Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 22 kwietnia 2012

21.12.2012 Pucu… 21.12.2010 Pucu - ciąg dalszy


21.12.2012 Pucu…
            Doświadczenia poprzedniego dnia ciągle kotłowały mi się w głowie. Ileż razy to już tu pisałem... Nie mogłem spać. Kolejny zasrany raz… Gdzieś tam w głębi, razem z Vim, czułem się odpowiedzialny za zgon Homera. Mogliśmy ostrzelać kabana albo wypieprzać stamtąd. Żyłby teraz. Ja jebię… Chłopaki nie rozmawiali. Przybici. Poszedłem na dach. Vi miał wartę. Przyniosłem 0,5 na rozgrzewkę…
- Jutro stąd spadam stary - powiedziałem.
- Jak to?
- Na jeden dwa dni.
- Co?
- Wybieram się do Puca. Muszę odpocząć od tego miejsca. Dacie sobie radę. Wesprę go troszkę bo ciężko mu w chuj.
- No spoko, jakoś damy radę przetrwać ten kryzys.
            Planowałem wyskok do Puca na wsparcie. Potrzebował tego. Nie spał normalnie od kilku tygodni. W tej sytuacji sanatorium miało mi odświeżyć umysł, którego funkcjonowanie zostało zachwiane przez śmierć Homera. W mordę!!! Skurczybyk planował może nawet swoją śmierć. Gówno mnie to obchodzi. Powinien zostać… ale skoro sam chciał? Nie wiem czy chłopaki się pozbierają po tym kurewskim przeżyciu. Już nawet nie pamiętałem walki w banku… Ale jeszcze do tego wrócę, może, jak ochłonę…
            Rano, jak już wszyscy wstali powiedziałem chłopakom, że się zmywam. Trochę się obrazili. W międzyczasie przyszło info od Puca… chciał nam podziękować po części za mąkę, którą mu daliśmy na chleb dla dzieciaków i zaproponował nam możliwość wzięcia prysznica, ale krótkiego. Mówił, że niektóre dzieci wcześniej w ogóle nie jadały chleba. Niejadki takie małe. Ale teraz, jak było krucho z jedzeniem, to bochenek traktowali jak tort urodzinowy. Żal mi ich było. Byłem przygnębiony. Musiałem się zerwać z Bastionu. Za każdym razem jak wchodziłem do kuchni odruchowo szukałem wzrokiem Homera… Ale go nie było. Uznałem, że nawet 48 godzin w innym środowisku powinno poskutkować.
            Na miejscu wskoczyliśmy pod prysznic…
            Rozkosz to mało powiedziane. Od kilku tygodni myłem się w brudnej i zimnej wodzie, albo wcale. Istna zajebistość. Pucu zrobił tam luksusowy hotel. Mógłby za jedzenie udostępniać komuś prysznic na 10 minut i normalnie zbić kokosy. Oszczędnie. Tylko się opłukałem i potem szybko namydliłem. Wszystko przy zakręconej wodzie. A potem zmyłem z siebie stres poprzednich tygodni. Jasność umysłu dzięki prysznicowi, kurna!. Przez 10 minut byłem w innym świecie. W raju, jeszcze tylko browarki i…!!! A jak wyszedłem to wszystko wróciło. Ale było lepiej, nieco. Chłopaki czekali na swoją kolej, a ja poszedłem pogadać z Puckiem.
- Kiedy ostatni raz spałeś? - spytałem Puca.
- No to, trzy dni temu dwie godziny, wczoraj godzinkę… - powiedział wymęczony.
- To kiepawo, oprowadź mnie po twoich włościach i opowiedz jaki masz plan ucieczki stąd w razie nagłego ataku - powiedziałem.
- No więc tak - zaczął i usiadł w fotelu - z dachu sobie wszystko obserwuję i w razie czego wychodzimy dołem, tam pod garaże do takiego busika i jedziemy.
- Dokąd? - spytałem.
- Noo, że tak powiem… - powiedział strudzony - No teraz to do was.
- Acha - odpowiedziałem - tak myślałem, w sumie to mogliśmy ci to zaproponować wcześniej. Tylko pamiętaj żeby dać nam cynk wcześniej, bo trzeba otworzyć bramę wjazdową. Co z tobą? - zapytałem.
            Pucu zasnął. Nasza obecność spowodowała, że chwilę się odstresował i zgasł jak telefon komórkowy. Chłopaki jak go zobaczyli, to przestali się boczyć, powiedzieli, że jest wszystko spoko i żebym został, a jak chcę to mogą mnie zmienić w nocy. Jego siostra starsza tez była wyczerpana. Dzieciaki trochę się wstydziły mnie, ale potem było już w porządku. „Bastionowe przedszkole”…
            Pucu zasnął jakoś o 12 tego dnia, a wstał równo 24 godziny później. Dostał ostro po dupie. Tak się zależał, że nie mógł sam wstać, tak go sponiewierało zmęczenie. Pomogłem mu. Spytał od razu o dzieciaki czy wszystko w porządku…
            Ale wracam jeszcze do poprzedniego dnia. Chłopaki odjechali Vandurą w stronę Bastionu. Obgadaliśmy wszystko od nowa. Ostatnio trochę zaniedbaliśmy naszą twierdzę. Doszliśmy do wniosku, że musimy teraz popracować nad obroną i trzymać warty, choćby się świat walił. Koniec z opuszczaniem Bastionu bez obstawy w środku. Zawsze miał ktoś zostać i ubezpieczać dom. Tak dom… Teraz miało być trudniej, straciliśmy kolejnego człowieka.
            Poruszyłem jeszcze kwestię wsparcia dla Puca i jego dzieciaków. Chłopaki na odjezdne obiecali, że zrobią Pucowi niespodziankę i jak się ściemni to wpadną z prowiantem. Mówili potem, że z małymi problemami ze sztywnymi obskoczyli Biedę i zgarnęli dużo jedzenia. Wyładowaliśmy wszystko w korytarzu i chłopaki odjechali. Wspomnieli, że wskoczą do środka jeszcze raz i zgarną po drodze kilka rzeczy do Bastionu.
            Szkoda, że nie mogłem nagrać dzieciaków następnego dnia jak dałem im słodycze… Pakowali do dziobów czekoladę i skakali na mnie jak na świętego Mikołaja. Normalnie… Szok. Nigdy bym nie przypuszczał, że zwykła czekolada może wywołać taką radość i euforię. Musiałem wyjść żeby nie widziały jak pękam przy nich, tak oto zostałem „Wujkiem - Dżej Dżejem…”. Wczoraj strzelałem do ludzi, a teraz mało brakowało, a by widziały dzieciaki jak płaczę ze szczęścia i przygnębienia, bo mogłem im dać trochę czekolady…
            W dniu jak zasnął Pucu siedziałem z nimi i grałem trochę w jakieś gry planszowe. Domowe przedszkole… Co jakieś 15 minut robiłem mały obchód i sprawdzałem w oknach czy czasem jakieś ścierwo się nie gromadzi pod kościołem. Pojedyncze osobniki, bez zagrożenia. Ciągle miałem radio i co jakiś czas Bastion podawał co u nich. Około godziny 20 najadłem się strachu jak powiedzieli, że spora grupa przechodzi właśnie przez Zamkową i kieruje się na Jagiellońską. Pytałem o jakiegoś drugiego kabana… Powiedzieli mi żebym był gotowy do ewentualnej ewakuacji. Leżałem na dachu z lornetką i obserwowałem ile się dało posuwające się gówno. Poszli na ulicę JPII i potem skręcili w stronę osiedla. Całe szczęście. Kabana nie było. Możliwe, że gdzieś mutuje kolejny.
            Miałem tego nie pisać, ale było kilka sytuacji kiedy nie wiedziałem jak się zachować. Do tej pory nie wiem jak Pucu z siostrami sobie z tym radzili. Dzieciaki podchodziły i pytały mnie o ich rodziców i rodzeństwo. Pytali się czy przyszedłem je zabrać do mamy, do taty. Czy wiem gdzie ich siostra… Masakra jakaś. Potem słyszałem w nocy jak płakały przez sen. Może zrobiłem im nadzieję na zabranie ich stamtąd. Szkoda, że jeszcze nie dało im się wyjaśnić, że w tym całym chorym świecie nie mogli trafić lepiej niż tutaj z Pucem. Może jak dorosną to uzmysłowią to sobie, ale na tym etapie było im bardzo ciężko. Nam też.
            Wbrew pozorom Pucu podjął się niesamowitego zadania. Nie wiem czy ja bym podołał. Nie dość, że tyle stracił to jeszcze zachował zimną krew i ratował innych, a potem jeszcze obskoczył miasto  zgarnął kogo się tylko dało. Później zaczął się wszystkimi opiekować i dał im schronienie… złoty gość.
 =
JJ


21.12.2010 Pucu - ciąg dalszy

            Wspomniałem wcześniej, że mój kompan, od szkoły podstawowej, wstał około 12. Nie obyło się bez problemów. Tak mu się kości zastały, że nogi nie mógł zgiąć. Od kilku tygodni w ciągłym stresie i skrajnym wyczerpaniu. Mówił, że nie pamięta kiedy konkretnie spał. Ja spałem konkretnie codziennie prawie. Wykonał kawał dobrej roboty. Wszystko zabezpieczone w razie ewakuacji, ale wspólnie znaleźliśmy kilka niedociągnięć. Siostry jego wiedziały co mają w razie czego robić. Pucu miał wejść do busa jako ostatni i sprawdzić czy wszyscy są i odjechać.
            Po jakimś czasie, jak już wstał i rozbudził się, pogadaliśmy trochę.
- I co jak w nocy na warcie było? - spytał mnie Pucu.
- Spoko, pojedyncze mendy się tu kręciły, ale cisza i spokój jest w środku to nie było w ogóle opcji żeby coś się stało - odpowiedziałem - Ty, chodź na dół, coś ci pokażę.
- W mordę, co to jest?! - spytał jak zobaczył wyładowane żarcie koło schodów.
- To jest mały podarek dla ciebie i dla dzieciaków od Bastionu - odpowiedziałem - Chłopaki w nocy byli w Biedzie i przynieśli co nieco. Niedługo i tak te rzeczy będą się psuły więc starczy dla wszystkich. Szkoda żeby się zmarnowało, a sam nie podołasz wszystkiego zgarnąć.
- Kurwa mać… - zaczął i klęknął i zaczął płakać nad górą żarcia - Już od jakiegoś czasu srałem pod siebie na myśl, że będę musiał sam jechać do jakiegoś sklepu i go obrobić. Nie dałbym sam rady. W mordę, stary to jest normalnie szóstka w totka, jak nie lepiej. Masakra jakaś!
            Po chwili, dzieci, które bawiły się w jakimś pokoju wyszły na korytarz i przyleciały do nas. Pucu już się ogarnął i nie było widać po nim, że odreagował przed chwilką.
- Wujek JJ! - krzyczały.
- Ty, do mnie tak się nie garną! - krzyknął Pucu.
- Tu jest sekret - dodałem i podniosłem worek pełny batonów i czekolady.
- O wy małe czekoladowe żarłoki! - krzyknął do nich Pucu i zaprowadził ich do pokoju gdzie się bawili. Każdemu dał po jednym batonie. Zaczęła się uczta… - Zostawmy ich, póki są zajęci sobą mamy chwilę, żeby wszystko obgadać. Ja pierdolę, ledwo żyję. Czuję, że potrzebuję jeszcze tygodnia w łóżku, żeby odpocząć.
- Możesz zawsze złożyć podanie o sanatorium, ale wątpię żeby ZUS jeszcze utylizował składki, także lepiej sobie kawę przypierdol - odpowiedziałem.
- Śniło mi się, że było oblężenie kościoła, ale wcześniej zrobiłem barykadę z samochodów, żeby zyskać na czasie przed hordą - zaczął Pucu - Jest tu kilka aut, po księżach, pomożesz je pospychać i zatamować przejścia?
- Spoko , masz klucze czy wywalimy szyby? - spytałem.
- A na chuj mi te auta, regularnie spuszczam z nich benzynę, można wywalić szyby i zepchniemy je po prostu - odpowiedział.
- Jak byliśmy odcięci to mołotowami wypłoszyliśmy hordę spod Bastionu, zgarniemy kilka butelek po mszalnym i zalejemy je. Potem w strategicznych punktach rozłożymy i w razie czego będziesz osłaniał wyjście - powiedziałem - Czujesz potrzebę posiadania broni palnej? To pogadam z chłopakami, na pewno znajdzie się jakieś P99 dla ciebie. Czarna zostawiła po sobie pistolet. Dobry, zadbany. Potrafiła zająć się bronią. Po Homerze… - urwałem, myśl w głowie nadal była bardzo żywa, jak świeża rana.
- Zastanawiam się co zrobię, jak nas tu odetną, myślałem żeby ostatecznie, no wiesz co zrobić… - zaczął przygnębiony.
- Co? Nie kumam. - powiedziałem szczerze, bo nie kumałem co miał na myśli.
- No, takie bliskie starcie ze sztywnymi jest bardzo straszne. Nie chcę żeby dzieci to przeżywały. Myślałem żeby ostatecznie, no, wysłać je na tamten świat zanim to zrobią zombi.
- Ta, a ty wtedy co zrobisz?
- Zapierdolę tylu ilu zdołam i zginę w walce i dołączę do nich zaraz - odpowiedział.
- A jak cudem przeżyjesz? To co, potem się podetniesz przez sumienie? Mam lepszy pomysł. Dasz znać na radiu i my tu wpadniemy i zrobimy taką sieczkę, że rozgonimy tych skurwysynów, a ty z dzieciakami i siostrami przeżyjecie i nikomu nic się nie stanie - powiedziałem wkurwiony - A tak na serio to możemy przyjąć do Bastionu, według wyliczeń Viego około 250 osób i to w bardzo komfortowych warunkach. Kibelek na dworze, podkreślam.
- I będziecie ryzykować dla nas? - spytał bez przekonania.
- Dla Kolonii ryzykowaliśmy, a dla ciebie nie przyjedziemy? Po starego kumpla nie wpadniemy i pozwolimy, żebyś się zabił, a my sobie w Bastionie, jak Angole w 1940, będziemy pili herbatkę. Co ty, pojebało cię?
- Nie, ale ciężko ogarnąć taką gromadę. Pomyśl sobie, co będzie, jak któreś z nich zostanie ranne…
- Na razie nikt nie jest ranny. Jak nie zdążysz się ewakuować ze wszystkimi, bo takie przyjdzie stado, to będziesz musiał zrobić solidne barykady w drzwiach. Podchodzisz przewracasz coś i kurwa tak, żeby nikt tego nie ruszył. Drzwi od kancelarii parafialnej są jak grodzie pancerne w łodzi podwodnej. Zabijemy je gwoździami tak, że nawet granatem nie otworzysz. A jak kogoś ranią, to wtedy się zastanowisz.
- Spoko, odwołuję tamto, racja głupi plan. - zaczął Pucu - Można zrobić wyjście na drugą stronę przez aulę i potem piętrem albo na dole przez jakieś okno.
- To w ostateczności, podjedziemy Vandurą i was zgarniemy wszystkich i po sprawie, a ty tu już taki historie jak z getta wymyślasz.
- Tylko nie z getta! - krzyknął nieco zdenerwowany, ale z humorem.
- Spoko, pamiętasz jak robiliśmy selekcję na korytarzu w gimnazjum? - spytałem.
- Tak, prawidłowo - odpowiedział.
- No banda pojebów, hah!
- Ta, to były czasy - odpowiedział - A pamiętasz fraszki? Brykiet z… na grilla się przyda… W mordę!
- To było dobre. Fraszka „Do mamy” - „Gotuj, ale nie mi, bo wyląduję w ziemi”
- Hahahhaha wezwanie do rodziców za to dostałem.
- Kurde zjadłbym coś dobrego - rozmarzyliśmy się na temat żarcia…
            Naśmialiśmy się co nie miara z przeszłości, ale po godzinie pogawędki zabraliśmy się za zabijanie okien na dole i drzwi. Zostawiliśmy tylko ewakuacyjne wyjście piwniczne na dole i wolna była aula w przejściu na piętrze. Resztę drzwi zabiliśmy dechami. Powinno wystarczyć w razie ewentualnego oblężenia. Pucu potrzebował zatrzymać hordę na jakieś 20 minut, żeby zgarnąć dzieciaki i wyjść. W busie zostawiliśmy ciepłe ubrania, prowiant i wodę.
- Patrz na to - powiedział już pod wieczór Pucu - W razie czego mam wszystko oświetlone - dodał i pokazał mi system oświetlenia jaki zamontował w kilku miejscach. W razie potrzeby naciskał przycisk i włączały się na pół godziny halogeny i oświetlały cały teren.
- W Bastionie nie mamy takich bajerów - powiedział - Ale w razie potrzeby rzucamy mołotova na dół i też wszystko widać. Chodź na malboraska stary.
            Około 22 skończyliśmy barykady. Wszystko było skończone. Objąłem wartę kilka minut później i Pucu znowu poszedł spać. Spał 12 godzin. Jak już się rozbudził to dałem cynk chłopakom żeby wpadli po mnie. Przyjechali Vandurą pełną po brzegi żarcia. Pucu dał Viemu kilka butelek winka mszalnego, żebyśmy sobie czasem, dla zdrowotności, albo bardziej na mołotovy, opróżnili co nieco.
            Wziąłem chłopaków na stronę. Szybki obstawiał Bastion. Powiedziałem im, że pobyt tutaj dobrze działa na psychikę. Misiek powiedział, że ostatnio ma złe myśli. Uznaliśmy, że powinien zostać w kościele, na 2 dni. Zaopiekować się dziećmi i wesprzeć Puca. Ucieszył się z tej zmiany.
            Pożegnałem się z Pucem i dziećmi - chłopaki byli w szoku jak wyskoczyła gromada z okrzykiem „Wujek dżej dżej!!!”. Potem tak samo wołali na Miśka i resztę chłopaków… Jedyna pozytywna rzecz w tym całym burdelu. Dla tego miejsca było warto się starać i żyć. Homer pewnie teraz spogląda na nas z chmury i już wie dlaczego samobójstwo było chujowe w tych warunkach. Szkoda, że odszedł.
            Może się wydawać, że przyszedł czas sielanki. Za skurwego syna! Nie ma. Każde podejście do okna wiąże się z zagrożeniem zdemaskowania. Musimy uważać nie tylko na ścierwo ale i na ludzi. Od kilku tygodni rzadko mieliśmy z nimi kontakt. Jak już był to albo była spina albo padały trupy. Teraz przyszedł czas częstszych spotkań.
Poszła fama o rozbiciu gangu. Ludzie wyszli na ulicę. Spotkaliśmy kilka prowizorycznie uzbrojonych grup po drodze z kościoła do Bastionu… ale o tym jutro…
            Jestem wyczerpany…
=
JJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz