29.12.2010
„Czas zamknąć te drzwi…”
To
był długi i ciężki tydzień. Nie było lekko. Dalej nękają mnie koszmary. Nic nie
mogę z tym zrobić, ale nie mówię nic ziomkom bo i tak mają dużo na głowie.
Teraz
jesteśmy wszyscy u Puca… Jest chwila żeby zebrać myśli i to wszystko do kupy. „Bastion
bez strat, wszyscy cali. Już nigdy nie będzie tak samo” nadałem wczoraj te
słowa do Puca około 17:00, w okolicy szkoły „dwójki”, kiedy zaczęło się już
ściemniać. Pucu nie miał żadnych sprzeciwów co do naszej obecności w jego
bazie… I całe szczęście.
Sześć
dni wcześniej:
Nie
wracaliśmy tego dnia do kwestii napotkanych ludzi i problemów z nimi. Jednak
byłem świadomy, że prędzej czy później na pewno dojdzie do jakiejś spiny z
nimi. Ale o tym później.
Koło
południa ktoś odezwał się na radiu, to Kolonia. Szefu naciskał żebyśmy
przyjechali do ich bazy, miał jakąś sprawę do nas. Więc zebraliśmy trochę
rzeczy i pojechaliśmy. Po drodze umówiony znak z Pucem, wszystko w porządku.
Po
kilkunastu minutach, ja, Vi, Misiek i Beny byliśmy pod ogrodzeniem Kolonii.
Szybki chciał jak zwykle zostać sam w Bastionie. Nie wiem czemu, ale jakoś nie
lubił wychodzić bez konkretnego powodu.
Ludzie
kręcili się po podwórzu i wykonywali jakieś drobne prace. W większości
bezsensowne. Wszyscy ucieszyli się na nasz widok. Szanowali nas. Czułem się
troszkę jak bohater, chłopaki pewnie też, ale starałem się nie myśleć w takich
kategoriach. Tu niby bohaterski czyn, a potem spina z tymi kmiotami od Małej
Mi, trochę mnie to dołowało i jednocześnie czułem niedosyt, że nie zamknęliśmy
za sobą tych drzwi. Ale Vi zluzował, chłopaki też i byliśmy już inaczej
nastawieni na kontakt z nią i resztą. Okazało się, że jeden gostek z jej
zacnego grona umarł w wyniku pobicia. Drugi przeżył, o dziwo! Nie pamiętam już
kto kogo lał… Pamiętam tylko wściekłość Viego jak chciał skończyć z MM – Małą
Mi.
Wziąłem
z naszych zapasów trochę słodyczy dla dzieciaków z Kolonii. Dobrze wspominałem
filmy z Afganistanu jak nasi żołnierze rozdawali dzieciakom jakieś smakołyki
czy wodę, a te cieszyły się, jak na dzieci przystało. Vi poszedł pogadać z
szefem, Beny razem z nimi. Misiek też zgarnął kilka rzeczy dla dzieci. Radocha,
to słabe określenie.
- Co do kur… - powiedziałem po jakimś czasie do
Miśka i wskazałem mu nadchodzącą gromadę. Szli do nas Vi, Beny, Szef i MM.
- Co jest? – zapytałem, kierując swoje pytanie do
wszystkich, nie ukrywałem swojego zażenowania ze spotkania z MM.
- Jest problem panowie, liczę na was… - zaczął
Szefu.
- Jasne, kurwa… - odpowiedziałem, już się domyślałem
co się święci…
- Dżej Dżej ludzie ją tu chcą zlinczować,
podreperowała zdrowie, będzie w Bastionie jako pomocnik od brudnej roboty –
powiedział Vi – W końcu ją przymusili, no i tak jakoś wyszło – dodał nie
chętnie – Ale zagłosujmy, nie będę tu sam decydował, kto za? – Beny, Vi i
Misiek podnieśli ręce – Kto przeciw? – zapytał ponownie.
- Jak to kto, ja kurwa! Pojebało was? Na chuj nam oni
potrzebni? Brzydzicie się gówno palić w beczce? – powiedziałem i poszedłem do
auta.
Cała
droga powrotna była w nieźle zatrutej atmosferze. Nie wiem czemu Vi dał się do
nich przekonać. Nie umiałem sobie tego wytłumaczyć.
- Wysiadam u Puca, jutro wrócę – powiedziałem koło
kościoła i wyskoczyłem z Vandury. Byłem podkurwiony i poszedłem chodnikiem jak
by był zwykły dzień. Sztywniaków nie było widać w okolicy. Pomachałem
zdziwionemu Pucowi, który czaił się na dachu. Otworzył mi drzwi.
Opowiedziałem
mu po krótce co i jak. Powiedział mi pewne zdanie, które rozjebało mnie na
łopatki, ale to zacytuję przy okazji, pewnej, dalszej… Tego wieczoru Pucu
zapewnił mnie, że w razie czego, jeśli zabraknie dla mnie miejsca w Bastionie,
to tu jest jego dużo i spokojnie mogę na niego liczyć. Wtedy uznałem, że Pucu
nieco przesadził…
Pięć
dni wcześniej:
Wykąpałem
się wieczór wcześniej i trochę pilnowałem jego obejścia. Pucu spał jak kamień.
I dobrze. Miałem trochę czasu na zebranie myśli. W nocy skorzystałem z okazji i
pogadałem przez radio z Szybkim. Kumpel też wyraził swoje niezadowolenie co do
przyjazdu MM i tego dupka, którego imienia zapomniałem, ale doradził mi żeby ta
sytuacja nie wpłynęła na nas negatywnie. Szkoda Bastionu dla jednej MM.
Liczyłem w głębi duszy, że to wszystko samo jebnie i uznałem, że ma rację i nie będę po powrocie
fikał do ziomków skoro wyrazili zgodę na jej przyjazd. Demokracja, jak sam
skurwesyn. Miałem tego dnia wracać do Bastionu.
Vi
dał cynk na radiu, że są już znaczne ubytki w zapasach żywności i warto byłoby
skoczyć do Biedy tak, jak jakiś czas temu. Na samą myśl zrobiło mi się ciepło.
- Czekam na info, jak będziecie do mnie dojeżdżać to
wyskoczę do was – powiedziałem przez radio i jakieś pół godziny później
wyszedłem z bazy Puca. Wcześniej wypytałem go jak tam jego zapasy.
Odpowiedział, że ma pod dostatkiem wszystkiego, a ostatnio jeszcze natrafił na
spiżarnię księży w podziemiach i ma jeden problem z głowy.
To
mnie trochę uspokoiło bo już następnego dnia po spotkaniu z Pucem doszliśmy do
wniosku, że jego załoga to nasz priorytet w razie czego. Wiedzieliśmy, że
możemy liczyć na schronienie u niego i on wiedział, że może liczyć na nas.
Po
wyjściu przez tajne metalowe drzwi wskoczyłem do Vandury.
- Masz swoją klamkę Dżej? – spytał Vi.
- Mam, a co?
- Nic nic tak pytam.
- Rozumiem, że Beny został z Szybkim, mamy z nimi
kontakt na radiu? – nie zwracałem uwagi
na MM. Traktowałem ją jak powietrze, takie które ma zabójczą przeszłość.
- Spokojnie, od rana obserwowaliśmy sztywnych,
naszym zdaniem są teraz całkiem po drugiej stronie miasta, widzieliśmy jak
przesuwali się w kierunku Mickiewicza. Będzie git.
- Kto ubezpiecza z zewnątrz? – spytałem już w celu
obadania planu wejścia i wyjścia ze sklepu.
- Ja z Miśkiem na szybkości sprawdzimy czy w środku
jest czysto. Parkujemy pod tymi drzwiami z boku sklepu, tam gdzie wtedy była
ewakuacja. Jak będzie coś to czyścimy w miarę możliwości. Jak skończymy
przyjdziemy po was.
- Kto czatuje w aucie? – spytałem.
- MM zostanie, my szybko zrzucimy żarcie i spadamy –
odpowiedział niepewnie Vi.
- A w razie czego damy radę wrócić z buta?
- Jak z buta?
- No na przykład jak MM znowu nas walnie w rogi i
pojedzie sobie do „Czechosłowacji’ naszą Vandurą, a my się zesramy w środku?
- Nie musisz się, kurwa, bać Dżej Dżej – zagadnęła
nagle MM jak by była na równi z nami.
- Z tobą nie rozmawiam, zamknij się – powiedziałem
do MM i dodałem do reszty – MM wchodzi na pierwszy rzut z maczetą do środka.
Miała być od czarnej roboty nie? Dwójka z nas obstawia drzwi a ona robi
spacerek po sklepie. Jeden obserwuje z auta otocznie, może być z dachu. Co wy
na to?
MM
się zdegustowała. Myślała, że wskoczy do nowego towarzystwa na gotowe i nic nie
będzie musiała robić. A gówno!
- Jak ci się coś nie podoba to wysiadaj - dodałem
widząc jej minę.
- To ja z nią wejdę, a wy się jakoś dogadacie –
uciął Vi. Odpowiadało mi takie rozwiązanie. Chodziło mi żeby postawić jak
najwięcej na swoim i pokazać tej gnidzie małej, żeby sobie nie myślała.
Zajechaliśmy
pod Biedę. Vi za pasek w spodniach wsadził sobie klamkę. W drugiej ręce trzymał
maczetę. Powiedziałem Miśkowi, że będę ich ubezpieczał w drzwiach. Ten miał
zostać w aucie. Vi uchylił drzwi i zerknął w ich obrębie czy czysto. Weszli
oboje, policzyłem to piętnastu i też wszedłem. Widziałem jak lawirują między
półkami. Trzeba było się wspomóc latarkami. Widziałem przesuwające się światło.
Po chwili pisk MM i głuche uderzenie. Vi krzyknął mi, że był jeden i już jest
czysto. Przekazałem Miśkowi, a ten na radiu podał info. Szybko przeparkował
Vandurę tak, że prosto z drzwi przyjmował towary do auta i układał je z tyłu.
W
pośpiechu ładowaliśmy konserwy i inne rzeczy łącznie z wodą. Zrobiłem kilka
dodatkowych kursów po mąkę dla Puca. Do worka zrzucałem batony i inne słodycze
czy gumy do rzucia. Obrabiałem kasy z produktów. Kasy nie tykałem bo po co. Nie
wygodne to do podcierania. Wolałem taśmę kwiatową. Lepsza. Po chwili dobił do
mnie Vi i zaczął do drugiego wora zgarniać tabletki i fajki.
- Dobry pomysł ziom – powiedziałem kiedy zrównał się
ze mną i po chwili razem kroiliśmy – Dawaj po jednym, za oknami czyściocha.
Gdzie MM?
- Kręci się i jakieś babskie rzeczy zgarnia. Wiesz…
- Wiem, kurwa, jak ją widzisz?
- Noo widzę ją…
- Jeden wybryk i pod ścianę kurwa!
- Spokojnie stary, mi tez się udzieliło, ale jakoś to
sobie wytłumaczyłem, damy radę. Zobaczysz, że będzie pożyteczna.
- Ta, użyteczna, to weź jeszcze to spakuj, w razie
czego – i rzuciłem mu małe pudełeczka kartonowe.
- O dobry pomysł – powiedział i zaśmiał się.
- Pakujmy się i spadajmy stąd.
Po
chwili wrzuciliśmy worki na pakę. Kiedy mieliśmy już ruszać na radyjku odezwał
się Beny:
- Na Krakowskiej pojawiła się grupa i przemieszcza
się w stronę ronda, poczekajcie tam parę minut, powinni rozejść się pedały.
- Przyjąłem – odpowiedział Vi – To co po papierosku?
- Szybki prosił żeby nie palić w aucie –
powiedziałem i zaśmiałem się. Chłopaki i MM zaczęli się śmiać.
Po
chwili grupa sztywnych pokazała się koło stacji benzynowej. Nawet nie
zakręcaliśmy okien.
- Przejdą? – spytał Misiek i pstryknął petem przez okno.
- Przejdą, a jak nie to będą leżeć – odpowiedział
Vi.
Przeszli.
Po chwili Vi odpalił silnik i ruszyliśmy do Bastionu.
Beny
z Szybkim czekali na łupy. Wyładowaliśmy szybko Vandurę i schroniliśmy się w
ciepłym Bastionie. Wyjątkowo spokojnie było.
Cztery
dni wcześniej:
Miałem
nocną wartę. Wziąłem paczkę fajek, piersiówkę czystej i poszedłem na dach.
Ekipa szykowała się do spania.
Po
jakiejś godzinie wskoczył do mnie na górę Vi, z takim samym zestawem grzewczym.
- Jak nastroje?
- Chujowo – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Czemu?
- Mamy kreta w Bastionie a ty jesteś ślepy.
-Aaaa nie
pierdol, będzie dobrze. Z czasem będzie co raz lepiej. Jakoś się ułoży a i
pomocnik się nada.
- Ta
pomocnik, jak na razie to i tak się ciągnie za nami, choćby dziś w Biedzie -
powiedziałem.
-
Spokojnie, Dżej Dżej, mam ją na oku i nic nam nie grozi. Na noc ja zamykam ją w mieszkaniu obok. Zastawiłem ją szpadlem
Benego. W razie czego usłyszę. Z
trzeciego piętra nie wyskoczy.
- Ostatnio
też byli zamknięci a jakoś wypełzła stamtąd. Dobra, ale powiedz Benemu gdzie
jest jego szpadel bo go szukał ostatnio - dodałem.
- Ty jak
zawsze szukasz dziury w całym.
- Dziury w
dupie szukam, a nie w całym. Bastion oberwał już konkretnie. Straciliśmy trzech
ludzi. W tym Czarną z winy MM. Nie widzisz jak ostro z nami gra i chce się
wrkęcić w towarzystwo. Już chyba zapomniała co się ostatnio stało. Jak by nigdy
nic. Dobrą miejscówkę sobie znalazła i teraz się z nas śmieje. Jeszcze by
brakowało, żebyś dał jej mieszkanie Czarnej, kurwa mać.
- Nie
prawda - powiedział niepewnie Vi - A z resztą, jest nas coraz mniej.
Potrzebujemy kogoś nowego. Jak tak będziemy rozpamiętywać to nigdy się nie
rozwiniemy tylko polecimy w pizdu. I nie pierdol mi tu o Czarnej!
- Oby moje
słowa obróciły się w gówno, ale mam złe przeczucia, kurwa złe - powiedziałęm z
obawą w głosie.
- A kiedy
miałeś dobre? - spytał mnie Vi i zapadła głucha cisza.
Pociągnąłem
solidny łyk z piersiówki i odpaliłem papierosa. Spłunąłem siarczystą flegmą na
Krakowską.
- Jak dla
mnie to teraz nas podsłuchuje, przy oknie - dodałem.
- Oj Dżej
Dżej, tak mnie wkurwia ten twój wzrok, że ja pierdolę - powiedział już zmęczony
Vi.
- Przed
przybyciem MM do Bastionu cię nie wkurwiał...
- Dobra idę
spać, będzie git, zobaczysz - pstryknął petem na dziedziniec Bastionu, a pustą
piersiówkę rzucił na Krakowską.
Trzy dni wcześniej:
Nad ranem poszedłem po Benego na
zmianę, powiedziałem mu gdzie jest jego szpadel. Podszedł i pogłąskał go czule
i powiedział pod nosem: "Nie jedną głowę ściąłeś!" i poszedł na dach.
Ja szybko skoczyłęm w kimę.
Kilka godzin później chłopaki
krzątali się po mieszkaniu i zajmowali się czymś. Ktoś ostrzył maczetę, ktoś
zajadał konserwę nożem. Po kuchni walały się puste puszki po piwie i paczki po
fajkach. Było dysyć nakopcone w mieszkaniu. Otworzyłem okno i zacząłem
wietrzyć.
- Co mamy w
planie dziś? - spytałem Viego i Miśka przy stole.
- Nie wiem,
„rzyt” się świeci w Vandurze, przydało by się dotankować nieco, bo możemy się
zesrać w razie czego - odpowiedział Vi i dodał
- Asz, pojeździłbym moją kropą, biedna stoi sobie dalej koło gazowni.
- Ktoś ostatnio
liczył amunicję i robił przegląd broni?- spytał Misiek.
- Ja nie -
odpowiedziałem zgodnie z prawdą, Vi też zparzeczył.
- Czarna
się tym zajmowała - dodał Vi - To co robimy przegląd? Trzeba byłoby Onyksy
wyczyścić, już kilka dni nie było na to czasu.
- Dawajcie,
idziemy - odpowiedziałem i poszliśmy do
mieszkania Czarnej. Wciąż nią tam pachniało...
W mieszkaniu Czarnej, w jednym z pokoi stała
masywna szafa, w której znajdowałą się broń. Amunicja była poukładana, do
każdego rodzaju broni inne pudełko, magazynki osobno i tak dalej.
- O w mordę
- powiedział po chwili Vi - malutko. Nie oszczędzaliśmy ostatnio.
- Może coś
zostało w Kolonii? - spytał Misiek.
- Nie,
gadałem ostatnio o tym z Szefem - mówił Vi - Wspominał, że została im już
ostatnia taśma do maszynowej. Dla każdego zostaje - mówił wolno Vi i liczył -
po jednym magazynku do krótkiej i cztery magazynki do Onyksów. Ja pierdolę, tu
był cały arsenał.
- Dużo
wywaliłeś z Benym, wtedy pod bankiem - powiedziałem - ale trzeba było.
- No racja,
ale żeby aż tyle?
- Musimy
oszczędzać - powiedziałem - Tylko w ostateczności i pewny strzał. Jeden pocisk
jeden sztywny, a najlepiej sprinter.
- Dobra
powiem reszcie o tym. Aaa bym zapomniał
zostawiam tu P99 Czarnej i awaryjny magazynek. Do ruszenia tylko w ostateczności,
gdyby nas tu odcięli albo coś.
- Pięć kul,
żywcem nas nie wezmą - dodałem.
- Nie wezmą
- pod nosem powtórzył Vi.
Kilka godzin później omawialiśmy
wypad po benzynę.
Zacząłem, okazjonalnie, zawsze to
była robota Viego.
- MM i ten
dupek, biorą kanistry i na Zamkowej obskoczą samochody. Raz albo dwa razy,
jeden z naszych ubezpiecza z dachu, jeden przy bramie i wystarczy. Reszta na
papieroska może iść.
- Mało ich,
za słaba osłona Dżej, my wychodzimy bardziej kryci. Ona nie da rady z
dwudziesto litrowym kanistrem. Co ty zwriowałeś? - odpowiedział Vi i w tym
momencie dwójka nowych weszła do kuchni. Chłopaki zamilki, nie chcieli mówić o
nich przy nich. Ja kontynuowałem.
- Miała tu
być od czarnej roboty to jest. Dmuchanie w rurkę to nie jest przyjemna zajęcie,
a nosić się nauczy.
- Ta i może
jeszcze bez osłony w biały dzień ich wypuścisz? - spytał Vi - Weź już daj
spokój Dżej bo to się robi nudne. Zostaw ją w spokoju. To jest kobieta i
dźwigać nie będzie za nas. Tu też jest sporo do roboty.
Cisza. Nagle
MM zaczęła.
- Ja dziś nie wychodzę, wczoraj byłam, kurwa,
reszta też może wyjść - powiedziała z przekąsem.
Wkurwiłem się takim tekstem. Nie raz
nie dwa się wychodziło za bramę za kolegę, za bramę dla kolegi bo gdzieś
zaginął - powiedziałem, były takie przypadki, choćby wyskok w kanały, do
Kolonii. A ta mi z takim tekstem wyjeżdża.
- Jak
będzie potrzeba to i co godzinę będziesz wypierdalać za bramę. Nie zapominaj,
że jesteś tu gościem. Jeśli ci się coś nie podoba to ci zaraz otworzę bramę i
wypad stąd. A ty też masz swoje zdanie? - spytałem gostka, ten spuścił głowę i
pokręcił przecząco - Widzisz tak się zachowuje gość. Nie dasz rady? Spoko nie
idziesz, jak masz zły dzień narażasz innych na ścierwo. Do tej pory każdy by
poszedł za każdego, na wyraźną prośbę, a nie z pretensjami. Ja pierdolę. Weźcie
ją stąd bo nie ręczę za siebie - wyszła.
- Kurwa
Dżej Dżej spokojnie, wyluzuj trochę, wdroży się - powiedział Vi.
- Zesra się
a nie wdroży - odpowiedziałem - Kurwa ile można tego słuchać. Może jeszcze
śniadanie do łóżka.
Po chwili ciszy Vi zaczął od nowa.
- We trójkę
pójdziemy po kropkę. Zatankujemy ją do pełna i zbierzemy trochę opału do
Vandury. Co wy na to?
- Ja idę -
powiedział Szybki.
- I ja
pójdę, tylko Misiek, Beny, pilnujcie wiecie kogo - dodałem.
Po jakims krótkim czasie
wytaszczyliśmy po kanistrze na Zamkową. Beny osłaniał nas z dachu. Przygotował
wyjście. Było czysto i bezpiecznie.
- Ile
benzyny zostało w kropce? - spytałem po drodze Viego.
- Opary,
trzeba wcześniej dolać.
Plan był prosty. Szybko spuszczamy
benzynę, z jakiegoś auta i podlewamy kropkę, żeby w razie czego szybko nią
odjechać. A potem spokojnie zbieramy co się da, zalewamy ją do końca i zapas
bierzemy do Vandury. Szybki miał obserwować rejon targu czy wszystko w
porządku. Było mgliście. Tego popołudnia.
Łomem wywarzaliśmy kolejne klapki do
baków. W końcu znaleźliśmy ropniaka. Vi wpakował rurkę do jakiejś osobówki i
zaczął zbierać benzynę do kropy. Po jakimś czasie, nie wiem ile dokładnie bo
straciłem rachubę na powierzchni, kropka dostała jeść i Vi sprawdził czy silnik
działa. Zaskoczył.
- Działa! -
krzyknął z auta - Nigdy mnie nie zawiodła i teraz też nie!
-
Zajebiście stary! - krzyknął Szybki - Ale potem sobie zfapiesz, zmiana?
- Tak zmień
się ze mną bo już mi nie dobrze - powiedział Vi.
Szybki na momencie zaczął spuszczać
ropę do kanistra. Po chwili było słychać bażanta Viego.
- Kurwa
mać! - krzyknął kiedy doskoczył do nas - Szybki ile masz?
- Dwa.
- Spora grupa nadchodzi, spierdalamy?
- Spadamy,
Beny, tu Dżej Dżej, idzie do nas spora grupka, spadamy stąd, przygotujcie bramę
- powiedziałem przez radio.
- Minuta,
elo - odpowiedział.
-
Wskakujcie szybko - krzyknął Vi.
Szybki wcisnął się do tyłu, ja na
pasażera. Zamknąłem drzwi. Vi wsadził kluczyk i zakręcił silnik. Nie odpalił.
- Szybko
jeszcze raz - powiedziałem.
- Robie
przecież - odpowiedział jeszcze spokojnie, zakręcił drugi raz. Nie zaskoczyła.
Przekrećił kluczyk, wyłączył zapłon i próbował trzeci. Przy tej próbie zaczął
już piłować kropę - Ja pierdolę, ty suko, pal! - krzyknął i silnik zaczął bulgotać.
Wbił wsteczny i zaczął cofać. Dobrze, że wcześniej przestawił ją tak, że mógł
swobodnie jechać bo stała przecież za nami terenówka Czarnej. Na wysokości
stacji benzynowej horda wytoczyła się na jezdnię.
- Spokojnie
zdążymy - powiedziałem i uspokoiłem się. Było już luźno, wyjąłem z kieszeni
paczkę i odpaliłem peta.
- Zgaś, w
kropie nie palimy - powiedział Vi.
- Kurwa
świat się kończy, a w kropie palić nie można - powiedziałem dla żartu.
- Patrz ile
benzyny w bagażniku, jak to pierdolnie… - powiedział Szybki.
Peta wyrzuciłem na jezdnię. Chłopaki
czekali już na nas przy bramie. Wszyscy poklepali kropkę. Poprawiła mi humor.
Przypomniala dawne czasy.
Chłopaki pytali czy było ciężko. Nie
było źle. Bywały gorsze wypady.
- Szkoda,
że nie ma Homera z nami bo by mi podrasował kropkę i fajnie ją pomalował -
powiedział Vi.
- Noooo
miał fioła na tym punkcie, jakiś zderzaka z terenówki - dodałem - Albo piły
mechaniczne z przodu do cięcia ścierwa . Beny, Misiek, upilnowana? - spytałem.
- Tak,
spoko Dżej - odpowiezdiał Misiek.
- To co
oblewamy nową furę? - spytał Szybki.
- No
chlapnął bym co nieco panowie - powiedział Vi.
Tego wieczoru złamaliśmy zasady i
popiliśmy troszkę. Dużo zeszło na wspominanie. Niby tylko samochód, ale dodał
nam otuchy i dobrych mysli. Morale też jest ważne. W grilu rozpalilismy ogień i
grzaliśmy mielonki z puszek i inne konserwy. Chciałem zrobić jakiś ruszcik, ale
Misiek się uparł żeby wrzucić fasolę do ognia.
- Nie dawaj
jej tam, jak ją potem wyjmę? - spytałem go, już zfazowany.
- Ee tam
jakoś damy radę stary - odpowiedział.
Po
kilku minutach obserwowaliśmy puszkę, która zaczęła pęcznieć od gorąca.
- Kurwa mać
zaraz wybuchnie! Misiek podaj mi jakiś dłuższy pogrzebacz, nie mogę jej złapać!
- krzyknąłem.
- Ty patrz
jak wybrzusza! - krzyknął i rozległa się eksplozja. BUUM!
Wszyscy odskoczyli.
Na ścianach pojawiła się fasola. Wszyscy w śmiech. „Jak pierdolnęło!” krzyczał
Misiek. Trwało to chwilę, ale szybko daliśmy sobie spokój z polewką, bo nie
mogliśmy się tak drzeć.
- Dawajcie,
kurwa na sztywnych! - gadał Vi, był nieźle porobiony.
- Jutro,
tylko maczety weźmiemy i zrobimy polowanie! - dodał Beny.
Godzinę później zamknęliśmy drzwi na
dziedziniec. Próbowałem pomóc Viemu, ale ten się uparł, że jeszcze sprawdzi
obejście czy wszystkie drzwi zaryglowane. Zostawiłem go i poszedłem.
Dwa dni wczesniej:
Wstaliśmy około ósmej rano.
- Gdzie Vi?
- spytałem chłopaków. Nikt nie wiedział. Poderwaliśmy się i wpadamy do niego do
pokoju. Nie było go.
- Poszedl
gdzieś? - spytałem.
- Gdzie? Może
na dole został wczoraj - powiedział Beny.
Zbiegamy na
dół, a biedaczysko na pierwszym piętrze zwinęło się w kłębek i śpi jak suseł.
- Kurwa jak
by tak sforsowali bramę rano to by go po pijaku zeżarli - powiedział Szybki.
- Vi
wstawaj! - krzyknął Misiek. Vi otworzył oczy i zaczął bełkotać.
-
Zabezpieczyć teren! - krzyknął i wszyscy w śmiech. Rozbudził się całkiem i już
zapomniał co gadał.
Znowu śmiech. Siedlismy na schodach
i zapaliliśmy po papierosie.
- Ale mnie
suszy, macie coś? - spytał Vi.
- Zaraz na
górze dostaniesz - powiedziałem - Aleśmy pobalowali…
- Moja
kropka - westchnął Vi - Moja kropka.
Beny skoczył chwilę potem na dach
obczaić czy wszystko gra. Ten to ma łeb. Nadźgał się tak wczoraj, a od rana
gania jak pojebany. Ja to zawsze zdycham. W ruch poszły kiszeniaki. Mieliśmy
jeszcze kilka słoików.
Ciągle przyglądałem się MM i temu
typkowi. Analizowałem każdy ich ruch. Kojarzyłem wszystko co robili łącznie ze
sraniem. Jeśli wychodzili gdzieś, w obrębie Bastionu oczywiście, to
zastanawiałem się co robią, co jedzą, co ubierają. Wszystko, wszystko, wszystko,
co tylko się dało. Czekałem na małe potknięcie, jakąs poszlakę, żeby wyjebać
ich od nas. Uważałem, że dobrze się maskowali. Vi był już bardziej z nimi
zrzyty, rozmawiał i takie tam. Zbliżył się do MM, Misiek też. Świrowali
pawiana, jej też się to podobało, ale wiedziała, że ze mną nie ma żartów i
unikała mnie. Ja udawałem, że mam na nią wyjebkę, ale w rzeczywistości była
prześwietlana. Ten gostek zachowywał się bardziej, że tak to określę, wdzięcznie.
Pytał czy może coś zjeść, co ma robić. Ona za to robiła co chciała, zamykała
się u siebie i takie tam. Zastanawiałem się co. Nie ufałem jej. Tyle.
Dzień „zero” (29.12.2010):
Objąłem nocną wartę. Pogadałem z
Pucem. Wszystko u niego w jak najlepszym porządku. Prosił o dwa dni zluzowania.
Obiecalem mu, że ktoś od nas się zjawi u niego tego dnia na wsparcie.
Podziękował. Znowu będzie spał dwadzieścia godzin. I nam się przyda wypad do
niego. Zawsze to ciepła kąpiel. Lepsza od dobrego żarcia.
Miałem ze sobą nocny zestaw
grzejący. Podobnie jak kilka dni wcześniej dobił do mnie Vi. Pogadaliśmy,
spalilismy po papierosku.
- Jak tam
nastroje?
- Bez
zmian, ale już nie mam agresora. Tylko dalej mam złe przeczucie. -
odpowiedziałem - Miej dziś w nocy włączone radio w pokoju, jak coś to cię
obudzę ziom.
- Ale o co
biega?
- Nie wiem
jeszcze, jak się dowiem to ci powiem, ok.?
- No dobra,
nie wiem co kombiunujesz, ale dobra - odpowiedział i poszedł do siebie.
Kilka godzin później usłyszałem
skrzypiące drzwi wewnątrz Bastionu. Ktoś wyłaził.. Niby nic dziwnego, ale nikt
z naszych nie skradał się nigdy. Schody wydawaly charakterystyczny dźwięk. Coś
było nie tak. Nadałem na radiu do Viego. Mowił, że nic nie słyszał. Kazałem mu
się ubrać i naszykować.
- Brać
klamkę? - spytał już na poważnie.
- Bierz -
odpowiedziałem i sprawdzilem czy w moim pistolecie są naboje w magazynku - Za
trzy minuty u ciebie.
Po chwili zakradłem się pod jego
drzwi i zastukałem umowionym znakiem.
- Co jest?
- spytał po cichu.
- Ktoś się
skradał, nie wiem kto, ale podejrzana sprawa - i zamarłem jak spojrzałem na
drzwi MM - gdzie kurwa szpadel!?
- Zabrałem
go dla Benego, a ja uznałem, że to nie ma sensu, takie podchody.
- Co
kurwa?! Wchodzimy - powiedziałem, poczułem jak adrenalina zaczyna mi się
kotłować w organizmie. Nacisnąłem na klamkę, świecę latarką pierwszy, drugi
pokój pusto. Spenetrowalismy wszystko. Czysto. MM zniknęła.
- Ja
pierdolę! - powiedział Vi.
Nagle odezwało się radio, to był Pucu:
- Dżej Dżej
jesteś tam? Jakaś kolumna samochodów jedźie przez JP II w kierunku na
Jagiellońską. Nigdy wczesniej tylu nie widziałem. A na innym kanale ktoś
nadaje, sprawdź to stary bo coś mi tu śmierdzi.
- Vi
poszukaj po kanałach - powiedziałem a sam zostałem w kontakcie z Pucem i
podziękowałem mu za ostrzeżenie.
- Budzimy
chłopaków? - spytał Vi.
- Tak tylko
cicho, ja idę już na dół, złapałeś coś w radiu?
- Czekaj
jeszcze jeden kanał - pstryknął, i usłyszeliśmy: „Już otwieram bramę, spotkamy
się na rondzie, zaraz tam będę”
- Budź
chłopaków, idę na dół - krzyknąłem i ruszyłem po schodach.
Drzwi na dół były otwarte. Wyjrzałem.
Postać przemknęła mi gdzieś w okolicy bramy. Ktoś coś przy niej manipulował.
Wyszedłem na dziedziniec. Zbliżyłem się do bramy. Łatwo się domyśleć kogo tam
spotkałem.
- Ręce na
widoku, wyłaź na dziedziniec, zostaw tę bramę - powiedziałem tak żeby mnie
usłyszała - Komu otwierasz? Znowu chciałaś nas wyjebać?
MM zamarła. Wyszła po chwili na dziedziniec. Miałem ją na
muszce. Jednak po chwili, kiedy już wiedziałem, że w żaden sposób mi stąd nie
ucieknie, bo wszystko było zabarykadowane, schowałem pistolet za pasek.
Odebrałem jej radio. Nie pomyślałem, żeby ją przeszukać. Na korytarzu było
słychać chłopaków.
- To będzie
koniec naszej znajomości, dziś pójdziesz do piachu - powiedziałem, w mordę jaka
spina. Byłem tak zdenerwowany jak nigdy. Masakra jakaś. Ciepło mi się zrobiło,
czułem jak krew napływa mi do mieśni. Wpadałem we wściekłość.
- Masz
rację, ale pójdziesz ze mną - odwróciła się nagle i wycelowała P99 prosto we
mnie - Chuj ci w dupę, nigdy cię nie lubiłam.
- Ja ciebie
też, gnido - odpowiedziałem. Nie wiem czemu ale byłem spokojny. Nie uległem
panice. Chociaż wiedziałem, że tkwię po uszy w gównie. Analizowałem szybko
gdzie mam broń i czy zdążę ją wyjąć przed jej strzałem. Wiedziałem, że nie mam
szans - Strzelaj, tylko pamiętaj, że jeszcze dziś sztywni wpierdolą cię żywcem
- powiedziałem, Misiek wyskoczył z drzwi na dziedziniec i stanął jak wryty.
Przeładowała, drugą ręką złapała za
chwyt i pociągnęła za spust. Broń kliknęła, komora była pusta. Nie myśląc za
wiele skoczyłem przed siebie i obaliłem ją na ziemi. Kiedy ruszyłem nacisnęła
drugi raz i znowu broń tylko kliknęła. Trzeciego razu nie było. Leżała już na
ziemi i próbowała się wyrwać. Chłopaki w
tym momencie byli już na dziedzńcu. Misiek jak stał tak stał dalej. Szok
malował się na twarzach chłopaków. Jeszcze do mnie nie dotarło to co się stało.
Kolanem przyciskałem jej głowę do ziemi. Mocno…
- Bierzcie
ją - powiedziałem i podniosłem ją za szmaty. Czułem jak trzęsą mi się ręce.
Mało brakło. Dlaczego nie wystrzelił?
Vi podszedł i podniósł broń, z
której próbowała do mnie strzelać.
- P99
Czarnej, wczoraj rozładowałem magazynek - powiedział i spojrzał na mnie.
- Daj fajkę
- odpowiedziałem i pociągnąłem mocno w płuca. Zakręciło mi się w głowie - Ja
pierdolę kurwa, celowała we mnie, chciała mnie rozpierdolić.
- Sorawa
Dżej Dżej, trzeba było cię posłuchać wcześniej - odpowiedział - Dawajcie ją pod
ścianę.
Chłopaki nic nie mówili. Wiedzieli i
chcieli zrobić to, co już należało zrobić dawno. Spojrzeliśmy na jej
towarzysza. Był tak samo w szoku jak i my. Nie mógł nic wiedzieć o jej planach.
- Kończymy
- powiedział Vi i zaladował kulę do pistoletu Czarnej.
- Wypuśćmy
ją, niech sobie idzie - powiedział Misiek - Przestańcie.
- Odsuń się
kurwa! - powiedział Vi, jego oczy były puste, ale jednocześnie wypełnione
nienawiścią. Misiek chciał mu odebrać klamkę - Trzymać go kurwa!
Beny z
Szybkim przytrzymali go.
- Wypuścić
tak? Swoich oszukała, nas wyjebała i następnych też opierdoli. A jak dostanie
się do Puca? Pomyślałeś o nim?
- Błagam,
wypuśćcie mnie… -płakała, darła się w niebogłosy. Błagała o litość, wołała
Miśka.
- Zamknij
się - powiedział Vi - Koniec, to już tylko przeszłość. Za Czarną! - dodał i
wycelował do niej. Stał tak przez chwilkę.
- Daj mi to
zrobić - powiedział gość, który przybył razem z nią - Mnie też kiedyś rąbneła.
- Ciiiii...-
Vi przyłożył palec do ust. Rozległ się strzał. MM osunęła się na bruk. Dźwięk
upadającej łuski odbił się echem na dziedzińcu. Czuć było wyraźny i ostry
zapach prochu. Misiek osunął się na ziemię.
=
JJ, Vi