Łączna liczba wyświetleń

środa, 28 grudnia 2011

4.12.2010 Tydzień po katastrofie, sobota…

4.12.2010 Tydzień po katastrofie, sobota…

            Sobota, dzień po wielkim chaosie, jak nazywaliśmy to w naszym gronie i tydzień po katastrofie. Racją jest, że jak do tej pory raczej lataliśmy jak debile po ulicach i mieliśmy zerową organizację. Jedyne co to przeszukaliśmy mieszkania Bastionu i zabarykadowaliśmy się. Mieliśmy też opracowane drogi ewentualnej ucieczki, ale niewiele by to nam pomogło, skoro nie wystawiliśmy żadnych wart. Chroniły nas jedynie drzwi od mieszkania… Patrzysz przez judasz, a tam sztywni sobie spacerują pod drzwiami, nieźle.
            Wstaliśmy około 9 rano. Wypoczęliśmy. Było ciepło w mieszkaniu, palił się kaloryczny polski węgiel. Wszyscy byliśmy przygnębieni po wczorajszym. Cieszyłem się, że nikomu nic się nie stało.
- Panowie może obgadamy wszystko już na spokojnie? Zjemy coś dobrego i spalimy po malborasku? - spytałem chłopaków.
            Wszyscy wolno stłoczyli się przy stole. Coś tam jedliśmy.
- Jakieś propozycje od czego zacząć? - zagadnąłem.
- Mam kilka pomysłów - odpowiedział Vi - ale takich, które musimy zrealizować za wszelką cenę. Jak komuś nie pasuje to drzwi są otwarte.
- Co masz na myśli? - spytał Beny.
- To, że na przykład nie możemy bez celu wyłazić na miasto. Wczorajszy wypad to porażka. Mało brakło a byśmy stracili trzech ludzi. Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko. Minął tydzień od katastrofy, a my nie mamy nic. Gówno jedno wielkie. Oprócz żarcia, chlania i petów to mamy tylko trochę leków nie wiadomo po co i nic więcej. Nawet porządnej broni nie mamy!
- Ej nie przesadzaj, mój szpadel ma sto procent skuteczności! - rzucił Beny.
- Wiem, ale mówimy na poważnie stary - odpowiedział Vi - poza tym wszyscy zapomnieliśmy o znalezisku, które może nas wyciągnąć z tego syfu. Pamiętacie radio z suki, którą zajumaliśmy na rynku? Musimy codziennie prowadzić nasłuch. Może wstępnie pół godziny dziennie…
- Może na dachu? Powinien być lepszy sygnał - powiedział Misiek.
- Dobry pomysł, a co z wartami? Po kilka godzin i zmiana. - spytał Vi.
- Na luzie, kto pierwszy? - spytałem - Dobra ja na ochotnika - dodałem po chwili bo nikt się nie zgłosił.
- Warty oczywiście na dachu, obserwacja Krakowskiej i Zamkowej - zakończył sprawę Vi.
- A co z nasłuchem radiowym? Musimy oszczędzać energię w baterii, może by się udało jakieś skołować w zapas - powiedział Misiek - może o 18:00 każdego dnia będziemy kilkanaście minut nadawali, co?
            Ustaliliśmy, że codziennie o tej godzinie będziemy trwać w eterze oczekując na jakiś sygnał. Może akurat coś złapiemy, jakieś inne radio, a może jakaś pomoc gdzieś krąży, jakiś śmigłowiec… do tej pory nie było niczego słychać. Chciałbym żeby dali jakiś znak, że nie jesteśmy sami, niech nawet zrzucą napalm na Krakowską, tylko niech się ktoś zgłosi.
- Barykady. Wczoraj, mało co, a barykada by zabiła trzech naszych. Nie mogliśmy jej dostatecznie szybko zluzować - zaczął znowu Vi - musimy ją usprawnić. Coś takiego co da się szybko odsunąć i co dobrze pokryje lukę w bramie, pomysły?
- Może kontenery na śmieci, są na kółkach, a pod nimi nie przeciśnie się sztywny, hm? - spytałem - Można te, które postawimy obok dziury załadować czymkolwiek, a ten przy przejściu zostawić lżejszym. Jeszcze bym dorzucił jakieś łańcuchy i kłódki od środka i na zewnątrz. Tylko klucze muszą być gdzieś w jednym miejscu.
- To nasz priorytet na dziś - powiedział Vi - co jeszcze?
- Może jeszcze raz przeszukamy piwnice i mieszkania? Może coś przeoczyliśmy? - spytał Misiek.
- No to mamy plan dnia mniej więcej ułożony - powiedział Vi - JJ zajmiesz się barykadą przy bramie. Misiek pomożesz mu ok? - Misiek skinął głową - Młody sprawdzisz stan zapasów żarcia i wody. Potem zaczniesz przeszukiwać mieszkania od góry na dół. Wszystko przetrzep, nawet materace. Szybki, pójdziesz ze mną do piwnicy, zobaczymy może jeszcze jakieś szpadle tam znajdziemy, cokolwiek co będzie lepsze od metalowego pręta… słaby jest.
- A ja co mam robić? - spytał Beny.
- Może poodkurzasz chatę? - odpowiedział pytaniem Vi.
- Co? - spytał zdziwiony Beny.
Czuć było zbicie i przygnębienie u chłopaków. To taki stan jak na przykład coś zrobimy, a potem nas gryzie sumienie i zaczynamy rozkminę co się mogło stać, że źle zrobiliśmy itd. Męczy przez jakiś czas, ale potem puszcza. Gnębiło nas ostro to, co się stało wczoraj i ta awantura. Młody dalej był pokiereszowany psychicznie. Zwała była i tyle.
- Jakieś inne pomysły organizacyjne? Kończy się powoli opał… może meble porąbiemy? - spytał Vi.
- A co jak już zaczniemy zasiedlać Bastion, meble się przydadzą? - spytał Beny.
- Jak to zasiedlać? Kim? - spytałem.
- No wiecie, więcej ludzi przetrwało, niektórzy pewnie są gdzieś sami i kitrają się posrani, tak jak my, tylko, że my mamy Bastion i jest nas kilku. Myślałem, że jak spotkamy kogoś i uznamy go za spoko to weźmiemy go do nas i będziemy dalej razem walczyć…
- Słuszna uwaga, albo się stąd zmyjemy, albo zostaniemy na dłużej, Młody to nie rób zbędnego syfu w tych chatkach niżej - powiedziałem - Vi! Przecież w piwnicy było trochę węgla, nie starczy na najbliższe tygodnie?
- Powinno wystarczyć. Młody jak będziesz trzepać chaty to wszystko co się nadaje do spalenia wyrzuć na korytarz. Zrobimy tam trochę miejsca i przy okazji nagrzejemy sobie.
-Nie chcę nikogo jechać, ale jebie od nas, już tydzień się nie myłem… - powiedział nagle Misiek - musimy jakoś zorganizować wodę, bo nas sztywni z kilometra będą czuć, heh - zaśmiał się.
- Co racja to racja, możemy myć dupska na dziedzińcu przy kanale, tylko trochę pizga, ale co z wodą? - spytałem.
- Po co na dziedzińcu, mamy tu prysznic i jest dość ciepło w kuchni, a woda spokojnie sobie spłynie, tylko gorzej z tą do mycia. Jeden drugiego będzie musiał polewać i jakoś damy radę - odpowiedział Vi - A! I jeszcze jedno musimy zorganizować w najbliższym czasie jakiś wypad po ubrania, a te spalimy. Ciepłe kurtki, buty jakieś dobre, ciepłe i dobre do biegania. Kto za zakupami?
            Wszyscy byli zgodni. Nowe szmaty dobrze nam zrobią…
- Możemy byśmy jakieś auto skołowali i zrobili większy wypad po wodę i żarcie do jakiegoś marektu? Zgarniemy baniaki z wodą i konkretne żarcie, a potem wjedziemy na dziedziniec Bastionu i wszystko rozładujemy. Jakaś przyczepka by się też nadała - powiedziałem.
- Wszystko w swoim czasie, najpierw ogarnijmy Bastion - powiedział Vi - to co zaczynamy robotę? Jak już skończymy to pokminimy jeszcze jak dobrze zabezpieczyć drzwi na Krakowską.
            Wzięliśmy się do pracy. Z Miśkiem załadowaliśmy kontenery i poustawialiśmy je tak, jak uzgodniliśmy wcześniej. Luki pozapychaliśmy gąbkami. Kontener przy przejściu odciążyliśmy i resztę też zapchaliśmy. Młody w tym czasie zawalił cały korytarz śmieciami do spalenia. Znalazł kilka rzeczy przydatnych, które pominęliśmy. Jakieś latarki, ogień, świeczki itd. Vi i Szybki znaleźli spory zapas węgla. Dobrze, że jeszcze nie musieliśmy ganiać po mieście za opałem. Masakra jakaś by była. Beny się kręcił i pomagał każdemu, trochę Młodemu, trochę Viemu i jakoś nam zleciał czas na pracy. Ogarnęliśmy nieco Bastion i zaczęły się przygotowania do przetrwania…
            Nie ma gorszej pory roku jak zima na atak zombii…

- Młody jak tam zapasy - zagadnął Vi przy stole jak już skończyliśmy kilka godzin później.
- Starczy na kilka dni, wody też, jak będziemy oszczędzać w miarę. Petów jest dużo. Misiek się postarał w żabie…
- Spoko, JJ jak tam barykada? - spytał teraz mnie.
- Powinna zdać egzamin, kontenery po lewej załadowaliśmy tak gruzem, że we dwóch nie mogliśmy ich odciągnąć. Ten przy przejściu jest lżejszy i w pojedynkę można go wysunąć, ale z zewnątrz nie puszczą nikogo, nawet hordy. Dodaliśmy jeszcze cegły pod koła i awaryjny kontener w razie jak by horda nawalała w bramę. Pomyślałem, że na dachu, nad bramą można schować koktajle mołotva, w razie jak by sztywni napierali to się ich podpali, co wy na to, ale w ostateczności - dodałem.
W ostateczności bo to spowoduje niezły smród i hałas.
-Dobry plan, a awaryjne koktajle nad Krakowską, tez się przydadzą! - krzyknął Misiek.
- Zrobiłem kilka koktajli jak już skończyliśmy, stoją na dole w korytarzu, wystarczy tylko to wnieść na górę - szybko dodał Szybki.
- No, ale tylko w ostateczności! - jeszcze upomniał Vi.
            Około godziny 18:00 zebraliśmy się w kuchni. Pierwszy raz mieliśmy nadawać przez radio. Niby takie proste, a do tej pory nikt nie pomyślał o nim, a mogło nas to uratować.
- To co, zaczynamy? - powiedział podekscytowany Vi.
- Dawaj, odpalaj to gówno! - krzyknął Misiek.
            Odpalił. Szum, szum i szum. Cisza nikogo nie ma. Nadał kilka słów, coś tam spytał, powiedział gdzie jesteśmy. Po 10 minutach nie było żadnego odzewu.
            Nagle na jednym kanale (nie wiem na którym bo się na tym za bardzo nie znam) coś usłyszeliśmy.
- Jesteście tam?! - krzyknęła, prawdopodobnie dziewczyna.
- Jesteśmy w Kluczborku - odpowiedział Vi - możecie nam jakoś pomóc? Jak sytuacja?
- To my potrzebujemy pomocy! - krzyknęła.
- Gdzie jesteś? - spytał Vi.
- W Pustkach, niedaleko waszego miasta, jesteśmy odcięte, kończą nam się zapasy żywności i baterie w radiu - odpowiedziała.
- Nie możemy wam pomóc - dodał smutno Vi - macie jakieś info co się w ogóle dzieje?
- W Opolu była ponoć masakra, okolice Rynku są zasłane trupami, w tym rejonie nie istnieje już żadna instytucja. Żołnierze strzelali do ludzi na ulicach. Nie wiemy nic co się działo na północ od nas. Jutro lub po jutrze będziemy musiały przebić się do auta i jakoś się stąd wydostać - odpowiedziała.
- Jak się zachowują u was sztywni? Też zbierają się w stada? - spytał Vi.
- Sztywni? Dobra nazwa… co jakiś czas przetacza się spora grupa, do tego wszystkiego pałętają się pojedyncze osobniki, bardzo agresywne. Zdarzały się walki pomiędzy nimi, jak by walczyli o dominację w stadzie - odpowiedziała.
- Jeśli będziecie się przebijać to lepiej to zrobić w nocy… - i wyjaśnił jej nasze spostrzeżenia na temat ich zachowań w nocy itp - a jeśli wam się uda to mamy u nas dużo miejsca - podał jej adres.
- Wyłączam się! - krzyknęła - znowu nadchodzą! - szum…
- Co tam się dzieje, masakra jakaś tam musi być - powiedział Vi.
- Ilu ich tam może być na tej wsi? Kilkudziesięciu? - spytałem - chyba nie myślicie, że większa ilość się tam zebrała?
- Kto wie, musimy jeszcze ją przycisnąć - odpowiedział Vi.
            Chłopaki byli nieco zaniepokojeni sytuacją na tej wiosce. Dziewczyna była przerażona. I jeszcze do tego te dziwne zachowania kuśtykających…
- Jesteście tam? - usłyszeliśmy głos po kilku minutach.
- Jesteśmy, co się stało?! - spytał Vi.
- Raz na godzinę, a czasem częściej spora grupa sztywnych przewala się przez nasze podwórko, nie wiem czemu, może kury i świnie w chlewie je podjudzają. Nie spałam dłużej od kilku dni jestem wycieńczona - odpowiedziała.
- Uważajcie w mieście, szybko wychodzą z zakamarków, weźcie sobie ostrą broń i celujcie im w głowy, to ich zabija. Nie róbcie hałasu na ulicach bo to ich zwabia - powiedział Vi.
- Dzięki, jutro czeka nas ciężki dzień - rzekła nieznajoma.
- Jeśli traficie w nasz rejon to was zgarniemy - powiedział Vi - codziennie o 18:00 jesteśmy na nasłuchu. Odezwijcie się jutro.
- Do usłyszenia! - odrzekła i znowu usłyszeliśmy szum.

- Przydałaby się tutaj jakaś nowa twarz - powiedział Vi - już mi się rzygać chce jak na was patrzę. Blondynka! - obstawił.
 - Zbok - powiedziałem.
- Niekoniecznie! - powiedział kozacko Vi. Wszyscy polaliśmy z tego.
- Czarna będzie - powiedział Szybki.
- Dobra JJ, nie pierdziel tylko spadaj na dach, zaczynasz wartę  - powiedział Beny.
            Nieźle mnie zmroziło tam na górze. Niezły widok był, czyste gwieździste niebo, cisza. Co jakiś czas było słychać jakieś kroki, ale nie działo się nic specjalnego. Zastanawiałem się tylko nad nieznajomą i nad tym co ich teraz tam czeka. Doceniłem schronienie jakie daje nam Bastion. Potem się z kimś zmieniłem, nie pamiętam z kim, ale pamiętam co mi się śniło tej nocy….
            Znowu byliśmy przy radiu i czekaliśmy na kogoś po drugiej stronie. Po kilkunastu minutach kiedy już mieliśmy je wyłączyć usłyszeliśmy kogoś:
- Halo, jak mnie słyszysz? - powiedział głos.
- Żyjemy, potrzebujemy pomocy, odbiór - powiedział Vi.
- Podajcie swoją pozycję, odbiór.
- Jesteśmy odcięci w Kluczborku, droga krajowa do Opola zamknięta, w mieście panują zombii, a twoja pozycja, odbiór. - rzucił  Vi.
- Moja pozycja jest bez znaczenia, ilu ludzi przetrwało katastrofę w Kluczborku, odbiór.
- Z kim rozmawiam, odbiór - powiedział nagle Vi do radia, a potem do nas - ej kumacie coś z tego, on nam chyba nie chce pomóc!
- Jestem przedstawicielem sił do zwalczania epidemii. Kontaktujemy się z wieloma ludźmi w różnych miastach i wysyłamy po nich śmigłowce. Wczoraj odebraliśmy z Kluczborka około 20 ocalałych, odbiór.
- Przyjąłem, zaraz podam pozycję - odpowiedział Vi, a potem znowu do nas - kurwa, co on pierdoli słyszeliście jakiś śmigłowiec wczoraj?
Nic nie było. Mieliśmy specjalnie uchylone okna w celu nasłuchiwania czegokolwiek.
- Podaj mu inną pozycję, może akurat zbombardują albo zrzucą napalm na nią, a nas wezmą jako obiekt do zwalczenia epidemii - powiedziałem.
- JJ ma racje, może działania kryzysowe mają zaplanowane, jak na filmach i rozpieprzą nam Bastion - dodał Beny.
- Co wy pierdolicie, to nie jest jakiś zryty film, jakie bombardowanie, pojebało was? - spytał Misiek - dawaj namiary i powiedz, że czekamy na dachu na transport i spadamy stąd!
- Sam nie wiem, ale z tym bombardowaniem to przeginacie - wtrącił Vi.
- Tak, to jak wyjaśnisz to, że koleś ściemę wali z tymi ocalałymi? - spytałem.
- Dobra, podam im namiar na jakiś domek jednorodzinny i zobaczymy co się stanie.
Też tak zrobił. Podał im namiar na dom przy ulicy przy której mieszkał koleś co kiedyś mu dokopał czy coś takiego.
- Czekajcie na sygnał z powietrza, nie oddalajcie się od domu, będziemy wkrótce, bez odbioru - powiedział głos w radiu i zakończył nadawanie.
- I co teraz? Skończyli nadawać i już się nie odezwą, jak nas teraz stąd zabiorą, co? - powiedział wzburzony Misiek - teorii spiskowych wam się zachciało!
- Co tak mu ufasz bezgranicznie? - spytał Vi - nie wiadomo kto tam gadał. Jak są dobrzy to nas nie zostawią tak.
- Zmień kanał. Tu ich już nie będzie, może jeszcze kogoś złapiemy - powiedział zrezygnowany Misiek.
Vi zmienił kanał i nasłuchiwaliśmy dalej. Po chwili znowu kogoś złapaliśmy:
- Tu Jedynka, tu Jedynka cel namierzony, proszę o pozwolenie na wystrzelenie pocisków, odbiór - powiedział pierwszy głos.
- Kurwa słyszycie to? Leci odsiecz! - krzyknął Misiek.
Nie było słychać żadnej odpowiedzi od jakiejś bazy, chyba byli za daleko, ale było słychać coś innego… huk nadlatującego odrzutowca… świst i wielką eksplozję. Samolot odleciał, a po drodze zesrał bombę w miejscu, które mu wskazaliśmy. Przez okno w kuchni widzieliśmy wielkiego grzyba z ognia.
Staliśmy tak kilka minut przy oknie, grzyb zgasł. Nikt się nie odzywał. Wyjąłem z paczki malborska i podałem Benemu. Odpaliliśmy.
- Ku - rwa - wyjąkał Misiek. Nic więcej nie był w stanie powiedzieć.
Znowu rączki się zatrzęsły. Szybki sobie siadł pod ścianą i patrzył na drugą, nieprzytomnie.Vi jak stał po wybuchu tak stał nadal. Byłem nieco spokojniejszy. Przeczuwałem co się stanie, ale nie wierzyłem w to, co właśnie zobaczyłem. Młody sobie usiadł za stołem i oparł łokcie na blacie, twarz ukrył w dłoniach.
- No to ładnie, tkwimy w gównie po uszy, mało brakło o wyjebaliby nas w kosmos! - krzyknąłem, jak już ochłonąłem - przecież to jakiś kurewski niefart…
            Obudziłem się. Był już ranek. Co za szczęście, że to był tylko sen. Może jednak ktoś nam pomoże…

JJ
=

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Mapka...

Poglądowa mapka. Dodam teraz opisowo kilka rzeczy: na samym dole dwie boczne ulice Krakowskiej to: równoległa do Damrota - Piekarska i równoległa do Piekarskiej Wąska. Obok drugiej Żabki jest jeszcze ulica, o której zapomniałem, równoległa do Wąskiej - Szewska. Z Bastionu do kamienicy Młodego i Benego jest w linii prostej około 200-230 metrów.

niedziela, 25 grudnia 2011

3.12.2010 Ciąg dalszy...

3.12.2010
Jestem już. Z chłopakami grzebiemy przy pewnym samochodzie, ale o nim wspomnę przy innej okazji, teraz wracam do 3.12.2010…

- Przygotujcie się panowie - powiedział Vi - JJ sprawdź kałacha, mam plan…
       Co się działo koło kościoła ewangelickiego? Było widać zbitą masę sztywnych, łazili w kółko jak pingwiny na pizgawicy. Ktoś ich musiał ściągnąć w ten rejon, albo gdzieś niedaleko się pokitrali w stadko. Kotłowali się i zmierzali w naszym kierunku. Nie przyspieszali, dlatego korzystaliśmy faktu, że nas nie widzą i czekaliśmy na naszych. Nie powiem, że nie byłem zdenerwowany bo widząc tę masę czułem jak zbiera się we mnie strach i już chciałem spieprzać do Bastionu. W Rynku, nad sklepem wędkarskim ktoś był w oknie, albo sztywny albo żywy, nie wiem. Masa zbliżała się do nas, spokojnym tempem, wolnego chodu… 200 - 800 ich było, trudno określić po nocy. Przy spotkaniu w dzień możliwa byłaby tylko ucieczka. Po chwili Młody krzyknął:
-O kurwa! to chyba Misiek! ( kilkadziesiąt głów z masy skierowało się w naszą stronę po tym krzyku)
Miał rację, od strony hotelu w Rynku szedł sobie Misiek z Szybkim i niczego się nie spodziewając mieli zaraz się na nich natknąć, a wtedy byli bardzo blisko ich dwojga.
- Nie zdążą przed tymi bydlakami - powiedział Vi - teraz to mam gówno, a nie plan. Młody! Słuchaj uważnie, ściągniemy sztywnych na Krakowską, ty pobiegniesz drugą stroną rynku i dasz chłopakami znać co robimy żeby im się nie pojebało wszystko. Zrobimy hałas, horda wejdzie tutaj, wejdziemy do Bastionu i zrobimy wam przejście w bramie. Jazda!
       Młody ruszył. Horda była już w okolicy zieleniaka, połowa drogi do nas. Misiek chyba już spostrzegł zagrożenie i z Szybkim szli równoległe do masy i byli już koło apteki. Młody do nich doszedł i przekazał info. Plan wydawał się łatwy, ale trzeba było jeszcze zrobić przejście z tyłu, a chłopaki mieli stać tam i czekać na nas. Dlatego Vi zaczął walić w szybę od sklepu żeby zwabić palantów i zostawić czystą Zamkową.
Teraz z perspektywy czasu wiem, że to było bardzo nieprzemyślane. W ogóle z dupy wypad po całym mieście w nocy! Bez żadnego konkretnego celu! Co za głupki! Teraz byśmy na pewno nie popełnili takiego głupstwa…
- Kurwa idą na nas! - krzyknąłem - cofamy się!
       Robiąc dużo hałasu cofaliśmy się w głąb Krakowskiej. Co było nieprzemyślane? A choćby to, że z bocznych ulic Krakowskiej zaczęli się też schodzić sztywni…
- Sztywni!!! - usłyszałem nagle, to Beny, który był już najbliżej Bastionu.
Między mnie i Viego, a Benego który był raptem kilkanaście kroków dalej, wpadło nagle 5 umarlaków. Obejrzałem się, żeby zobaczyć jak daleko jest horda(wtedy może z 35-45 metrów), która szła już o wiele szybciej. Po ulicy ganiały tłuste szczury - zżerały ścierwo, które zalegało na Krakowskiej. Jaki obraz!
Ta mała grupka szła w naszą stronę. Beny reagował bez namysłu. Zamach i uderzenie, jeden padł, zaraz drugi, trzeci. Vi też nie próżnował, ciachał równo. Mieliśmy trochę przewagi bo była noc. Oddałem swoją broń Miśkowi, dlatego nie zbliżałem się do nich.
Ruszyliśmy biegiem do drzwi Bastionu:
- Kurwa są blisko, szybciej kurwa szybciej!!! - krzyczałem do Viego.
- Kurwa nie mogę trafić do dziurki!!! WYPIERDALAJ! - ryczał.
- Panowie spokojnie - łagodził Beny zdenerwowanym głosem - JJ bierz broń, wchodzą z drugiej strony jebani!
Vi mocował się z drzwiami, a ja z Benym doskoczyliśmy do zombii. Horda był coraz bliżej… Beny rąbał jak zawodowiec. Jednym strzałem unieszkodliwiał sztywnego… położyliśmy kilku. Ci, którzy dostali ode mnie leżeli na ziemi, ale jeszcze się ruszali. Beny jednego dobił. Moja broń nie była tak do końca skuteczna.
- JAK?! - krzyknął Beny.
Brak odpowiedzi. Jeszcze chwila, a bym się porobił chyba. Otworzyły się drzwi i wskoczyliśmy do środka. Sztywni byli od nas jakieś 10 metrów. Vi zasunął zamki i zaczęliśmy jak najciszej zastawiać drzwi. Nie widzieli nas bo by zaczęli napierać na drzwi. Horda przetaczała się przez Krakowską…
       Usiedliśmy za barykadą.
- Ja, pier - do - le - wyjąkał Vi - jeszcze nigdy nie byłem tak posrany. Nie mogłem trafić kluczem do dziurki, a jeszcze żeś JJ mnie pogadaniał, pało!
- Spoko, patrz jak mi się trzęsą ręce - odpowiedziałem - ale niewiele brakowało stary.
- Ciekawe gdzie teraz pójdą, na Damrota, rondo czy na Zamkową - dorzucił Beny.
- Brama! - krzykną Vi i zerwał się.
Z tego wszystkiego zapomnieliśmy o reszcie chłopaków. Mieliśmy im utorować drogę…
Jazda, odrzucamy żelastwo, dobijamy do dziury. Nikogo nie ma. Vi wystawia łeb i mówi:
- JJ dawaj kurwa pręt!
Podałem mu i ten zniknął w ciemności. Beny za nim. Złapałem co było twardego pod ręką i też wyskakuję.
       Na środku Zamkowej, na wysokości bramy Misiek, Szybki i Młody, otoczeni przez sztywnych walczyli o życie. Vi położył jednego, drugiego, trzeciego, machał pałką jak jakąś szablą. Beny to samo. Jeden za drugim padał. Było ich może z 50. Na ziemi leżało już z 20. Chłopaki mieli niezłą siekę tutaj.
- Wycofujemy się! - krzyknął Vi.
       Skierowali się w naszą stronę. Zrobiliśmy taką małą wyrwę w kotle. Kurwa mać… jak na jakimś filmie. Chłopaki rozbijali sztywnym głowy, a krąg się zacieśniał i zacieśniał. W momencie gdy zrobiło się już ciasno pojawiliśmy się my i jakoś się udało.
Młody wsunął się pierwszy, za nim Misiek, Szybki, ja, Vi i Beny na końcu. Jak wyłaził Vi to jeszcze było słychać jak Beny uderzył ostatniego.
- Zaklejamy dziurę - powiedział Vi.
       Zastawiliśmy wejście tak, że tylko bomba mogła je otworzyć…
- Co tak długo - powiedział Misiek kiedy już skończyliśmy.
- Nie mogłem trafić kluczem do dziurki - odpowiedział Vi - i inne takie po drodze.
       Siadłem sobie na dziedzińcu Bastionu i wszystko ze mnie zeszło, siedziałem tak kilka minut, drżączka rąk, nóg, szybki oddech. Pompa schodziła… Zapaliliśmy po papierosie.
       Szybki się trząsł i patrzył błędnie przed siebie. Chyba był w szoku. Młody to samo tylko, że siedział na krześle i patrzył pod nogi. Ślina ciekła mu z buzi i kapała na bruk. Misiek chyba się lepiej trzymał, ale ręce chodziły mu jak w delirium alkoholowym. Ledwo trafił petem do gęby. Beny chodził tam i z powrotem. Vi stał przodem do ściany i opierał przedramię na ścianie, a głowę na ręce i tak stał.
       Po chwili Młody powiedział łkając przez łzy:
- Myślałem, że już koniec, że mnie wpierdolą żywcem kurwa!
- Młody już dobrze, dałeś radę - zagadnął spokojnie do niego Misiek, głos mu drżał.
- Nic nie jest dobrze, nic. Widziałeś co tam się dzieje kurwa?! - krzyknął - Pierdole!
- Zapal jeszcze jednego, dobrze ci zrobi - powiedziałem - tu jesteśmy bezpieczni.
- Gówno prawda - nagle wtrącił Vi - musimy się lepiej zorganizować, przygotować plany ucieczki, wystawić warty, mieć spakowane plecaki, zdobyć lepszą broń, a nie pałętać się jak zjeby po nocy!
- Co się ciskasz, nie chciałem iść kurwa! - powiedziałem.
- Ja też nie - dodał Beny.
- To wyjdzie na to, że was namówiłem, jebał cię pies!- powiedziałem - Nikt nie zgłaszał sprzeciwu czyli każdy chciał iść! Wszyscy podjęliśmy decyzję.
- Pierdole was - dodał jeszcze Młody - w dupie to mam! I was też zjeby!
       Zaczęła się kłótnia, doszukiwaliśmy się winnych dzisiejszego zajścia itd… Młody nas zwyzyywał. Myślał w kotle, że nie otwieramy bramy bo chcemy ich wykończyć, że niby żarcia starczy dla 3 osób dłużej itd. Poryło go w stresie, sami byliśmy posrani na Krakowskiej i stąd to wszystko. Ani razu nie miałem takiej myśli żeby zostawić kogoś od nas, co innego jak by byli obcy.
       Jak już skończyliśmy się wyzywać zaczęła się konkretna gadka. Pompa zeszła, ale wyszło co komu leży na sercu i co zrobiliśmy źle.
- Jestem zjebany jak szmata - powiedział Vi - jutro rano wstajemy i robimy konkretny plan. Podział obowiązków, wart, itd. Jutro wszystko ustalimy, teraz mam dość i idę spać - zakończył zrezygnowany.
       Zaczynaliśmy lekko świrować. Za drzwiami była zagłada, a my w tym wszystkim urządziliśmy sobie spacer po nocy, racja bez sensu akcja, z dupy. 
Szybki znalazł w domu zabryzgane ściany krwią i żadnego ciała. Dlatego był taki zbity. Jak powiedział nam co zastał w domu to aż mnie zemdliło Marne były szanse znalezienia bliskich żywych… o tym później, teraz nie chcę sobie psuć humoru… Nie dziwię się chłopakom, że zaczęliśmy pękać, w ogóle to byłem w szoku, że tak długo wytrzymaliśmy. Dobrze, że nikomu nic się nie stało tej nocy, bo nie wiem jak byśmy to przeżyli. Młody by chyba odpadł całkiem, Szybki też, a ja to już całkiem bym zdechł psychicznie. Masakra jakaś.
       W nocy było słychać jak ktoś z naszych płakał. Nie wiem kto. Wydawało mi się nawet, że dwie osoby płakały, ale nie rozmawialiśmy o tym następnego dnia.
       Te wszystkie akcje, pompy i stresy wyszły tego wieczoru na dziedzińcu. Tylko tak się może wydawać, że to nic, że siekasz ludzi na ulicy a potem idziesz na obiad do Bastionu… wszystko wyszło mniej więcej tak jak wspomniałem. Teraz miał nastać czas zmian na lepsze, lepsze jutro, heh, slogan wyborczy, może by tak urządzić wybory na prezydenta Bastionu? Ehh.

JJ
=

czwartek, 22 grudnia 2011

3.12.2010 Rekonesans...

3.12.2010 Rekonesans...
            Rano, jak już wstaliśmy, uznaliśmy, że tym razem nie będziemy się narażać na wyłażenie z Bastionu w ciągu dnia i sprawdzimy jak jest w nocy. Mieliśmy już jakiś pogląd po tym pierwszym wypadzie. W dzień zawsze był problem i sieczka. Że był już grudzień to postanowiliśmy wyjść po zmroku na miasto. Musieliśmy w końcu zbadać miasto i to co zostało na ulicach.
- Zbierać dupy! - powiedział Vi koło godziny 18:00.
            Jak na wycieczce szkolnej udaliśmy się na Krakowską. Skierowaliśmy się w stronę Rynku i ogólnie tej ważniejszej części miasta…
Ja - łom, Młody - siekiera, Beny - szpadel, Misiek - kij od flagi, Szybki - nóż, Vi  - jakiś pręt metalowy, no i do tego oczywiście nasze pukawki zabawki, które nam już kilka razy uratowały życie…
- Czego tak właściwie idziemy szukać? - spytał Młody.
- Wszystkiego… - odpowiedział mu Beny.
            Niezła z nas gromadka musiała być. Dalej, Rynek - zastawiony samochodami. Żabka w Rynku  chyba była jeszcze niesplądrowana. Minął co prawda od masakry dnia pierwszego pewien czas, ale ci co przetrwali i nie byli takimi pojebami jak my, korzystali z zapasów domowych, a że Vi miał akurat tego dnia pustą lodówkę to byliśmy zmuszeni polować.
            Tu i owdzie leżały ścierwa ludzkie. W miejscu, którym wspominałem, tam koło taksówki, leżało ścierwo jakiegoś gościa, chyba taksówkarza (widzieliśmy to wtedy w nocy, na fazie). Dalej koło restauracji było kilka ciał, elegancko ubranych, pewnie poszli na pizzę dupki i ich tam złapało.
            Nagle z lokalu dobiegł do nas dźwięk, na bank było to sztywny, ale uznaliśmy, że niech sobie tam siedzi i nie będziemy ryzykować, zwłaszcza, że było bardzo ciemno i byłoby ciężko tam teraz włazić ze szpadlem, a w tej sytuacji to i po kiego grzyba do pizzerii?
            Idziemy dalej. Uznaliśmy, że pójdziemy Piłsudskiego w stronę LO i potem pod nocny, koło hotelu i dalej w stronę osiedla mojego. Feralnego dnia było widać wielką łunę w tym rejonie. Teraz wiem jaka sieczka tu była. Ktoś podpalił kamienicę na Piłsudskiego, na samym końcu tam gdzie był fotograf itp. Zjarało się kilka budynków, a koło księgarni leżało na pół spalone ścierwo… masakra jakaś, jak by bomba pizła w nasze miasto.
            LO jeszcze kopciło. Spełniły się marzenia każdego nastolatka… spaliła się szkoła, heh. Szkoda bo chodziłem tam kiedyś, ale i tak większość pedagogów jak dla mnie nadawała się do zwolnienia, z nielicznymi wyjątkami...
W czasie naszej wędrówki nie napotkaliśmy sztywnych, oprócz tego, który był w pizzerii. Ciekawiłem się gdzie te zwierzęta się chowają na noc. Może w piwnicach?
            Koło nocnego(zwanego przeze mnie szambertem) i hotelu słyszeliśmy kilka razy jak ktoś starał się cicho zamknąć drzwi czy okna. Ludzie przetrwali, ale gorzej niż sztywnych bali się żywych. Masakra jakaś, nikogo byśmy nie skrzywdzili, bez powodu.
            Nagle w oknie hotelu, który nieczynny był już od lat, pojawił się jakiś dziadek i cos do nas gada…
- Uciekajcie, tu jest niebezpiecznie, ściągniecie ich tu! - pisnął i zamknął okno. Chyba zgasił jakąś świeczkę bo było już ciemno w jego oknie.
- Co robimy?- powiedziałem.
- Sra pod siebie ze strachu, musimy zobaczyć co i jak w pobliżu - powiedział Misiek - chociaż szczerze mówiąc czuję się jakoś nieswojo.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem się swojo - odpowiedziałem.
- Idziemy dalej, przejdziemy Byczyńską, jesteśmy już tak daleko, że szkoda teraz nagle wracać, chcecie peta? - spytał Beny.
- Dawaj - powiedział Vi i odpalił każdemu.
            Wpakowaliśmy się na Byczyńską… na wysokości pomnika Dzierżona zamarliśmy…
- O kurwa, tu są! - powiedział Vi.
- Pod kamienicę wszyscy i w krzaki - powiedziałem.
- Morda w kubeł - dodał Szybki.
            Było słabo widać, ale w parku było… nie wiem ilu, ale chyba z 2000 sztywnych albo i więcej. Chodzili wolnym krokiem i odbijali się od siebie. Jak by nas zobaczyli, to horda, która by wpadła do miasta stratowałaby chyba budynki.
- Co oni tutaj robią? - spytał Vi - Widzicie coś więcej?
- Gówno jedno wielkie, dawaj zmywamy się po krzakach dalej w stronę zawodówki i tam pogadamy - odpowiedział Misiek.
            Spokojnie, powoli i skitraliśmy się koło kolejnego sklepu naprzeciw szkoły.
- Widzieliście to? - spytałem.
- Nie, kurwa, widziałem wycieczkę szkolną - rzucił Beny.
- Mało ich było, powinno być w mieście ponad 20 000, ile mogło być w parku - spytał Misiek.
- Jak dla mnie to ponad 2 tysiące - powiedziałem - ale parę kroków stąd jest następny park, a koło Bastionu następne 2… już wiem skąd tak nagle się brali z Damrota.
- W mordę, musimy być bardziej ostrożni na Krakowskiej i w Rynku - dodał Vi.
- Dobrze, że nas nie widzieli - powiedział Młody.
- Właśnie nie widzieli… co jest ślepi są w nocy czy co? Pierwszego dnia też ledwo co nas dojrzał jeden i prawie nas minął. Jak zobaczycie gdzieś pojedynczego wędrownika to go sprawdzimy najpierw co? - zagadnął Beny.
- Ten pierwszy nas późno zobaczył wtedy, głośno byliśmy i się obejrzał - powiedział Vi.
            Okazja szybko się przytrafiła… niestety albo i stety. Zza sklepu przed zawodówką wyszedł sobie jeden sztywniak, a my stoimy sobie przy drzwiach i palimy pety…
- Chłopaki patrzcie - szepnął nagle Misiek - to nasza okazja.
Sztywniak szedł wolno, tak jak jakiś ślepiec. Obrócił się nagle w naszą stronę i tym samym krokiem skierował się ku nam. Nie przyspieszył ani nic w tym stylu szedł sobie środkiem chodnika. Ciary miałem na plecach, wszyscy przycisnęliśmy się do szyby sklepu i patrzyliśmy na ten spacerek. Oczywiście ręka na łomie zaciśnięta, widziałem, że chłopaki też byli nakręceni. Spokojny oddech i tak sobie stoimy, sześciu wybrańców…
Zamarliśmy bez ruchu, tylko wolny oddech było słychać. Kiedy sztywny się do nas zbliżył nie dojrzał nas. Wolno przeszedł obok,. Zajebiście, nie widzą w nocy. Ciekawe jak reagują na dźwięk, myślałem.
- Może go spróbujemy na dźwięk wziąć teraz, co - szepnąłem do Viego.
Ten nic nie odpowiedział i zaczął cicho robić bażanta. Kiedy zrobił go nieco głośniej sztywny stanął. Kiedy powtórzy, sztywny się odwrócił i zaczął iść w naszym kierunku.
- Jebani, mamy ich - szepnął Vi - w nocy słabo widzą, albo wcale, ale mają wyczulony słuch, a w dzień lepiej widzą, ale łatwo zwrócić ich uwagę czymś, nie? - zakończył.
Niestety nie zdążyłem odpowiedzieć bo za nami w sklepie coś się stało. Oglądamy się za siebie, a tam za szybą ze 30 sztywnych kręci się jak gówno w przeręblu i odbijają się od siebie.
- Kurwa mać! Sztywni!!! - krzyknął Młody i skoczył na środek chodnika.
Ten, którego sprawdzaliśmy zaczął jęczeć i przyspieszył kroku ku nam, a ci którzy byli za szybą… zaczęli ryczeć i napierać na nią i na drzwi. Beny zamachnął się szpadlem i przetrącił łeb temu pierwszemu zdechłemu. Szyba w tym momencie puściła, a pierwszy sztywny się nabił na wystające szkło, które przeszło go na wylot i zaczął piszczeć, żył, ale nie mógł się ruszyć. Gorzej było z tą resztą bo już po nim zaczęli się przeprawiać na chodnik.
- Pierdolnij mu, pierdolnij mu!!! - krzyczał Młody.
Misiek się zamachnął i złamał kij na głowie pierwszego w kolejce:
- Szkurwa! - krzyknął.
Szybki zareagował machinalnie i wbił mu nóż pod brodę. Chyba zatrzymał się miedzy oczami sztywnego… ja jebię, jaki widok. Znowu zachciało mi się rzygać, ale wszystko potoczyło się tak szybko… Kolejka nie malała i następni włazili na górkę i chcieli się do nas wbić. Staliśmy tak chwilę i czekaliśmy, aż następny łeb będzie gotowy do ścięcia. Jedni zrzucali drugich itd…
Broń Benego okazała się najlepsza. Zawsze gadał, że jak byłaby taka zagłada czy inwazja zombii, to nie żadne tam kałachy, srachy czy inne lasery tylko naostrzyłby sobie jakiś dobry szpadel i nim rozwalał zagrożenie. Też i tak uczynił, jednym machnięciem przeorał łeb sztywnego, ale nie odciął go za jednym zamachem, to nie film…
- Spadamy stąd, zaraz się sami tam zaklinują, Beny jebnij jeszcze jednego! - krzyknął Vi.
Trochę huku narobiliśmy, ale szybko się oddaliliśmy od tego miejsca. Po chwili byliśmy koło świateł.
- Jak sieka! - krzyknął Młody.
- Jak ich zobaczyłem za szybą to myślałem, że nie damy rady się nawet ruszyć - dodał Szybki.
- Beny, twój szpadel jest zajebisty, daj mi go - powiedział Misiek.
- Spadaj, mówiłem, co najlepsze na sztywnych to nie, kija ci się zachciało - zmył go Beny.
- Jak trochę poćwiczysz to jednym uderzeniem głowę zetniesz, musimy iść do ogrodniczego, też chcę taką łopatkę na zombii! - powiedziałem do Benego.
        Sztywni w tym momencie wysypali się ze sklepu na ulicę. Byliśmy już jakieś 150-200 metrów od nich, także nie mogli nas ani widzieć ani słyszeć. A na dodatek stało sporo aut na ulicach, było w razie czego gdzie się schować. Ciekawe co z tym sztywnym, który został na tym szkle… może kiedyś go zobaczymy tam jeszcze.
       Zapaliliśmy po papierosie.
- Którędy teraz? - spytał Szybki - Może pójdziemy tam w stronę Kochanowskiego i zobaczę co z moją chatą?
- Spoko uderzymy tam i jeszcze zerkniemy czy widać coś z drugiej strony parku dzierżoniowskiego - odpowiedział Vi.
       Ruszyliśmy, teraz nieco szybszym krokiem. Cisza i spokój, ale po chwili znowu ktoś zatrzasnął okno(jakiś idiota huk robi po nocy!)
- Ja pierdzielę! Patrzcie tam! - krzyknąłem i wskazałem chłopakom niecodzienny widok.
       Na balkonie pierwszego piętra, zatrząśnięty, stał sobie sztywny. Pewnie wyszedł na peta jak się zaczęło czy coś i już tam został, a ktoś od środka go zamknął. Masakra jakaś…
- BU!!! - krzyknął Młody i sztywny zaczął dreptać w miejscu. Nagle przechylił się przez barierkę i przeleciał na ziemię. Było słychać jak złamał coś, chyba kręgosłup. TRZASK! Jakby się gałąź złamała, taka gruba i zaczęło bulgotać, a z pyska zaczęła mu się wylewać gęsta krew.
Masakryczny dźwięk i widok. Młody za każdym razem jak wyjdzie to ma jakiś przypał. Teraz znowu. Byliśmy maksymalnie spięci, a ten jeszcze nam funduje takie widowisko…
- Młody, szkurwa, morda debilu - krzyknął Beny - pojebało cię?!
Dreszcz za dreszczem mnie szył… nic nie mówiłem, ale też byłem zły. Od razu zrobiło mi się bardzo zimno i zaczęło mną telepać… masakra ten trzask i potem bulgot... Trochę rzeczy widziałem już w ciągu tych kilku dni, ale często, za sprawą Młodego szczególnie, ryło mi psychę kolejny raz…
            Ruszyliśmy dalej, bez żadnego gadania. Na wysokości apteki Vi się zatrzymał i powiedział:
- Panowie, bandaże, woda utleniona, jakieś antybiotyki i inne leki by się nadały w tej sytuacji. Tyle łazimy i nic nie mamy do tej pory.
- Dobry pomysł, Beny będziesz wiedział co brać? - spytałem.
- Powiem jak już będziemy w środku, powinna być pusta bo tego dnia miała dyżur inna apteka - odpowiedział - wejdę tylko z Vim, a wy zostańcie na czatach.
- Spoko - powiedział Misiek.
       Musieli wybić szybę żeby wejść, dobrze, że alarm nie wył jak w Żabie, z dupy nagle. Nie było ich kilka minut, cisza.
       Nagle było słychać głuche uderzenia. Wymieniłem się na czas zakupów z Benym bronią. Nie było krzyków toteż nie reagowaliśmy. Wrócili z pełnymi plecakami medykamentów.
- Co to było? - spytałem.
- Był jeden sztywny w kantorku, ale dostał porządnie i już nie wstał - odpowiedział Beny.
- Kurwa, mało brakło, a by mnie złapał za szyję, jak byłby dzień to by było ze mną kiepawo, dzięki Beny - powiedział Vi - dobrze, że byłeś w pobliżu. Odwracam się i grzebię w półkach, a tam za mną, zza kotary wychodzi sztywniak. Widocznie zareagował na dźwięk . Babeczka w fartuchu aptekarskim… odwracam się a tu już Beny z łomem, odepchnął ją mocno z buta, poleciała w regały i potem ją skasował…
       Widać było, że Vi się ostro spiął. Chwila nieuwagi mogła skończyć się tragicznie. Dobrze, że nic się nie stało.
- Idziemy panowie - powiedział Misiek - spierdalamy stąd, już dochodzi 20:00, prawie 2 godziny sobie tu spacerujemy.
- Proponuję jeszcze zahaczyć o kiosk ruchu i troszkę malborasków zgarnąć - powiedział Szybki.
- Dobry pomysł - dodał Beny.
       Obrobiliśmy jeszcze kiosk, który stoi naprzeciw apteki i poszliśmy dalej.
- Co z monopolowym? - spytał Vi.
- Nie wiem, wolę wracać, mamy dużo kiepów, a z chlaniem to tylko problem. Jakieś piwo i wódka powinny jeszcze być na stanie - rzekłem - szkoda ryzykować.
       Też tak zrobiliśmy.
- Z tego wszystkiego zapomnieliśmy skręcić do mnie w Kochanowskiego - zagadnął Szybki.
- Stary jutro wieczorem tam skoczymy i jeszcze jak się uda to może w moje strony zajrzymy… - powiedziałem.
       Ciężko było wracać teraz do domu… nie wiadomo było co tam możemy zastać. Szczerze mówiąc to wołałem siedzieć w Bastionie, inni chyba też, ale Szybki bardzo chciał wracać.
- Idę sam, wracajcie i czekajcie na mnie na Krakowskiej i dołączę do was - szybko powiedział, jak to Szybki.
- Pójdę z tobą - odpowiedział Misiek - zawsze większe szanse powrotu. Tylko dajcie mi jakąś broń.
- Masz mój łom… tylko go nie zgub albo nie pobrudź - mówię do Miśka.
- Na luzie!
- Kto pierwszy dotrze do Rynku ten czeka na resztę przy wejściu na Krakowską, koło Żaby - mówi Vi - i bez kozactwa, kurwa mać, do zobaczenia!
       Bez słowa zawrócili, nie poszli przez garaże tylko normalnie ulicą. My ruszyliśmy przez Grunwaldzką…
Stary widok pod nocną Żabą. Podeszliśmy pod okienko. Szybka była wybita, Młody znowu zrobił swoje BU do środka i odskoczył.
- Co jest? - pytam.
- Kurwa, Szakira! - krzyknął Młody.
- Musiało ją tu złapać, zawsze siedzi w nocy - dodał Vi.
- Rozwalimy ją? -  spytał Młody.
- Nie, szkoda ryzykować, niech nam tu pilnuje dobytku w razie czego - zakończył rozmowę Vi.
       Byliśmy już koło PKS-u, a to oznaczało, że nasi powinni już być na Kochanowskiego. Miałem ciągle nadzieję, że nic więcej się nie stanie tego dnia. Doszliśmy Grunwaldzką do Ściegiennego i potem spokojnie na Rynek i koło Żabki czekaliśmy na resztę naszej drużyny. Oczywiście w ciszy, tylko zapaliliśmy znowu po jednym dla zabicia czasu. Po chwili zapaliliśmy po kolejnym, potem znowu po jednym. Przy czwartym mówię:
- Nie chcę już bo rzygać mi się chce, i tak się nie zaciągam, tylko trochę martwi mnie to, że ich jeszcze nie ma, ile minęło od rozejścia?
- Z pół godziny - rzekł Vi.
-Myślicie, że coś poszło nie tak? - zagadnął Młody.
- Nie wie………… ja pierdolę, szłyszycie? - powiedział Beny, wstał z murku i złapał za szpadel.
Vi też się poderwał i sprawdził swoją broń czy jest gotowa do strzelania, w sumie to i tak nie widzą sztywni tylko reagują na dźwięk i po chwili wyjął pręt.
- Patrzcie ma Piłsudskiego co to jest, co to kurwa jest?! - krzyknął Młody.
- Morda, czekamy ile tylko się da, to mogą być nasi - powiedział stanowczo Vi.
       Niebo było do tej pory przysłonięte przez chmury. Kiedy ukazał nam się satelita to przyznam szczerze, że mało brakło i zesrałbym się pod siebie na miejscu, kiedy ujrzałem tę scenę koło kościoła ewangelickiego…
- Przygotujcie się panowie - powiedział Vi - JJ sprawdź kałacha, mam plan…
………….
[Idę teraz na dziedziniec naszego Bastionu, coś tam mamy do roboty i nie mogę tyle czasu siedzieć nad kroniką, dokończę później]

JJ

sobota, 17 grudnia 2011

02.12.2010 - Ciąg dalszy...

2.12.2010
            Tooo była akcja. Misiek i Szybki poszli do Żaby po prowiant. Niezła sieka była tam na dole, na skrzyżowaniu Y. Dzięki Viemu udało się jakoś wyratować chłopaków...
Pozostała kwestia odebrania worków z żarciem, które leżały dalej na środku Krakowskiej. Po kilku godzinach od zajścia (wszystkie fajki wypalone) uznaliśmy, że robimy kolejny wypad. Powinno pójść łatwiej bo już nie trzeba było wbijać do środka sklepu. Sztywni porozchodzili się, każdy w swoją stronę. Dziwne bo nie zbierali się w stada tylko wędrowali samotnie, w dzień po ulicach, często odbijając się od ścian, ale gdy działo się coś głośnego to wyrastali spod ziemi, dosłownie.
        
Wracając do meritum sprawy tego dnia - żarcie. Fakt faktem, że te ogórki kiszone były dobre (mmm aż sobie znowu smaka zrobiłem, takie grubasy!), ale ile można to żreć.
- Panowie, trzeba zorganizować obiadek - powiedziałem do chłopaków w kuchni Viego.
- Worki jeszcze tam leżą, musimy tylko się podkraść cicho i będzie gitara - dodał Młody.
- Wali mnie to, mogę nie żreć, ale dziś już tam nie wyjdę! - krzyknął Misiek - mało brakło, a posrałbym się tam w tej Żabce.
- A tam pierdzielisz - mówi nagle Szybki - idę z Młodym po to! Vi będziesz nas ubezpieczał z dachu? - spytał Szybki.
- Spoko, JJ idziesz ze mną! Bierz swojego AK i na dach! - zakomenderował Vi.
            Teren czysty. Wiec nasi wyszli na Krakowską po worki. Nagle z Vim widzimy, od strony ronda, grupkę gości, chyba 3 albo 4 osoby. Uzbrojeni w jakieś pały metalowe szli po nasze worki. Szybki i Młody byli już blisko, ale jeszcze nie zobaczyli ocalałych. Grupka ruszyła szybko po zdobycz.
- Jebani, obrobią nas - powiedział Vi i zaczął krzyczeć - stój kur… bo strzelam!
Kolesie stanęli koło worków jak wryci. Młody i Szybki byli już od nich tylko kilka kroków i też się zatrzymali. Młody zaczął jakąś nawijkę, ale nie szłyszałem o co mu chodziło. Chyba coś pyskował do nich bo się zaczęli spinać.
- Wypier… - krzyknął Vi - nasze worki. Młody bierz co nasze, osłaniam cię!
Młody z Szybkim zaczęli zbierać towar i wolno się cofali. Kiedy byli już w bezpiecznej odległości kolesie zaczęli coś tam wołać w stylu „jeszcze tu wrócimy” wtrącając w to wiele słów obraźliwych.
Kiedy nasi wrócili do Bastionu rozpakowaliśmy trofea!
- Ty, Misiek, skocz jeszcze po browarek dla mnie, najlepiej chłodny! - powiedziałem kozacko do Miśka.
- Ta, ostatnim razem jak byłem za zakupach to rozwaliłem trojkę zombii, a potem mało co, a zjedliby mi mój zad na moich oczach, spier… - odpowiedział.
 Zaczęliśmy ucztę zakrapianą odrobinką gorzałki i gęsto zadymioną petami. Niestety wszystko co dobre nie trwa wiecznie. 
Coś się działo, jakiś dziwny dźwięk dobiegał z Krakowskiej (okno w pokoju było uchylone w celu nasłuchiwania). Ktoś dewastował kolejne wystawy sklepowe i wybijał szyby.
- Młody, Szybki! - krzyknął Vi - sprawdźcie i wzmocnijcie barykadę na Krakowską, Misiek Beny, sprawdźcie podwórko. JJ ze mną na dach. Wszyscy morda w kubeł, nie wpuszczamy nikogo! Jazda!  - zakończył wydawać dyspozycje i wszyscy ruszyliśmy do swoich zadań.
            Wróciła nasza ferajna, z którą się spotkaliśmy parę chwil wcześniej na skrzyżowaniu Y. Tylko, że teraz było ich chyba z 10. To ciekawe bo jakoś mniej się stresowałem na spotkanie z truposzami niż z żywymi. Ale znowu był to znak, że jednak więcej ludzi przetrwało katastrofę.
Zaczęli drzeć mordy i nas wołać.
- I co teraz? Walimy? - spytałem Viego.
- Kur… nie wiem. Może zagadamy do nich, tylko co? - odpowiedział.
- No może coś w stylu „Wypier… do siebie, nie chcemy problemów, żarcia w sklepach starczy dla wszystkich”, a jak będą fikać to pociągniemy kilkoma seriami po nogach i pójdą sobie.
- Wypier… do siebie!!! Nie chcemy problemów!!! Żarcia w sklepach starczy dla wszystkich!!! - bez zastanowienia wyryczał Vi.
I się zaczęło, rzucali kamieniami i wybijali szyby w Bastionie. Kurna elegancka kamienica, odrestaurowana, a ci dewastują nam nowy dom! Wysypaliśmy do nich kilka serii i dostali po nogach.
- Wypier… stąd łajzy albo będę celował teraz w łeb!!! - wyryczał Vi. - Zaraz tu ściągniecie na nas hordę debile!
- Oni są chyba naćpani - powiedziałem.
- Gówno mnie to obchodzi - odpowiedział Vi.
Od strony rynku usłyszeliśmy jakieś poruszenie i jęki. Wracała mini horda. Kolesie zobaczyli co się dzieje i stanęli w osłupieniu. Szło na nich około 20 sztywnych. Zaczęli się cofać i gość, który był najdalej wysunięty w kierunku skrzyżowania Y odbił się od sztywnego który wchodził już na ich plecy z Krótkiej. Zaczął drzeć ryj… Był pierwszym żywym zjadanym na naszych oczach. Po sekundzie był spisany na straty. Za tym pierwszym wchodziło już kilkunastu nowych od strony Damrota. Zaczęła się jatka. Kolesie z drągami metalowymi zaczęli obijać hordę od strony Y. Nie mieli ostrzy, dlatego musieli się nieźle natrudzić żeby ubić jednego. To nie film…
- Stary jak byśmy mieli koktajle Mołotowa, to byśmy mogli im osłonić dupska od strony Rynku… - powiedziałem - dawaj strzelamy bo nie mogę na nich patrzeć.
- Szkoda kulek i tak już po nich - powiedział nagle Vi i zabezpieczył broń - niech sobie radzą. Przyszli tu nas wkopać to teraz mają skur….le.
Padali jeden za drugim. Staliśmy i liczyliśmy, 9, 6, 5… i tak dalej. W sumie mogliśmy jakoś zareagować, ale to narażało nas w dużym stopniu, a w szczególności Bastion. Nasi twardo stali na dole i asekurowali drzwi.
Oczywiście chłopaki z ferajny walczyli dzielnie i w pewnej chwili wskoczyło ostatnich 3 do jakiego sklepu czy kwieciarni. Sztywni zaczęli wpadać do środka.
- Myślisz, że jest tylne wyjście? - mówię do Viego.
- Nie wiem. W sumie to gówno mnie to obchodzi. Wiem tylko tyle, że gnoje nam zeszpecili Bastion i teraz będzie nam pizgało bez tych szyb. Debile, jak by się nie stawiali to byśmy ich elegancko ugościli, a potem by się jeszcze skoczyło po jakieś żarełko i czyściochę na przywitanie gości. Musimy sobie ustalić jedną żelazną zasadę, jak ktoś przyłazi i robi burdę to niech zdycha i pomocy nie dostanie bo z takimi cwaniakami to zawsze tylko problemy - zakończył.
- W sumie masz racje, trzeba będzie pogadać z chłopakami o tym. Co myślisz o mołotovach? Można by nimi zrobić elegancką zasłonę ogniową, tylko byśmy musieli sprawdzić jak ogień działa na sztywnych. - powiedziałem.
- Wracajmy i zbierzmy naszych. Obgadamy wszystko na spokojnie - odpowiedział Vi.
            Opowiedzieliśmy po krótce ziomkom co zaszło na Krakowskiej. Powiedzieli, że podjęliśmy słuszną decyzję. Nie wiadomo czy taki napór na drzwi i barykadę zatrzymałby hordę. Może kiedyś coś takiego będzie miało miejsce, ale teraz jeszcze nie byliśmy na to gotowi. Ciekawe tylko co się stało z tymi trzema typkami co wskoczyli do sklepu. Powinno być jakieś tylne wyjście. Spaliliśmy po malborasku (burżuje!) i zaczęliśmy szykować wyprawę po benzynę na mołotovy.
- Zróbmy małą nagonkę na sztywnych - powiedziałem - zarzucimy przynętę na skrzyżowaniu Y i podpalimy kilku. Sprawdzimy jak reagują na ogień i czy jest w ogóle skuteczny - powiedziałem i dodałem swoja wizję na temat osłony ogniowej w razie nagłej ucieczki.
To był prosty plan… jak w grze komputerowej.
- To kto będzie przynętą? - spytał Vi.
- Ej co się na mnie lampicie wszyscy? - rzuciłem.
- Pomysłodawca niech będzie robaczkiem na haczyku - powiedział Beny i zaczął zlewać ze mnie.
- Dobra, będę przynętą, ale kto pójdzie ze mną po benzynę? - spytałem.
Z puli ochotników wyłonili się: Młody i Vi. Uznaliśmy, że Misiek i Szybki mają na dzisiaj dość, a Beny jako wytrawny(mało powiedziane!) strzelec miał nas ubezpieczać z dachu Bastionu. Chłopaki mieli być z nim w razie przymusu użycia dachówek…
- Wejdziemy na Y i na Zamkowej skroimy do bukłaków benzynę. - powiedział Vi - Całkiem przypadkowo mam w domu kilka rurek. Ktoś wcześniej z was ściągał już? - spytał.
- Ja nie, ale chyba będę wiedział jak - odpowiedziałem.
- A co to za filozofia dmuchasz i wylatuje - rzucił Młody.
Misiek jednak został przy drzwiach na dole i miał czekać na nasz powrót. Przed samym wyjściem Vi uznał, że teraz sprawdzimy użyteczność naszej bramy na Zamkową. Zrobiliśmy przesmyk tak, że zmieściła się tylko 1 osoba. Młody chciał iść pierwszy i miał nam dać cynk, że wszystko gra. Zaraz pod bramą stały już samochody.
Młody robił dość długi rekonesans, ale później doszedłem do wniosku, że skórczybyk dobry jest. Tak lawirował między autami, że wiedział dokładnie gdzie są sztywni. W okolicy było ich może ze 20.
- Jak już wrócimy to skopię mu dupę, że tak długo go nie ma - mówię do Viego.
- Znasz Młodego, lubi zakozaczyć - odpowiedział.
Nagle Młody wsadza łeb pod bramę i mówi:
- Pełno ich tu, ale damy radę. Schowajcie się pod pierwszym samochodem. Na prawo od bramy stoi jakiś taki dostawczy. Spokojnie nas zakryje. JJ przysadź się 2 autka w lewo i będziesz nas ubezpieczał, w razie czego rób bażanta. Chodźcie! - szepnął Młody.
Młody był w żywiole! W sumie to zajebiście wszystko zaplanował. Idelanie wręcz!
Już zaglądam przez szyby mojego autka i widzę jak się sztywni kręcą po Zamkowej. Vi w tym czasie łomem otwierał bak. Starał się to robić cicho, ale trudno było wyłamać zamknięcie od wlewu bez hałasu. Strzeliło 2 metry ode mnie i już zaczęli ściągać do baniaków. Dwóch sztywnych chyba coś usłyszało bo zaczęli się kierować w naszą stronę. Bażant…..  chłopaki się skitrali pod dostawczym, ja też próbowałem się schować pod moim autkiem, ale kurtka plus tusza trochę mi to uniemożliwiły…
Już się zaczął mój stres. Szybko ściągam kurtkę, oczywiście zamek się zaciął, patrzę przez szybę, a te gnoje już 3 czy 4 auta ode mnie i idą wolno odbijając się od siebie. Panika, zamek puścił. Zrzucam ten pancerz i zaczynam wciskać się pod auto. Nie dam rady wleźć! Widzę tylko 2 metry dalej spojrzenie Viego, który leżał pod dostawczym z Młodym. Przesunęli się na skraj auta i czekali aż ich minie zakochana parka. A ja dalej ślęczę przy tym aucie. Co robić?! W głowie nie miałem przemyśleń o życiu itd. Tylko jedna myśl: „ ja pier…, ja pier…”…
Moment, impuls, wsuwam dupsko do pasa pod auto, a na mordę kurtka. Może się uda. Tak też zrobiłem. Leże, i staram się uspokoić oddech, a klatka skacze mi jak bym przed chwilą skończył maraton. Przez dziurkę na plecach kurtki widziałem trochę co się dzieje nade mną, ale jak sztywny mnie jakoś wyczuje to koniec…
Szli sobie wolno i rozglądali się. Teraz oczywista myśl… może wyczują mnie nochalami. O kur… znowu kolejna dawka adrenaliny. Myślę sobie: „jak na mnie wejdą to nie zdążę się stąd wygrzebać i koniec” to dopiero plan idealny!
Po chwili odgłosy kroków zrobiły się głośniejsze. Widziałem tylko trochę przez kurtkę. Pierwszy sztywny - chłop, po 40stce, jakoś tam był ubrany. Przystanął nade mną i patrzy się na Zamkową. Myślę: „idź dalej, idź dalej…”… poszedł w stronę dostawczego i chłopaków takim samym leniwym krokiem. Przyszła babeczka, też po 40stce. Stanęła popatrzyła na były internat i zrobiła krok w moją stronę. Nadepnęła na rękaw kurtki. Zrobiła drugi krok i dwiema nogami stanęła na mojej kurtce! która teraz zaczęła się ze mnie zsuwać w jej stronę. Ręką przytrzymałem szmatę, żeby mnie nie odkryła. Teraz dopiero byłem skoncentrowany, jak mnie minął ten pierwszy. Wcześniej mało co, a bym narobił pod siebie….
Stanęła i stoi. Co jest kur… niech sobie idzie, zjeść kogoś innego!
Nie warczała jak na filmach tylko tak jakoś dziwnie piszczała i huczała, cholera nie wiem jak to określić nawet.
Coś stuknęło na ramieniu litery Y. Przesunęła kurtkę i straciłem moją dziurkę obserwacyjną.
Nagle słyszę: śwwww, pac, śwwww pac i jakaś lepka ciecz polała się na mnie. Sztywna zaczęła się dziwnie poruszać. Kroki (o nie tylko nie kolejny!) i truposzka poleciała przeze mnie w stronę środka ulicy i coś zrywa ze mnie szmatę…
- Kur… wstawaj! - syknął Młody.
Byłem gotowy ściąć mu nogę… znowu się pohamowałem ze strachu i nie zrobiłem czegoś głupiego, tak jak z Miśkiem koło bazaru… Przez moment myślałem, że mam zawał…
- Co to kur… było - mówię do niego.
- Beny ci z dachu dupę uratował - odpowiedział.
Dachówka odwróciła uwagę sztywnej, która się obejrzała i Beny z Bastionu odstrzelił jej oczy, które polały się prosto na moją gębę. Co za zgred, jak by nie trafił i narobił huku, albo włączyłby alarm w jakimś aucie… w mordę!
Vi w tym czasie się nie zastanawiał tylko ściągał benzynę. Mieliśmy już kilka pełnych butli więc przyszedł czas na powrót. Mieliśmy do bramy tylko kilka kroków, ale trzeba było wszystko przepchać pod spodem i wszyscy musieliśmy wejść do środka.
- Młody pomóż mi wstać - mówię - stary jestem tak posrany, że nie mogę się podnieść.
- Cho, szmatę zostaw, kupimy ci coś innego - odpowiedział - stary jaki mieliśmy na ciebie widok pod autami. Już myślałem, że to koniec.
Stres i do tego widok rozpuszczonych oczu sztywnej spowodował, że zwróciłem dzisiejszą wyżerkę. Niestety. Sztywna upadła na środku Zamkowej i macała rękami po ziemi.
Pod bramą Młody powiedział:
- Czekajcie, Zamkowa chyba czysta, podpalimy ślepą i zobaczymy jak zareaguje.
- Pier… to stary wracamy - powiedział Vi - poje… cię? Stary wracaj…
Młody już kicał między autami. Rzeczywiście niedobitki z Zamkowej skierowały się w stronę ramienia Y i teren był czysty. Szybko wylał na nią z pół litra benzyny i już szukał zapałek kiedy ta go jakoś wyczuła, węchem albo na słuch, i złapała za nogawkę. Ten się nawet nie zastanowił i przeciągnął ją z buta przez łeb. Poleciała do tyłu i puściła go. Wylał resztę jeszcze na nogi, potem pociągnął strumyk i odszedł kawałek. Oczywiście podpalił małą rzeczkę i wolny ogień doszedł do truposzki.
Zaczęło się hajcować. To było dopiero przeżycie, palący się „żywy” sztywny. Po chwili, nie wiedziała co się dzieje, zaczęła piszczeć. Dreszcz mnie przeszył. Jakby kogoś ze skóry obdzierali. Staliśmy tak i wytrzeszczaliśmy gały, a Młody, wcześniej kozak, stał koło nas i patrzył się na to co zrobił.
- O kur…- powiedział Vi - zaraz tu ściągnie hordę. Młody mówiłem ci żebyś sobie odpuścił.
Młody nic nie powiedział. Stał tylko i patrzył jak obłąkany na to co się dzieje. Po 30 sekundach uderzył nas smród palącej się skóry ludzkiej. Młody się zbełtał. Vi już miał odruch, ale nagle otrzeźwiał, z dachu było słychać bażanta. Zobaczyliśmy w bramie pod wierzą ciśnień może ze 100 sztywnych, którzy pakowali się już na Zamkową, raczej nas nie widzieli.
- Spier…my! - krzyknął Vi i wcisnął się pod bramę.
Farciarz, pierwszy wskoczył, a ja tam dalej stałem. Młody z oporami, ale jakoś się ruszył. Teraz ja mu musiałem pomagać tak jak on kilka minut wcześniej mi. Szybko mu podałem butle i wsunąłem się pod bramę. Wszystko zabarykadowaliśmy i czekaliśmy jeszcze w razie czego przy wejściu. Smród był straszny. Ścierwo się dopalało, ale odór był niesamowity. Skóra ludzka… fuj.
Beny mówił, że rzucili jeszcze kilka dachówek i sztywni wleźli na Y i tam stanęli. Dobrze, że nikogo z nas nie widzieli bo by było nieciekawie.
            Po kilkunastu minutach byliśmy w kuchni. Ciągle miałem ten smród w nosie i nie mogłem go wyrzucić z głowy. Masakra jakaś. Młody dalej był jakiś dziwny. Trochę się wyluzował po ostatnich akcjach, ale to z tą benzyną znowu go zryło tak jak wtenczas na domkach. W sumie to ja też byłem roztrzęsiony i kilka minut dochodziłem do siebie na podwórku, ale to troszkę co innego było.
Spaliliśmy po pecie.
- I co zadowoleni? - spytał Beny.
- Nie do końca. Za dużo hałasu narobiła tam na dole - powiedział Vi - ognia użyjemy w ostateczności, a i tak nie wiemy jak zareaguje na niego sztywny z oczami…
- A propos oczu, Beny dzięki… - powiedziałem.
- Farta miałeś, dobrze, że wyczekałeś do końca bo jak byś spiął to bym jej nie trafił - odpowiedział.
- Ta, zimna krew, ze strachu się wyłączyłem i nie mogłem potem wstać. Młody mnie zebrał - odrzuciłem - ale oko to masz stary.
- Nooo z takiej odległości 2 dychy żeś ubił - powiedział Vi - co nie, Młody?
Nic nie odpowiedział. Poszliśmy tylko obczaić na dach jak tam sytuacja wkoło Bastionu. Gromada się zebrała, ale szybko rozeszła bo nikogo nie widzieli.
            To był niezły dzień. Jego resztę postanowiłem spędzić na jakimś relaksie. Paczka malborasków przy piecu w kuchni i ziomale. Smród już przeszedł, wywietrzał, ale ciagle mi chodził po głowie. Zjedliśmy trochę chipsów i paluszków, pogadaliśmy… Młody dalej był dziwny, ale zaczął wracać do nas. Rozmawialiśmy troszkę o tym, że to nie ludzie itd. żeby uspokoić sumienie, ale widocznie Młodemu dalej chodziło po głowie, że to istoty żywe. 
Dobrze, że był tam na dole i mnie zgarnął bo bym zginął marnie.

JJ
==
Zdjćcie zrobione Polaroidem Vi, widok na naszą bramę wyjściową na Zamkową, jeszcze przed barykadowaniem.