Łączna liczba wyświetleń

piątek, 2 grudnia 2011

30.11.2010 - Kontynuacja...

30.11.2010 - Kontynuacja...

Dyskusja u Benego trwała i trwała. Czas płynął wolniej, jak przed egzaminem. Każdy z nas pewnie, tylko nikt głośno o tym nie powie teraz, myślał o tym, co by zrobił gdyby stało się coś takiego jak teraz za oknem. Scenariusz z filmu w świecie realnym. Oczywiście zawsze byłem kozakiem, który przeżył, zdobył dobrą pukawkę i na mieście rozwalał sztywnych. Teraz siedzę sobie u Viego na chacie, w kuchni, i sram pod siebie ze strachu na myśl, że niedługo znowu będzie trzeba iść po prowiant itp.
Wracając do chaty Benego. Dalej jest 30.11.2010… ten dzień się jeszcze nie skończył i jest jednym z dłuższych w moim życiu, mimo, że zaczął się około godziny 16. Co też innego mogliśmy czynić, gadaliśmy o tym, co teraz musimy zrobić. Możliwości ucieczki z miasta były dziesiątki, ale tylko nieliczne do wykonania. Priorytetem według Viego było dotarcie do Opola, bo jest tam jednostka wojskowa, a gdzie wojaki tam i organizacja i broń. Wszyscy się zgodziliśmy z nim, zwłaszcza, że widzieliśmy w TV Rosomaka. Wątpliwością było jedynie to, czy ktoś był w środku, ale to zachowałem dla siebie bo też chciałem się wyrwać z tego szamba, w sumie to chyba strzelali z niego, to ktoś musiał być.
Dochodziła już godzina 20, czyli od zarazy mijała doba. Spoko, żyjemy… ten syf zrzucony był chyba jakiś nietrwały czy coś - myślałem, ale to dobrze…
Brakowało kogoś w ekipie. Nieobecność tę głośno sygnalizował na każdym kroku Beny:” Panowie, musimy skoczyć na Grunwaldzką i sprawdzić czy Misiek żyje!”
Teraz plan - był prosty - dozbrajamy się, ruszamy w kierunku Grunwaldzkiej „najbezpieczniejszą” drogą po Miśka( sprawdzić czy żyje), a po drodze zgarniamy wszystko co może się przydać. Kasa też, praktyczniejsza, w tej sytuacji, niż papier toaletowy, najlepiej $, bo nie niszczy ich woda. Potem pożyczamy jakieś autko dla 5 osób, albo ewentualnie dwa i ruszamy w kierunku Opola. Pieniądze miały być dobre na podpałkę.
24 godziny po zarazie staliśmy pod drzwiami na Podwalu. Osobiście byłem zesrany po same pachy. Ja - AK74 i naostrzony kij od flagi - jak dzida, Vi - SPR i łom, Beny naostrzony szpadel(oj cieszył się jak dziecko z tej broni), Młody miał małą siekierę. Rycerze XXI wieku…
Vi idzie pierwszy, kozacko myślałem, ale ja wole być z tyłu, potem Beny i Młody, zamykałem ja.
- Dobra, teraz zamknąć ryje, Młody słyszysz co mówię? - spytał Vi - Pełne skupienie, coś zobaczysz dajesz cynk, bez kozaczenia. Jak natrafimy na kogoś to bierzemy go całą grupą, nie wiadomo jak zareaguje na nasz widok. Kurwa, Młody, słyszysz mnie?!
- Spoko luzik! - odpowiedział.
- Dobra - powiedział Vi - Idziemy.
Gotowi rozwalić każdego kto nam stanie na drodze wyszliśmy na ulicę, która była… pusta. W oddali było widać łunę, chyba coś się ostro paliło w rejonie Mickiewicza. Niebo płonęło razem z budynkami.
Idziemy wolno w stronę targu ruskiego. W połowie drogi, z bramy targu, wyszedł jeden sztywny. Stanęliśmy jak wryci. Co teraz…
- Co to jest?! - powiedział Beny.
- Rozproszymy się i rozwalimy go - powiedział Vi.
Sztywny popatrzył w stronę parkingu i odwrócił się do nas. Kiedy nas dojrzał od razu ruszył. Szedł mniej więcej z szybkością normalnego chodu, ale utykał. Dobrze, że nie biegł, bo byśmy nie dali rady. Szedł i szedł, coś nie mógł dojść do nas, tak mi się wydawało. Kiedy się zbliżył to zrobiliśmy to, co mówił Vi, rozproszenie i zbałamuciliśmy nieboszczka, nie wiedział na kogo ma iść. Po ułamku sekundy ruszył na Benego, a ten  mu ze szpadla, ale trafił w ramię. Vi doskoczył do niego i łomem rozbił mu tył głowy, Młody odciął mu rękę siekierą, a ja przebiłem mu bebechy na wylot moją dzidą. Sztywny padł, polała się jego krew, albo jakaś taka jucha. Nie wiem dokładnie, bo było ciemno. Odskoczyliśmy w przerażeniu i podnieceniu. Sztywny wierzgał nogami i zaczął się zbierać. Kiedy już prawie wstał Beny z całej siły uderzył go szpadlem w kark. Głowa nie potoczyła się jak na filmach czy w książkach, tylko upadła pod ścierwo… przestał się ruszać. Został unieszkodliwiony. Przyznam, że niecodzienne doświadczenie. Nogi jak z waty, mokre pachy, zimny pot na czole, stopy pływały w skarpetkach. O ja, nawet teraz ciężko to wspominam.
Poczułem coś dziwnego i dla spokoju sprawdziłem gacie czy czasem się nie zasrałem pod siebie, żeby nie było wstydu. Ufff na szczęście nic takiego się nie stało, ale podejrzałem jednego kolegę, że też sprawdzał to samo u siebie, imienia nie zdradzę…
- Dobra, trzeba im odwalić głowę i po problemie - powiedział Beny - ale dostał - dodał roztrzęsionym głosem.
- O ja, jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem - mówię.
- Morda! teraz nie mamy na to czasu, ruszamy - rzucił Vi, ale widziałem, że jemu też było ciężko. Młody stał tak jak stał po uderzeniu sztywnego. Jedna ręka - Młodego - mu drgała…
- Młody, cały? - spytał Beny.
- A jakże! - odpowiedział, ale tak jakoś dziwnie.
Ruszamy dalej. Jak na pierwszy raz poszło nam nieźle, chociaż nie kończyłem sztywnego i nie chciałem tego robić i czekałem, aż ktoś to zrobi za mnie. Dobrze, że Beny nie spękał… Chyba inni też czekali. Nowa sytuacja, ciężko było się w niej odnaleźć.
Nagle słyszymy krzyk, gdzieś w rejonie normalnego targu, między budami coś się działo. Idziemy w tym kierunku. To był moment i już staliśmy pod jedną z bud. W centrum targu ktoś lał się ze sztywnym i chyba go załatwił. Ciśniemy się pod ścianką, która się wybrzusza… Coś się zbliżało do nas, nie wiedzieliśmy co, ale nikt nie odważył się żeby zobaczyć. Napięcie narastało, Vi stał jako pierwszy. To coś poszło jednak od drugiej strony prosto na mnie. Nie skojarzyłem w ogóle, że sztywny myśli i nas obchodzi… kiedy wyszedł od razu dostał strzał z kija przez łeb, dobrze, że go nie dźgnąłem, albo że Młody nie dołożył siekierą…
- Żywy!- woła gość - Swój! Spokój!
Ocalały dostał kilka razy kijem nim zdążyłem się zatrzymać. Adrenalina uderzyła mi do głowy, ferwor, istny ferwor. Chodziły mi ręce i nogi jak w delirium.
Okazało się, że to Misiek i Szybki. Szok! Mało brakło, a rozwaliłbym go, dobrze, że szybko się opamiętałem. Po krótkim przywitaniu powiedzieli nam, że szli w naszą stronę bo też nie wiedzieli za bardzo co się dzieje, a kamienica Benego i Młodego to dobre miejsce, dwóch kumpli blisko, rynek - centrum i może jakaś ewentualna pomoc. Niestety nie mieliśmy dla nich dobrych wieści. Słyszeli tylko co nieco w TV. Dzwonili do mnie i do Viego całą noc, Misiek gadał, że raz odebrałem i po pijaku coś gadałem, ale nie rozumiał nic. Wiedział przez to, że z nami wszystko w porządku. Dlatego zdecydowali się iść w naszym kierunku. Mieli sprawdzić kamienicę Benego, a potem do nas. Mówił później, że gdyby nie pewność, to nigdy by nie wyszli z mieszkania.
- Misiek, stary, mówiłeś wczoraj, że wychodzisz o 20 na miasto. Byłem pewny, że zesztywniałeś do tego czasu - mówi Beny.
- A wiesz co, sraczkę miałem i głupio było się przyznać to tak powiedziałem. Cały wieczór siedziałem na kiblu - odpowiedział Misiek. - No i tak udało mi się przeżyć…
Szybki coś tam gadał o tym, że był zmęczony i spał w domu od 19. Jak wstał o 12 to już był w ciemnej dupie. Wykluczyliśmy zarażenie chłopaków dla pewności i całe szczęście, że tak się stało, bo ciężko by nam było odrąbać łeb Miśkowi czy Szybkiemu.
Szybki szedł przez miasto jeszcze jak był dzień, ale mówił, że było bardzo dużo sztywnych na ulicach, a sam się schronił na dachu Żaby na Grunwaldzkiej i tam koczował ileś godzin. Kiedy się ściemniło widział Miśka jak się skrada z jakąś pałką metalową koło Polmosu i tak się spotkali. Potem uderzyli w kierunku Podwala i zastali nas za budą gdzie doszło do spotkania. Chłopaki spotkali się kilkanaście minut wcześniej.
- Drużyna „A” - mówię - Teraz nam wszyscy mogą naskoczyć panowie. Ale uciekajmy stąd.
- Widzę, że każdy tutaj uzbrojony - mówi Szybki - my też coś mamy - i wyjął wielki nóż a’la Rambo.
- Ja mam tylko to - pokazał nam metalową pałę Misiek - Ale łeb rozbiłem jednemu. Kurwa, JJ, następnym razem uważaj, bo teraz mi się rzygać chce od tego uderzenia. Wczoraj sraka, dzisiaj rzyganie, to za dużo…
- Sory stary, ale masz farta bo na początku miałem cię przebić tym kijem. Dobrze, że znowu speniałem - odpowiedziałem. Z pozoru frywolna i koleżeńska rozmowa była tak naprawdę dobrą miną do śmiertelnej, nie złej, gry. Byliśmy sponiewierani przez strach.
- Chyba nie biegają - powiedział Szybki - To nam daje przewagę.
Bilans wyglądał następująco, Beny rozkroił jednego, Misiek na spółkę z Szybkim jednego, a ja prawie zarżnąłem żywego człowieka, ale fartownie mi się nie udało.
- Dosyć tej świńskiej łaciny - powiedział Vi -Wracamy do chaty Benego, potem kołujemy jakiś transport i uderzamy na Opole. Jazda! - zakończył.
Na Podwale wróciliśmy spokojnie i bez dodatkowych przygód. Bardzo ważna była informacja od Szybkiego, który za dnia widział sztywnych. Mówił, że poruszali się dosyć wolno i było ich dużo. Teraz musieli się gdzieś pochować, albo śpią albo nie wiadomo co właściwie. Drzwi wejściowe zabezpieczyliśmy jak się dało najlepiej. Całą noc zmienialiśmy się na wartach, tylko przy oknie bo byliśmy posrani przed staniem na ulicy co też nie miałoby większego sensu. Zbędne zagrożenie. W ogóle, to od tamtej pory, eliminowanie zagrożenia to był dla mnie priorytet. Analizowałem wszystko w głowie po dziesięć razy, czasem byłem od tego wykończony, ale były tego efekty.
Dlaczego nie nawiałem do Opola sam z Vim, albo potem z Benym i Młodym, tylko ryzykowaliśmy spacerek w nocy na Grunwaldzką? Bo kiedyś gadaliśmy, dla jaj w sumie, że jakby coś takiego się stało, to zbieramy się i tworzymy zwartą grupę, nie w pojedynkę. Nikt nie chciałby zostać sam w takim syfie. Teraz plan wypalił i w sumie luźna umowa przy wódce i czasem na chorym filmie stała się rzeczywistością. Ryzykowaliśmy, ale się opłaciło. Szliśmy tylko po Miśka, a znalazł się jeszcze Szybki. To był ciężki dzień…



JJ

2 komentarze: