Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 stycznia 2012

10.12.2010 - Bastion…

10.12.2010 - Bastion…

            Wstajemy rano. Ostatni dzień był ciężki ale dzięki wspólnemu Wysiołkowi zdobyliśmy dużo wody i jedzenia. Mogliśmy teraz spokojnie siedzieć w Bastionie i czekać. Właśnie czkać, ale na co? Próbowaliśmy złapać coś w radiu samochodowym, cokolwiek. Tylko szum. Wszystkie stacje radiowe padły.  Może akurat ktoś zabarykadował się w jakiejś, ale bez prądu była lipa.
            Homer od rana siedział w wozie. Coś tam grzebał na pace ale nie chciał powiedzieć co robi. Wstał wcześnie rano i polazł tam. Nie odpalał kolumbryny bo dźwięk silnika był słyszalny z dużej odległości. Mógł tym ściągnąć na nas nieszczęście. Nażarliśmy się jak szlachta i około 10 rano wyszliśmy na balkon, na papierosa. Fajki szły całymi paczkami dziennie. Mieliśmy tego spory zapas. Nawet cygara były. Wszystkie niedopałki rzucaliśmy na dziedziniec. Po już ponad tygodniu leżała tam warstwa kiepów. Niedługo nie będzie widać bruku.
Fajki odstresowywały i w trakcie palenia z kolegami tworzyła się jakaś taka dziwna więź i milej się spędzało czas, lepiej niż przy chlaniu. Po prostu, paliliśmy papierosy, hahaha jak to brzmi!
            Po 11, jak już odpoczęliśmy po nocnym spaniu i czuwaniu na dachu Bastionu, ułożyliśmy w kuchni sprzęt i wyczyściliśmy broń. Trochę szmat na to zeszło. Ale co tam wszystkiego pod dostatkiem. Wszystkie śmieci paliliśmy w piecu. Teraz już nas inspektor środowiska nie przyłapie.
            Nowe mieszkanko było całkiem przytulne. Nie żebym mówił, że nasze pierwsze lokum było do bani, bo było dobre, ale tutaj jednak wygoda, piece kaflowe, niżej itd. Czarna dostała swój pokój i mogła czuć się swobodniej. Wcześniej spaliśmy wszyscy na kupie w kuchni bo tylko tam był piec. Vi miał centralne, ale bez prądu mogliśmy sobie co najwyżej wynieść kaloryfery na złom. Węgiel był w piwnicy. Hajcowałem w piecach jak pojebany. Często trzeba było otwierać okna bo tak było gorąco. Ale z drugiej strony ostatnie dni były ciężkie i teraz mogliśmy sobie trochę odpocząć. A i robiłem to co lubiłem, czyli zostałem palaczem w Bastionie.
            Około 13:00 poszedłem do Homera i mówię do niego:
- Co ty tutaj tak robisz od rana?
- A niespodzianka, idź sobie, bo przeszkadzasz - odpowiedział.
Widziałem tylko jakieś kable i inne rzeczy. Siedział tam i kable skręcał, „pomysłowy Homer”.
            Wróciłem do Bastionu. Powiedziałem chłopakom co tam u Homera. A potem żeśmy sobie siedzieli przy stole i pierdzieliliśmy o dupie Maryni. Wysłaliśmy Szybkiego na dół po dostawę konserw na obiad. Wszystko znieśliśmy do piwnicy bo po ciężkim wypadzie nikomu nie chciało się tachać tego wszystkiego na górę. Szybki wrócił po chwili, na pusto.
- Panowie, chyba nas ktoś obrobił z konserw - powiedział - ostatnio było ich o wiele więcej.
- Co? - spytał Vi - to niemożliwe. Wszystkie wejścia są zabezpieczone! Kto miał w nocy wartę kurwa?!
- Ja - odpowiedział Misiek - nie spałem bo tak pizgało. I też nikogo nie słyszałem. Może nad samym ranem ktoś tam wjechał. Niemożliwe żebym kogoś przeoczył.
- Dziś wystawimy podwójną wartę - dodałem - i zobaczymy co będzie po nocce. A może się zastanowimy nad lepszym zabezpieczeniem Bastionu? Musieliśmy coś przeoczyć.
- Gdzie Homer? - spytał Vi.
- Na dole - odpowiedziałem - kable skręca.
- Kurwa idź po niego - powiedział Vi - jest nowy, weźmiemy go na obchód i może zauważy gdzieś luki.
- Dobra pójdę z nim pogadać - odpowiedziałem - zbierz ekipę na dole za 10 minut. Jeszcze sobie malboraska spalę po drodze.
- Tylko w środku nie pal - powiedział jeszcze Vi - bo mi Twierdzę zasmrodzisz.
- Goń się, ćwoku - odpowiedziałem.
            Poszedłem do Homera. Mówię mu jaka jest sytuacja. Powiedział, że za 10 minut będzie gotowy. Wkuriwłem się, że tam kombinacje odwala i nie chce mnie wpuścić i wpakowałem się do środka. A tam, nasz kochany majsterkowicz, grzebie przy kablach i normalnie zrobił jakieś takie dziwne połączenia, że nawet nie umiem tego opisać. Dziwnie to wyglądało.
- Co ty robisz ziom? - spytałem - Nawet na obiad nie przyszedłeś.
- A tam obiad - odpowiedział - wpadłem na pomysł. Potrzebujemy prądu żeby choćby ładować baterie w radiach. Popatrz, tu jest dosyć mocny akumulator w Vandurze i dosyć dobrze rozwinięty system energii w tym samochodzie. Zrobiłem taki myk. To połączyłem z tym, to z tym a to z tym - tu pokazał mi szereg połączeń kabli, jakieś wtyczki itd. - i teraz bierzesz suszarkę, wpinasz wtyczkę tutaj i możesz suszyć włosy. Skoczysz po coś?
- Dobra idę - odpowiedziałem - zaraz chłopaki tu będą.
            Przyniosłem suszarkę. Pierwsza rzecz elektryczna, która mi wpadła w ręce w naszym mieszkaniu. Wchodzę do auta, podaję ją Homerowi, a ten wpina kabel, ale nie włącza suszarki.
- Co jest? - spytałem - Włącz.
- Nie, a jak nie zadziała? - spytał.
- Jak nie zadziała, to nie dostaniesz żarcia i petów - odpowiedziałem ze śmiechem - dawaj kręć bo zaraz mnie skręci. Jak zrobisz prąd to kurwa nie wiem!
- Dobra, ognia! - powiedział Homer i pstryknął. Suszarka się włączyła i zaczęła wiać.
- Ja jebię! - powiedziałem. Kilka sekund później chłopaki zeszli na dół.
- Wyłazić, pedały! - zawołał Vi - Idziemy na dół, obrobili nas, a wy się tam kałatacie jak zające!
- Panowie - zacząłem z otwartych drzwi - inżynier, zwany  metaforycznie Homerem, chciał wam zaprezentować szczyptę najnowszej technologii elektronicznej, zapraszam do tylnych drzwi.
            Otwieram je na oścież, wszyscy stoją i patrzą co się dzieje. Homer staje w środku Vandury i strzela z suszarki. Poszedł strumień powietrza. Wszyscy stanęli jak by oniemieli. Stoją i słuchają.
- Kurwa prąd, ja pierdolę! - powiedział Misiek.
- Dzień dobry, poproszę kawkę z mlekiem! - krzyknął Vi.
- Co ty zrobiłeś? - spytała Czarna.
            Homer zaczął opowiadać, a ta mu przytakiwała co chwilę. Czasem wtrąciła się w zdanie i zadawała jakieś pytanie o jakieś tam połączenia (kur… o czym oni gadają!) itd.
