Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 listopada 2011

Kroniki kluczborskiego Bastionu...

„Kroniki kluczborskiego Bastionu”
Zaznaczam we wstępie, nie jestem tutaj sam. W jakimś mieszkaniu znalazłem, świetnie obitą skórą księgę, która idealnie nadaje się na kronikę. Czasem mam dużo wolnego czasu, a bezczynność dobija w tej sytuacji... dlatego postanowiłem opisać to, co się tutaj stało i dzieje nadal. Może nasze obserwacje pomogą kiedyś komuś, albo wskażą drogę, po ulicach wymarłych miast...



29.11.2010
To był zwyczajny kluczborski dzień. Nic ciekawego nie działo się w mieście, z resztą jak co tydzień. Wróciłem z Wrocławia pociągiem, około godziny 16:30, tak w nim pizgało, że nie dało się wysiedzieć w swetrze… ale to norma. Wpadłem do domu i zjadłem obiad. Ustawiłem się z Vim na 20, na małe co nieco, jak co tydzień, piwko, wódeczka, albo coś tam do spalenia. Tego wieczoru zdecydowaliśmy się na dymka. Potem uznaliśmy, że dla dobrej fazy pooglądamy jakiś porypany film. Tak dla wkrętki. Po 2 godzinach wyszliśmy pokręcić się po mieście, było już około północy.
Na rynku widziałem gościa, który tarzał się w konwulsjach, koło taksówki, a jakiś inny typ leżał i charczał pod księgarnią.
- Ty stary, widzisz to samo co ja? - mówię do Viego. Ten przytaknął.
Niesieni nastrojem i wydarzeniami sprzed kilku godzin olaliśmy sprawę, teraz wiem, że był to łut szczęścia…
Postanowiłem, że resztę dziwnych rzeczy, jakie zobaczę, zostawię dla siebie. W końcu po coś to paliliśmy, żeby się odprężyć i spędzić spoko czas, a nie spinać na każdym rogu… a za targiem znowu jakieś dziwne sytuacje, podobne jak na filmie sprzed kilku godzin, co to był za film w ogóle?
Piszę te słowa z kilkunastodniowym opóźnieniem, bo ostatnio świat wywrócił się na lewą stronę, piekło zajrzało nam do okna… a film jaki oglądaliśmy tego wieczoru stał się poronioną rzeczywistością. To nie może dziać się na prawdę, takie scenariusze i sytuacje są tylko w książkach i tych chorych filmach…
JJ (dżej dżej)



30.11.2010 Początek…

Nie wiem co się działo tego dnia do około godziny 16. Po powrocie do Viego znowu daliśmy w palnik. Dobrze, że miał chatę wolną, bo byłby wstyd - leżałem później gdzieś w kuchni na podłodze i spałem. Vi zwałował też do późnego popołudnia, chyba jakiś trefny sort nam się trafił.
Zapuściłem telewizor, żeby się trochę ogarnąć, a tu na kanale informacyjnym, mówią, że Amerykanie zrzucili w nocy jakieś gówno na środkową Europę, niczym krwiożerczą stonkę za komuny… Co to za gówno? - pomyślałem i zmieniłem kanał, a tam znowu o tym samym. Co jest… na pasku informacyjnym podają żeby w miarę możliwości zostać w mieszkaniach, bo wyjście na ulicę grozi zarażeniem tym syfem. Jakiś prezenter prowadził relację z ulic Opola… ludzie plądrowali sklepy i atakowali się wzajemnie. Jakiś gostek w garniaku skoczył innemu do gardła koło pomnika Powstańców…
- Elo, jak tam po wczorajszym? - mówi nagle Vi z kuchni, już wstał i szedł coś żreć, chociaż w nocy miał gastro fazę i nażarł się jak świnia wszystkiego, co mu wpadło w ręce. Jak by nie ja, to by zeżarł łychę węgla - jeszcze się darł, że to bryły czekolady…
- Spoko - mówię - ale coś mnie jeszcze chyba trzyma, albo mi mózg zlasowało, bo widziałem właśnie w wiadomościach chyba jakiś pochód w klimacie zombiaków, stary normalnie jak na filmie, gostek ugryzł w szyję typa i to na wizji i to nie były jaja! Albo były, sam nie wiem, zobacz.
- Co ty pierdzielisz? - powiedział z pełną gębą i usiadł koło mnie - Dobra faza była i tyle - i zamilkł, bo już pokazywali, jak inny facet atakował babeczkę, a dziennikarz darł się, że policja zarządziła ewakuację i wszyscy mają się kierować w stronę galerii handlowych bo tam są punkty ewakuacji do bezpiecznych stref…
- No i co? - mówię - Gdzie jest mój telefon? - dodałem.
- Ja jebię, to Opole?! Kurwa widziałeś Rosomaka?! Tam jest jednostka wojskowa, nasi walą do ludzi na ulicach! - ryknął i rzucił talerz na podłogę. Kromki chleba przykleiły się posmarowaną stroną do podłogi.
W tej chwili prezenter dostał kulkę od jakiegoś policjanta i padł pod kamerę, ale operator nawet nie jęknął tylko kamerował dalej, chyba nie zauważył kolegi. Skupił się na babeczce, która szła wolnym krokiem w jego kierunku, nie wiem czemu nie pryskał stamtąd póki był do tego zdolny. Podniósł mikrofon i krzyknął do niego: „Dużo ludzi jeszcze jest zdrowych, ci co dostali dawkę tego świństwa bezpośrednio na ciało wczoraj około godziny 20:30 zaczęli zachowywać się jak zwierzęta, policja nie daje rady, a żołnierzy jest garstka…” - w tym momencie coś go złapało i krzyknął ostatnie słowa: O w mordę! - i rzucił kamerę z mikrofonem na ziemię. Widok jaki podała nam kamera w ciągu ostatnich dziesięciu sekund na wizji był… nierzeczywisty, istoty wyglądające na ludzi ogryzały ciała leżących, a jakiś pogryziony facet, którego piszczel ujrzał światło dzienne, podniósł się i usiadł… tylko tyle było widać w tym krótkim urywku.
Telewizor zgasł. Odłączyli prąd.
- Ja pierdolę! - krzyknąłem - Widziałeś to co ja?!
- Ty, może oni na informacyjnym jakiś poryty film puścili, albo trzyma mnie faza albo mamy dziś dzień horroru i ludzie tylko udają - odpowiedział z przerażeniem i nadzieją w głosie.
Raptem było słychać kilka strzałów, chyba na ulicy Zamkowej. Spojrzeliśmy na siebie, jeszcze wczoraj o tym gadaliśmy, że spoko by było coś takiego przeżyć, ale to tylko fantazja dziecinna, na świecie ludzie często o tym gadali, my też. Teraz mieliśmy kłopoty, a mówiąc normalnym językiem, tkwiliśmy w szambie po pachy.
Na dodatek zaczęło się ściemniać, a dzień dla nas dopiero się zaczynał…
- Dobra stary co robimy? - mówię do Viego.
- Mam pomysł, musimy się dowiedzieć co się dzieje na ulicach, a że z okien u mnie gówno widać, to skoczymy dachem w stronę rynku i zobaczymy co się dzieje - odpowiedział.
- Okej - mówię - coś musimy wziąć ze sobą, jakąś broń w razie czego. - dodałem.
- Mam pełne magazynki w SPR-ce i kałachu i naładowane baterie. Powinno starczyć do odstraszenia ludzi i spowolnienia sztywnych. - zakończył.
Od lat grywaliśmy w ASG i mamy repliki elektryczne na kulki 6mm. Niby zabawki, ale okaleczyć się da.
Ładujemy się na dach i idziemy w kierunku rynku. W kilku miejscach było widać słupy dymu i jakiś taki dziwny smród unosił się w powietrzu, Vi zrobił zdjęcie Polaroidem, zdjęcie włożył do kieszeni. Dopiero potem uświadomiliśmy sobie, że to zapach świeżej krwi i mięsa, wkrótce mieliśmy poznać ten zapach nieco bliżej. Cała Krakowska był uwalona na czerwono. Musiało być gorąco - uznałem.
To był pierwszy kontakt ze sztywnymi, oczywiście prócz tych z TV, ale nie przypominali oni raczej postaci z filmów. Kręciło się kilku koło banku. Vi zdjął jedną z dachówek i pierdyknął nią w grupkę, ale trafił za nimi. Wszyscy patrzyli się na szybę w banku, chyba widzieli siebie i coś rozkminiali. Po uderzeniu tylko dwójka oglądnęła się za siebie, reszta chyba nie słyszała tego co się stało.
- Okej, lecimy dalej, obczajamy co się dzieje i wracamy do domu, - powiedział Vi - A potem pomyślimy co dalej. Na pewno więcej ludzi przeżyło i mam nadzieję, że spotkamy jakichś znajomych i co z rodzinami naszymi?- spytał.
Po powrocie zaryglowaliśmy drzwi i usiedliśmy w stołowym pokoju, żeby pogadać o tym co widzieliśmy.
- Powiedz mi, co wiedziałeś tam na dole - mówię - bo jakoś mi się to w bani nie mieści. Masz może wódkę? Może to mnie jakoś otrzeźwi. Kapkę, albo lepiej setkę.
- Gorzała nie pomoże raczej, ale nie zaszkodzi dla odwagi i na rozluźnienie rąbnąć jednego - odpowiedział i zaczął grzebać w szafce.
- Z tego co zauważyłem to chodzą raczej wolno, jakby mieli połamane nogi, w TV też to było widać, chociaż krótko. Jak rzuciłeś dachówką to nie wszyscy się odwrócili… - nie dokończyłem bo wtrącił mi się w słowo.
- Więc albo są głuchawi, albo łatwo jest ich czymś zająć - zakończył za mnie.
- Tak! - dodałem - I to nam da przewagę. Stary musimy ruszyć dupę i zgarnąć kogo się da. U ciebie w kamienicy chyba wszyscy się zmyli, albo stali się sztywnymi, bo nic nie słychać, ale możemy się rozejrzeć za jakąś bronią białą, kto wie jak zadziałają nasze giwery, bateria może paść czy coś, a z maczetą to zawsze raźniej - powiedziałem, niczym spec od walki ulicznej z zombii.
- Tak maczeta by się nadała - usłyszałem - Teraz tylko musimy się zastanowić dokąd idziemy. Niedługo będą 24 godziny po pierwszym kontakcie z zarazą, tracimy teraz czas. Sprawdź magazynki, a ja poszukam jakiejś ciupagi i wezmę jeszcze kij od flagi, zawsze będzie można kogoś dźgnąć - zakończył.
- A dokąd idziemy? - spytałem.
- Beny i Młody mieszkają na Podwalu, chyba tam będzie najlepiej uderzyć. Jak się uda to ich zgarniemy i gdzieś się zadekujemy i pomyślimy co dalej - odpowiedział Vi.
10 minut później byliśmy już na dole. Magazynki pełne, broń gotowa. Musieliśmy śmiesznie wyglądać, AK74 i do tego ciupaga…
- Powoli i cicho, zobaczymy jak zareagują sztywni na nasz widok, jak nie będą nas widzieć to ciśniemy po cichu ile się da, a jak się zorientują to... - usłyszałem przy drzwiach, ale Vi nie dokończył.
Spokojnie otworzył drzwi i już byliśmy na Krakowskiej. Sztywnych nie było już przy banku. Cała ulica była pusta. Skradamy się w kierunku rynku i na samym końcu Krakowskiej skręcamy w prawo i kitramy się pod taksówkami.
- Na razie git, ale nie wiem jak daleko zajdziemy. Oby tylko Beny i Młody byli wczoraj wieczorem w domu, bo inaczej jesteśmy w dupie - rzekłem.
- Dobra, na razie morda, bo jeszcze nas ktoś usłyszy. Zamykasz, idę przodem i dam ci znać kiedy masz do mnie dołączyć, jak będzie czysto, w razie czego spierdalaj do domu mojego.
Ruszył, i po chwili dał mi cynk pod apteką. Wszystko szło sprawnie, zaraz minęliśmy sklep drogeryjny, potem jakiś zielarski i już widzieliśmy okna kumpli. Schowaliśmy się za śmietnikiem i walimy kamieniami w szyby Młodego. Trochę huku narobiliśmy, ale jakoś musieliśmy się dowiedzieć czy są w domu. Wyglądam zza kontenera0 i widzę lufę kałacha Młodego w oknie. Vi zrobił „bażanta”(nasz sygnał jakim komunikujemy się wzajemnie w lesie).
Ten jak nie zacznie drzeć gęby - Chłopaki dawać do mnie! Łehehehhehe!!!
- Szkurwa- rzucił Vi - Lecimy do niego.
Ruszyliśmy, a Młody otworzył drzwi od klatki schodowej. Pierwszy etap był za nami.
- Widziałeś Benego?- spytałem - Stary widziałeś jaki burdel na ulicach?
- Panowie, spokojnie, Beny szuka w piwnicy czegoś, co nam się może przydać. A ja byłem już na rynku, koło stawu Kościuszki i na PKS-ie. Pod Żabką w nocy musiała być niezła rzeźnia. Dobrze, że całą noc nawalałem w Dragon Age, bo w TV mówili, że jakieś gówno rozpylili około 21 i z tego cały ten bajzel. Rodzinka moja i Benego gdzieś pojechali razem na weekend i teraz utknęli pewnie na jakimś zadupiu. - kozacko zagadnął Młody, jak by nic się nie działo.
Po 10 minutach wpadł Beny ze szpadlem.
- Dobrze was widzieć, już tu prawie się zesrałem ze strachu na myśl, że te mutanty włażą przez okno, ale usłyszałem wasze głosy i jestem. Chodźcie do mnie na górę, tam powinno być bezpieczniej.
- Dobra, dwaj ziom, bo już mnie zaczyna stresować, ten widok za rozbitym oknem - powiedziałem.
Wszyscy udaliśmy się piętro wyżej i tam zaczęliśmy dyskutować o tym co teraz zrobimy i co w ogóle się dzieje. Niestety chłopaki nie wiedzieli więcej od nas, prócz tego, że jakaś inna stacja podała info o tym, że to nie Amerykanie, ale Iran zrzucił ten syf na nas, a sam już umacnia granice żeby się chronić przed chorobą....






JJ