Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 3 kwietnia 2012

20.12.2010 Rekonesans w placówce…

20.12.2010 Rekonesans w placówce…

            Po udanej akcji udaliśmy się na spoczynek do Bastionu. Mieliśmy się przespać  kilka godzin i wrócić do Banku sprawdzić co i jak po ataku. Około 7 obudził mnie Vi. Ten to nie ma spania. Śpi kilka godzin bo takiej ciężkiej robocie i gania dalej.
- Zostawiamy osłonę w Bastionie – powiedział mi Vi kiedy zbierałem się z wyra.
- Kto zostaje? – spytałem z jeszcze zamkniętymi oczami.
- Beny i Misiek, odpoczną sobie.
- Spoko, kiedy ruszamy?
- Za dwadzieścia minut.
            Zacząłem się ubierać. Chciałem wtedy pierwszy raz od dłuższego czasu zjeść coś dobrego. Serek wiejski… z chlebem, do tego pomidora… Kurwa mać. Znowu konserwa…
- Homer, gotowy na zwiad? – spytałem naszego mechanika.
- Taak – odpowiedział jak Kłapouchy, zasmucony i sponiewierany. Coś się działo w jego środku. Jakaś przemiana i wyczerpanie. Pusty zamyślony wzrok. Zmęczenie, upodlenie…
- Ziom, dałeś zajebiście radę wczoraj!
- Dupa, a nie rada – odpowiedział – Dosyć mam tego. Jestem gotowy zejść z tego świata. Z pomocą sztywnych czy bez. Jak by mi się coś stało, to przejrzyj dokładnie moje rzeczy w pokoju i spal wszystko w piecu.
- Co ty Homer pawiana świrujesz – powiedziałem zdziwiony – Damy radę. Za jakiś czas oczyścimy miasto i będziemy w nim żyć w miarę normalnie. Ilu może być tu sztywnych?
- Utopia… - odpowiedział Homer.
            Może miał rację, ale już miałem pewien plan. Zaatakować hordę. Przygotować zasadzkę, która miała się składać głownie z benzyny. Zamknąć ich w kotle i usmażyć. To było wykonalne. Ostatecznie można atakować zaczepnie mołotovami z samochodów i wytępić tych bydlaków. Z molami i mrówkami się da to ze sztywnymi też. Homer nie podzielał moich poglądów. Jeszcze z nikim o tym nie rozmawiałem, ale dobrze by było się zorganizować i uderzać w nich, zwłaszcza, że ostatnio uczą się szybciej czy wolniej. Za jakiś czas będą polować jak wilki. Wtedy będziemy mieli przejebane. Będziemy stali, nie tak jak teraz do kolan, tylko po pachy w gównie – mówiąc normalnym językiem.
- Wchodzimy do środka i zakładamy, że ktoś tam jest i czeka na nasze wejście – powiedział w samochodzie Vi – Bez, kurwa kozactwa, Homer, bierz hełm na łeb i mnie nie wkurzaj, że wyglądasz jak z garnkiem na głowie. Całe szczęście, że mam jeszcze te junaki w domu.
            Wyglądając jak zjeby genetyczne pojechaliśmy przez Jagiellońską na Wolności. Przejechaliśmy przez błonia i potem na ulicę docelową. Było wyjątkowo spokojnie. Nie widzieliśmy żadnego sztywnego po drodze. Musieliśmy uważać na ścigającą nas hordę. Zatrzymaliśmy wóz i chwilę obserwowaliśmy otoczenie.  Wyglądało na to, że jest czysto. Wysiedliśmy i przeszliśmy przez otwartą bramę i weszliśmy do banku. Z rezerwą, ale skradaliśmy się w środku i wchodziliśmy ostro do pomieszczeń. Nie wiedzieliśmy co nas może czkać za rogiem. Ściany budynku było spalone doszczętnie. Niektóre pomieszczenia były czyste, nienaruszone wewnątrz, ale czuć było smak spalenizny w ustach. Znaleźliśmy jednego rosłego byka na schodach. Widocznie się zatruł dymem. Sprawdziliśmy czy żyje. Był „sztywny”. Wyczyściliśmy parter. Drzwi od zaplecza były uchylone. Weszliśmy do środka.  Było to pomieszczenie gdzie był sejf. Na ziemi leżało kilka drobnych ciał. Małych w porównaniu z bykiem z gangu.
- Zakładnicy – powiedział Vi i zbliżył się do ciał.
- Ja pierdolę – załkał Homer – Było ich więcej niż mówiła Mała Mi.
- Trzy, cztery, pięć… - zakończyłem liczenie – Kurwa ładnie, jak rosyjscy komandosi żeśmy to zrobili.
- Nie wiedzieliśmy, dla jednego nie było senesu ryzykować – powiedział Vi – Pięć trupów, a dwanaście trupów to różnica. Wypierdalaj Homer z pokoju i osłaniaj salę, ja z JJ ich sprawdzimy.
            Nic przy sobie nie mieli. Homer był widocznie podłamany tym co tam znaleźliśmy.
- Musimy uważać na Homera – powiedziałem do Viego – Ma zszargane nerwy, ma myśli samobójcze. Kurwa nie możemy go stracić. Musi odpocząć. Może go do Puca ma odnowę psychiczną wyślemy?
- Dobry pomysł, obczaimy to do końca i spadamy, w Bastionie wszystko obgadamy.
            Wyszliśmy. Homer stał z opuszczoną bronią i patrzył w ziemię. Ruszyliśmy po schodach na piętro. Tutaj jeszcze było gorąco po wczorajszym pożarze. Nie spaliło się wszystko, ale wyjścia też nie było z pułapki. Na schodach ciało kolejnego gangstera. Weszliśmy do dużej sali na piętrze. Pięć ciał miało ślady rany postrzałowej. Nie wiemy czy umarli na skutek wykrwawienia czy zatrucia dymem, ale wiedzieliśmy, że ostrzał Viego  i Benego był celny. Jeden gość chyba sobie palnął w łeb sam… Na ziemi było sporo broni. Tylko krótka. Zaczęliśmy ją pakować do torby. Sprawdzaliśmy kieszenie umarłych i zebraliśmy trochę amunicji. Sprawdzaliśmy każdego czy czasem któryś nie oddycha jeszcze.
- Kurwa mać – powiedział Homer – Ten dyszy!
            Doskoczyliśmy do niego. Gość był osłabiony, nie mógł wstać. Musiał być ostro podtruty dymem. Nie wiedzieliśmy jak i nawet nie chcieliśmy mu pomóc. W ręce ciągle trzymał pistolet. Wczoraj strzelał z niego do nas. Może to on przestrzelił mi kurtkę.
- Kończę z nim – powiedział Homer i stanął mu na gardle żeby go udusić. Zamurowało mnie i stałem jak słup soli i obserwowałem jak gość umiera. Nie wiedział co się z nim dzieje. Vi stał obok i patrzył na mnie takim samym wzrokiem. Myślałem, że Homerowi odjebało. Ale był przytomny na umyśle. Rozumował normalnie. Zachował się jakby udusił właśnie chomika i poszedł dalej przeszukiwać pokoje.
            Weszliśmy do pomieszczenia gdzie wpadły mołotovy mojej ekipy. Na ziemi leżało skulone i zwęglone ścierwo. Ktoś się tu sfajczył. Wyjrzeliśmy przez okno, pod nim na ziemi leżało podobne ciało. To ten co wypadł – pomyślałem. Widok robił wrażenie, niekoniecznie pozytywne. Do dziś mam ten obraz przed oczami i nie mogę się go pozbyć, ale trzeba było to zrobić. W spalonych pomieszczeniach nie było co zbierać.
            Weszliśmy do pomieszczenia, z którego okno wychodziło w stronę bazaru. Tutaj nikt nie strzelał. Na parapecie zobaczyliśmy linę, przywiązana była do szafy. Ktoś tędy nawiał…
- Kurwa mać, ilu mogło przeżyć? – spytałem chłopaków.
- Wątpię żeby byli zagrożeniem – odpowiedział Vi – Nie zebrali nawet broni i  amunicji.
- Też bym nie zbierał na ich miejscu – dodał Homer.
- Pod oknem leży jeden, pewnie nie żyje – powiedział Vi po tym jak wyjrzał przez okno – Ale mogą mieć swoją broń, a to oznacza, że musimy nadal uważać.
- Na moje uciekło ze trzech maksymalnie – powiedziałem.
- Przejedziemy przez okolicę, może znajdziemy ich ścierwa – dodał Homer – Powinni być podtruci dymem także nie powinni daleko zajść, chyba że mieli farta.
- Dobra kończmy tutaj – powiedział Vi i wyszliśmy z pomieszczenia.
            Zebraliśmy jeszcze kilka przedmiotów – kastetów, noży, itp i kilka sztuk broni, trochę amunicji. Vi skoczył jeszcze szybko po kałasznikowa wartownika na dach i wrócił do nas przerażony…
- Co jest? – spytałem jak zobaczyłem jego minę.
- Spora grupa sztywnych wokół banku, ja pierdolę – powiedział.
            Wyjrzeliśmy przez okno. Chodziła grupa wokół samochodu i obwąchiwała go. Wyczuwali coś…
- Myślisz, że to z hordy od kabana? – spytałem Viego.
- Kurwa chyba tak, jebani się tak zachowują. Wokół też jest kilku, zachowują się jak psy tropiące.
            Usłyszeliśmy dziki ryk, podobny ja wtedy na Byczyńskiej i zobaczyliśmy jak sztywni w pośpiechu wypierprzają spod baku i samochodu w stronę bazaru.
- Idziemy , teraz mamy szansę! – powiedział Vi i zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się do samochodu.
            Bałem się bardzo, że uderzą na nas sprinterzy. Wtedy byśmy nie dali rady wyjść z tego cało. Vi wyjrzał zza murka i powiedział:
- Kurwa, sto metrów, horda z kabanem, chyba czekają na nas. Panowie za mną do auta i spierdalamy stąd!
            Wybiegliśmy do auta. Nawet się nie oglądałem. Wskoczyłem do przodu pasażera i Vi już siedział obok mnie. Zakręcił silnik.
- Kurwa gdzie Homer?! – krzyknąłem i spojrzałem w lusterko boczne. Stał na ulicy i słuchał ryku kabana.
- Odjebało mu! – krzyknął Vi.
            Szybko przeskoczyłem z przodu do tyłu i do szyber dachu. Przeładowałem karabin.
- Spokojnie – powiedział Homer, kiedy mnie zobaczył z bronią.
- Stary wsiadaj i spierdalamy stąd – powiedziałem wkurzony i zdenerwowany.  – Pojebało cię?
- On chce walczyć – powiedział Homer i wyciągnął maczetę z pokrowca na udzie.
- Kurwa wsiadaj bo ci jebnę  - krzyknąłem i schowałem się do środka
- Co? – spytał Vi.
- Chce walczyć z kabanem.
- Kurwa!
            Vi wysiadł z auta i ja razem z nim. Horda stała naprzeciwko od nas.
- Co tobą stary? – spytał Vi Homer.
- Wszystko w porządku, on chce walczyć – powiedział Homer.
- To mu kurwa zaraz wygarniemy z lufy – odpowiedział Vi.
- Nie, solo, wiem, że to brzmi debilnie, ale jest jak goryl. Chce się napierdalać z nami. Dlatego nas ściga. Nie odpuści nam. Wie jak wyglądamy, jaki mamy zapach. Wie gdzie jest  Bastion. Rozpierdolą nas. Zabiliśmy jego żołnierzy. Teraz się będzie mścić.
- Damy radę, wsiadaj i spierdalamy, zajebiemy go innym, razem, są za blisko kurwa! – powiedział do niego Vi i zaczął go ściągać do auta. W tym momencie horda drgnęła bardzo groźnie i zrobiło się tam poruszenie. Kaban odwrócił się do swoich i ryknął. Wszystko ucichło.
- Puszczaj – powiedział Homer - To nasza szansa. To moja szansa!
            Kaban wyszedł przed stado i uderzył się po piersiach jak goryl. Dał okrzyk.
- Rozpierdolę go – powiedział Homer – Dam radę. Osłabię go szybkimi ciosami i padnie.
- Kurwa nie podołasz, stary spadajmy – powiedziałem.
- Dam radę, zapierdolę mu w łeb maczetą, potem go potnę i zdechnie, tylko tak wygląda strasznie – powiedział skoncentrowany Homer, wpatrzony w kabana.
- Liczysz na jego honorowe starcie? Kurwa to zombi, nie człowiek, uderzysz, a stado ruszy na nas – powiedziałem.
- Myślę, że on ich zatrzyma – powiedział Homer – Nie widzieliście jakie znaki mi dał. Zamknijcie się, wychodzę na niego. Odjedziecie kawałek, jak go położę, to na wstecznym mnie zgarniecie. Miej JJ otwarte tylne drzwi. Dam radę. Wolno chodzi. Ujebię go maczetą. Tak! – krzyknął kiedy kręciłem głową – Tylko tak się odwalą i zgłupieją. Może nie ma drugiego kabana i nikt nie będzie nimi tak kierował. Zrozumcie. Vi, jak to szło, jeden trup czy sześć trupów?
- Nie pierdol – odpowiedział Vi – Wiesz o co mi chodziło, coś całkiem innego. Ujebiemy go ogniem stary, spadajmy.
            Ta przepychanka słowna trwałą już jakiś czas. Kaban stał i przypatrywał się nam. Niecierpliwił się.
- Wsiadajcie i mnie nie wkurwiajcie, zostaję – dodał Homer i zaczął się rozbierać do krótkiego rękawa.
- Szkurwa! – krzyknął Vi.
            Homer wyszedł przed nas. Stanął na środku i krzyknął do kabana.
- Odjedźcie kawałek, muszę mieć miejsce – powiedział do nas skoncentrowany Homer – Do zobaczenia w piekle – dodał.
            Poszły ciary po plecach. Aż mi się gorąco zrobiło.
- Bądź gotowy do strzału – powiedział Vi – Nic nie może mu się stać. Powinien się w połowie rozmyślić i będziemy jednak spierdalać.
- Gotowy! – powiedziałem.
            Homer zrobił kilka kroków w stronę Kabana. Vi odjechał kawałek w stronę szkoły. Kaban zaczął ryczeć i skierował się na Homera. Szedł bardzo nieudolnie, jak kaban. Ten stał i czekał na niego. Kiedy kaban się zbliżył zaczął machać rękami i atakować go. Homer uderzył go maczetą w ramię i odskoczył. Zrobił kółko i stał teraz placami do hordy. Kaban uderzył ponownie i Homer zrobił unik i trafił go w drugie ramię. Maczeta weszła głęboko, ale nie raniła go tak mocno, żeby upuścić z niego maks juhy. Przez moment miałem wrażenie że mu się uda, a po chwili byłem pewien. Teraz zaatakował Homer i uderzył go w udo. Jak kamień twarde. W pewnym momencie kaban upadł. Potknął się zwyczajnie. Homer zamachnął się z całej siły i chciał uderzyć go w łeb, ale nie trafił czysto  i uderzenie weszło na klatkę piersiową. Poszło dużo juhy, ale ten się podniósł i zaatakował jak ranny kaban. Homer oberwał kilka razy. Ale to były mechaniczne uderzenia, jednak klęknął na ziemi myśleliśmy, że był ranny.
            Kaban spojrzał chwilę na niego i ruszył jak pociąg towarowy. Homer odsunął się i uderzył go w kostkę, zmasakrował ją, ciało pękło z trzaskiem i Kaban padł. Chyba to był jego najsłabszy punkt. Homer zaatakował ostro leżącego. Horda ryknęła. Przeładowałem Onyksa i przycelowałem.
            Stopa kabana sterczała, ten się nachylił i oderwał ją. Straszny widok. Poszłą masa juhy. Homer w tym czasie  atakował zawzięcie jego ciało i rozcinał je w wielu miejscach. Kaban był bardzo osłabiony i ciężko ranny. Nie mógł się podnieść z ziemi. Po chwili przestał się ruszać.
- Ty chyba się udało! - krzyknąłem do Viego.
- Pedalski kaban! - odkrzyknął.
- Co on robi! - krzyknąłem - Do auta!!!
            Homer stał i patrzył na ścierwo u swoich stóp. Ciężko oddychał. Nagle kaban resztkami sił złapał go za nogę i ryknął. Horda ruszyła. Mieli do nich jakieś 50 metrów. Vi ruszył na wstecznym. Homer zaczął rąbać rękę kabana i w końcu ją odciął. Odwrócił się i wskoczył przez tylne drzwi do Vandury.
- Jazda!!! - krzyknąłem i zatrzasnąłem drzwi. Sztywni odbili się od blachy samochodu. Vi ruszył z kopyta.
- Homer! Masz pół litra u mnie za to! - krzyknął Vi.
- JJ, musiz mi pomóc - powiedział Homer, bardzo osłabiony.
- Że co? - spytałem zdziwiony, a ten pokazał mi ranę na nadgarstku.
- Ranił mnie pod samo koniec kłami - zaczął - Musisz mi odciąć rękę, może się jeszcze uda zatrzymać zakarzenie.
- Co ty kurwa gadasz!
- Serio, wal! Swoją maczetą bo moja jest brudna, Vi zatrzymaj.
Zatrzymaliśmy się na środku Słowackiego.
- Wal! - krzyczał Homer.
            Nie mogłem mu odrąbać ręki.
- Vi chodź tu szybko, nie ma czasu!!! - krzyczał Homer, ale też bezskutecznie i po chwili - Dawaj to! - i wyrwał mi maczetę. Jednym ruchem uderzył i odrąbał sobie lewą rękę pod łokciem. Drugą ręką otworzył drzwi i wykopnął to co zostało na ulicę. Wyciągnął zdecydowanym ruchem pasek ze spodni i zaczął go owijać nad kikutem.
- Pomóż - powiedział, ale ja zasłabłem i siadłem sobie i nie mogłem się podnieść, tak na mnie działa taki widok. Vi przeszedł do rozsuwanych drzwi i zacisnął mu pas.
- Wytrzymaj, zaraz będziemy w Bastionie, Beny ci pomoże - powiedział spokojnie Vi i wskoczył za kółko.
            Ja siedziałem i patrzyłem na resztkę kości, która wystawała z jego przedramienia.
            Zajechaliśmy do Bastionu. Vi kierował i nadawał. Chłopaki byli przygotowani na przyjazd rannego. Cały czas myślałem o zakarzeniu. Byłem pewny, ze to koniec Homera. Że niby siedzi obok mnie, ale tak naprawdę umiera. Nie można było dać się drasnąć. Homer został ranny i gówno.
            Beny przejął pałeczkę i zajął się nim.
            Po około dwóch godzinach mogliśmy się zobaczyć z bojownikiem. Beny nam powiedział, że na jego oko zaczęła się przemiana i nie wie ile czasu mu zostało. Zachciało mi się płakać, ale musiałem się trzymać, żeby nie robić mu przykrości. Była szansa oczywiście, że z tego wyjdzie, bo odciął sobie rękę, ale nie było wiadomo do końca. Był przytomny, jego stan był stabilny. Rozmawialiśmy z nim, taka tam gadka szmatka i nagle:
- Słuchajcie, stawiam sprawę jasno, planowałem to od dłuższego czasu - zaczął Homer - Miałem wyjść na ulicę i bić się z nimi, zastawić pułapki i zabić ilu zdołam. Akurat trafił się kaban to skupiłem się na nim. Mam nadzieję, że się nie gniewacie na mnie, że was opuszczam?
- Nie pierdol, stary, powinieneś przetrwać - powiedział podłamany Vi.
- Widzicie moje oczy? Czuję, że się przemieniam. Dajcie spokój. Dzięki wielkie panowie, że mnie zgarnęliście wtedy. Nie miałem szans z tym stadem. Cud sprawił, że staliście na mojej drodze. Vi, trzymaj grupę w garści, kieruj nimi. Dobry przywódca z ciebie i kozak, bądź zawsze rozsądny. Dzięki za wszystko - dodał i przybił mu rękę - Misiek, nie wpadaj tak łatwo w furię. Chroń chłopaków, dbaj o grupę. Beny dzięki za opiekę medyczną wtedy i teraz. Dobre oko masz. Najlepszy strzelec Bastionu i medyk do tego, dzięki bracie! Szybki! Na pewno lepiej byś sobie poradził z kabanem, wolny bardzo i duży. Poszlachtowałbyś go, jak się trafi drugi to dasz mu radę stary! Miej oczy dookoła głowy. Jesteś solidnym filarem Bastionu. JJ, dbaj o nich, żeby nikomu nie odwalało za bardzo tak jak mi. Myśl trzeźwo za grupę…
            Dodał jeszcze kilka słów od siebie. Chłopaki mieli łzy w oczach. Ja też, kurde…
- Szkoda, że Młodego nie ma z nami i Czarnej - dodał Homer - Ale niedługo się z nimi spotkam, po drugiej stronie. Nie bójcie się. To nie boli. Walczcie i bądźcie prawi do końca. Nie dajcie się ludziom i samym sobie. Dacie radę! Pomagajcie Pucowi. Robi dobrą robotę. Pamiętajcie, człowiek, który w tej sytuacji, zabija drugiego człowieka bez powodu, jest gorszym ścierwem od sztywnych.
            Chłopaki płakali obok mnie. Straszne pożegnanie. Homer był świadomy tego co się dzieje. Powiedział każdemu dobre słowo. Dziękowaliśmy my mu za zabicie przywódcy stada. Leżał sobie chwilę i napawał się zwycięstwem i patrzył na nas. Po jakimś czasie było widać oznaki przemiany. Jakieś plamy na ciele itd.
- Panowie - zaczął nagle rozbrajając ciszę - Na mnie pora. Kawałek klocka ze mnie, nie będziecie musieli mnie znosić, a też nie chcę zesztywnieć i potem was ganiać po ulicach - i zaczął się zbierać. Wiedziałem o co mu chodzi. Mówiliśmy mu żeby leżał i nie przemęczał się, ale ten się uparł i wstał - Mam jeszcze siły, idę na ulicę. Tam się zakończy mój żywot. Spalcie moje ciało, żebyście nie musieli się srać z grzebaniem. Chodźcie!
            Zaczęliśmy się za nim zbierać. Czułem się, jak byśmy szli na jego egzekucję. Odcięcie ręki nic nie dało. Niestety. Zeszliśmy na dziedziniec.
- No to żegnajcie chłopaki - powiedział Homer i żegnał się z każdym osobno. Chłopaki dziękowali mu za wsparcie dla grupy i odwagę. Ciężko było.
- No i czego płaczecie? - spytał nas Homer - Widocznie tak ma być. U mnie w szafie macie narzędzia i spisane pomysły na kolejne wynalazki do Bastionu. Przestańcie łkać! Ja szczęśliwy jestem teraz! Przestańcie! - krzyknął i wrócił się pożegnać drugi raz.
            Wyszedł po chwili pod budynek byłego internatu. Pomachał nam jeszcze  i krzyknął:
- Do zobaczenia! Pamiętajcie! Bądźcie przyzwoici dla siebie i dla innych! Nie rozpaczajcie! Będę z wami, na zawsze! - dodał i przystawił pistolet do skroni. Zamknął oczy i pociągnął za spust….

R.I. P HOMER

=
JJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz