Łączna liczba wyświetleń

piątek, 2 marca 2012

18.12.2010 Emo zejście… ; 19.12.2010 Mityng…

18.12.2010 Emo zejście…
            Dostaliśmy przedwczoraj i wczoraj solidne lanie. Osobiście byłem zdruzgotany. Cały dzień i całą noc leżałem u siebie w pokoju. Nawet się nie rozebrałem tylko tak w tym syfie zaległem. Nie mogłem spać… ciągłe koszmary. Wcześniej mnie prześladowali płonący sztywni, potem jakieś inne gówno. Teraz mam jakieś narkotyczne wizje w kanale.
            Na samą myśl, że Czarna zeszła chce mi się płakać. Nie wiedziałem przez dłuższy czas co u chłopaków. Chyba nie wystawiliśmy wart tej nocy. A z resztą jakie to miało znaczenie. Jak by się cos stało to miałbym to w dupie. Morale… nie istniało w tej chwili dla mnie zupełnie. Może jakby Misiek wrócił to by się coś poprawiło.
            18.12 około 10 rano wstałem strasznie połamany. Źle spałem. Usłyszałem głośną rozmowę w kuchni i postanowiłem wyjść. Szczerze mówiąc, to chciałem przeleżeć cały tydzień tam w pokoju.
- Jak to kurwa nie ma jedzenia?! - krzyknął Vi do Szybkiego.
- No skończyło się! - odkrzyknął.
- To czemu nie mówiłeś wcześniej?! - znowu Vi.
- Ej, co jest kurwa? - spytałem w progu.
- No właśnie… - dodał Homer.
- Żarcia nie ma, a ten ciota nie mówił nic od dwóch dni! - krzyknął Vi do nas, ale raczej pod adresem Szybkiego.
- Sam jesteś ciota, ty kurwo! - odkrzyknął Szybki i wziął nóż do ręki.
- Zostaw to! - krzyknął Vi - Bo ci przyjebię!
            Szybki był strasznie zdenerwowany. Vi z resztą też.
- Ej dajcie spokój - powiedziałem - Skoczymy dziś do sklepu i po problemie. Co się ciskacie?
- Wypierdalaj na dół po węgiel pedale! - krzyknął Szybki.
- Goń się ćwoku! - odpowiedziałem - Sam nic nie robisz w Bastionie tylko łazisz jak smród po gaciach!
- A masz! - krzyknął Szybki i rzucił nożem, który się wbił we framugę drzwi.
- Debil! No debil! - krzyknąłem - Co wam odbiło!?
- Gówno! - krzyknął Vi - Jak byście wczoraj nie zostawili Czarnej samej, to by nie zginęła!
- O ty szmato! - krzyknąłem teraz ja całkiem wkurwiony - Sam żeś chciał iść do kanału. Na chuj żeś tam lazł?!
- Po Miśka! Bo wam się nie chciało dupy ruszyć! - krzyknął - I tobie też! - teraz do Szybkiego.
            Szybki dużo nie myśląc skoczył do Viego z rękami i zaczęła się bitka. Vi uderzył go w bebechy i ten poleciał do tyłu. Napatoczyłem się bardzo szybko i Vi dostał strzał w nos, ale bardzo mocno mi oddał. Poleciałem na meble. W tym czasie Szybki się zebrał i skoczył mu na plecy i zaczął go dusić. Vi skakał z nim, jak z jakimś Dusiłkiem, a ja doskoczyłem i kilka razy uderzyłem go po bebechach. Ktoś mnie złapał z tyłu. To Homer zaczął mnie odciągać. Nie wiem czemu, ale bardzo mnie tym zdenerwował. Dostał ode mnie w pysk. Zdziwił się bardzo i złapał krzesło i rzucił nim w moją stronę, ale nie trafił, bo się schyliłem. Skoczyłem przez kuchnię i zaczęliśmy się bić, konkretnie. Mordy zaczęły puchnąć. Vi zrzucił Szybkiego na ziemię i skoczył na niego. Zaczęli się wzajemnie okładać na podłodze. Zobaczyłem, że Szybki dostaje za dużo od Viego, który teraz klęczał okrakiem na jego klatce piersiowej i walił go po głowie. Odepchnąłem mocno Homera i z całej siły kopnąłem Viego w plecy. Spadł z Szybkiego, który już na niego wskoczył i wszystko zaczęło się od nowa. Miałem już nieźle obity ryj, ale dalej biłem się z Homerem. Rzucałem nim, a on mną po kuchni. Wszystko było zdemolowane. Zamachnąłem się z całej siły i chciałem trafić Homera w ryj tak, żeby go znokautować i skopać dupę Viemu. Schylił się i wszedł we mnie jak taran. Zatrzymaliśmy się na lodówce i padliśmy na ziemię. Trzymałem go na ziemi jedną ręką, a drugą gdzie się dało waliłem z całej siły.
            BUM!!! Padł strzał. Byłem w szoku. Pomyślałem, że to Szybki albo Vi wypalili do siebie… Puściłem Homera i patrzę co się stało. Beny stał w progu. Nie wiem jak długo nas obserwował. Wypalił z P99 w sufit. Kula weszła głęboko w tynk. Vi i Szybki byli cali we krwi. Tak sobie poszatkowali mordy. Potem zobaczyłem u siebie rozcięty łuk brwiowy i opuchliznę na oczach w lustrze.
- Pojebało was?!!! - krzyknął Beny - Wy kurwa debile!!!
            To nam nagadał. Mógł iść na pedagogikę. Padłem na plecy i zacząłem ciężko oddychać. Homer poszedł sobie w kąt i tam usiadł. Vi siadł na podłodze a obok niego Szybki. Cała agresja rozładowana. Wszystkie frustracje wyszły tego ranka w kuchni.
            Beny odwrócił się i poszedł po apteczkę. Otworzył ją i wyjął wodę utlenioną. Obmył twarz Szybkiemu. Ten tylko co chwilę syczał z bólu. Miał małe rany, ale krwawił ostro. Z Vim było to samo. Uciskał im te głębokie pęknięcia skóry i tamował krwawienie. Potem poobklejał ich plastrami. Śmiesznie wyglądali.
Homer obok mnie wsadził rękę do buzi i wyjął zęba. Gdzieś tam głębiej jakiegoś mu przetrąciłem. Kilkanaście minut później Benemedyk przyszedł do nas i zaczął nam czyścić ryje. Ale bolało. Już przy Vim skończył mu się zapas wody utlenionej i dezynfekował rany gorzałą.
- Jak z dziećmi, pojebało was kurwa?! - spytał już po skończonej robocie Beny.
Nikt mu nic nie odpowiedział. Mnie osobiście było wstyd przed nim. Wolałbym, żeby wszedł i lał się z nami, ale z drugiej strony jak by się to wszystko skończyło? Jednak dobrze, że przyszedł na koniec i nas ogarnął.
- Nie ma winnych debile! - krzyknął znowu po chwili - W czym byś jej pomógł?! Zasłoniłbyś ją własnym ciałem? Jak jej chciałeś pomóc? Że jak byśmy po was nie szli, to by żyła tak? Ogarnijcie lepiej ten chlew. Banda idiotów! - dodał i wyszedł.
A myśmy tam zostali. Ja siedziałem i patrzyłem w ścianę. Chłopaki się nie odzywali to ja też nic nie mówiłem. Jakieś 15 minut po reprymendzie Benego Vi wstał i pomógł się podnieść Szybkiemu. Homer zrobił to samo i pomógł wstać mi. Co za ulga. Wszystko ze mnie zeszło, całe napięcie. Przybiliśmy sobie po piątce, klepnięcie przez ramię i wspólnie doszliśmy do wniosku, że to nie była niczyja wina i robiliśmy wszystko zgodnie z sumieniem i jakaś tam logiką. To nie była niczyja wina, że zginęła Czarna.
Ogarnęliśmy kuchnię, tak jak kazał Benemedyk. Siedliśmy wszyscy przy stole. Wziąłem coś zimnego i okładałem sobie twarz tam gdzie bolało.
Benego nie było dosyć długo. Po jakimś czasie wszedł do kuchni i siadł obok nas. Było mi już lżej na sercu, ale dalej jakoś nie gadaliśmy ze sobą żywo.
- I co lepiej wam? - spytał Beny, ja kiwnąłem głową, że tak - To macie lustro i zobaczcie sobie teraz swoje ryje! - krzyknął i zaczął się z nas śmiać. Spojrzałem na chłopaków.
Wcześniej nie podnosiłem za bardzo głowy i nie patrzyłem im w oczy, ale jak zobaczyłem pokiereszowane gęby Szybkiego i Viego to zacząłem się tak śmiać, że aż mnie głowa rozbolała od tego śmiechu. Chłopaki wszyscy patrzyli na mnie i lali. Lusterko wyjaśniło wszystko.
- Ale żeś mnie Homer skarał - powiedziałem ze śmiechem - dobrze, że krzesłem nie trafiłeś.
- Musisz je spalić - odpowiedział Homer - bo już się go nie da skleić.
- Kupimy nowe - dodał Szybki.
            Pogadaliśmy jakieś pół godziny o dupie Maryni. Potem przyszły konkrety.
- O której do sklepu? - spytał Beny.
- Jak będzie ciemno - odpowiedział Vi - Nie możemy ryzykować aż tak bardzo.
- Jak ulice wokół Bastionu? - spytał Homer.
- Czysto - odpowiedział Beny.
            Wieczorem szykowaliśmy wyjazd do Biedy. Jechał Vi, Homer i Szybki. Ja z Benym zostaliśmy na czujce na dachu z radyjkami. Chłopaki zrobili to nieco inaczej niż my ostatnio i podjechali bezpośrednio pod drzwi, te które zamknąłem wtedy, tam z tyłu. Weszli z latarkami i bronią i sprawdzili cały sklep, bez wyjątków i doszli do wniosku, że jest czysto i tym razem zapakowali Vandurę po same brzegi. Dosłownie po same brzegi. Homer z Szybkim wrócili na dachu. Vandura był pełny po szyberdach! Pełno żarcia i wody. Chłopaki mówili, że strasznie śmierdzi w sklepie. Żarcie się zaczęło psuć. Może też i ścierwa zrobiły gnój. Zastawiliśmy bramę, kiedy już wjechali do środka i zaczęliśmy ładować wszystko do Bastionu. Strasznie dużo dźwigania było.
- Wiecie co - powiedział Vi już kilka godzin później przy stole, jak już się z tym wszystkim uporaliśmy - przez moment miałem wrażenie, że widziałem Miśka. Koło stacji benzynowej ktoś biegł. Jakby uciekał przed światłami auta. Nie wiem, chyba mi się wydawało.
- Ja nic nie widziałem z dachu - powiedział Szybki - Zmęczeni jesteśmy. Tyle.
- Pewnie tak - powiedział Vi - Kto obejmuje dziś wartę na noc? JJ idziesz ze mną?
- Spoko, pójdę - odpowiedziałem - Dobrze mi to zrobi nawet. Poukładam sobie w głowie wszystko.
- To co, ogóraski i piersióweczka? - spytał Vi.
- Ba! Co tam nowego mamy? - spytałem - Może dziś chrupki i browar?
- Taaak, zimny browar - powiedział Vi, nie wiem dlaczego miał łzy w oczach. Też mi się tak jakoś zrobiło ciężko na sercu. Na każdą myśl o Czarnej miałem takie uczucie.
- Ziomki - powiedział Vi, wszyscy się popatrzyliśmy na niego - Nie mam do nikogo o nic żalu. Wkurwiłem się. Tyle. Puszczamy wszystko w zapomnienie?
- Luźno stary - powiedziałem - Wszystkim odjebało na maksa…

=
JJ


19.12.2010 Mityng…
            Wieczorem, poprzedniego dnia staliśmy już na dachu i piliśmy wolno piwo. Wzięliśmy sobie po dwa. Co jakiś czas laliśmy z dachu na Krakowską, ale tak żeby nie zaszczać sobie naszych okien.
            Gadaliśmy tej nocy z ekipą z Kolonii. Opowiedzieliśmy im wszystko co zaszło. Wyrazili żal i ubolewanie z powodu naszej starty.
            Gdzieś koło 4 rano:
- Widziałeś kurwa tam!? - krzyknął Vi - Znowu ktoś śmignął.
- Nie - powiedziałem - Jesteś  styrany. Jak będziesz się patrzył w jeden punk to zawsze tam kogoś w końcu zobaczysz.
- Może - odpowiedział Vi.
- Kiedyś w lesie, na strzelaniu, pamiętasz? W Praszce - powiedziałem - Tak długo się lampiłem za kolesiami w chaszczach, że po pewnym czasie widziałem tam gości.
- Kurwa, beztroskie życie… - powiedział melancholijnie Vi i pociągnął łyk piwa.
- Beztroskie życie… - dodałem smutno.
- A jeszcze niedawno się tak nakręcaliśmy, że co to nie my w razie najazdu zombi - powiedział Vi - banda debili…
- Jesteście tam? - spytało radio, warta z Kolonii się odezwała.
- Ano jesteśmy - powiedział Vi.
- Szef chce z wami gadać - powiedział żołnierz.
- Co tam Szafie? - spytał Vi.
- Dzień dobry panowie, chłopaki mi mówili o waszej ciężkiej przeprawie ostatnio - zaczął - Wpadniecie do nas jutro, to znaczy dziś? Zrobimy dla was taką niespodziankę, za pomoc wtedy. Inaczej nie możemy się odwdzięczyć. A generator to tam pryszcz.
- Na którą? - spytał Vi
- Wyśpijcie się i wpadnijcie kiedy chcecie - powiedział - Mamy dla was podwójną niespodziankę.
- Dobra, nie zdradzaj Szefie, chłopaki się ucieszą, mieliśmy ostatnio ciężki czas - powiedział Vi - Bez odbioru.
- Do zobaczenia - dodał Szef.
- Co o tym myślisz tak naprawdę? - spytałem.
- Wyjebałbym się na nich - powiedział Vi, trochę się zdziwiłem - Nie pomogli nam. Misiek gdzieś koczuje, a my na grilla pojedziemy.
- Mają mało ludzi, nie mogą ryzykować, a myśmy dali radę - odpowiedziałem - Musimy mieć jakiegoś sojusznika. Jakby tak bastion nagle padł to gdzie pójdziesz? Wszystko się może zdążyć. A Miśka znajdziemy.
- Racja. racja - powiedział Vi - Nażremy się jak świnie.
            Poszliśmy spać o 6 rano. Opuchlizna nieco zeszła nam z mord, ale siniaki zostały. Zebraliśmy ekipę i zaczęliśmy się szykować na wypad do Kolonii.
- A może weźmiemy im coś ekstra? - spytał Homer.
- Co? - spytał Vi - Tyrolską?
- Nie - zaprzeczył Homer - Podjedziemy cichaczem do Biedy i zgarniemy na pakę zapas mąki. Robią sami chleb, to znaczy, że potrzebują jej i to dużo.
- Spoko - powiedział Vi - ale potem jedziemy po mieście i obczajamy czy gdzieś Misiek się nie kręci.
- Dobrze byłoby go spotkać - powiedziałem do nich zza ich pleców - ale to byłby cud.
- Zbierać się! - powiedział Vi bo jakoś opornie się ładowaliśmy na pakę.
            Szybki zajazd do Biedy i zapakowaliśmy kilkanaście zgrzewek mąki. Potem odjazd i pojechaliśmy przez miasto. Krakowską na rynek i potem po uliczkach. Gdzie niegdzie spotykaliśmy pojedynczych sztywnych, ale nie zagrażali nam. Skierowaliśmy się na Podwale i jechaliśmy koło chaty Benego. Potem w lewo, koło bazaru ruskiego i potem po chodniku na światłach i koło bazarku skierowaliśmy się na ulicę Wolności. Tam jeszcze nie byliśmy od czasu zagłady. Wolno, bo jakieś 20km/h jechaliśmy tą ulicą. Dojechaliśmy do jej końca i zawróciliśmy. Skręciliśmy koło gimnazjum nr 3 i jechaliśmy koło górki.
            Jedziemy wolniutko i dojeżdżamy do Grunwaldzkiej, Vi zatrzymał się przed znakiem STOP.
- Widzisz gościa, tam za krzakami? - spytał mnie Vi.
- Chowa się przed nami, zatrzymaj - powiedziałem i wysiadamy. Vi został awaryjnie za kółkiem, a Szybki obserwował teren z szyberdachu.
Podchodzimy do postaci, która się zaplątała w krzaczory. Oczywiście broń wycelowana, nigdy nie wiadomo co to i co mu odwali naraz.
- Żywy? - spytał Beny.
- Jedźcie, zostawcie mnie - powiedział znajomy głos.
Beny spojrzał na mnie i wzruszył ramionami. Odwróciłem się i dałem znak Viemu, żeby dobił do nas. Szybki wskoczył za kółko.
- Co jest? - spytał szeptem jak już do nas doszedł.
- Kurwa Misiek tu siedzi - powiedział Beny - Chyba.
- Co?! - krzyknął Vi i ruszył na dziwaka w krzakach - Misiek to ty?!
- Jedźcie dalej! - krzyknął gość.
- Jesteś ranny? - spytał Vi - Spokojnie, nic ci nie grozi już.
- Odwalcie się!!! - ryknął i wstał.
            To Misiek. Siedział w krzakach. Chował się przed kimś.
-Pojebało cię? - rzucił wkurzony Vi - Od dwóch dni cię szukamy, po kanałach, narażamy życie, a ty łazisz po mieście i srasz po krzakach - na słowo „kanał” Misiek się wzdrygnął. Chyba przeszył go jakiś dreszcz. Mnie też…
- Do auta debilu! - krzyknął do niego Beny i zaczął się zbliżać do Miśka.
- Nie zbliżać się bo zajebię!!! - krzyknął Misiek i przyłożył Benemu w ryj tak, że ten sobie siadł.
- Ty!!! - krzyknął Vi i wsadził mu pięść w bebechy. Misiek zaczął kaszleć i klęknął na ziemię.  Zacząłem zgarniać Benego z ziemi. Jakoś się podniósł, ale był zamroczony.
- Bierzemy go do auta - powiedział Vi i zaczął ciągnąć Miśka do Vandury.
- Nie, nie nie! - ryczał Misiek, nie chciał z nami iść. Odwaliło mu...
- Musimy ci coś pokazać! - krzyknął Vi -Zamknij ryj!!!
            Misiek się szarpał w aucie i jeszcze kilka razy musieliśmy mu przyłożyć. Przycisnęliśmy go do ziemi.
- Ty kurwa idioto!!! - krzyczał Beny - Mało nas nie wjebali w kanale, a ty sobie krzakach siedzisz!!! - i plaskaczem dał mu po głowie. Beny miał łzy w oczach. Homer siedział mu na nogach i nic się nie odzywał. Vi na światłach pojechał na Byczyńską, potem na Jana Pawła II. Domyślałem się gdzie jechał...
- Wysiadka - powiedział Vi na miejscu.
- Misiek będziesz spokojny czy mam cię związać?! - krzyknął do niego Beny.
- Odwalcie się - powiedział Misiek, Beny przyłożył mu w bebechy, a ten zaczął kaszleć.
- Dawaj tego rudzielca! - krzyknął Vi i za szmaty wyciągnął Miśka na polną drogę.
- Co może mnie chcecie zajebać teraz co? PEDAŁY!!!! - krzyczał Misiek.
- Zamknij mordę idioto - powiedział Beny, znowu miał łzy w oczach.
- Czego?! - krzyknął Misiek - Zostawcie mnie!!! Już ich miałem!!! Już ich miałem!!!
- Zamknij się - powiedział Vi.
            Staliśmy przed nim. Za nami był wbity krzyżyk z tabliczką: „Kamila „Czarna” ?-2010 Zginęła z rąk żywych ludzi… R.I.P.”
            Homer odszedł sobie na bok. Nie mógł patrzeć na to co się stało. Ja też ciężko przełykałem ślinę i mało brakło i znów bym się rozkleił.
- Co to jest? - spytał nieco otrzeźwiony Misiek. Klęknął przy tabliczce i zaczął ją oglądać. Obejrzał się na nas, potem znowu na tabliczkę i znowu na nas. Był w szoku. Liczył nas, najpierw w myślach, a potem na palcach. Powinno stać przed nim 6 osób. Stało tylko 5. Misiek padł na plecy i zaczął się tarzać po ziemi i krzyczeć. Tu na szczęście nikt nas nie słyszał i mógł spokojnie się tutaj wyżyć. Krzyczał, drapał po ziemi, turlał się i płakał. Wpadł w istną furię.
            Odeszliśmy na bok, nie chcieliśmy na niego patrzeć. To było przykre. Nikomu się nie chciało z niego śmiać. Myśmy zrobili to samo co on, tylko przy tym zdemolowaliśmy kuchnię i nasze gęby.
            Wszystko trwało jakieś pół godziny. Po tym czasie Misiek leżał na ziemi obok krzyża i ciężko dychał. Wstał i przyszedł do nas.
- Jak to się stało, proszę, tylko nie w kanale… - powiedział.
- Następnego dnia, pod wieczór, koło ronda podjechał samochód - powiedział spokojnie Vi - Czarna miała wartę, czekała na nas, wszyscy byliśmy pod ziemią. Wysiadła z niego ekipa i strzelili tylko raz. Dostała pod prawe płuco. Nie mogliśmy jej pomóc. Chwilę przed tym strzałem powiedziała, że widzi Małą Mi. Machała do niej. Jak wbiegliśmy na górę, to wszystko trwało może 2 lub 3 minuty. Człowieku co się z tobą działo do kurwy nędzy!!! - krzyknął na koniec po chwili ciszy Vi.
- Poczekaj, muszę to sobie wszystko poukładać w głowie - powiedział Misiek i odszedł na bok, był zdenerwowany.
- Odjebało mu? - spytałem chłopaków.
- Chyba nie - powiedział Beny.
- Dobra panowie - powiedział już jakoś tak bardziej przytomnie Misiek - nie odjebało mi JJ - dodał szybko w moim kierunku, musiał słyszeć co mówiłem - wiem kto to zrobił i wiem gdzie siedzą te gnoje.
- CO?! - krzyknął Vi - Gadaj!!!
- Ciężko było chodzić po omacku w kanale, wyszedłem na Grunwaldzkiej. Potem się zabunkrowałem w domu. Było trochę jedzenia, ubrania. Namierzyłem ich. Jeżdżą kolumną, 3 samochody, czarne. W każdym po trzech typków. Bandyci. Zabunkrowali się w byłym banku na Wolności. Zajmują piętro. Na dole mają rolety antywłamaniowe, wysoki płot i bramę. Warty na dachu. Obserwowałem ich dokładnie. 15 gości. Widziałem raz jak ta … Mała Mi z nimi wysiadała. Może to zabrzmi dziwnie, ale ona chyba nie jest z nimi w zmowie.
- Co nie jest. Jest na bank, była tam na dole - powiedział Vi - Czarna ją widziała, machała do niej…
- Może była, nie wiem, - zaczął znowu Misiek -ale widziałem jak ją bili, tam już na terenie banku. Chyba oni ją przetrzymują. Nie wiem.
- Goście mają tylko jednego kałacha - powiedział Misiek - podają go sobie na warcie na dachu. Nie wiem jak z krotką bronią. Cholera, wczoraj, po południu gość na dachu nie miał broni. Chyba wtedy byli koło Bastionu. Ale strzału nie słyszałem.
- Nie ma dziś obiadku - powiedział nagle Vi - Wracamy do Bastionu. Szykujemy się i rozpierdolimy bank. Jak wam się nie podoba to jadę sam.
- Wchodzę w to - powiedziałem.
- Ja też - dodał Beny.
- Zrobię testy granatów dymnych - dodał Homer - przydadzą się.
- Mogę iść z wami? - spytał nieśmiało Misiek.
- A czemu nie? - spytał go Beny.
- Bo to wszystko moja wina, kurwa moja wina, ja pierdolę!!! - krzyknął Misiek i znowu zaczął płakać - Gdybym się nie dał omamić tej gliście małej, to by nas nie zaatakowali i Czarna by żyła - dodał i spuścił głowę.
- Należysz do ekipy, Bastion odbity, to twierdza - powiedział Beny - Czy byś był, czy nie, Czarna by się nie uchyliła od kuli. Tak musiało być.
- Pomyślałem sobie, że naprawię błędy, znajdę ich i ukradnę im generator - powiedział Misiek - żeby odpokutować moje winy. Wiem, że go kurewsko potrzebujemy.
- Misiek nikt cię nie obwiniał, ja osobiście ani razu nie pomyślałem, że to twoja wina - powiedział Homer - prawda chłopaki?
Wszyscy przytaknęliśmy Homerowi. Taka była prawda.
- Serio?! - krzyknął Misiek i się rozchmurzył - Morda! - dodał i rzucił się na nas i wyściskaliśmy go. Biedak chciał za wszelką cenę naprawić błędy.
- Czarna by powiedziała, że znowu jesteśmy pedziami - powiedziałem i wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Nie było sensu dłużej płakać nad jej grobem, tylko spełnić jej ostatni życzenie. Ciągle dźwięczy mi w uszach: Znajdźcie ich, będą zabijać niewinnych…
            Zajechaliśmy na Bastion. Wysiedliśmy. Głęboki oddech. Pustka, nikt na nas nie czekał…
- Tu Vi, tu Vi - powiedział nagle najstarszy z ekipy przez radio - odwołujemy przyjazd. Coś nam wypadło ważnego.
- A szkoda - odpowiedział żołnierz - mieliśmy dla was ekstra niespodziankę. Świeży chlebek i dziczyznę - powiedział - na obiad.
- No to smacznego. Wpadniemy innym razem - odpowiedział Vi i wyłączył radio.
            Weszliśmy na górę. Zaczęliśmy obgadywać plan uderzenia na bank. Czyściliśmy przy stole broń. Homer szykował dymne.
            Jakiś czas po wyłączeniu radia Vi powiedział:
- Spytam co tam w Kolonii i będziemy się zbierać.
- Spoko - powiedziałem i poszedłem na balkon zapalić z Homerem.
            Po chwili na balkonie:
- Co o tym wszystkim myślisz? - spytałem mojego kompana.
- Nie myśl o tym bo dostaniesz sraczki - powiedział - Pomyślimy o tym jak wrócimy. Jest robota do wykonania. Jak nie my to oni. W końcu się dozbroją i wjadą nam na chatę. Mają jednego kałacha. Zgnieciemy ich.
- Za Czarną - powiedziałem i pstryknąłem petem na dziedziniec.
            Na korytarz wyskoczył nagle Vi i krzyknął:
- ZBIÓRKA ALARMOWA!!!
            Wybiegliśmy, nie dalej jak za 20 sekund wszyscy byliśmy w mieszkaniu.
- Co do… ?! - krzyknąłem.
- Kurwa, chyba ich mamy! - krzyknął Vi.
- Kogo?! - krzyknął Beny.
- Żołnierz dał cynk z Kolonii, że przyjechały do nich trzy osoby - powiedział zdenerwowany Vi - podał rysopisy…
- Zmiana planów? - spytał Beny i wziął ze stołu karabin.
- Tak jest! - odpowiedział Vi do Benego, za minutę w aucie i dodał przez radio - będziemy za 7 minut.
            Tak jak pisałem ,minutę później byliśmy już zapakowani. Wyjechaliśmy z Bastionu i jazda do Kolonii. Czułem strach. Czułem żądzę krwi, ale teraz trochę zmiękłem. Chciałem się zemścić, ale teraz miałem wątpliwości, przeszły za bramą.
- Nie ma litości kurwa!!! - krzyknął Vi kiedy skręcił na drogę prowadzącą do Kolonii. Trochę mnie wystraszył jego krzyk, był pełny nienawiści. Na masce rozdzielczej leżał jego karabin.
Przy bramie czekali na nas znajomi z ostatniej bitwy. Na środku placu ludzie witali przyjezdnych. Vi na pełnym gazie wjechał na ten plac i ostro zahamował. Beny otworzył rozsuwane drzwi i jak ze śmigłowca wyskoczyliśmy z samochodu. Czułem jak zbiera we mnie agresja.
Wszyscy obejrzeli się za siebie i patrzyli co to za wjazd do nich na posesję.
Odwróciły się też trzy witane przez tłum osoby. Mała Mi i tych dwóch zgredów…
- Beny Misiek! Bierzecie tego z lewej! - zaczął wydawać komendy Vi - JJ Szybki! Prawa!!! Homer ze mną!!! - krzyczał i szedł na nich. Na każdą z osób pokazywał palcem. Tak rozwścieczonego nie widziałem go nawet jak atakowaliśmy hordę pod Kolonią. Kolesie zaczęli uciekać, ale nie mogli się przebić przez tak gęsty tłum, który był w szoku.
- Stój skurwysynu!!! - krzyknął do gościa Szybki i pięść w bebechy. Typek klęknął. Ja mu jeszcze dołożyłem z buta przez łeb i gość padł zamroczony na ziemię. Nie ruszał się. Obok zobaczyłem jak Beny z Miśkiem zaczęli butować tego drugiego gościa.
Tłum stał i patrzył. Postawiłem jedną nogę na szyi tego co leżał koło nas i patrzyłem jak nasi butują tego drugiego.
            Tu była scena. Mała Mi stała i nie mogła się ruszyć, jak nas zobaczyła.
- I co teraz?! - krzyknął do niej Vi i złapał ją za włosy i o ziemię. Nie wstała już. Klęknął przy niej i złapał ją za szyję. Przyłożył jej pistolet do głowy i zaczął krzyczeć:
- TEGO CHCIAŁAŚ?!!! TEGO KURWA?! ZAJEBIĘ CIĘ ZA CZARNĄ!!! - przeładował go, ale po chwili schował. Chciał ją poszczuć.
Szybki zaczął kopać po głowie gościa, którego złapaliśmy bo już zaczął się czołgać i chciał uciec. Wstąpiła we mnie dzika agresja też go zacząłem butować.
Tłum patrzył ze znieczulicą na to co się dzieje. Nie wiedzieli co się stało, ale jakoś nikt nie reagował.
- Wstawaj kurwa!!! - krzyknął Vi - Bierzcie to ścierwo pod mur!!!
            Podnieśliśmy za szmaty typków i pod mur. Ten mój stał sam, ale chyba nie kontaktował za bardzo. Drugiego chłopaki posadzili pod ścianą. Trzęsła mu się jedna ręka, drgała. Staliśmy z bronią. Tłum zaczął huczeć było tam jakieś poruszenie. Ludzie piszczeli itd. Zabierali dzieci i uciekali.
            Staliśmy od skazanych jakieś 5 metrów. Mała Mi chyba coś mówiła pod nosem. Vi nagle się zerwał i pobiegł do niej. Myślałem, że ją uderzy.
- Chciałaś coś powiedzieć przed śmiercią?! Tak zaraz zdechniesz!!! - krzyknął jej do ucha, coś mu odpowiadała, ale było słychać jak jej zadaje kolejne pytania i dało się wywnioskować co gada - CO?? Co chcesz wyjaśniać? Nie chciałaś tak? Nie twoja wina?!!!! JESZCZE JEDNO SŁOWO KURWA!!! - odwrócił się agresywnie i podszedł do nas - Kończymy tę szopkę!!! Za Czarną! CZEKAĆ NA MÓJ ZNAK!!!- dorzucił jeszcze te słowa, przeładował broń i przycisnął kolbę do ramienia.
Zrobiłem z chłopakami to samo…

=

JJ; Vi

1 komentarz: