśmy się zatrzymać. Byli uzbrojeni po zęby. Noże, pałki, rury, butelki z benzyną, czego dusza zapragnie na zombi apokalipsę.
- Wycofaj - powiedziałem stanowczo do Viego.
- Ile ty masz lat? - zapytał mnie.
- Jakie to ma znaczenie, unikamy konfliktu - powiedziałem.
- Ja wysiadam, a ty wskakuj za kółko - powiedział Vi i wysiadł z Onyksem na ramieniu.
            Goście stali kozacko, chcieli nas przestraszyć, ale jak zobaczyli Viego z giwerą od razu zmiękli. Znajome mordy się pokazały. Znałem trochę ludzi, ale tylko z widzenia. Niektórych nigdy wcześniej nie widziałem.
- Co jest? - spytał Vi.
- Nie ma tu jeżdżenia - powiedział typek.
- Bo co? Chcemy przejechać, nie robimy szkód.
- Wabicie trupy.
- Wy wabicie, tak od was wali, aż tutaj czuć.
- Wypierdalajcie stąd, nie szukamy kłopotów.
- Nie szukacie, powiadasz, to po co nas tak witacie? Skroicie każdego kto wam stanie na drodze. To wy wypierdalajcie nam lepiej z drogi. - dorzucił Vi i goście zaczęli się cofać. Ręka drgnęła mu w kierunku broni.
- Nie róbcie huku, od niedawna się uspokoiło z trupami. Mniej ich, w małych grupach chodzą.
            Vi wycofał się do auta i pojechaliśmy dalej.
- Ale się zesrali jak zobaczyli broń - powiedział triumfalnie - Niech sobie nie myślą, że mogą zastraszać każdego kto im stanie na drodze. Mam nadzieję, że się więcej nie spotkamy.
- Też mam taką nadzieję - odpowiedziałem.
            Podjechaliśmy na plac 3-go maja. Zatrzymałem na krzyżówce.
- Co tu się musiało dziać! - krzyknął Beny.
            Na jezdni leżały ciała. Cała masa. Kilkadziesiąt może ponad sto. Ktoś tu stoczył niezłą bitwę. Nogi i ręce, głowy leżące luzem. Jezdnia zbryzgana krwią. Facet przewieszony przez drzwi samochodu, bez głowy.
- Nie przejadę po ciałach - powiedziałem - Możemy się zakopać w mięsie i nie wyjedziemy.
- Kurwa, jak to zabrzmiało - powiedział przejęty Vi - Samochodem zakopać się w ludzkim mięsie. O w mordę. Jedź dalej Konopnickiej, potem na Wołczyńską, Mickiewicza i do domu. Mam dość tego widoku. Z dachu Bastionu tak źle to nie wgląda.
- Patrzcie ile kominów dymi panowie! Tu są nasi, sporo ich - powiedział Beny.
- Każdy gotowy wsadzić ci nóż w bebechy byle tylko przetrwać - powiedział Vi.
            Zatrzymałem się koło podstawówki.
- O w mordę - powiedział pod nosem Vi.
            Leżało trochę ciał na schodach wejściowych. Niektóre szyby były opryskane krwią od środka.
- Musieli tutaj mieć jakiś przyczółek, albo zebrali się do kupy i wpadli na chordę - powiedział Beny.
- JJ jedź bo kurwa rzygnę! - dodał Vi i ruszyliśmy dalej.
            Na skrzyżowaniu prosto, dalej Konopnickiej. Minęliśmy chwilę wcześniej boisko asfaltowe.
- Pamiętam jak z Pucem i Osą graliśmy tam w czasie matur w kosza. Późno w nocy. Zagrałbym sobie teraz w piłkę - powiedziałem.
- Niedługo zagrasz sobie, wyjebiemy sztywnych z miasta i będziemy wolni - powiedział Vi.
- Ta.
- Mam pomysł.
- Że niby co? Wepchniemy ich do dziury i podpalimy? Dwadzieścia tysięcy ścierw?
- Pogadamy o tym kiedy indziej. Patrz na drogę bo sam zaraz wjedziesz w jakieś gówno.
- Jak ich usuniesz z miasta to ludzie nas zajebią. Prędzej czy później…
            W tej stronie miasta - trzysta metrów dalej - nie było niczego masakrycznego. Wolno leżące zwłoki, jakieś porozbijane auta. Nie było tu większej rzezi.
- Ale tu spokojnie - powiedziałem.
- Wieź mnie do domu - powiedział Beny - Bo już za długo to trwa tak bez celu.
- Są! - krzyknął Vi - Bydlaki! Wiedziałem, że gdzieś muszą się tu kręcić.
            Było ze parę set sztuk na parkingu sklepu, ale bez ładu żadnego, wałęsali się zwyczajnie. Co chwilę się rozchodzili na różne strony. Wcześniej szli według jakiegoś planu.
- Gdzie reszta? - spytał Vi - JJ ostrożnie, zamknij okno.
            Jechałem slalomem. Ale nie uniknąłem potrącenia. Kilku z nich przejechałem. Bardzo to nie przyjemne doświadczenie. Dźwięk miażdżonego sztywniaka pod kołami. Ciary szły po plecach. Wyglądali jak ludzie.
- Na egzaminie na prawko już byś nie zdał - powiedział niby dowcip Vi.
- Ta…
            Na wysokości hotelu zrobiło się luźniej i ruszyłem nieco szybciej. Daliśmy po drodze cynk Szybkiemu, żeby nam przygotował wjazd.
            Po chwili wjechałem do Bastionu.
- Skąd tyle krwi na błotnikach? Całe auto uwalone! - krzyknął Szybki - I jak tam na mieście? Dużo ludzi?
- Sporo kominów dymi. Jedni uciekają drudzy się stawiają. Ze sztywnymi pójdzie łatwiej, z ludźmi będzie ciężej jak dla mnie. - odpowiedziałem.
- A sztywni?
- Są, ale jacyś tacy rozbici. Chyba przez śmierć kabana. Trochę ich mało.
- Powiadomiłem już Miśka o waszym powrocie.
- Spoko.
            Byłem nieco przybity po wypadkach tego dnia. Szybki dopytywał co widzieliśmy na mieście, ale nikt nie palił się z opowiadaniem. Było dopiero koło południa. Vi wpadł na pomysł żeby z braku zajęcia sprawdzić stan barykad i ochrony Bastionu. To był dobry pomysł. Nie było czasu na zastanawianie się nad tym co widzieliśmy za oknami auta. Szybki zajął się żarciem i sprawdził stan spiżarni. Było dosyć sporo zapasów. Nie musieliśmy się martwić pod tym względem o nadchodzące dni. U Puca w kościele było też całkiem przyzwoicie z zapasami.
            Muszę odpocząć i po tym dniu i po opisaniu tego. Wszystkie myśli znowu wróciły. W mordę! A jeszcze tyle otwartych spraw na nas czeka…
            Ot i zwyczajny dzień w Bastionie. Gdyby nie ekscesy o poranku to byłby to zwyczajny dzień. Mimo braku zagrożenia nie byliśmy spokojni. Głowa cały czas płatała nam figle. Nie można było się uspokoić i wyciszyć bo wracały dziwne i niechciane wspomnienia. Robiło się coraz ciężej….
=
JJ