„Kroniki
kluczborskiego Bastionu”
Zaznaczam we wstępie, nie
jestem tutaj sam. W jakimś mieszkaniu znalazłem, świetnie obitą skórą księgę, która
idealnie nadaje się na kronikę. Czasem mam dużo wolnego czasu, a bezczynność
dobija w tej sytuacji... dlatego postanowiłem opisać to, co się tutaj stało i
dzieje nadal. Może nasze obserwacje pomogą kiedyś komuś, albo wskażą drogę, po
ulicach wymarłych miast...
29.11.2010
To był zwyczajny kluczborski dzień. Nic ciekawego nie
działo się w mieście, z resztą jak co tydzień. Wróciłem z Wrocławia pociągiem,
około godziny 16:30, tak w nim pizgało, że nie dało się wysiedzieć w swetrze…
ale to norma. Wpadłem do domu i zjadłem obiad. Ustawiłem się z Vim na 20, na
małe co nieco, jak co tydzień, piwko, wódeczka, albo coś tam do spalenia. Tego
wieczoru zdecydowaliśmy się na dymka. Potem uznaliśmy, że dla dobrej fazy
pooglądamy jakiś porypany film. Tak dla wkrętki. Po 2 godzinach wyszliśmy
pokręcić się po mieście, było już około północy.
Na rynku widziałem gościa, który tarzał się w konwulsjach,
koło taksówki, a jakiś inny typ leżał i charczał pod księgarnią.
- Ty stary, widzisz to samo co ja? - mówię do Viego. Ten
przytaknął.
Niesieni nastrojem i wydarzeniami sprzed kilku godzin
olaliśmy sprawę, teraz wiem, że był to łut szczęścia…
Postanowiłem, że resztę dziwnych rzeczy, jakie zobaczę,
zostawię dla siebie. W końcu po coś to paliliśmy, żeby się odprężyć i spędzić
spoko czas, a nie spinać na każdym rogu… a za targiem znowu jakieś dziwne
sytuacje, podobne jak na filmie sprzed kilku godzin, co to był za film w ogóle?
Piszę te słowa z kilkunastodniowym opóźnieniem, bo ostatnio
świat wywrócił się na lewą stronę, piekło zajrzało nam do okna… a film jaki
oglądaliśmy tego wieczoru stał się poronioną rzeczywistością. To nie może dziać
się na prawdę, takie scenariusze i sytuacje są tylko w książkach i tych chorych
filmach…
JJ (dżej dżej)
30.11.2010 Początek…
Nie wiem co się działo tego dnia do około godziny 16. Po
powrocie do Viego znowu daliśmy w palnik. Dobrze, że miał chatę wolną, bo byłby
wstyd - leżałem później gdzieś w kuchni na podłodze i spałem. Vi zwałował też
do późnego popołudnia, chyba jakiś trefny sort nam się trafił.
Zapuściłem telewizor, żeby się trochę ogarnąć, a tu na
kanale informacyjnym, mówią, że Amerykanie zrzucili w nocy jakieś gówno na
środkową Europę, niczym krwiożerczą stonkę za komuny… Co to za gówno? -
pomyślałem i zmieniłem kanał, a tam znowu o tym samym. Co jest… na pasku
informacyjnym podają żeby w miarę możliwości zostać w mieszkaniach, bo wyjście
na ulicę grozi zarażeniem tym syfem. Jakiś prezenter prowadził relację z ulic
Opola… ludzie plądrowali sklepy i atakowali się wzajemnie. Jakiś gostek w
garniaku skoczył innemu do gardła koło pomnika Powstańców…
- Elo, jak tam po wczorajszym? - mówi nagle Vi z kuchni,
już wstał i szedł coś żreć, chociaż w nocy miał gastro fazę i nażarł się jak
świnia wszystkiego, co mu wpadło w ręce. Jak by nie ja, to by zeżarł łychę
węgla - jeszcze się darł, że to bryły czekolady…
- Spoko - mówię - ale coś mnie jeszcze chyba trzyma, albo
mi mózg zlasowało, bo widziałem właśnie w wiadomościach chyba jakiś pochód w
klimacie zombiaków, stary normalnie jak na filmie, gostek ugryzł w szyję typa i
to na wizji i to nie były jaja! Albo były, sam nie wiem, zobacz.
- Co ty pierdzielisz? - powiedział z pełną gębą i usiadł
koło mnie - Dobra faza była i tyle - i zamilkł, bo już pokazywali, jak inny
facet atakował babeczkę, a dziennikarz darł się, że policja zarządziła
ewakuację i wszyscy mają się kierować w stronę galerii handlowych bo tam są
punkty ewakuacji do bezpiecznych stref…
- No i co? - mówię - Gdzie jest mój telefon? - dodałem.
- Ja jebię, to Opole?! Kurwa widziałeś Rosomaka?! Tam jest
jednostka wojskowa, nasi walą do ludzi na ulicach! - ryknął i rzucił talerz na
podłogę. Kromki chleba przykleiły się posmarowaną stroną do podłogi.
W tej chwili prezenter dostał kulkę od jakiegoś policjanta
i padł pod kamerę, ale operator nawet nie jęknął tylko kamerował dalej, chyba
nie zauważył kolegi. Skupił się na babeczce, która szła wolnym krokiem w jego
kierunku, nie wiem czemu nie pryskał stamtąd póki był do tego zdolny. Podniósł
mikrofon i krzyknął do niego: „Dużo ludzi jeszcze jest zdrowych, ci co dostali
dawkę tego świństwa bezpośrednio na ciało wczoraj około godziny 20:30 zaczęli
zachowywać się jak zwierzęta, policja nie daje rady, a żołnierzy jest garstka…”
- w tym momencie coś go złapało i krzyknął ostatnie słowa: O w mordę! - i
rzucił kamerę z mikrofonem na ziemię. Widok jaki podała nam kamera w ciągu
ostatnich dziesięciu sekund na wizji był… nierzeczywisty, istoty wyglądające na
ludzi ogryzały ciała leżących, a jakiś pogryziony facet, którego piszczel
ujrzał światło dzienne, podniósł się i usiadł… tylko tyle było widać w tym
krótkim urywku.
Telewizor zgasł. Odłączyli prąd.
- Ja pierdolę! - krzyknąłem - Widziałeś to co ja?!
- Ty, może oni na informacyjnym jakiś poryty film puścili,
albo trzyma mnie faza albo mamy dziś dzień horroru i ludzie tylko udają -
odpowiedział z przerażeniem i nadzieją w głosie.
Raptem było słychać kilka strzałów, chyba na ulicy
Zamkowej. Spojrzeliśmy na siebie, jeszcze wczoraj o tym gadaliśmy, że spoko by
było coś takiego przeżyć, ale to tylko fantazja dziecinna, na świecie ludzie
często o tym gadali, my też. Teraz mieliśmy kłopoty, a mówiąc normalnym językiem,
tkwiliśmy w szambie po pachy.
Na dodatek zaczęło się ściemniać, a dzień dla nas dopiero
się zaczynał…
- Dobra stary co robimy? - mówię do Viego.
- Mam pomysł, musimy się dowiedzieć co się dzieje na
ulicach, a że z okien u mnie gówno widać, to skoczymy dachem w stronę rynku i
zobaczymy co się dzieje - odpowiedział.
- Okej - mówię - coś musimy wziąć ze sobą, jakąś broń w
razie czego. - dodałem.
- Mam pełne magazynki w SPR-ce i kałachu i naładowane
baterie. Powinno starczyć do odstraszenia ludzi i spowolnienia sztywnych. -
zakończył.
Od lat grywaliśmy w ASG i mamy repliki elektryczne na kulki
6mm. Niby zabawki, ale okaleczyć się da.
Ładujemy się na dach i idziemy w kierunku rynku. W kilku
miejscach było widać słupy dymu i jakiś taki dziwny smród unosił się w powietrzu,
Vi zrobił zdjęcie Polaroidem, zdjęcie włożył do kieszeni. Dopiero potem
uświadomiliśmy sobie, że to zapach świeżej krwi i mięsa, wkrótce mieliśmy
poznać ten zapach nieco bliżej. Cała Krakowska był uwalona na czerwono. Musiało
być gorąco - uznałem.
To był pierwszy kontakt ze sztywnymi, oczywiście prócz tych
z TV, ale nie przypominali oni raczej postaci z filmów. Kręciło się kilku koło
banku. Vi zdjął jedną z dachówek i pierdyknął nią w grupkę, ale trafił za nimi.
Wszyscy patrzyli się na szybę w banku, chyba widzieli siebie i coś rozkminiali.
Po uderzeniu tylko dwójka oglądnęła się za siebie, reszta chyba nie słyszała
tego co się stało.
- Okej, lecimy dalej, obczajamy co się dzieje i wracamy do
domu, - powiedział Vi - A potem pomyślimy co dalej. Na pewno więcej ludzi
przeżyło i mam nadzieję, że spotkamy jakichś znajomych i co z rodzinami
naszymi?- spytał.
Po powrocie zaryglowaliśmy drzwi i usiedliśmy w stołowym
pokoju, żeby pogadać o tym co widzieliśmy.
- Powiedz mi, co wiedziałeś tam na dole - mówię - bo jakoś
mi się to w bani nie mieści. Masz może wódkę? Może to mnie jakoś otrzeźwi.
Kapkę, albo lepiej setkę.
- Gorzała nie pomoże raczej, ale nie zaszkodzi dla odwagi i
na rozluźnienie rąbnąć jednego - odpowiedział i zaczął grzebać w szafce.
- Z tego co zauważyłem to chodzą raczej wolno, jakby mieli
połamane nogi, w TV też to było widać, chociaż krótko. Jak rzuciłeś dachówką to
nie wszyscy się odwrócili… - nie dokończyłem bo wtrącił mi się w słowo.
- Więc albo są głuchawi, albo łatwo jest ich czymś zająć -
zakończył za mnie.
- Tak! - dodałem - I to nam da przewagę. Stary musimy
ruszyć dupę i zgarnąć kogo się da. U ciebie w kamienicy chyba wszyscy się
zmyli, albo stali się sztywnymi, bo nic nie słychać, ale możemy się rozejrzeć
za jakąś bronią białą, kto wie jak zadziałają nasze giwery, bateria może paść
czy coś, a z maczetą to zawsze raźniej - powiedziałem, niczym spec od walki
ulicznej z zombii.
- Tak maczeta by się nadała - usłyszałem - Teraz tylko
musimy się zastanowić dokąd idziemy. Niedługo będą 24 godziny po pierwszym
kontakcie z zarazą, tracimy teraz czas. Sprawdź magazynki, a ja poszukam
jakiejś ciupagi i wezmę jeszcze kij od flagi, zawsze będzie można kogoś dźgnąć
- zakończył.
- A dokąd idziemy? - spytałem.
- Beny i Młody mieszkają na Podwalu, chyba tam będzie
najlepiej uderzyć. Jak się uda to ich zgarniemy i gdzieś się zadekujemy i pomyślimy
co dalej - odpowiedział Vi.
10 minut później byliśmy już na dole. Magazynki pełne, broń
gotowa. Musieliśmy śmiesznie wyglądać, AK74 i do tego ciupaga…
- Powoli i cicho, zobaczymy jak zareagują sztywni na nasz
widok, jak nie będą nas widzieć to ciśniemy po cichu ile się da, a jak się
zorientują to... - usłyszałem przy drzwiach, ale Vi nie dokończył.
Spokojnie otworzył drzwi i już byliśmy na Krakowskiej. Sztywnych
nie było już przy banku. Cała ulica była pusta. Skradamy się w kierunku rynku i
na samym końcu Krakowskiej skręcamy w prawo i kitramy się pod taksówkami.
- Na razie git, ale nie wiem jak daleko zajdziemy. Oby
tylko Beny i Młody byli wczoraj wieczorem w domu, bo inaczej jesteśmy w dupie -
rzekłem.
- Dobra, na razie morda, bo jeszcze nas ktoś usłyszy.
Zamykasz, idę przodem i dam ci znać kiedy masz do mnie dołączyć, jak będzie
czysto, w razie czego spierdalaj do domu mojego.
Ruszył, i po chwili dał mi cynk pod apteką. Wszystko szło
sprawnie, zaraz minęliśmy sklep drogeryjny, potem jakiś zielarski i już
widzieliśmy okna kumpli. Schowaliśmy się za śmietnikiem i walimy kamieniami w
szyby Młodego. Trochę huku narobiliśmy, ale jakoś musieliśmy się dowiedzieć czy
są w domu. Wyglądam zza kontenera0 i widzę lufę kałacha Młodego w oknie. Vi
zrobił „bażanta”(nasz sygnał jakim komunikujemy się wzajemnie w lesie).
Ten jak nie zacznie drzeć gęby - Chłopaki dawać do mnie!
Łehehehhehe!!!
- Szkurwa- rzucił Vi - Lecimy do niego.
Ruszyliśmy, a Młody otworzył drzwi od klatki schodowej. Pierwszy
etap był za nami.
- Widziałeś Benego?- spytałem - Stary widziałeś jaki burdel
na ulicach?
- Panowie, spokojnie, Beny szuka w piwnicy czegoś, co nam
się może przydać. A ja byłem już na rynku, koło stawu Kościuszki i na PKS-ie.
Pod Żabką w nocy musiała być niezła rzeźnia. Dobrze, że całą noc nawalałem w
Dragon Age, bo w TV mówili, że jakieś gówno rozpylili około 21 i z tego cały
ten bajzel. Rodzinka moja i Benego gdzieś pojechali razem na weekend i teraz
utknęli pewnie na jakimś zadupiu. - kozacko zagadnął Młody, jak by nic się nie
działo.
Po 10 minutach wpadł Beny ze szpadlem.
- Dobrze was widzieć, już tu prawie się zesrałem ze strachu
na myśl, że te mutanty włażą przez okno, ale usłyszałem wasze głosy i jestem.
Chodźcie do mnie na górę, tam powinno być bezpieczniej.
- Dobra, dwaj ziom, bo już mnie zaczyna stresować, ten
widok za rozbitym oknem - powiedziałem.
Wszyscy udaliśmy się piętro wyżej i tam zaczęliśmy
dyskutować o tym co teraz zrobimy i co w ogóle się dzieje. Niestety chłopaki
nie wiedzieli więcej od nas, prócz tego, że jakaś inna stacja podała info o
tym, że to nie Amerykanie, ale Iran zrzucił ten syf na nas, a sam już umacnia
granice żeby się chronić przed chorobą....
JJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz