Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 22 kwietnia 2012

21.12.2012 Pucu… 21.12.2010 Pucu - ciąg dalszy


21.12.2012 Pucu…
            Doświadczenia poprzedniego dnia ciągle kotłowały mi się w głowie. Ileż razy to już tu pisałem... Nie mogłem spać. Kolejny zasrany raz… Gdzieś tam w głębi, razem z Vim, czułem się odpowiedzialny za zgon Homera. Mogliśmy ostrzelać kabana albo wypieprzać stamtąd. Żyłby teraz. Ja jebię… Chłopaki nie rozmawiali. Przybici. Poszedłem na dach. Vi miał wartę. Przyniosłem 0,5 na rozgrzewkę…
- Jutro stąd spadam stary - powiedziałem.
- Jak to?
- Na jeden dwa dni.
- Co?
- Wybieram się do Puca. Muszę odpocząć od tego miejsca. Dacie sobie radę. Wesprę go troszkę bo ciężko mu w chuj.
- No spoko, jakoś damy radę przetrwać ten kryzys.
            Planowałem wyskok do Puca na wsparcie. Potrzebował tego. Nie spał normalnie od kilku tygodni. W tej sytuacji sanatorium miało mi odświeżyć umysł, którego funkcjonowanie zostało zachwiane przez śmierć Homera. W mordę!!! Skurczybyk planował może nawet swoją śmierć. Gówno mnie to obchodzi. Powinien zostać… ale skoro sam chciał? Nie wiem czy chłopaki się pozbierają po tym kurewskim przeżyciu. Już nawet nie pamiętałem walki w banku… Ale jeszcze do tego wrócę, może, jak ochłonę…
            Rano, jak już wszyscy wstali powiedziałem chłopakom, że się zmywam. Trochę się obrazili. W międzyczasie przyszło info od Puca… chciał nam podziękować po części za mąkę, którą mu daliśmy na chleb dla dzieciaków i zaproponował nam możliwość wzięcia prysznica, ale krótkiego. Mówił, że niektóre dzieci wcześniej w ogóle nie jadały chleba. Niejadki takie małe. Ale teraz, jak było krucho z jedzeniem, to bochenek traktowali jak tort urodzinowy. Żal mi ich było. Byłem przygnębiony. Musiałem się zerwać z Bastionu. Za każdym razem jak wchodziłem do kuchni odruchowo szukałem wzrokiem Homera… Ale go nie było. Uznałem, że nawet 48 godzin w innym środowisku powinno poskutkować.
            Na miejscu wskoczyliśmy pod prysznic…
            Rozkosz to mało powiedziane. Od kilku tygodni myłem się w brudnej i zimnej wodzie, albo wcale. Istna zajebistość. Pucu zrobił tam luksusowy hotel. Mógłby za jedzenie udostępniać komuś prysznic na 10 minut i normalnie zbić kokosy. Oszczędnie. Tylko się opłukałem i potem szybko namydliłem. Wszystko przy zakręconej wodzie. A potem zmyłem z siebie stres poprzednich tygodni. Jasność umysłu dzięki prysznicowi, kurna!. Przez 10 minut byłem w innym świecie. W raju, jeszcze tylko browarki i…!!! A jak wyszedłem to wszystko wróciło. Ale było lepiej, nieco. Chłopaki czekali na swoją kolej, a ja poszedłem pogadać z Puckiem.
- Kiedy ostatni raz spałeś? - spytałem Puca.
- No to, trzy dni temu dwie godziny, wczoraj godzinkę… - powiedział wymęczony.
- To kiepawo, oprowadź mnie po twoich włościach i opowiedz jaki masz plan ucieczki stąd w razie nagłego ataku - powiedziałem.
- No więc tak - zaczął i usiadł w fotelu - z dachu sobie wszystko obserwuję i w razie czego wychodzimy dołem, tam pod garaże do takiego busika i jedziemy.
- Dokąd? - spytałem.
- Noo, że tak powiem… - powiedział strudzony - No teraz to do was.
- Acha - odpowiedziałem - tak myślałem, w sumie to mogliśmy ci to zaproponować wcześniej. Tylko pamiętaj żeby dać nam cynk wcześniej, bo trzeba otworzyć bramę wjazdową. Co z tobą? - zapytałem.
            Pucu zasnął. Nasza obecność spowodowała, że chwilę się odstresował i zgasł jak telefon komórkowy. Chłopaki jak go zobaczyli, to przestali się boczyć, powiedzieli, że jest wszystko spoko i żebym został, a jak chcę to mogą mnie zmienić w nocy. Jego siostra starsza tez była wyczerpana. Dzieciaki trochę się wstydziły mnie, ale potem było już w porządku. „Bastionowe przedszkole”…
            Pucu zasnął jakoś o 12 tego dnia, a wstał równo 24 godziny później. Dostał ostro po dupie. Tak się zależał, że nie mógł sam wstać, tak go sponiewierało zmęczenie. Pomogłem mu. Spytał od razu o dzieciaki czy wszystko w porządku…
            Ale wracam jeszcze do poprzedniego dnia. Chłopaki odjechali Vandurą w stronę Bastionu. Obgadaliśmy wszystko od nowa. Ostatnio trochę zaniedbaliśmy naszą twierdzę. Doszliśmy do wniosku, że musimy teraz popracować nad obroną i trzymać warty, choćby się świat walił. Koniec z opuszczaniem Bastionu bez obstawy w środku. Zawsze miał ktoś zostać i ubezpieczać dom. Tak dom… Teraz miało być trudniej, straciliśmy kolejnego człowieka.
            Poruszyłem jeszcze kwestię wsparcia dla Puca i jego dzieciaków. Chłopaki na odjezdne obiecali, że zrobią Pucowi niespodziankę i jak się ściemni to wpadną z prowiantem. Mówili potem, że z małymi problemami ze sztywnymi obskoczyli Biedę i zgarnęli dużo jedzenia. Wyładowaliśmy wszystko w korytarzu i chłopaki odjechali. Wspomnieli, że wskoczą do środka jeszcze raz i zgarną po drodze kilka rzeczy do Bastionu.
            Szkoda, że nie mogłem nagrać dzieciaków następnego dnia jak dałem im słodycze… Pakowali do dziobów czekoladę i skakali na mnie jak na świętego Mikołaja. Normalnie… Szok. Nigdy bym nie przypuszczał, że zwykła czekolada może wywołać taką radość i euforię. Musiałem wyjść żeby nie widziały jak pękam przy nich, tak oto zostałem „Wujkiem - Dżej Dżejem…”. Wczoraj strzelałem do ludzi, a teraz mało brakowało, a by widziały dzieciaki jak płaczę ze szczęścia i przygnębienia, bo mogłem im dać trochę czekolady…
            W dniu jak zasnął Pucu siedziałem z nimi i grałem trochę w jakieś gry planszowe. Domowe przedszkole… Co jakieś 15 minut robiłem mały obchód i sprawdzałem w oknach czy czasem jakieś ścierwo się nie gromadzi pod kościołem. Pojedyncze osobniki, bez zagrożenia. Ciągle miałem radio i co jakiś czas Bastion podawał co u nich. Około godziny 20 najadłem się strachu jak powiedzieli, że spora grupa przechodzi właśnie przez Zamkową i kieruje się na Jagiellońską. Pytałem o jakiegoś drugiego kabana… Powiedzieli mi żebym był gotowy do ewentualnej ewakuacji. Leżałem na dachu z lornetką i obserwowałem ile się dało posuwające się gówno. Poszli na ulicę JPII i potem skręcili w stronę osiedla. Całe szczęście. Kabana nie było. Możliwe, że gdzieś mutuje kolejny.
            Miałem tego nie pisać, ale było kilka sytuacji kiedy nie wiedziałem jak się zachować. Do tej pory nie wiem jak Pucu z siostrami sobie z tym radzili. Dzieciaki podchodziły i pytały mnie o ich rodziców i rodzeństwo. Pytali się czy przyszedłem je zabrać do mamy, do taty. Czy wiem gdzie ich siostra… Masakra jakaś. Potem słyszałem w nocy jak płakały przez sen. Może zrobiłem im nadzieję na zabranie ich stamtąd. Szkoda, że jeszcze nie dało im się wyjaśnić, że w tym całym chorym świecie nie mogli trafić lepiej niż tutaj z Pucem. Może jak dorosną to uzmysłowią to sobie, ale na tym etapie było im bardzo ciężko. Nam też.
            Wbrew pozorom Pucu podjął się niesamowitego zadania. Nie wiem czy ja bym podołał. Nie dość, że tyle stracił to jeszcze zachował zimną krew i ratował innych, a potem jeszcze obskoczył miasto  zgarnął kogo się tylko dało. Później zaczął się wszystkimi opiekować i dał im schronienie… złoty gość.
 =
JJ


21.12.2010 Pucu - ciąg dalszy

            Wspomniałem wcześniej, że mój kompan, od szkoły podstawowej, wstał około 12. Nie obyło się bez problemów. Tak mu się kości zastały, że nogi nie mógł zgiąć. Od kilku tygodni w ciągłym stresie i skrajnym wyczerpaniu. Mówił, że nie pamięta kiedy konkretnie spał. Ja spałem konkretnie codziennie prawie. Wykonał kawał dobrej roboty. Wszystko zabezpieczone w razie ewakuacji, ale wspólnie znaleźliśmy kilka niedociągnięć. Siostry jego wiedziały co mają w razie czego robić. Pucu miał wejść do busa jako ostatni i sprawdzić czy wszyscy są i odjechać.
            Po jakimś czasie, jak już wstał i rozbudził się, pogadaliśmy trochę.
- I co jak w nocy na warcie było? - spytał mnie Pucu.
- Spoko, pojedyncze mendy się tu kręciły, ale cisza i spokój jest w środku to nie było w ogóle opcji żeby coś się stało - odpowiedziałem - Ty, chodź na dół, coś ci pokażę.
- W mordę, co to jest?! - spytał jak zobaczył wyładowane żarcie koło schodów.
- To jest mały podarek dla ciebie i dla dzieciaków od Bastionu - odpowiedziałem - Chłopaki w nocy byli w Biedzie i przynieśli co nieco. Niedługo i tak te rzeczy będą się psuły więc starczy dla wszystkich. Szkoda żeby się zmarnowało, a sam nie podołasz wszystkiego zgarnąć.
- Kurwa mać… - zaczął i klęknął i zaczął płakać nad górą żarcia - Już od jakiegoś czasu srałem pod siebie na myśl, że będę musiał sam jechać do jakiegoś sklepu i go obrobić. Nie dałbym sam rady. W mordę, stary to jest normalnie szóstka w totka, jak nie lepiej. Masakra jakaś!
            Po chwili, dzieci, które bawiły się w jakimś pokoju wyszły na korytarz i przyleciały do nas. Pucu już się ogarnął i nie było widać po nim, że odreagował przed chwilką.
- Wujek JJ! - krzyczały.
- Ty, do mnie tak się nie garną! - krzyknął Pucu.
- Tu jest sekret - dodałem i podniosłem worek pełny batonów i czekolady.
- O wy małe czekoladowe żarłoki! - krzyknął do nich Pucu i zaprowadził ich do pokoju gdzie się bawili. Każdemu dał po jednym batonie. Zaczęła się uczta… - Zostawmy ich, póki są zajęci sobą mamy chwilę, żeby wszystko obgadać. Ja pierdolę, ledwo żyję. Czuję, że potrzebuję jeszcze tygodnia w łóżku, żeby odpocząć.
- Możesz zawsze złożyć podanie o sanatorium, ale wątpię żeby ZUS jeszcze utylizował składki, także lepiej sobie kawę przypierdol - odpowiedziałem.
- Śniło mi się, że było oblężenie kościoła, ale wcześniej zrobiłem barykadę z samochodów, żeby zyskać na czasie przed hordą - zaczął Pucu - Jest tu kilka aut, po księżach, pomożesz je pospychać i zatamować przejścia?
- Spoko , masz klucze czy wywalimy szyby? - spytałem.
- A na chuj mi te auta, regularnie spuszczam z nich benzynę, można wywalić szyby i zepchniemy je po prostu - odpowiedział.
- Jak byliśmy odcięci to mołotowami wypłoszyliśmy hordę spod Bastionu, zgarniemy kilka butelek po mszalnym i zalejemy je. Potem w strategicznych punktach rozłożymy i w razie czego będziesz osłaniał wyjście - powiedziałem - Czujesz potrzebę posiadania broni palnej? To pogadam z chłopakami, na pewno znajdzie się jakieś P99 dla ciebie. Czarna zostawiła po sobie pistolet. Dobry, zadbany. Potrafiła zająć się bronią. Po Homerze… - urwałem, myśl w głowie nadal była bardzo żywa, jak świeża rana.
- Zastanawiam się co zrobię, jak nas tu odetną, myślałem żeby ostatecznie, no wiesz co zrobić… - zaczął przygnębiony.
- Co? Nie kumam. - powiedziałem szczerze, bo nie kumałem co miał na myśli.
- No, takie bliskie starcie ze sztywnymi jest bardzo straszne. Nie chcę żeby dzieci to przeżywały. Myślałem żeby ostatecznie, no, wysłać je na tamten świat zanim to zrobią zombi.
- Ta, a ty wtedy co zrobisz?
- Zapierdolę tylu ilu zdołam i zginę w walce i dołączę do nich zaraz - odpowiedział.
- A jak cudem przeżyjesz? To co, potem się podetniesz przez sumienie? Mam lepszy pomysł. Dasz znać na radiu i my tu wpadniemy i zrobimy taką sieczkę, że rozgonimy tych skurwysynów, a ty z dzieciakami i siostrami przeżyjecie i nikomu nic się nie stanie - powiedziałem wkurwiony - A tak na serio to możemy przyjąć do Bastionu, według wyliczeń Viego około 250 osób i to w bardzo komfortowych warunkach. Kibelek na dworze, podkreślam.
- I będziecie ryzykować dla nas? - spytał bez przekonania.
- Dla Kolonii ryzykowaliśmy, a dla ciebie nie przyjedziemy? Po starego kumpla nie wpadniemy i pozwolimy, żebyś się zabił, a my sobie w Bastionie, jak Angole w 1940, będziemy pili herbatkę. Co ty, pojebało cię?
- Nie, ale ciężko ogarnąć taką gromadę. Pomyśl sobie, co będzie, jak któreś z nich zostanie ranne…
- Na razie nikt nie jest ranny. Jak nie zdążysz się ewakuować ze wszystkimi, bo takie przyjdzie stado, to będziesz musiał zrobić solidne barykady w drzwiach. Podchodzisz przewracasz coś i kurwa tak, żeby nikt tego nie ruszył. Drzwi od kancelarii parafialnej są jak grodzie pancerne w łodzi podwodnej. Zabijemy je gwoździami tak, że nawet granatem nie otworzysz. A jak kogoś ranią, to wtedy się zastanowisz.
- Spoko, odwołuję tamto, racja głupi plan. - zaczął Pucu - Można zrobić wyjście na drugą stronę przez aulę i potem piętrem albo na dole przez jakieś okno.
- To w ostateczności, podjedziemy Vandurą i was zgarniemy wszystkich i po sprawie, a ty tu już taki historie jak z getta wymyślasz.
- Tylko nie z getta! - krzyknął nieco zdenerwowany, ale z humorem.
- Spoko, pamiętasz jak robiliśmy selekcję na korytarzu w gimnazjum? - spytałem.
- Tak, prawidłowo - odpowiedział.
- No banda pojebów, hah!
- Ta, to były czasy - odpowiedział - A pamiętasz fraszki? Brykiet z… na grilla się przyda… W mordę!
- To było dobre. Fraszka „Do mamy” - „Gotuj, ale nie mi, bo wyląduję w ziemi”
- Hahahhaha wezwanie do rodziców za to dostałem.
- Kurde zjadłbym coś dobrego - rozmarzyliśmy się na temat żarcia…
            Naśmialiśmy się co nie miara z przeszłości, ale po godzinie pogawędki zabraliśmy się za zabijanie okien na dole i drzwi. Zostawiliśmy tylko ewakuacyjne wyjście piwniczne na dole i wolna była aula w przejściu na piętrze. Resztę drzwi zabiliśmy dechami. Powinno wystarczyć w razie ewentualnego oblężenia. Pucu potrzebował zatrzymać hordę na jakieś 20 minut, żeby zgarnąć dzieciaki i wyjść. W busie zostawiliśmy ciepłe ubrania, prowiant i wodę.
- Patrz na to - powiedział już pod wieczór Pucu - W razie czego mam wszystko oświetlone - dodał i pokazał mi system oświetlenia jaki zamontował w kilku miejscach. W razie potrzeby naciskał przycisk i włączały się na pół godziny halogeny i oświetlały cały teren.
- W Bastionie nie mamy takich bajerów - powiedział - Ale w razie potrzeby rzucamy mołotova na dół i też wszystko widać. Chodź na malboraska stary.
            Około 22 skończyliśmy barykady. Wszystko było skończone. Objąłem wartę kilka minut później i Pucu znowu poszedł spać. Spał 12 godzin. Jak już się rozbudził to dałem cynk chłopakom żeby wpadli po mnie. Przyjechali Vandurą pełną po brzegi żarcia. Pucu dał Viemu kilka butelek winka mszalnego, żebyśmy sobie czasem, dla zdrowotności, albo bardziej na mołotovy, opróżnili co nieco.
            Wziąłem chłopaków na stronę. Szybki obstawiał Bastion. Powiedziałem im, że pobyt tutaj dobrze działa na psychikę. Misiek powiedział, że ostatnio ma złe myśli. Uznaliśmy, że powinien zostać w kościele, na 2 dni. Zaopiekować się dziećmi i wesprzeć Puca. Ucieszył się z tej zmiany.
            Pożegnałem się z Pucem i dziećmi - chłopaki byli w szoku jak wyskoczyła gromada z okrzykiem „Wujek dżej dżej!!!”. Potem tak samo wołali na Miśka i resztę chłopaków… Jedyna pozytywna rzecz w tym całym burdelu. Dla tego miejsca było warto się starać i żyć. Homer pewnie teraz spogląda na nas z chmury i już wie dlaczego samobójstwo było chujowe w tych warunkach. Szkoda, że odszedł.
            Może się wydawać, że przyszedł czas sielanki. Za skurwego syna! Nie ma. Każde podejście do okna wiąże się z zagrożeniem zdemaskowania. Musimy uważać nie tylko na ścierwo ale i na ludzi. Od kilku tygodni rzadko mieliśmy z nimi kontakt. Jak już był to albo była spina albo padały trupy. Teraz przyszedł czas częstszych spotkań.
Poszła fama o rozbiciu gangu. Ludzie wyszli na ulicę. Spotkaliśmy kilka prowizorycznie uzbrojonych grup po drodze z kościoła do Bastionu… ale o tym jutro…
            Jestem wyczerpany…
=
JJ

wtorek, 3 kwietnia 2012

20.12.2010 Rekonesans w placówce…

20.12.2010 Rekonesans w placówce…

            Po udanej akcji udaliśmy się na spoczynek do Bastionu. Mieliśmy się przespać  kilka godzin i wrócić do Banku sprawdzić co i jak po ataku. Około 7 obudził mnie Vi. Ten to nie ma spania. Śpi kilka godzin bo takiej ciężkiej robocie i gania dalej.
- Zostawiamy osłonę w Bastionie – powiedział mi Vi kiedy zbierałem się z wyra.
- Kto zostaje? – spytałem z jeszcze zamkniętymi oczami.
- Beny i Misiek, odpoczną sobie.
- Spoko, kiedy ruszamy?
- Za dwadzieścia minut.
            Zacząłem się ubierać. Chciałem wtedy pierwszy raz od dłuższego czasu zjeść coś dobrego. Serek wiejski… z chlebem, do tego pomidora… Kurwa mać. Znowu konserwa…
- Homer, gotowy na zwiad? – spytałem naszego mechanika.
- Taak – odpowiedział jak Kłapouchy, zasmucony i sponiewierany. Coś się działo w jego środku. Jakaś przemiana i wyczerpanie. Pusty zamyślony wzrok. Zmęczenie, upodlenie…
- Ziom, dałeś zajebiście radę wczoraj!
- Dupa, a nie rada – odpowiedział – Dosyć mam tego. Jestem gotowy zejść z tego świata. Z pomocą sztywnych czy bez. Jak by mi się coś stało, to przejrzyj dokładnie moje rzeczy w pokoju i spal wszystko w piecu.
- Co ty Homer pawiana świrujesz – powiedziałem zdziwiony – Damy radę. Za jakiś czas oczyścimy miasto i będziemy w nim żyć w miarę normalnie. Ilu może być tu sztywnych?
- Utopia… - odpowiedział Homer.
            Może miał rację, ale już miałem pewien plan. Zaatakować hordę. Przygotować zasadzkę, która miała się składać głownie z benzyny. Zamknąć ich w kotle i usmażyć. To było wykonalne. Ostatecznie można atakować zaczepnie mołotovami z samochodów i wytępić tych bydlaków. Z molami i mrówkami się da to ze sztywnymi też. Homer nie podzielał moich poglądów. Jeszcze z nikim o tym nie rozmawiałem, ale dobrze by było się zorganizować i uderzać w nich, zwłaszcza, że ostatnio uczą się szybciej czy wolniej. Za jakiś czas będą polować jak wilki. Wtedy będziemy mieli przejebane. Będziemy stali, nie tak jak teraz do kolan, tylko po pachy w gównie – mówiąc normalnym językiem.
- Wchodzimy do środka i zakładamy, że ktoś tam jest i czeka na nasze wejście – powiedział w samochodzie Vi – Bez, kurwa kozactwa, Homer, bierz hełm na łeb i mnie nie wkurzaj, że wyglądasz jak z garnkiem na głowie. Całe szczęście, że mam jeszcze te junaki w domu.
            Wyglądając jak zjeby genetyczne pojechaliśmy przez Jagiellońską na Wolności. Przejechaliśmy przez błonia i potem na ulicę docelową. Było wyjątkowo spokojnie. Nie widzieliśmy żadnego sztywnego po drodze. Musieliśmy uważać na ścigającą nas hordę. Zatrzymaliśmy wóz i chwilę obserwowaliśmy otoczenie.  Wyglądało na to, że jest czysto. Wysiedliśmy i przeszliśmy przez otwartą bramę i weszliśmy do banku. Z rezerwą, ale skradaliśmy się w środku i wchodziliśmy ostro do pomieszczeń. Nie wiedzieliśmy co nas może czkać za rogiem. Ściany budynku było spalone doszczętnie. Niektóre pomieszczenia były czyste, nienaruszone wewnątrz, ale czuć było smak spalenizny w ustach. Znaleźliśmy jednego rosłego byka na schodach. Widocznie się zatruł dymem. Sprawdziliśmy czy żyje. Był „sztywny”. Wyczyściliśmy parter. Drzwi od zaplecza były uchylone. Weszliśmy do środka.  Było to pomieszczenie gdzie był sejf. Na ziemi leżało kilka drobnych ciał. Małych w porównaniu z bykiem z gangu.
- Zakładnicy – powiedział Vi i zbliżył się do ciał.
- Ja pierdolę – załkał Homer – Było ich więcej niż mówiła Mała Mi.
- Trzy, cztery, pięć… - zakończyłem liczenie – Kurwa ładnie, jak rosyjscy komandosi żeśmy to zrobili.
- Nie wiedzieliśmy, dla jednego nie było senesu ryzykować – powiedział Vi – Pięć trupów, a dwanaście trupów to różnica. Wypierdalaj Homer z pokoju i osłaniaj salę, ja z JJ ich sprawdzimy.
            Nic przy sobie nie mieli. Homer był widocznie podłamany tym co tam znaleźliśmy.
- Musimy uważać na Homera – powiedziałem do Viego – Ma zszargane nerwy, ma myśli samobójcze. Kurwa nie możemy go stracić. Musi odpocząć. Może go do Puca ma odnowę psychiczną wyślemy?
- Dobry pomysł, obczaimy to do końca i spadamy, w Bastionie wszystko obgadamy.
            Wyszliśmy. Homer stał z opuszczoną bronią i patrzył w ziemię. Ruszyliśmy po schodach na piętro. Tutaj jeszcze było gorąco po wczorajszym pożarze. Nie spaliło się wszystko, ale wyjścia też nie było z pułapki. Na schodach ciało kolejnego gangstera. Weszliśmy do dużej sali na piętrze. Pięć ciał miało ślady rany postrzałowej. Nie wiemy czy umarli na skutek wykrwawienia czy zatrucia dymem, ale wiedzieliśmy, że ostrzał Viego  i Benego był celny. Jeden gość chyba sobie palnął w łeb sam… Na ziemi było sporo broni. Tylko krótka. Zaczęliśmy ją pakować do torby. Sprawdzaliśmy kieszenie umarłych i zebraliśmy trochę amunicji. Sprawdzaliśmy każdego czy czasem któryś nie oddycha jeszcze.
- Kurwa mać – powiedział Homer – Ten dyszy!
            Doskoczyliśmy do niego. Gość był osłabiony, nie mógł wstać. Musiał być ostro podtruty dymem. Nie wiedzieliśmy jak i nawet nie chcieliśmy mu pomóc. W ręce ciągle trzymał pistolet. Wczoraj strzelał z niego do nas. Może to on przestrzelił mi kurtkę.
- Kończę z nim – powiedział Homer i stanął mu na gardle żeby go udusić. Zamurowało mnie i stałem jak słup soli i obserwowałem jak gość umiera. Nie wiedział co się z nim dzieje. Vi stał obok i patrzył na mnie takim samym wzrokiem. Myślałem, że Homerowi odjebało. Ale był przytomny na umyśle. Rozumował normalnie. Zachował się jakby udusił właśnie chomika i poszedł dalej przeszukiwać pokoje.
            Weszliśmy do pomieszczenia gdzie wpadły mołotovy mojej ekipy. Na ziemi leżało skulone i zwęglone ścierwo. Ktoś się tu sfajczył. Wyjrzeliśmy przez okno, pod nim na ziemi leżało podobne ciało. To ten co wypadł – pomyślałem. Widok robił wrażenie, niekoniecznie pozytywne. Do dziś mam ten obraz przed oczami i nie mogę się go pozbyć, ale trzeba było to zrobić. W spalonych pomieszczeniach nie było co zbierać.
            Weszliśmy do pomieszczenia, z którego okno wychodziło w stronę bazaru. Tutaj nikt nie strzelał. Na parapecie zobaczyliśmy linę, przywiązana była do szafy. Ktoś tędy nawiał…
- Kurwa mać, ilu mogło przeżyć? – spytałem chłopaków.
- Wątpię żeby byli zagrożeniem – odpowiedział Vi – Nie zebrali nawet broni i  amunicji.
- Też bym nie zbierał na ich miejscu – dodał Homer.
- Pod oknem leży jeden, pewnie nie żyje – powiedział Vi po tym jak wyjrzał przez okno – Ale mogą mieć swoją broń, a to oznacza, że musimy nadal uważać.
- Na moje uciekło ze trzech maksymalnie – powiedziałem.
- Przejedziemy przez okolicę, może znajdziemy ich ścierwa – dodał Homer – Powinni być podtruci dymem także nie powinni daleko zajść, chyba że mieli farta.
- Dobra kończmy tutaj – powiedział Vi i wyszliśmy z pomieszczenia.
            Zebraliśmy jeszcze kilka przedmiotów – kastetów, noży, itp i kilka sztuk broni, trochę amunicji. Vi skoczył jeszcze szybko po kałasznikowa wartownika na dach i wrócił do nas przerażony…
- Co jest? – spytałem jak zobaczyłem jego minę.
- Spora grupa sztywnych wokół banku, ja pierdolę – powiedział.
            Wyjrzeliśmy przez okno. Chodziła grupa wokół samochodu i obwąchiwała go. Wyczuwali coś…
- Myślisz, że to z hordy od kabana? – spytałem Viego.
- Kurwa chyba tak, jebani się tak zachowują. Wokół też jest kilku, zachowują się jak psy tropiące.
            Usłyszeliśmy dziki ryk, podobny ja wtedy na Byczyńskiej i zobaczyliśmy jak sztywni w pośpiechu wypierprzają spod baku i samochodu w stronę bazaru.
- Idziemy , teraz mamy szansę! – powiedział Vi i zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się do samochodu.
            Bałem się bardzo, że uderzą na nas sprinterzy. Wtedy byśmy nie dali rady wyjść z tego cało. Vi wyjrzał zza murka i powiedział:
- Kurwa, sto metrów, horda z kabanem, chyba czekają na nas. Panowie za mną do auta i spierdalamy stąd!
            Wybiegliśmy do auta. Nawet się nie oglądałem. Wskoczyłem do przodu pasażera i Vi już siedział obok mnie. Zakręcił silnik.
- Kurwa gdzie Homer?! – krzyknąłem i spojrzałem w lusterko boczne. Stał na ulicy i słuchał ryku kabana.
- Odjebało mu! – krzyknął Vi.
            Szybko przeskoczyłem z przodu do tyłu i do szyber dachu. Przeładowałem karabin.
- Spokojnie – powiedział Homer, kiedy mnie zobaczył z bronią.
- Stary wsiadaj i spierdalamy stąd – powiedziałem wkurzony i zdenerwowany.  – Pojebało cię?
- On chce walczyć – powiedział Homer i wyciągnął maczetę z pokrowca na udzie.
- Kurwa wsiadaj bo ci jebnę  - krzyknąłem i schowałem się do środka
- Co? – spytał Vi.
- Chce walczyć z kabanem.
- Kurwa!
            Vi wysiadł z auta i ja razem z nim. Horda stała naprzeciwko od nas.
- Co tobą stary? – spytał Vi Homer.
- Wszystko w porządku, on chce walczyć – powiedział Homer.
- To mu kurwa zaraz wygarniemy z lufy – odpowiedział Vi.
- Nie, solo, wiem, że to brzmi debilnie, ale jest jak goryl. Chce się napierdalać z nami. Dlatego nas ściga. Nie odpuści nam. Wie jak wyglądamy, jaki mamy zapach. Wie gdzie jest  Bastion. Rozpierdolą nas. Zabiliśmy jego żołnierzy. Teraz się będzie mścić.
- Damy radę, wsiadaj i spierdalamy, zajebiemy go innym, razem, są za blisko kurwa! – powiedział do niego Vi i zaczął go ściągać do auta. W tym momencie horda drgnęła bardzo groźnie i zrobiło się tam poruszenie. Kaban odwrócił się do swoich i ryknął. Wszystko ucichło.
- Puszczaj – powiedział Homer - To nasza szansa. To moja szansa!
            Kaban wyszedł przed stado i uderzył się po piersiach jak goryl. Dał okrzyk.
- Rozpierdolę go – powiedział Homer – Dam radę. Osłabię go szybkimi ciosami i padnie.
- Kurwa nie podołasz, stary spadajmy – powiedziałem.
- Dam radę, zapierdolę mu w łeb maczetą, potem go potnę i zdechnie, tylko tak wygląda strasznie – powiedział skoncentrowany Homer, wpatrzony w kabana.
- Liczysz na jego honorowe starcie? Kurwa to zombi, nie człowiek, uderzysz, a stado ruszy na nas – powiedziałem.
- Myślę, że on ich zatrzyma – powiedział Homer – Nie widzieliście jakie znaki mi dał. Zamknijcie się, wychodzę na niego. Odjedziecie kawałek, jak go położę, to na wstecznym mnie zgarniecie. Miej JJ otwarte tylne drzwi. Dam radę. Wolno chodzi. Ujebię go maczetą. Tak! – krzyknął kiedy kręciłem głową – Tylko tak się odwalą i zgłupieją. Może nie ma drugiego kabana i nikt nie będzie nimi tak kierował. Zrozumcie. Vi, jak to szło, jeden trup czy sześć trupów?
- Nie pierdol – odpowiedział Vi – Wiesz o co mi chodziło, coś całkiem innego. Ujebiemy go ogniem stary, spadajmy.
            Ta przepychanka słowna trwałą już jakiś czas. Kaban stał i przypatrywał się nam. Niecierpliwił się.
- Wsiadajcie i mnie nie wkurwiajcie, zostaję – dodał Homer i zaczął się rozbierać do krótkiego rękawa.
- Szkurwa! – krzyknął Vi.
            Homer wyszedł przed nas. Stanął na środku i krzyknął do kabana.
- Odjedźcie kawałek, muszę mieć miejsce – powiedział do nas skoncentrowany Homer – Do zobaczenia w piekle – dodał.
            Poszły ciary po plecach. Aż mi się gorąco zrobiło.
- Bądź gotowy do strzału – powiedział Vi – Nic nie może mu się stać. Powinien się w połowie rozmyślić i będziemy jednak spierdalać.
- Gotowy! – powiedziałem.
            Homer zrobił kilka kroków w stronę Kabana. Vi odjechał kawałek w stronę szkoły. Kaban zaczął ryczeć i skierował się na Homera. Szedł bardzo nieudolnie, jak kaban. Ten stał i czekał na niego. Kiedy kaban się zbliżył zaczął machać rękami i atakować go. Homer uderzył go maczetą w ramię i odskoczył. Zrobił kółko i stał teraz placami do hordy. Kaban uderzył ponownie i Homer zrobił unik i trafił go w drugie ramię. Maczeta weszła głęboko, ale nie raniła go tak mocno, żeby upuścić z niego maks juhy. Przez moment miałem wrażenie że mu się uda, a po chwili byłem pewien. Teraz zaatakował Homer i uderzył go w udo. Jak kamień twarde. W pewnym momencie kaban upadł. Potknął się zwyczajnie. Homer zamachnął się z całej siły i chciał uderzyć go w łeb, ale nie trafił czysto  i uderzenie weszło na klatkę piersiową. Poszło dużo juhy, ale ten się podniósł i zaatakował jak ranny kaban. Homer oberwał kilka razy. Ale to były mechaniczne uderzenia, jednak klęknął na ziemi myśleliśmy, że był ranny.
            Kaban spojrzał chwilę na niego i ruszył jak pociąg towarowy. Homer odsunął się i uderzył go w kostkę, zmasakrował ją, ciało pękło z trzaskiem i Kaban padł. Chyba to był jego najsłabszy punkt. Homer zaatakował ostro leżącego. Horda ryknęła. Przeładowałem Onyksa i przycelowałem.
            Stopa kabana sterczała, ten się nachylił i oderwał ją. Straszny widok. Poszłą masa juhy. Homer w tym czasie  atakował zawzięcie jego ciało i rozcinał je w wielu miejscach. Kaban był bardzo osłabiony i ciężko ranny. Nie mógł się podnieść z ziemi. Po chwili przestał się ruszać.
- Ty chyba się udało! - krzyknąłem do Viego.
- Pedalski kaban! - odkrzyknął.
- Co on robi! - krzyknąłem - Do auta!!!
            Homer stał i patrzył na ścierwo u swoich stóp. Ciężko oddychał. Nagle kaban resztkami sił złapał go za nogę i ryknął. Horda ruszyła. Mieli do nich jakieś 50 metrów. Vi ruszył na wstecznym. Homer zaczął rąbać rękę kabana i w końcu ją odciął. Odwrócił się i wskoczył przez tylne drzwi do Vandury.
- Jazda!!! - krzyknąłem i zatrzasnąłem drzwi. Sztywni odbili się od blachy samochodu. Vi ruszył z kopyta.
- Homer! Masz pół litra u mnie za to! - krzyknął Vi.
- JJ, musiz mi pomóc - powiedział Homer, bardzo osłabiony.
- Że co? - spytałem zdziwiony, a ten pokazał mi ranę na nadgarstku.
- Ranił mnie pod samo koniec kłami - zaczął - Musisz mi odciąć rękę, może się jeszcze uda zatrzymać zakarzenie.
- Co ty kurwa gadasz!
- Serio, wal! Swoją maczetą bo moja jest brudna, Vi zatrzymaj.
Zatrzymaliśmy się na środku Słowackiego.
- Wal! - krzyczał Homer.
            Nie mogłem mu odrąbać ręki.
- Vi chodź tu szybko, nie ma czasu!!! - krzyczał Homer, ale też bezskutecznie i po chwili - Dawaj to! - i wyrwał mi maczetę. Jednym ruchem uderzył i odrąbał sobie lewą rękę pod łokciem. Drugą ręką otworzył drzwi i wykopnął to co zostało na ulicę. Wyciągnął zdecydowanym ruchem pasek ze spodni i zaczął go owijać nad kikutem.
- Pomóż - powiedział, ale ja zasłabłem i siadłem sobie i nie mogłem się podnieść, tak na mnie działa taki widok. Vi przeszedł do rozsuwanych drzwi i zacisnął mu pas.
- Wytrzymaj, zaraz będziemy w Bastionie, Beny ci pomoże - powiedział spokojnie Vi i wskoczył za kółko.
            Ja siedziałem i patrzyłem na resztkę kości, która wystawała z jego przedramienia.
            Zajechaliśmy do Bastionu. Vi kierował i nadawał. Chłopaki byli przygotowani na przyjazd rannego. Cały czas myślałem o zakarzeniu. Byłem pewny, ze to koniec Homera. Że niby siedzi obok mnie, ale tak naprawdę umiera. Nie można było dać się drasnąć. Homer został ranny i gówno.
            Beny przejął pałeczkę i zajął się nim.
            Po około dwóch godzinach mogliśmy się zobaczyć z bojownikiem. Beny nam powiedział, że na jego oko zaczęła się przemiana i nie wie ile czasu mu zostało. Zachciało mi się płakać, ale musiałem się trzymać, żeby nie robić mu przykrości. Była szansa oczywiście, że z tego wyjdzie, bo odciął sobie rękę, ale nie było wiadomo do końca. Był przytomny, jego stan był stabilny. Rozmawialiśmy z nim, taka tam gadka szmatka i nagle:
- Słuchajcie, stawiam sprawę jasno, planowałem to od dłuższego czasu - zaczął Homer - Miałem wyjść na ulicę i bić się z nimi, zastawić pułapki i zabić ilu zdołam. Akurat trafił się kaban to skupiłem się na nim. Mam nadzieję, że się nie gniewacie na mnie, że was opuszczam?
- Nie pierdol, stary, powinieneś przetrwać - powiedział podłamany Vi.
- Widzicie moje oczy? Czuję, że się przemieniam. Dajcie spokój. Dzięki wielkie panowie, że mnie zgarnęliście wtedy. Nie miałem szans z tym stadem. Cud sprawił, że staliście na mojej drodze. Vi, trzymaj grupę w garści, kieruj nimi. Dobry przywódca z ciebie i kozak, bądź zawsze rozsądny. Dzięki za wszystko - dodał i przybił mu rękę - Misiek, nie wpadaj tak łatwo w furię. Chroń chłopaków, dbaj o grupę. Beny dzięki za opiekę medyczną wtedy i teraz. Dobre oko masz. Najlepszy strzelec Bastionu i medyk do tego, dzięki bracie! Szybki! Na pewno lepiej byś sobie poradził z kabanem, wolny bardzo i duży. Poszlachtowałbyś go, jak się trafi drugi to dasz mu radę stary! Miej oczy dookoła głowy. Jesteś solidnym filarem Bastionu. JJ, dbaj o nich, żeby nikomu nie odwalało za bardzo tak jak mi. Myśl trzeźwo za grupę…
            Dodał jeszcze kilka słów od siebie. Chłopaki mieli łzy w oczach. Ja też, kurde…
- Szkoda, że Młodego nie ma z nami i Czarnej - dodał Homer - Ale niedługo się z nimi spotkam, po drugiej stronie. Nie bójcie się. To nie boli. Walczcie i bądźcie prawi do końca. Nie dajcie się ludziom i samym sobie. Dacie radę! Pomagajcie Pucowi. Robi dobrą robotę. Pamiętajcie, człowiek, który w tej sytuacji, zabija drugiego człowieka bez powodu, jest gorszym ścierwem od sztywnych.
            Chłopaki płakali obok mnie. Straszne pożegnanie. Homer był świadomy tego co się dzieje. Powiedział każdemu dobre słowo. Dziękowaliśmy my mu za zabicie przywódcy stada. Leżał sobie chwilę i napawał się zwycięstwem i patrzył na nas. Po jakimś czasie było widać oznaki przemiany. Jakieś plamy na ciele itd.
- Panowie - zaczął nagle rozbrajając ciszę - Na mnie pora. Kawałek klocka ze mnie, nie będziecie musieli mnie znosić, a też nie chcę zesztywnieć i potem was ganiać po ulicach - i zaczął się zbierać. Wiedziałem o co mu chodzi. Mówiliśmy mu żeby leżał i nie przemęczał się, ale ten się uparł i wstał - Mam jeszcze siły, idę na ulicę. Tam się zakończy mój żywot. Spalcie moje ciało, żebyście nie musieli się srać z grzebaniem. Chodźcie!
            Zaczęliśmy się za nim zbierać. Czułem się, jak byśmy szli na jego egzekucję. Odcięcie ręki nic nie dało. Niestety. Zeszliśmy na dziedziniec.
- No to żegnajcie chłopaki - powiedział Homer i żegnał się z każdym osobno. Chłopaki dziękowali mu za wsparcie dla grupy i odwagę. Ciężko było.
- No i czego płaczecie? - spytał nas Homer - Widocznie tak ma być. U mnie w szafie macie narzędzia i spisane pomysły na kolejne wynalazki do Bastionu. Przestańcie łkać! Ja szczęśliwy jestem teraz! Przestańcie! - krzyknął i wrócił się pożegnać drugi raz.
            Wyszedł po chwili pod budynek byłego internatu. Pomachał nam jeszcze  i krzyknął:
- Do zobaczenia! Pamiętajcie! Bądźcie przyzwoici dla siebie i dla innych! Nie rozpaczajcie! Będę z wami, na zawsze! - dodał i przystawił pistolet do skroni. Zamknął oczy i pociągnął za spust….

R.I. P HOMER

=
JJ