21.12.2012 Pucu…
Doświadczenia poprzedniego dnia
ciągle kotłowały mi się w głowie. Ileż razy to już tu pisałem... Nie mogłem
spać. Kolejny zasrany raz… Gdzieś tam w głębi, razem z Vim, czułem się
odpowiedzialny za zgon Homera. Mogliśmy ostrzelać kabana albo wypieprzać
stamtąd. Żyłby teraz. Ja jebię… Chłopaki nie rozmawiali. Przybici. Poszedłem na
dach. Vi miał wartę. Przyniosłem 0,5 na rozgrzewkę…
- Jutro stąd
spadam stary - powiedziałem.
- Jak to?
- Na jeden dwa
dni.
- Co?
- Wybieram się do
Puca. Muszę odpocząć od tego miejsca. Dacie sobie radę. Wesprę go troszkę bo
ciężko mu w chuj.
- No spoko, jakoś
damy radę przetrwać ten kryzys.
Planowałem wyskok do Puca na
wsparcie. Potrzebował tego. Nie spał normalnie od kilku tygodni. W tej sytuacji
sanatorium miało mi odświeżyć umysł, którego funkcjonowanie zostało zachwiane
przez śmierć Homera. W mordę!!! Skurczybyk planował może nawet swoją śmierć. Gówno
mnie to obchodzi. Powinien zostać… ale skoro sam chciał? Nie wiem czy chłopaki
się pozbierają po tym kurewskim przeżyciu. Już nawet nie pamiętałem walki w
banku… Ale jeszcze do tego wrócę, może, jak ochłonę…
Rano, jak już wszyscy wstali
powiedziałem chłopakom, że się zmywam. Trochę się obrazili. W międzyczasie
przyszło info od Puca… chciał nam podziękować po części za mąkę, którą mu
daliśmy na chleb dla dzieciaków i zaproponował nam możliwość wzięcia prysznica,
ale krótkiego. Mówił, że niektóre dzieci wcześniej w ogóle nie jadały chleba.
Niejadki takie małe. Ale teraz, jak było krucho z jedzeniem, to bochenek
traktowali jak tort urodzinowy. Żal mi ich było. Byłem przygnębiony. Musiałem
się zerwać z Bastionu. Za każdym razem jak wchodziłem do kuchni odruchowo
szukałem wzrokiem Homera… Ale go nie było. Uznałem, że nawet 48 godzin w innym
środowisku powinno poskutkować.
Na miejscu wskoczyliśmy pod
prysznic…
Rozkosz to mało powiedziane. Od
kilku tygodni myłem się w brudnej i zimnej wodzie, albo wcale. Istna
zajebistość. Pucu zrobił tam luksusowy hotel. Mógłby za jedzenie udostępniać
komuś prysznic na 10 minut i normalnie zbić kokosy. Oszczędnie. Tylko się
opłukałem i potem szybko namydliłem. Wszystko przy zakręconej wodzie. A potem
zmyłem z siebie stres poprzednich tygodni. Jasność umysłu dzięki prysznicowi,
kurna!. Przez 10 minut byłem w innym świecie. W raju, jeszcze tylko browarki
i…!!! A jak wyszedłem to wszystko wróciło. Ale było lepiej, nieco. Chłopaki
czekali na swoją kolej, a ja poszedłem pogadać z Puckiem.
- Kiedy ostatni
raz spałeś? - spytałem Puca.
- No to, trzy dni
temu dwie godziny, wczoraj godzinkę… - powiedział wymęczony.
- To kiepawo, oprowadź
mnie po twoich włościach i opowiedz jaki masz plan ucieczki stąd w razie
nagłego ataku - powiedziałem.
- No więc tak -
zaczął i usiadł w fotelu - z dachu sobie wszystko obserwuję i w razie czego
wychodzimy dołem, tam pod garaże do takiego busika i jedziemy.
- Dokąd? -
spytałem.
- Noo, że tak
powiem… - powiedział strudzony - No teraz to do was.
- Acha - odpowiedziałem
- tak myślałem, w sumie to mogliśmy ci to zaproponować wcześniej. Tylko pamiętaj
żeby dać nam cynk wcześniej, bo trzeba otworzyć bramę wjazdową. Co z tobą? -
zapytałem.
Pucu zasnął. Nasza obecność
spowodowała, że chwilę się odstresował i zgasł jak telefon komórkowy. Chłopaki
jak go zobaczyli, to przestali się boczyć, powiedzieli, że jest wszystko spoko
i żebym został, a jak chcę to mogą mnie zmienić w nocy. Jego siostra starsza
tez była wyczerpana. Dzieciaki trochę się wstydziły mnie, ale potem było już w
porządku. „Bastionowe przedszkole”…
Pucu zasnął jakoś o 12 tego dnia, a
wstał równo 24 godziny później. Dostał ostro po dupie. Tak się zależał, że nie
mógł sam wstać, tak go sponiewierało zmęczenie. Pomogłem mu. Spytał od razu o
dzieciaki czy wszystko w porządku…
Ale wracam jeszcze do poprzedniego dnia.
Chłopaki odjechali Vandurą w stronę Bastionu. Obgadaliśmy wszystko od nowa.
Ostatnio trochę zaniedbaliśmy naszą twierdzę. Doszliśmy do wniosku, że musimy
teraz popracować nad obroną i trzymać warty, choćby się świat walił. Koniec z
opuszczaniem Bastionu bez obstawy w środku. Zawsze miał ktoś zostać i
ubezpieczać dom. Tak dom… Teraz miało być trudniej, straciliśmy kolejnego
człowieka.
Poruszyłem jeszcze kwestię wsparcia
dla Puca i jego dzieciaków. Chłopaki na odjezdne obiecali, że zrobią Pucowi
niespodziankę i jak się ściemni to wpadną z prowiantem. Mówili potem, że z
małymi problemami ze sztywnymi obskoczyli Biedę i zgarnęli dużo jedzenia.
Wyładowaliśmy wszystko w korytarzu i chłopaki odjechali. Wspomnieli, że wskoczą
do środka jeszcze raz i zgarną po drodze kilka rzeczy do Bastionu.
Szkoda, że nie mogłem nagrać
dzieciaków następnego dnia jak dałem im słodycze… Pakowali do dziobów czekoladę
i skakali na mnie jak na świętego Mikołaja. Normalnie… Szok. Nigdy bym nie
przypuszczał, że zwykła czekolada może wywołać taką radość i euforię. Musiałem
wyjść żeby nie widziały jak pękam przy nich, tak oto zostałem „Wujkiem - Dżej
Dżejem…”. Wczoraj strzelałem do ludzi, a teraz mało brakowało, a by widziały dzieciaki
jak płaczę ze szczęścia i przygnębienia, bo mogłem im dać trochę czekolady…
W dniu jak zasnął Pucu siedziałem z
nimi i grałem trochę w jakieś gry planszowe. Domowe przedszkole… Co jakieś 15
minut robiłem mały obchód i sprawdzałem w oknach czy czasem jakieś ścierwo się
nie gromadzi pod kościołem. Pojedyncze osobniki, bez zagrożenia. Ciągle miałem
radio i co jakiś czas Bastion podawał co u nich. Około godziny 20 najadłem się
strachu jak powiedzieli, że spora grupa przechodzi właśnie przez Zamkową i
kieruje się na Jagiellońską. Pytałem o jakiegoś drugiego kabana… Powiedzieli mi
żebym był gotowy do ewentualnej ewakuacji. Leżałem na dachu z lornetką i
obserwowałem ile się dało posuwające się gówno. Poszli na ulicę JPII i potem
skręcili w stronę osiedla. Całe szczęście. Kabana nie było. Możliwe, że gdzieś
mutuje kolejny.
Miałem tego nie pisać, ale było
kilka sytuacji kiedy nie wiedziałem jak się zachować. Do tej pory nie wiem jak
Pucu z siostrami sobie z tym radzili. Dzieciaki podchodziły i pytały mnie o ich
rodziców i rodzeństwo. Pytali się czy przyszedłem je zabrać do mamy, do taty.
Czy wiem gdzie ich siostra… Masakra jakaś. Potem słyszałem w nocy jak płakały
przez sen. Może zrobiłem im nadzieję na zabranie ich stamtąd. Szkoda, że
jeszcze nie dało im się wyjaśnić, że w tym całym chorym świecie nie mogli
trafić lepiej niż tutaj z Pucem. Może jak dorosną to uzmysłowią to sobie, ale
na tym etapie było im bardzo ciężko. Nam też.
Wbrew pozorom Pucu podjął się
niesamowitego zadania. Nie wiem czy ja bym podołał. Nie dość, że tyle stracił
to jeszcze zachował zimną krew i ratował innych, a potem jeszcze obskoczył
miasto zgarnął kogo się tylko dało. Później
zaczął się wszystkimi opiekować i dał im schronienie… złoty gość.
21.12.2010 Pucu -
ciąg dalszy
Wspomniałem wcześniej, że mój
kompan, od szkoły podstawowej, wstał około 12. Nie obyło się bez problemów. Tak
mu się kości zastały, że nogi nie mógł zgiąć. Od kilku tygodni w ciągłym
stresie i skrajnym wyczerpaniu. Mówił, że nie pamięta kiedy konkretnie spał. Ja
spałem konkretnie codziennie prawie. Wykonał kawał dobrej roboty. Wszystko
zabezpieczone w razie ewakuacji, ale wspólnie znaleźliśmy kilka niedociągnięć.
Siostry jego wiedziały co mają w razie czego robić. Pucu miał wejść do busa
jako ostatni i sprawdzić czy wszyscy są i odjechać.
Po jakimś czasie, jak już wstał i
rozbudził się, pogadaliśmy trochę.
- I co jak w nocy
na warcie było? - spytał mnie Pucu.
- Spoko,
pojedyncze mendy się tu kręciły, ale cisza i spokój jest w środku to nie było w
ogóle opcji żeby coś się stało - odpowiedziałem - Ty, chodź na dół, coś ci
pokażę.
- W mordę, co to
jest?! - spytał jak zobaczył wyładowane żarcie koło schodów.
- To jest mały
podarek dla ciebie i dla dzieciaków od Bastionu - odpowiedziałem - Chłopaki w
nocy byli w Biedzie i przynieśli co nieco. Niedługo i tak te rzeczy będą się
psuły więc starczy dla wszystkich. Szkoda żeby się zmarnowało, a sam nie
podołasz wszystkiego zgarnąć.
- Kurwa mać… -
zaczął i klęknął i zaczął płakać nad górą żarcia - Już od jakiegoś czasu srałem
pod siebie na myśl, że będę musiał sam jechać do jakiegoś sklepu i go obrobić.
Nie dałbym sam rady. W mordę, stary to jest normalnie szóstka w totka, jak nie
lepiej. Masakra jakaś!
Po chwili, dzieci, które bawiły się
w jakimś pokoju wyszły na korytarz i przyleciały do nas. Pucu już się ogarnął i
nie było widać po nim, że odreagował przed chwilką.
- Wujek JJ! -
krzyczały.
- Ty, do mnie tak
się nie garną! - krzyknął Pucu.
- Tu jest sekret -
dodałem i podniosłem worek pełny batonów i czekolady.
- O wy małe
czekoladowe żarłoki! - krzyknął do nich Pucu i zaprowadził ich do pokoju gdzie
się bawili. Każdemu dał po jednym batonie. Zaczęła się uczta… - Zostawmy ich,
póki są zajęci sobą mamy chwilę, żeby wszystko obgadać. Ja pierdolę, ledwo
żyję. Czuję, że potrzebuję jeszcze tygodnia w łóżku, żeby odpocząć.
- Możesz zawsze
złożyć podanie o sanatorium, ale wątpię żeby ZUS jeszcze utylizował składki,
także lepiej sobie kawę przypierdol - odpowiedziałem.
- Śniło mi się, że
było oblężenie kościoła, ale wcześniej zrobiłem barykadę z samochodów, żeby
zyskać na czasie przed hordą - zaczął Pucu - Jest tu kilka aut, po księżach,
pomożesz je pospychać i zatamować przejścia?
- Spoko , masz
klucze czy wywalimy szyby? - spytałem.
- A na chuj mi te
auta, regularnie spuszczam z nich benzynę, można wywalić szyby i zepchniemy je
po prostu - odpowiedział.
- Jak byliśmy
odcięci to mołotowami wypłoszyliśmy hordę spod Bastionu, zgarniemy kilka
butelek po mszalnym i zalejemy je. Potem w strategicznych punktach rozłożymy i
w razie czego będziesz osłaniał wyjście - powiedziałem - Czujesz potrzebę
posiadania broni palnej? To pogadam z chłopakami, na pewno znajdzie się jakieś
P99 dla ciebie. Czarna zostawiła po sobie pistolet. Dobry, zadbany. Potrafiła
zająć się bronią. Po Homerze… - urwałem, myśl w głowie nadal była bardzo żywa,
jak świeża rana.
- Zastanawiam się
co zrobię, jak nas tu odetną, myślałem żeby ostatecznie, no wiesz co zrobić… -
zaczął przygnębiony.
- Co? Nie kumam. -
powiedziałem szczerze, bo nie kumałem co miał na myśli.
- No, takie
bliskie starcie ze sztywnymi jest bardzo straszne. Nie chcę żeby dzieci to
przeżywały. Myślałem żeby ostatecznie, no, wysłać je na tamten świat zanim to
zrobią zombi.
- Ta, a ty wtedy
co zrobisz?
- Zapierdolę tylu
ilu zdołam i zginę w walce i dołączę do nich zaraz - odpowiedział.
- A jak cudem
przeżyjesz? To co, potem się podetniesz przez sumienie? Mam lepszy pomysł. Dasz
znać na radiu i my tu wpadniemy i zrobimy taką sieczkę, że rozgonimy tych skurwysynów,
a ty z dzieciakami i siostrami przeżyjecie i nikomu nic się nie stanie -
powiedziałem wkurwiony - A tak na serio to możemy przyjąć do Bastionu, według
wyliczeń Viego około 250 osób i to w bardzo komfortowych warunkach. Kibelek na
dworze, podkreślam.
- I będziecie
ryzykować dla nas? - spytał bez przekonania.
- Dla Kolonii
ryzykowaliśmy, a dla ciebie nie przyjedziemy? Po starego kumpla nie wpadniemy i
pozwolimy, żebyś się zabił, a my sobie w Bastionie, jak Angole w 1940, będziemy
pili herbatkę. Co ty, pojebało cię?
- Nie, ale ciężko
ogarnąć taką gromadę. Pomyśl sobie, co będzie, jak któreś z nich zostanie
ranne…
- Na razie nikt
nie jest ranny. Jak nie zdążysz się ewakuować ze wszystkimi, bo takie przyjdzie
stado, to będziesz musiał zrobić solidne barykady w drzwiach. Podchodzisz
przewracasz coś i kurwa tak, żeby nikt tego nie ruszył. Drzwi od kancelarii
parafialnej są jak grodzie pancerne w łodzi podwodnej. Zabijemy je gwoździami
tak, że nawet granatem nie otworzysz. A jak kogoś ranią, to wtedy się
zastanowisz.
- Spoko, odwołuję
tamto, racja głupi plan. - zaczął Pucu - Można zrobić wyjście na drugą stronę
przez aulę i potem piętrem albo na dole przez jakieś okno.
- To w
ostateczności, podjedziemy Vandurą i was zgarniemy wszystkich i po sprawie, a
ty tu już taki historie jak z getta wymyślasz.
- Tylko nie z
getta! - krzyknął nieco zdenerwowany, ale z humorem.
- Spoko, pamiętasz
jak robiliśmy selekcję na korytarzu w gimnazjum? - spytałem.
- Tak, prawidłowo
- odpowiedział.
- No banda
pojebów, hah!
- Ta, to były
czasy - odpowiedział - A pamiętasz fraszki? Brykiet z… na grilla się przyda… W
mordę!
- To było dobre.
Fraszka „Do mamy” - „Gotuj, ale nie mi, bo wyląduję w ziemi”
- Hahahhaha
wezwanie do rodziców za to dostałem.
- Kurde zjadłbym
coś dobrego - rozmarzyliśmy się na temat żarcia…
Naśmialiśmy się co nie miara z
przeszłości, ale po godzinie pogawędki zabraliśmy się za zabijanie okien na
dole i drzwi. Zostawiliśmy tylko ewakuacyjne wyjście piwniczne na dole i wolna
była aula w przejściu na piętrze. Resztę drzwi zabiliśmy dechami. Powinno
wystarczyć w razie ewentualnego oblężenia. Pucu potrzebował zatrzymać hordę na
jakieś 20 minut, żeby zgarnąć dzieciaki i wyjść. W busie zostawiliśmy ciepłe
ubrania, prowiant i wodę.
- Patrz na to -
powiedział już pod wieczór Pucu - W razie czego mam wszystko oświetlone - dodał
i pokazał mi system oświetlenia jaki zamontował w kilku miejscach. W razie
potrzeby naciskał przycisk i włączały się na pół godziny halogeny i oświetlały
cały teren.
- W Bastionie nie
mamy takich bajerów - powiedział - Ale w razie potrzeby rzucamy mołotova na dół
i też wszystko widać. Chodź na malboraska stary.
Około 22 skończyliśmy barykady.
Wszystko było skończone. Objąłem wartę kilka minut później i Pucu znowu poszedł
spać. Spał 12 godzin. Jak już się rozbudził to dałem cynk chłopakom żeby wpadli
po mnie. Przyjechali Vandurą pełną po brzegi żarcia. Pucu dał Viemu kilka
butelek winka mszalnego, żebyśmy sobie czasem, dla zdrowotności, albo bardziej
na mołotovy, opróżnili co nieco.
Wziąłem chłopaków na stronę. Szybki
obstawiał Bastion. Powiedziałem im, że pobyt tutaj dobrze działa na psychikę.
Misiek powiedział, że ostatnio ma złe myśli. Uznaliśmy, że powinien zostać w
kościele, na 2 dni. Zaopiekować się dziećmi i wesprzeć Puca. Ucieszył się z tej
zmiany.
Pożegnałem się z Pucem i dziećmi -
chłopaki byli w szoku jak wyskoczyła gromada z okrzykiem „Wujek dżej dżej!!!”.
Potem tak samo wołali na Miśka i resztę chłopaków… Jedyna pozytywna rzecz w tym
całym burdelu. Dla tego miejsca było warto się starać i żyć. Homer pewnie teraz
spogląda na nas z chmury i już wie dlaczego samobójstwo było chujowe w tych
warunkach. Szkoda, że odszedł.
Może się wydawać, że przyszedł czas
sielanki. Za skurwego syna! Nie ma. Każde podejście do okna wiąże się z
zagrożeniem zdemaskowania. Musimy uważać nie tylko na ścierwo ale i na ludzi. Od
kilku tygodni rzadko mieliśmy z nimi kontakt. Jak już był to albo była spina
albo padały trupy. Teraz przyszedł czas częstszych spotkań.
Poszła
fama o rozbiciu gangu. Ludzie wyszli na ulicę. Spotkaliśmy kilka prowizorycznie
uzbrojonych grup po drodze z kościoła do Bastionu… ale o tym jutro…
Jestem wyczerpany…
=
JJ