- Jest tylko jeden problem - zaczął Homer - żeby akumulator nie zdechł, musimy odpalić auto na jakiś czas, żeby się naładował i najlepiej wtedy korzystać z prądu. Można by jakieś auto tutaj skroić i wykorzystać go jak knura rozpłodowego, jakieś takie dosyć ciche i które mało żre. Ale o tym pogadamy potem. Co jest?
- No właśnie, musimy iść sprawdzić zabezpieczenia - zaczął Vi - Szybki mówi, że nas skroili.
- Chodź z nami Homer - dodałem - może znowu wpadniesz na coś genialnego.
- Spoko - odpowiedział i poprawił okulary. W trakcie prezentacji wyglądał jak profesorek. Opuścił je niżej na nosie i gadał rzeczy, których w ogóle nie rozumieliśmy. Wykład taki zrobił. Gdyby nie ta siekiera, która wisiała mu przy pasku…
            Poszliśmy do piwnicy.
- Tędy wszedł - zaczął Vi - zapomnieliśmy o dziurach na węgiel, sztywny też mógł tędy wejść, sprawdźmy najpierw wszystkie zakamarki. JJ idziesz ze mną, reszta tutaj zostaje.
Przeczesaliśmy wszystkie pomieszczenia. Nikogo nie było.
- Czysto - powiedziałem do reszty po chwili - i co teraz z tymi dziurami?
- Coś się zaradzi - odpowiedział Homer - stalowa linka, tutaj zahaczymy i potem przywiążemy do haków na ścianie. Może być?
- Spoko - odpowiedział Vi - myślałem już nad tym, ale z JJem uznaliśmy, że z tej strony nam nic nie grozi. Niestety. Dobra ja z JJem się tym zajmiemy. Ale teraz chodźmy dalej.
            Poszliśmy teraz do drzwi na dole. Sprawdziliśmy je. Nic nie powinno się z nimi stać, ale nigdy nie wiadomo.
- Jakieś sugestie jak to poprawić? - spytał Vi.
- Zawalmy to jeszcze czymś - powiedziałem - a w klatce obok zrobimy wyjście z Bastionu, co wy na to?
- Spoko, tylko co tu postawimy jeszcze? - spytał Vi.
- Wszystko co konkretnie waży - dodał Beny - nie będziemy tego nosić do następnej klatki.
- Panowie i panie - zaczął Homer - po co nam tyle wyjść. Bardzo dobrze przygotowana jest brama. Tu już jest wszystko zawalone. Zróbmy wyjście na Krakowską obok, a resztę drzwi zabijmy dechami. Po co nam tyle wyjść przez zwykłe drzwi. W razie jak tu wpadną sztywni całą kupą to i tak będziemy się ewakuować dachem. Trzeba wzmocnić zapasy mołotowów w mieszkaniu wyżej w razie jak byśmy musieli spalić Krakowską, zrobimy linę, mocną, z prześcieradeł w razie czego albo nawet kilka lin.
- A umiesz ją upleść? - spytałem - bo ja nie będę umiał.
- Jak warkocz - powiedziała Czarna.
- No i gitara - dodał Vi - przywiążemy do komina i w razie czego tylko rzut i zjazd.
- No może być - dodał Homer - na dziedzińcu ustawimy drabinki na niższe części Bastionu, tam na te komórki jakieś. W razie czego wchodzisz i zabierasz ją ze sobą, potem do okna i na dach. Koktajle awaryjnie. Można podpalić dziedziniec, chyba ściany się nie zapalą, a zawsze nam to da kilka minut więcej.
- Zastanówmy się lepiej jak te drzwi dobre zastawić - powiedziałem.
- Zabijemy dechami, a potem jeszcze dołożymy ciężar - powiedział Homer - wystarczy.
- Jak mamy teraz prąd - powiedział Vi - to możemy zrobić stały nasłuch na radiu. Gdzie te ładowarki z czerwonego parkingu?
- Są w szafie na górze - powiedział Szybki - nie ma problemu z nimi, powinny działać.
- Dobrze, że na dole jest wszystko okratowane - powiedziałem już na dziedzińcu - te wszystkie okna zabić to by była masakra jakaś.
- No, dlatego to miejsce jest Bastionem ziom, a nie przedszkolem albo barem dla homopederastów - odpowiedział Vi - może i wygląda jak slums, ale twierdza nie do zdobycia przez sztywnych. Kozacko!
- Co racja to racja - powiedział Misiek - to co bierzemy się za robotę? Muszę się ruszyć z tego domu bo mnie skręci.
- Spoko, panowie i panie - zaczął Vi - ja z JJem idziemy do piwnicy. Kto zabije drzwi i je zastawi?
- Ja z Miśkiem zrobimy drzwi - powiedział Szybki.
- Ja znajdę drabinki i zbiorę prześcieradła na liny - powiedział Beny.
- Te, Homer, może jeszcze coś wyczarujesz z tych kabelków? - spytałem.
- Jak byście tak tu przynieśli generator prądu jak na dniach Kluczborka za kebabem zawsze stał - odpowiedział - to bym wam chyba tu normalnie prąd puścił na mieszkanie i woda by była nawet.
- Nie pierdziel stary, ciekawe jak - odpowiedziałem mu i po jego grymasie na twarzy dodałem - dobra to zastanów się gdzie znajdziemy taki generator.
- Spoko, jak skończycie, to napijemy się herbaty - odpowiedział Homer - ale nie mogę wam pomóc bo mnie ręka jeszcze rwie. Dobrze Vi, że masz oko do dupy, bo już by mnie nie było…
- Oko mam dobre, zawahałem się kolejny raz, mimo że obiecywałem sobie nie zastanawiać się takiej sytuacji. Miałeś chyba szczęście ziom, tego dnia - odpowiedział Vi - Czarna zostajesz z Homerem?
- Tak, nie chce się zabrudzić w tym syfie na dole, w końcu was mam od tego - odpowiedziała i zaczęła się śmiać. Poszła do Homera.
            Zrobiliśmy wszystko zgodnie z tym co obmyślił Homer i Vi kilak dni wcześniej. Od samego początku mówił o tych kratach na zsyp, a ja zlewałem na to bo kto tu wejdzie itd. Teraz nas obrobili i doszedłem do wniosku, że trzeba coś tu polepszyć. Nigdy nie wiadomo co się stanie. Może akurat ktoś nam wrzuci sztywnego do środka żeby nas rozwalić. Z żywymi gorzej niż z martwymi. Ci ostatni nie myślą tylko idą żreć, a ludzie chcą przetrwać  za wszelką cenę.
- Dawaj kabelki - powiedziałem do Viego - zaraz ci podam drugi koniec i zawiążesz na haku.
            Sukcesywnie, piwnica po piwnicy, właziłem pod samą kratkę i wiązałem kable do nich. Było widać światło i kawałek ulicy. Nachyliłem się na dół i czekam na kabel od Viego. Polazł do ściany i wiązał go.
- Dawaj szybciej bo pizga tutaj - powiedziałem - co ty tam robisz.
- Sram! - odkrzyknął.
- Morda! - rzekłem nagle szeptem i pokazałem palcem do góry. Na skrawku ulicy zatrzymał się sztywny. Chyba nas słyszał. Obrócił się w stronę Bastionu i patrzył się na wystawę sklepową.
- Ilu? - spytał Vi.
- Jeden, ale może być ich więcej - odpowiedziałem.
- Pokaż - zaczął i zgonił mnie z drabinki i zaczął przyglądać się osobnikowi.
Babeczka, koło trzydziestki. Czarne włosy, ogryziona ręka. Rana już jej się zasklepiła. Miała kurtkę zimową, ale bez jednego rękawa...
- JJ, leć do reszty i ucisz wszystkich, przyszedł drugi, kurwa trzeci, stoją koło nas - zaczął Vi - wyślij kogoś na dach, albo nie idź sam, weź Onyksa z tłumikiem i jak zaczną atakować to ich rozpierdol.
- Dobra lecę - odpowiedziałem.
- Jebani… - zaczął Vi.
- Co? - spytałem - Co kurwa?! - Vi zamyślony nie odpowiadał.
- Komunikują się, kurwa komunikują się, ta suka pokazuje palcem na zsyp - odpowiedział po chwili i cofnął się od kraty. W dziurze pojawiła się gęba sztywnego. Kapało mu z pyska. Juha połączona z jakimiś rzygami.
- Widziała cię? - spytałem.
- Kurwa chyba nie - odpowiedział - cicho. Stary ucisz wszystkich, a ja jak coś ją zapierdolę. Osłaniaj z dachu. Czekamy do końca, weź ten tłumik.
- Idę, spokojnie - odpowiedziałem i pobiegłem.
            Vi był bardzo zdenerwowany. Poleciałem na dziedziniec.
- Sztywni na Krakowskiej - rzuciłem do środka Vandury - Czarna ze mną na dach, Homer leć do chłopaków na dole i im przekaż info. Wyślij Miśka do Viego, niech weźmie pogrzebacz bo tam nie ma miejsca na inną broń i radio, niech nadaje z korytarza, niech będzie cicho kurwa. Powiem Benemu na górze.
Homer nic nie odpowiedział, odwrócił się i poszedł. Gdybym mówił to do kobiety to pewnie by teraz padło 100 zbędnych pytań. Czuł napięcie i powagę sytuacji. Zgarnąłem radio i Onyksa, tłumik do kieszeni. Weszliśmy we trójkę na dach, po chwili przyszedł Szybki z Homerem.
            Położyłem się na dachu i wycelowałem w sztywnych. Dalej byli we trójkę. Na Opolskiej był widać małe stadko, ale nie patrzyli nawet w naszą stronę.
- JJ, jesteś na dachu?- odezwał się Misiek w radyjku, mówił szeptem.
- Tu Beny, JJ osłania, jak tam? - spytał.
- Wcisnęła ryj do kratki i wącha, coś musiała słyszeć, Vi mówi, że oni się komunikują - odpowiedział Misiek - co robimy?
- Jak to kurwa komunikują? - spytał Szybki - Rozwalmy ich i po kłopocie. Jeszcze zwoła tutaj resztę.
- Szybki ma rację - powiedział Homer i wziął radio od Benego - Misiek jesteś tam? - spytał po chwili - daj mi Viego.
- Co tam? - spytał Vi.
- Musimy ich rozwalić - odpowiedział Homer - podobnie było w jednej z naszych kryjówek, Prezes się zdradził, ale sztywny odszedł, a po chwili wrócił z całym stadem. Musimy ich rozwalić póki nie odeszli.
- Róbcie swoje - powiedział Vi.
- Nie trafi, gzyms ją zasłania - odpowiedział Homer - ściągniemy dwóch, typa w dziurze wasza, pomóc wam?
- Nie - odpowiedział Vi - rozwalcie tamtych najpierw, a potem załatwimy tę w dziurze. Czekam na strzały, tylko uważajcie bo jestem przy kracie.
- Dobra, dam ci cynk na radiu - odpowiedział Homer - JJ, słyszałeś, wal!
- Spoko - odpowiedziałem i strzeliłem. Sztywny dostał w ramię, ale dalej żył i zaczął się przemieszczać i ryczeć - kurwa mać, jebany!
- Co się dzieje? - spytał Vi - Sztywna wpadła w szał, zajebaliście ich?
- Trafił, sztywni się ruszyli, Vi rozwal ją - powiedział Homer.
- Dawaj to i odsuń się - powiedziała Czarna stanowczym tonem i zabrała mi karabin.
Zrobiłem jak kazała. Stanęła na skraju i strzeliła dwa razy. Przełączyła selektor ognia i zabezpieczyła broń.
- U nas czysto - powiedział Homer - rozwal ją.
- Przyjąłem - powiedział Vi.
            Po chwili usłyszeliśmy jęki na samym dole. Po kilku minutach ustały. Czarna dała mi karabinek i wszyscy zaczęli się zbierać do zejścia. Powiedziałem, że zostaję na górze na wartę. Spompowałem się, jak sztywny dostał i zaczął się ruszać to spanikowałem i nie trafiłbym już. Zapaliłem papierosa. Po kilkunastu minutach do dziury wszedł Vi.
- Kurwa stary, jak ją załatwiliśmy - zaczął - jeszcze mam ciary. Wszystko z niej zeszło. Przycisnęła ryj do kraty jak zacząłeś strzelać. Usłyszała drugiego sztywnego i zaczęła napierać. Jeszcze są głupi bo nie ciągnęła jej do góry tylko cisnęła. Chuj! Mówię do Miśka, żeby złapał ją pogrzebaczem a ja ją przekłuję nożem rzeźnickim Szybkiego. Wydłubał jej oko i zakręconą końcówką zahaczył o czaszkę. Wyła, ale nie puścił. Przeorałem jej gardło i wszystko zeszło z niej do piwnicy jak ze świniaka. Zdechła po chwili. Kurwa jeszcze mi się nogi trzęsą. Jak byśmy wieprzka szlachtowali. Co z tobą? - spytał na koniec.
Zemdliło mnie po tej opowieści i zrzygałem się do jednego z kominów.
- Co jest? - spytał.
- Nic, kurwa nie trafiłem - zacząłem.
- Jak to przecież zabiłeś dwóch - odpowiedział.
- To nie ja, to Czarna strzelała, raniłem pierwszego, zaczął wyć, tak się spiąłem, że nie mogłem strzelać, kurwa - odpowiedziałem.
- Czarna nic nie mówiła - odpowiedział Vi - spoko na szczęście nic się nie stało, ziom. Daj zapalić lepiej, a nie, pierdolisz.
- Mało brakło, a mielibyśmy tutaj wjazd, przeze mnie stary - odpowiedziałem - Nie wiem co się stało. Nie mogłem strzelić drugi raz. Jakaś taka blokada. W nocy mam koszmary, kurwa nie mogę odpocząć. Ciągle mnie prześladują, nawet we snach. Ciągle widzę tego sprintera w żółtej kurtce… te gnoje zaczynają się rozwijać. Kurwa musimy ich rozpierdolić póki czas… Jeszcze mnie ten Johny czy tam Prezes prześladuje…
- Też nie mogę spać, a to nie twoja wina, skąd mogliśmy wiedzieć, że swoi biegną, wyglądali jak sztywni! - odpowiedział Vi - A ja teraz mam nowy sen, dziki kwik palących się sztywnych na parkingu Biedy… Cieszę się, że wartę mam w nocy, wtedy mogę troszkę spokojniej spać w dzień. Daj jeszcze jednego. Dobrze, że chociaż fajki są pod dostatkiem…
- Kurwa chcę do domu - powiedziałem, siadłem pod kominem i położyłem Onyksa na papie.
Zacząłem płakać, rzewnie, jak bóbr, łkać… Vi poszedł sobie dalej. Wrócił po chyba 25 minutach jak już się uspokoiłem. Miał przekrwione oczy. Zeszła pompa ostatnich dni. Poczułem się lepiej. Ciężar spadł…
- Nienawidzę poniedziałków - powiedział Vi - gdyby był piątek to bym cię teraz zaprosił na chlanie, ale w tej sytuacji…
- Taak, chlanie - odpowiedziałem - może jeszcze kiedyś się napijemy w spokoju, wódeczki i zagryziemy ją kiszeniakami.
- No, wołałbym chyba gorący prysznic, myślisz, że Homer zrobi nam prąd ? - spytał Vi.
- Jak zrobi to nasram do siatki i rzucę tym gównem rytualnie w sztywnego z dachu - odpowiedziałem.
- Trzymam cię za słowo, hahaha - odpowiedział Vi - no lepiej mi już trochę. Będzie dobrze, damy radę. Jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność…
- Spoko, chodź robić mołotowy, spalimy ich kurwa jak nas zaatakują - powiedziałem.
- Bierzemy dziś wartę na całą noc - powiedział nagle Vi - przyczaimy się na tego złodziejaszka i zajebiemy go.
- Spoko - odpowiedziałem.

            Wybiła 22:00, Misiek dał cynk, że zaraz mamy go zmienić…

JJ
=

środa, 25 stycznia 2012

9.12.2010 Zakupy…

9.12.2010 Zakupy…
           
            Zaczęło brakować żarcia i wody. Oszczędzaliśmy, ale nasze zapasy malały bardzo szybko. Gorzały i papierosów było pod dostatkiem, ale kopceniem nie napełnię bebechów. Padła propozycja żeby wyskoczyć do jakiegoś konkretnego sklepu i złupić go doszczętnie ze wszystkiego, potem załadować całego Vandurę i przyjechać do domu.
- Pytanie zasadnicze, kto jedzie? - spytał Vi.
            Nie było zbyt wielu chętnych. Rozmowę zaczęliśmy po 16, już było ciemno i wstał Homer.
- Ja jadę - rzucił ranny kolega - chcę być na coś przydatny, a już tyle zeżarłem wam.
- Heh, nie dasz rady się podetrzeć z tą ręką - powiedział z uśmiechem - jadę dziś za ciebie ziom. Będziesz mi dłużny wyjście. Kto jeszcze? Myślę, że trzy osoby wystarczą, żeby nie było zbędnego tłoku.
- A spadaj JJ! - odpowiedział Homer - skopię ci dupsko jak będę zdrowy.
- Spoko - odpowiedziałem - więc? Misiek, Beny… co wy na to? Vi zostaje, wychodzi zawsze i wszędzie. Powinien odpocząć.
- Nie pierdol - zaczął Vi - mogę jechać.
- To czemu się nie zgłosiłeś od razu? - spytałem - bo chcesz odpocząć ziom! Tyle. Weźmiesz radio i będziesz na nasłuchu.
- No masz rację, ostatnio się obijałem, jadę - powiedział Misiek.
- Gdzie jedziemy? - spytał Beny.
- Propozycje? - spytałem.
- Bieda, koło paki - zaczął Vi - będziecie mieli niezły widok ze środka na drogę, są tam szyby na całej długości sklepu. Chyba, już nie pamiętam dokładnie.
- Podjeżdżamy, ładujemy wodę i jedzenie na pakę i odjeżdżamy bez zbędnego pierdolenia, Vi na radiu ubezpieczasz z dachu, Szybki przy bramie. Czarna, zapomniałem o tobie całkiem, pójdziesz z Vim, dobrze strzelasz. Homer, do spania.
- Nie, pójdę z Szybkim - szybko dodał.
- Spoko, żartowałem - odpowiedziałem.
- Jaką bierzemy broń? - spytał Misiek.
- Krótka i maczety, Onyksy będą nieporęczne w sklepie - odpowiedziałem.
            Zebraliśmy się. Pistolety, ale awaryjnie, maczety i po kilkunastu minutach byliśmy przy wozie.
- Vi, cokolwiek nas zaniepokoi dajemy cynk na radiu, ok? - spytałem.
- Luźno! - odpowiedział.
- Sezon zakupowy uważam za otwarty - powiedziałem na dziedzińcu - ja prowadzę, pierwszy!
- Nie, ja chcę! - zaczął Szybki.
- Nie masz prawka, dupo, a z resztą i tak zostajesz - odpowiedziałem ze śmiechem - jakieś specjalne zamówienia?
            Każdy złożył zamówienie, coś słodkiego, chleb, o ile będzie do jedzenia, gumy do żucia, Vi bardzo nalegał na kwiatowy papier toaletowy. itd. Ruszyliśmy około 18:00.
- Vi, jak mnie słyszysz? - spytał Beny pod wieżą ciśnień przez radio.
- Dobrze, szerokiej drogi, pojedynczy sztywni na Krakowskiej, ale nie ma ruchu większego, jak ścieżka? - odpowiedział Vi.
- JJ właśnie przejechał jednego i chyba porysował zderzak - odpowiedział Beny.
- Ostrożnie - rzekł Vi - bez zbędnego odbioru.
            Bez przeszkód dojechaliśmy do parkingu Biedy. Było trochę aut, ale wszystkie puste. Dla pewności objechałem go dookoła żeby uniknąć nagłego spotkania, tak jak na czerwonym parkingu. Tu nie było żadnych śladów walk czy rzezi ludzi.
- JJ wywalimy okno i podjedziesz do dziury tyłem - zaczął nagle Beny - i będziemy ładować wszystko prosto na pakę, jeden zostaje w środku, kto wchodzi?
- Ja wchodzę - zaczął Misiek - JJ?
- Nie wiem, mogę zostać, Beny pójdziesz? - spytałem.
- Dobra, masz dwa radia? - dodał Beny.
- Mam, spoko - odrzekłem.
            Wziąłem radyjko i puściłem pierwszy komunikat:
- Tu JJ, tu JJ, jesteśmy pod obiektem, zaraz wchodzimy.
- Spoko, kilka osobników błądzi po Krakowskiej, wygląda na w miarę spokojnie - odpowiedział - wszystko w porządku?
- Tak, Misiek i Beny wchodzą, a ja będę ładował na pakę - odpowiedziałem.
- Zostaję na nasłuchu - odpowiedział Vi.
- Beny co robimy dokładnie? - spytałem.
- Zaczekaj aż dam ci znać i podjedziesz tyłem do dziury i gitara, podjedziesz tak blisko z otwartymi drzwiami, że sztywny w razie czego się nie przeciśnie, idziemy - odpowiedział.
            Zaczęli wykuwać dziurę, trochę było hałasu przy tym, ale innego wyjścia nie było. Po kilkunastu minutach dał znak i przystawiłem wóz do dziury. Chłopaki weszli do auta bocznym wejściem i zamknęli drzwi.
- Dobra gotowe, można wchodzić, JJ daj mi drugie radio - powiedział Beny - jak coś to dasz mi znać i nie będziesz darł mordy.
- Spoko - odpowiedziałem - tylko nie bądźcie tam za długo.
- Dawaj idziemy, bo już mi się chce srać z nerwów - powiedział Misiek.
            Zapalili latarki i weszli do sklepu. Nic nie było zniszczone. Nikogo wcześniej tam nie było. Sklep pełny towaru tylko dla nas. Po chwili chłopaki zaczęli mi znosić towar do okna, a ja układałem wszystko w środku. Woda, woda i jeszcze raz woda. Potem konserwy itd.
- Misiek, zostaw to piwsko - powiedział przy już którymś spotkaniu przy oknie - bierz wodę kurwa, a nie ten syf.
- Piwo jest dobre, cioto! - i poszedł dalej szukać towaru.
- Tu JJ, załadunek bez problemów, połowa auta pełna - powiedziałem do Viego po jakimś czasie..
- Spoko, Krakowska czysta, na Zamkowej kilku sztywnych - odpowiedział.
            Przerwa, nie było Miśka od raptem minuty, a Benego od może dwóch. Było widać gdzie jest który bo świecili latarkami.
            Ktoś podszedł do dziury i mówię:
- Beny co tak dłu.. o kurwa! - i odskoczyłem na tył samochodu i wpadłem na butle z wodą i narobiłem hałasu. To był sztywny. Szedł sobie po ciemku po sklepie.
- Beny, kurwa! Sztywny przy dziurze! - krzyknąłem do radia. Sztywny zaczął garnąć się na szybę i potłuczone szkło zaczęło się wbijać w jego ciało, pocięło już mu ręce. Mało brakło a zesrałbym się do gaci w takim byłem szoku. Nie minęło kilkanaście sekund usłyszałem świst i sztywny padł. Beny był już przy wejściu i ściął go.
- Kurwa, już wyciągałem do niego ręce, myślałem, że to ty - powiedziałem roztrzęsionym głosem - długo jeszcze?!
- Spokój, sprawdź czy się nie zesrałeś bo siedzenie zabrudzisz - powiedział i poszedł.
- Co za chuj! - rzuciłem pod nosem - jak sytuacja? - spytałem przez radio.
- Gitara! - odpowiedział Vi.
- JJ, znalazłem otwarte drzwi ewakuacyjne z tyłu sklepu, musiał tędy wejść - powiedział przez radio Beny - może być ich więcej.
- Przyjąłem, ostrożnie - odpowiedziałem.
            Po chwili przyszedł Misiek, powiedziałem mu żeby uważał bo drzwi były otwarte i pałętał się tu sztywniak. Przyniósł kilka paczek srajtaśmy, ale luksusowa. Kwiatowa, pachnąca, trzywarstwowa. Rolls Royce wśród papierów…
- Przyda się - powiedział - gazeta jest niemiła w dotyku, hahaha.
- Pojeb - odpowiedziałem - słodycze dawaj, a nie o gównach myślisz!
            Kilka minut później, na radiu:
- JJ! JJ! - woła Vi - idzie spora grupa przez Zamkową w stronę ronda, ale nie wiem gdzie skręcą.
- Ilu? - spytałem.
- 100 - odpowiedział.
- Wracam - powiedział w radiu Beny.
            Chwilę później chłopaki byli przy oknie i obgadywaliśmy plan.
- Mogą nas zwąchać jak pójdą tędy - powiedziałem - spadamy czy czekamy?
- Czekamy - powiedział Misiek - szkoda wypadu, a jeszcze tyle miejsca na towar.
- Jak uciekać autem to tylko na Jagiellońską i potem przez całe miasto - dodał Beny - właź do środka i tutaj przeczekamy.
- Spoko - odpowiedziałem - przekaż info Viemu. A ja zostanę tutaj i będę obczajał jak sytuacja. Jak wejdą na parking to do was wskoczę. Uważajcie w środku i wyłączcie latarki.
            Kilka minut później:
- Vi, szkurwa idą koło nas - powiedziałem przez radio - może nas miną.
- Cisza w eterze, odezwij się jak sytuacja będzie spokojna - odpowiedział.
- Bez odbioru - powiedziałem do radia i wskoczyłem do dziury i stanąłem za oknem tak, że nie było mnie widać z zewnątrz.
- JJ nie wyjedziemy jak tu zostaną - powiedział Misiek - plan awaryjny?
- Kurwa brak - odpowiedziałem - możemy zawsze wyjść tyłem i zostawić wszystko.
- Czekamy, jak będziemy cicho to nie wejdą tu, bo i po co? - dodał Beny.
            Wyglądałem co jakiś czas przez szybę jak sytuacja. Na moje oko było ich po chwili więcej niż 100.
- Czemu tu idą? - spytałem szeptem - powinni spać w parkach.
            Zatrzymali się na środku parkingu i zaczęli się zbijać w większą grupę.
- Kurwa jak pingwiny się kotłują, widziałem kiedyś takie coś w TV - zacząłem szeptem - ogrzewają się wzajemnie jak pingwiny - coś stuknęło w głębi sklepu.
- Kurwa, słyszeliście? - spytał Misiek.
- Nie - odpowiedział Beny z przekąsem - świecimy?
- Przeczołgam się w róg sklepu i zaświecę tak żeby było widać jak najmniej z zewnątrz - powiedziałem i zacząłem się czołgać w stronę rogu sklepu.
            Zacząłem świecić w jedną z alejek. Było czysto. Zapałałem światło na krótko i gasiłem je. Nikogo nie było.
- Chyba coś samo spadło na ziemię - powiedziałem tak żeby mnie słyszeli chłopaki.
- JJ, kurwa, coś sapie przede mną - odpowiedział po chwili przerażony Misiek.
 Zapaliłem światło na nich i odruchowo je zgasiłem, przed nimi stał sztywny, dwa kroki.
- Kurwa widziałeś to?! - krzyknął Misiek - Kurwa światło!
Zapaliłem drugi raz latarkę i sztywny odwrócił się w moją stronę. Beny machnął w pozycji leżącej maczetą i odciął mu nogę. Sztywny padł i zaczął jęczeć. Beny machnął drugi raz i rozwalił mu głowę.
- Misiek spierdalamy w kąt! - powiedział Beny.
            Po kilku sekundach byli obok mnie. Przycisnęli się do ściany i tak zalegaliśmy. Czułem jak Miśkowi waliło serce. Nie spodziewałem się, że będzie tam sztywny i zgasiłem światło. Błyśnięcie i zonk.
- Ja pierdolę,  jak koszmar we śnie, ja pierdolę! - mówił Misiek.
- Kto pójdzie sprawdzić jak sytuacja na parkingu? - spytałem, bez odpowiedzi - czekajcie ja pójdę.
            Zerkam ukradkiem przez szybę, a tam cała chmara. 100 rozmnożyło się do… nie wiem do ilu. 10 razy tyle. Nie było widać stacji benzynowej. Wszystko zasłaniali sztywni. Wróciłem do chłopaków.
- Jak? - spytał Beny.
- Źle, chyba będą tu nocować - odpowiedziałem - gdzie masz radio?
- Tutaj - odpowiedział Beny.
            Włączyłem je i zawołałem Viego.
- Co u was, długo już was nie ma - powiedział Vi.
- Która godzina? - spytałem.
- 19:30 - odrzekł Vi - przeszli obok was?
- Gorzej, stanęli na naszym parkingu, kotłują się jak pingwiny i grzeją się wzajemnie - odpowiedziałem - mamy wyjście awaryjne, ale stracimy samochód. Pomysły?
Cisza.
- JJ, jesteś tam? - spytał nagle przez radio Homer.
- Jestem - odpowiedziałem.
- Jest pomysł, ale trochę ryzykowny - zaczął.
- Mów stary - powiedziałem.
- Podjedziemy do was samochodem, zarzucimy bydlaków mołotowami i wypłoszymy hordę - powiedział - spokojnie wyjedziecie i wrócicie do Bastionu.
- Skąd ty kurwa auto teraz weźmiesz? - spytałem.
- O to już się nie bój - odpowiedział.
- Panowie, co wy na to? - spytałem moich kompanów.
- Co on ponawymyślał? - spytał Misiek.
- Auto jest prawie pełne towaru, nie wiele jeszcze wejdzie, ale jest sporo miejsca na  pace, akurat dla dwóch osób. Jakoś się ściśniecie - powiedziałem.
- Dobra niech działają - powiedział Beny - jak wyjdziemy tyłem to i tak będziemy musieli urządzić spacerek, wolę stąd wyjechać autem, tak czy srak.
- Jesteście tam? - spytał Homer.
- Tak, więc jaki jest plan? - spytałem.
- Czekajcie na fajerwerki i szerokiej drogi do domu, panowie - odpowiedział - miejcie radio włączone.
- To czekamy - odpowiedziałem - co on kombinuje?
            15 minut później na radiu:
- Będziemy za chwilę, Homer kazał wam przekazać, że chce kaszankę na obiad za pomoc - powiedział Vi.
- Jak wrócimy, to zrobię mu kaszankę z jelit sztywnego - odpowiedziałem przez radio i za chwilę do chłopaków - nawet na zakupy nie umiemy wyjść. Idziemy.
            Zajrzałem do środka samochodu.
- Kurwa zastawiłem wyjście zgrzewkami - powiedziałem - wyjdę tymi drzwiami awaryjnymi.
- Tylko ostrożnie - powiedział Beny, jak się zacznie to wchodzimy do środka, czekaj na sygnał koło drzwi.
- Spoko - odrzekłem.
            Ciemno jak w dupie. Chłopaki stali w ciszy koło dziury i czekali na naszych. A ja stałem na drugim końcu sklepu i czułem jak ciarki mi idą po plecach. Oparłem się plecami o nie i świeciłem światłem jak latarnia. Wszędzie. Jak gdzieś było chwilę ciemno to mechanicznie świeciłem tam bo już się bałem, że ktoś tam idzie. Na szczęście nikt nie przylazł.
            Nie minęły dwie minuty jak usłyszałem wybuchy. Po chwili samochód zaczął trąbić i usłyszałem w radiu:
- Tak, tak to my! - krzyknął Vi - do zobaczenia w Bastionie!
- Bez odbioru - odpowiedziałem i przekręciłem radio.
            Lekko popchnąłem drzwi i zaczęły się odsuwać. Przycisnąłem się odruchowo do ściany po drugiej stronie i stałem tak kilka sekund. Drzwi zamknąłem. Nie chciałem żeby było widać, że jest otwarte i żeby sztywni nie wchodzili do środka. Idę wzdłuż sklepu w kierunku parkingu. Widać było już, że jest tam duże ognisko. Latarka wyłączona. Słyszę nagle za sobą dźwięk, jakby ktoś upadł. Odwracam się i zapalam światło. Ktoś stoi i patrzy prosto w światło i zasłania oczy. Zaczynam się cofać. Ze strachu czułem jak tracę zdolność ruchową.
- Swój? - spytałem i stoję jak kołek.
Cisza, brak odpowiedzi. Zacisnąłem rękę na maczecie i odpiąłem ją z pokrowca. Przygotowałem się do uderzenia, ale ktoś stał i patrzył na mnie i nie ruszał się. Kilak kroków wstecz. Nic zero ruchu. Obserwował mnie, ale nie ruszał się. Ubrany był w żółtą kurtkę. Nogi miał dziwnie rozepchane. Chyba sprinter. Dziwiłem się dlaczego nie ruszył na mnie. Ciężko by mi było z nim walczyć po ciemku i to w pojedynkę.
Znowu usłyszałem ostre trąbienie jakiś kawałek od parkingu i kilka wybuchów.
            Cofałem się systematycznie i byłem już na skraju sklepu. Obejrzałem się zza rogu i szybko sprawdziłem jak sytuacja. Horda wyszła z niego. Dużo trupów paliło się na ziemi. Niektóre jeszcze chodziły i się paliły.
            Odwracam się i świecę na mojego nowego kolegę w żółtej kurtce. Zniknął. Koncentracja i świecę wkoło. Nie ma. Poszedł sobie.
            Ktoś złapał mnie za ramię.
- Kur… !!!- rzuciłem i odwracam się, już miałem uderzyć maczetą.
- Co tak stoisz? - spytał Misiek - spokojnie to ja! Kurwa!
- Pojebało cię?! - krzyknąłem - prawie się zesrałem przez ciebie i nie rozpierdoliłem ci łba pokurwieńcu (tu padło wiele wulgaryzmów).
- Długo cię nie było, zrobiliśmy przejście - odpowiedział - co tam było?
- Nie wiem, chyba sprinter - odpowiedziałem - ale się wycofał. Spadamy.
            Odpaliłem silnik. Zaryczał. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Przejechałem po truposzach. Jeszcze się dymiły. Wyjechałem z parkingu i prostą drogą do domu. Na ulicy koło stacji benzynowej było widać grupę, która wyszła z parkingu i poszła w kierunku klaksonu.
Coś zaczęło uderzać w tylne drzwi Vandury.
- Kurwa, JJ!!! Sztywny na plecach, biegnie za nami!!! - krzyczał Misiek.
- Co?! - odpowiedziałem - jak to biegnie?! Beny daj cynk na radiu do Bastionu żeby go rozpierdolili!!!
- Tu Beny! Tu Beny! Vi!!! Sprinter siedzi nam na ogonie, rozpierdol go!!!
- Jesteśmy gotowi - odpowiedział.

 Zjechałem na Zamkową, Vi stał na środku i celował do nas z P99, maczeta wisiała mu na prawym biodrze.
Padł strzał i Vi schował pistolet do kabury i odpiął maczetę. Skręciłem do Bastionu. Wjechałem na środek dziedzińca i zgasiłem silnik. W drzwiach tylnego wyjścia stanął Homer. Vi z Szybkim zamknęli bramę. Wszystko było już w porządku.
- Cali? - spytał.
- I to jeszcze kurwa jak! - odpowiedziałem - byłem koło lodówek, tu jest dla ciebie kaszanka, smacznego powinna być jeszcze dobra.
- Żartowałem, Dziękówa - odpowiedział Homer - nie przepadam w sumie, ale zjem.
- Było gorąco, kilka razy myślałem, że się ze strachu zesrałem w gacie teraz też na koniec. Jak był ubrany ten sprinter co nas gonił? - powiedziałem do Viego.
- Na żółto, a co? - dodał.
- Nic, potem wam opowiem - odpowiedziałem.
- Kto nas wybawił ze sklepu? - spytał Beny
- Ja i Szybki - powiedział Vi.
- Dzięki panowie - powiedział Misiek.
- Co wyście zrobili tam? - spytałem - bo nie widziałem zza sklepu dokładnie.
- Homer wszystko obmyślił na momencie - zaczął Vi - skroił samochód pod Bastionem, czaicie jaki byczek?
- Jak to skroił?- spytałem.
- Normalnie, otworzył jakoś drzwi, połączył kabelki i odpalił - odpowiedział Vi - spryciul, hahaha!
- A potem nam wskazał przejście, które było zabezpieczone wysokim płotem - dodał Szybki - i sztywni zostali, a myśmy wyszli sobie przez bramę na Podwale i prosto do Bastionu.
- Kurwa, byłem gotowy tam nocować - powiedziałem - a dwóch sztywnych żeśmy spotkali w środku. Ciężko by było.
- O co ci chodziło z tymi pingwinami? - spytał Homer.
- Kotłowali się jak pingwiny na mrozie, chodzili w kółko i ocierali się o siebie - odpowiedziałem - zaczynają się uczyć jak zwierzęta. Może być ciężko za jakiś czas. Myślicie, że zamarzną na mrozie? W żadnym filmie takiego czegoś nie widziałem.
- Jak przetrwamy do mrozów, to zobaczymy - odpowiedziała Czarna - co powiecie na małe obżarstwo na noc?
- Za! - krzyknąłem. Nikomu nie wspomniałem o spotkaniu za sklepem. Uznałem, że to nie ma znaczenia w tej chwili.
            Bohaterem dnia został Homer. Jego plan w wykonaniu Viego i Szybkiego okazał się bardzo dobrym na odsiecz z odciętego sklepu. Niepozorny chłopak z technikum był cenną bronią w walce ze sztywniakami. Zastał Bastion drewniany, a po jakimś czasie dzięki niemu stał się murowany. Kozacko rozwinęliśmy naszą kryjówkę od tamtej pory, ale o tym później. Idę spać.


JJ
=

poniedziałek, 23 stycznia 2012

08.12.2010 Homer…

08.12.2010 Homer…

            Przybysz był wyczerpany. Siadł wtedy koło bramy i jak nas zobaczył to padł z wycieńczenia i chyba zdziwienia. Zabraliśmy go na górę. Ciężko było wnieść takiego bezwładnego kloca. Akurat w tym czasie doszliśmy do wniosku, że robimy przeprowadzkę niżej, do mieszkania, które ma piece kaflowe. Było niżej i cieplej, a mieszkanie też niczego sobie było urządzone.
            Ułożyliśmy Homera w jednym z pokoi, leżał sobie i odpoczywał, ale nie kontaktował. Czarna go pilnowała, a my zorganizowaliśmy przeprowadzkę. Wszystko co nam było potrzebne znieśliśmy, ale na dachu był punkt ewentualnej ewakuacji. Spakowaliśmy plecaki z prowiantem i wodą, przygotowane ubrania i broń. W razie wtargnięcia sztywnych do Bastionu mogliśmy spokojnie wycofać się do ostatniego mieszkania, bez żadnego sprzętu i podjąć wszystko bezpośrednio przed wyjściem na dach. Po drodze przygotowaliśmy barykadę na schody. Ostatnia osoba musiała tylko strącić szmelc i zablokować przejście.
Rozważałem podpalenie Bastionu, w razie nagłego ataku, ale Vi powiedział, że zgody nie wyrazi. To był w końcu jego dom.
            Na dziedzińcu było kilka jak nie kilkanaście miejsc, z których awaryjnie można było się zmywać. W zależności od okoliczności. Sztywniaki zaczęli troszkę kumać, prawdopodobnie uczyli się, jak zwierzęta, ale w sumie troszkę za wcześnie na takie wnioski. Co gorsza mutowali, pierwszą oznaką byli sprinterzy. To jeszcze zdzierżę, ale jak zaczną mutować na małpy, to wtenczas już nigdzie nie będzie bezpiecznie.
            Na dziedzińcu są trzy albo cztery klatki schodowe. Dwie na Krakowską i dwie na Zamkową. Wszystkie okna na parterze są okratowane. W wielu miejscach można wspiąć się na najniższe dachy jakichś komórek, a potem gdzieś dalej przez okna i na dach. Dwie studzienki kanalizacyjne dawały możliwość ewakuacji w większość części miasta. Jak w powstaniu warszawskim. Ale to  w ostateczności. Można było zejść przez właz na dziedzińcu Bastionu i udać się gdzie chcemy. Taki scenariusz był raczej wątpliwy, ale nigdy nie wiadomo którędy się wedrą.
Na samym końcu dachu czekała na nas gotowa lina, splątana z kilkunastu prześcieradeł. Pomysł Homera, podobnie jak system sygnalizacyjny. Poplątał jakieś kawałki szmat i pocięte opony, żeby nakopciło ostro, potem nasączył to benzyną. Do tego wystarczyła tylko iskra i sygnalizacja była gotowa. Więcej rzeczy porozkminiał, ale o tym później.
            Tego dnia oczekiwaliśmy aż Homer się obudzi. Spał już kilkadziesiąt godzin.
- Co robimy? - spytałem - trzeba mu tę ranę opatrzyć, bo będzie kiepsko, jak jakieś zakażenie się wda, był brudny jak świnia.
- Dawaj go jakoś obudzimy i zajmiemy się tym - powiedział w kuchni na naradzie Beny - gdzie nasza apteczka?
- Tutaj, schowałem do szafy wszystkie medykamenty - odpowiedział Misiek.
            Wchodzimy całą ekipą do pokoju Homera siadamy i czekamy w ciszy. Nikt jakoś się nie palił żeby go obudzić. Po chwili jednak zaczęliśmy go wołać i szturchać.
- Homer, wstawaj, koniec przerwy! - zawołał Szybki.
- Prezes! - krzyknął Homer - Prezes kurwa chorzy!!! Gdzie Johny?!
- Homer jesteś bezpieczny! - krzykną Beny - spokój!
- Gdzie ja jestem!? - krzyczał - sforsowali drzwi! Sforsowali drzwi! Do okna!!!
- Kurwa zamknij ryj i nie drzyj się tak! - krzyknął Vi - sztywni za oknem!
- Jacy sztywni, zagłada! - zawołał - Beny? O ja pierdolę, jaki miałem sen, śniło mi się, że była jakaś choroba, która przemieniała ludzi w zombi. Jak dobrze, że to tylko sen. Realny.
- Spoko Homer, ważne, że jesteś bezpieczny - odpowiedział Beny - słuchaj zraniłeś się w ramię i musimy ci to oczyścić, żeby zakażenie się nie wdało, spałeś już tyle godzin.
- Co? - spytał - to co myśmy chlali, że tak bomba mnie zwaliła?
- To nie bomba ziom - odpowiedział mu Beny - i obawiam się, że to nie był sen.
- O w pizdu - odpowiedział - od ilu tu leżę? Jak mnie ramię nawala! Co się stało?
- Leżysz kilkanaście godzin, wczoraj natknęliśmy się na ciebie przypadkowo i omyłkowo wzięliśmy cię za… no wiesz - odpowiedział Beny - i dostałeś kulkę w ramię.
- A gdzie Prezes i Johny? - spytał.
            Nikt nic nie odpowiedział. Siedzieliśmy tak chwilę, w ciszy.
- A gdzie Prezes i Johny, kurwa?! - spytał ponownie.
- Wyglądaliście jak sztywni, myśleliśmy, że jesteście po przemianie - zaczął Vi - a parę dni temu zdobyliśmy ostrą broń, teraz będziemy bardziej ostrożni.
- No i? - dodał Homer.
- No i, że tak powiem, omyłkowo żeśmy ich rozwalili, a ciebie raniliśmy - zakończył.
- A więc to prawda - powiedział i zaczął się trząść i przez kilkanaście minut nie mogliśmy go uspokoić. Potem daliśmy mu coś ciepłego do picia i do tego kielicha czystej. Zapalił sobie i jakoś był zdolny do funkcjonowania.
- Gdzie przetrwaliście? - spytał Beny.
- U mnie na chacie, coś tam robiliśmy. Puścili w TV jakieś gówno o chorobie, ale zlaliśmy z tego. Kiedy po północy wyszliśmy na dwór, prezes mnie spytał czy haszu czasem nie dodałem do żarcia bo tam ludzie wpierdalali się żywcem. Wycofaliśmy się do kamienicy. Miałem tego dnia wolną chatę, rodzice gdzieś pojechali, do rodziny, chyba do Opola. Rozkmina, co robimy, zgarnęliśmy każdy po jakimś czymś do ręki i zabarykadowaliśmy drzwi. Lodówka była prawie pusta pechowo. Musieliśmy się ruszyć żeby coś zdobyć. Dużo sąsiadów u nas przetrwało, ale nikt nam nie chciał pomóc. Pozamykali się pedały i zlali na nas. W dzień wyszliśmy na sklepy, chcieliśmy kurde coś kupić, czaicie? Doszliśmy na Piłsudskiego, a tam zadyma, ci, jak wy to mówicie, sztywni,  osaczyli kilka osób i zaczęli ich wpierdalać żywcem. Masakra jakaś. Staliśmy jak wryci. Za nami z klatki wyszedł nasz sąsiad. Doszedł do nas i też stanął. Jak się zaczęli schodzić dalej umarlaki to w pewnym momencie nie widzieli swoich ofiar, tylu ich było. Więc zainteresowali się nami. Wołam do chłopaków, że spierdalamy, a oni stoją. Jakoś ich ocuciłem z tego snu i zaczęliśmy się cofać. Sąsiada nie udało mi się zabrać. Jak stał tak go zaatakowali. Kilka rzuciło się na niego, a reszta szła na nas. Nawialiśmy do chaty. Zamknąłem drzwi, które po chwili wygięły się. Zaczęli napierać na nie. Wołam, drę ryj do sąsiadów żeby wszyscy uciekali. Nikt nie wyszedł. Wyszliśmy tylnymi drzwiami i skitraliśmy się za samochodami na parkingu. Po kilku minutach sąsiedzi skakali z okien. Łamali nogi i leżeli po drugiej stronie. Sztywni zapełnili całą klatkę schodową i zaczęli się wysypywać przez to przejście pod PZU bo słyszeli jak ci się drą. Zeżarli wszystkich. Dom odcięty. Więc uderzyliśmy na pocztę. Za płotem nikogo nie było. Tam koczowaliśmy za murem do następnego dnia. Bez jedzenia. Nic nam nie udało się zdobyć. Jakoś udało nam się wejść do budynku. W środku był ochroniarz, palnął sobie w łeb. Jego pukawka potem nas uratowała. Następnego dnia uderzyliśmy na Mickiewicza  i schroniliśmy się w kamienicy przy samym hotelu, tylko tam było otwarte. Udało nam się zdobyć tylko trochę żarcia, ale same jakieś gówno, chipsy itp. Tam przetrwaliśmy ileś godzin, kompletnie straciłem rachubę czasu, ale musieliśmy się ruszyć. Jakoś chyba trzeciego, spotkaliśmy grupkę ludzi, która szła koło hotelu. Jakiś dziadek coś wołał obok z okna. Nie zdradziliśmy się. Bałem się, że będzie z nimi problem.
- Stary to byliśmy my! - powiedział nagle Beny - pamiętacie tego dziadka w oknie? Kurwa byłeś obok, szkoda, że tak wyszło.
- W mordę - dodał Homer - szkoda bo potem to dopiero było. Naprzeciwko w domu była jakaś ekipa. A na Mickiewicza zebrała się grupa sztywnych. Zobaczyli ich i skierowali się na ich schronienie. Goście się zorientowali i zaczęli rzucać do nas różnymi rzeczami w szyby. Zaczęły się tłuc i cała ekipa uderzyła na nas. Wyłamali na momencie drzwi i już wypełnili klatkę. Skoczyliśmy z okna i udało nam się wyjść tyłem. Trochę byliśmy w garażu koło hotelu, ale było niebezpiecznie. Te bydlaki koczowali w parku po nocy. Byliśmy tak blisko. Było słychać pomruki i czasem nawet odbijali się od naszej bramy do garażu. Stamtąd nie mieliśmy żadnej drogi ucieczki. Siedzieliśmy w ciszy, porobieni po pachy ze strachu. Nie mogliśmy zasnąć ani pierdnąć, nic.
- Też ich widzieliśmy - dodał Beny - masakra setki.
- No rzeźnia, z dziur w drzwiach widzieliśmy jak ktoś ich spłoszył i wysypali się na drogę w parku i Mickiewicza, cała masa. Poszliśmy za nimi. Do tej pory jeszcze nie rozwaliliśmy ani jednego. Dopiero wtedy wyskoczył na nas jeden. Zabłąkał się gdzieś w tyle. Miałem tylko nogę od krzesła, którą połamałem na jego głowie. Na szczęście już nie wstał. Poszliśmy koło parku, potem koło PKS-u i doszliśmy do budynku Caritasu, koło bazaru. Tam byliśmy do dziś, nie do wczoraj. Znaleźliśmy tam suchary i inne jakieś jedzenie, ale same resztki. Wszystko zjedliśmy bardzo szybko. Jakoś po południu chyba słyszeliśmy przy skrzyżowaniu jak jakieś dwa samochody podjechały, ale szybko wszyscy się ulotnili. Po chwili przetoczyło się stado jakiego jeszcze nie wiedziałem. Tłum, wszyscy poszli w stronę rynku. Staliśmy w oknie za zasłonami i sraliśmy ze strachu, że znowu nas zobaczą. Ale poszli. Widzieliśmy jak gość siekierką kładł jednego za drugim. Jak byśmy wtedy skoczyli z okna byśmy do nich dołączyli, ale brakło tego impulsu i dupa.
- Jakie samochody podjechały wtedy na skrzyżowanie? - spytał Vi.
- Kropka i jakiś taki terenowy - odpowiedział.
- Znowu nas widziałeś. A ten gościu z siekierką to był Młody - zaczął Vi i zamilkł.
- Co ty gadasz, a gdzie on jest, chachacha Młody, jebany chlastał jak rzeźnik, gdzie jest? - spytał Homer z entuzjazmem.
- Było ich za dużo, Młody na Podwalu wziął wszystkich na siebie i dzięki niemu udało się nam dotrzeć do Bastionu. Gdyby nie on to zginęłoby więcej z nas - zaczął Szybki.
- Kilkudziesięciu położył zanim zginął - dodał Misiek - jego ciało leży koło Krótkiej. Nie mieliśmy szans.
            Homer przemilczał fakt śmierci Młodego. Pokiwał głową w zadumie. Widać było, że to go znowu przybiło, ale jakoś się pozbierał.
- Gdybyśmy do was dołączyli wtedy to by nie zginął - zaczął Homer - kurwa!
- Daj spokój. Młody strasznie się tu męczył, zaczął lekko wariować nawet, ale zajebiście się zachował - powiedziałem - gdyby nie on to kiepsko by było z Szybkim i Miśkiem, z nami też bo już wracaliśmy po nich, a może by i sforsowali bramę do Bastionu, kto wie.
- Może i racja - dodał i po chwili zaczął kończyć opowieść - wczoraj czy przedwczoraj siedzieliśmy pod ścianą i staraliśmy się przespać, ale ciężko było. Masakryczny strach, że zaraz wejdą i znów będzie trzeba uciekać. Do tego byliśmy wygłodniali. Nagle ktoś szarpie za klamkę i wpada do środka facet z siekierą. Świecimy latarkami, a ten drze ryj i do nas z łapami. Wołaliśmy do niego, że jesteśmy zdrowi, a ten krzyczał: „nekroskurwysyny” do nas i takie tam i nastawił się. Zaczął zbliżać się do nas gotowy do uderzenia. W kieszeni miałem pistolet. Wyciągam go, przeładowałem i mówię do gościa, że go rozwalę. Spina totalna. A gość dalej idzie na nas. Cofamy się i celuję w gościa. Powtarzam mu, że wypalę, dalej nic. Bum! Dostał w ramię , ale idzie dalej, drugi strzał, trzeci i czwarty. Jakiś poćpany chyba był. W magazynku miałem tylko cztery kule, a ten dalej idzie. Z całej siły rzuciłem pistoletem mu między oczy. Dostał w nochal. Poszła jucha. Zaczął słabnąć i puścił siekierę. Powtórzył jeszcze to nekroskur… i padł. Zamknęliśmy drzwi. Dogorywał przy nas kilkanaście minut. Wszystko się z niego wylało. Rano, jak już było jasno to cała podłoga była zalana krwią. Postanowiliśmy ruszyć tyłki do centrum. Wczoraj dokładnie. Zgarnąłem jego siekierę. Bardzo ciężką i długą. Wyszliśmy na skrzyżowanie tam gdzie porzuciliście samochody. Usłyszeliśmy nagle warkot silnika. Na małym rondzie zobaczyłem auto jak z bajki. Białego GMC Vandurę. Coś pięknego, żałujcie, że go nie widzieliście. Przyciemnione szyby, biała karoseria, w środku pewnie też niezłe cacko. Takiego bydlaka widziałem tylko na filmach. Ale nie skręcił do nas tylko pojechał na drugie rondo. Zamyśliliśmy się chwilę albo raczej się zagapiliśmy. Zza parkingu wyszli sztywni, z bazaru. Pierwszy dostał ode mnie siekierą, ale już był drugi, trzeci czwarty… Przy trzecim zamachnięciu siekiera wypadła mi z ręki. Już nie mogłem jej podnieść. Chłopaki mieli jakieś tam pałki metalowe i zaczęliśmy z nimi walkę, ale ciężko było. Nie mogliśmy ich zabić. Krzyknąłem, że uciekamy do rynku. Liczyłem, że spotkamy ludzi z tego GMC. Horda poszła za nami. Na Ryku skręciliśmy w Zamkową i reszty nie pamiętam. Tylko jakieś strzały i ból w ramieniu.
- No to nieźle stary - zaczął Vi - byłeś chyba trzy razy kilka metrów od nas i tak niewiele brakowało żeby się spotkać.
- Racja, szkoda, chłopaki by żyli wtedy - odpowiedział Homer - panowie wybaczcie, ale nie macie jakiegoś żarcia? Padam z głodu. Ostatnie dni wegetowałem na chipsach i sucharkach. I coś do picia, błagam. Oddam buty za szklankę czystej wody.
- Spoko - zaczął Vi - zapasy się już kończą ale lada dzień wyskoczymy na miasto po dostawę.
- Hej, Vi, mówiłeś, że trzy razy się spotkaliśmy, koło hotelu, potem na skrzyżowaniu i? - spytał Homer.
- I na małym rondzie, ziom - odpowiedział Vi.
- Chcesz powiedzieć, że macie Vandurę? - spytał Homer.
- Tak, mamy - odpowiedział ucieszony Vi - pooglądasz potem, a teraz na serio zajmiemy się twoją raną, Beny jakieś pomysły?
- No mam jeden, ale bolesny - odpowiedział.
- Panowie poczekajcie - zaczął szybko Homer - jest tylko jeden sposób, żeby to załatwić bez pierdolenia. Przynieście czystą, nóż, bandaże i jakieś piguły. I jeszcze drewnianą łyżkę do gęby. Oczyśćcie mi ranę czystą potem rozgrzejecie nóż do czerwoności i zabliźnijcie mi ranę. Za długo była spowita syfem, trzeba to zrobić jak najszybciej. I nie budźcie mnie zbyt szybko, dawno nie spałem jak człowiek, a teraz będę jak król...
            Szczerze mówiąc to miałem wątpliwości co do operacji jaką kazał sobie zrobić Homer, ale Beny się podjął i zrobił jak kazał nowy członek ekipy. Spał chyba 24 godziny i zwlekł się z łóżka następnego dnia. Nadal był osłabiony ale było widać jak nabiera sił i wraca do żywych. Dopiero z czasem okazało się jak cenny był z niego kompan. 

JJ
=
Wejście do Bastionu z dziedzińca. Zdjęcie zrobione Polaroidem Viego.