Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 25 marca 2012

19.12.2010 „Wchodzimy!...”

19.12.2010 „Wchodzimy!...”

            Wstaliśmy wcześnie rano. Kiepawo spałem tej nocy. Ani mi się śniło obejmować wartę tej nocy. Chyba Misiek się skusił z Szybkim, nie wiem czemu tak bardzo chętnie tam łażą, może chlają po nocach i jarają…
            Spotkanie w kuchni:
- Wszyscy są? - spytał Vi.
- Nie, nie ma jeszcze Czarn… - zaczął Homer i w połowie uciął - Tak są wszyscy.
            Też się łapałem na tym, że nie dostosowałem się do nowej rzeczywistości, bez Czarnej. Młodego jakoś odżałowałem, ale szkoda, że zginął. Byłby teraz mocnym wsparciem dla nas w ewentualnej walce. Już go widzę jak by szarżował w bitwie pod Kolonią…
- Żeby nie było, że jestem dyktatorem - zaczął Vi - Nie gadam tutaj z bandą pederastów i bab. Chce wiedzieć jakie jest wasze zdanie. Co, do kurwy, robimy z tymi ścierwami z Kolonii? Misiek?
- Nooo - zaczął zaskoczony - jedziemy tam i gadamy co i jak, jaka wersja tej trójki jest i wtedy zdecydujemy.
-Beny? - spytał dalej Vi.
- Gówno mnie to obchodzi, wchodzimy na pełnej piździe i robimy swoje, albo ich zabieramy, albo kończymy na miejscu.
- Homer?
- Byli z nimi jacyś gangsterzy niby - zaczął - może to grubsza sprawa? Dziewczyna taka drobna, nie wyglądała mi na morderczynię.
- Szybki?
- Idę przed albo za Benym, jak tam pojedziemy - odpowiedział.
- JJ?
- Myślę, że trzeba się rozgadać z nimi co się stało, a potem pod mur - odpowiedziałem, już mi przeszła agresja. Nie chciałem ich zabijać od razu, że wchodzimy do Kolonii i rozwałka. Chciałem się dowiedzieć co się stało, że tak się potoczyły losy. Spotkanie i historia Puca mnie zmiękczyła.
- A ja osobiście uważam, że zabieramy ich siłą, ranimy i rzucamy na pożarcie chodzącym ścierwom.
- Nie zapominaj, że Kolonia też ma ostrą broń - powiedział Misiek - Nie chcę ryzykować wymiany z nimi. Bez sensu… Jaki masz konkretny plan ziom?
- Nie mam, jedziemy tam, bierzemy dużo amunicji i zdecydujemy na miejscu - odpowiedział Vi - Co wy na to?
            Wszyscy weszli w ten plan. Tylko tak mogło się to rozwiązać. Napięcie było niesamowite. Osobiście też chciałem tam jechać. Trzeba było zakończyć sprawę.
            Zaczęliśmy zbierać sprzęt i szykować się do wyjazdu.
- Vi - zagadnąłem go razem z Homerem - może lepiej będzie jak nie będziesz miał przy sobie broni i będziesz negocjował?
- Co kurwa, za zjeba mnie macie? - spytał wkurzony - Nie bójcie się, nikomu krzywdy z Kolonii nie zrobię. Interesuje mnie tylko ta trójeczka. Reszcie nie grożę. Ale jak wyskoczą do nas to… to zobaczymy.
            Już w samochodzie dałem znać Pucowi, ze będziemy wkrótce przejeżdżać obok kościoła. Dał nam znak z dachu i pomachał nam.
            Podjeżdżamy pod bramę Kolonii. Zamknięta łańcuchami, jakby się obawiali, że znowu wjedziemy tak jak wczoraj. Zabarykadowali się przed nami. Pod bramą stał znajomy już nam żołnierzyk i prawie się posrał jak nas zobaczył.
- Co tak stoisz jak pała? Otwieraj bramę! - powiedział do niego Vi.
- Nie, Szef zabronił was wpuszczać - odpowiedział stremowany.
Vi wysiadł z auta i podszedł do płotu. Coś mu powiedział, czego nie było słychać w aucie i gość otworzył bramę.
- Co mu powiedziałeś? - spytałem.
- Że jak nie otworzy teraz, to przejdę przez płot i sam otworzę, a jemu przypierdolę - odpowiedział.
- Kałasznikowa ma na plecach przecież - powiedziałem.
- Ale to ciota jest - dodał i przejechał przez bramę.
            Wyskoczyliśmy z Vandury tak samo jak wczoraj. Gość na dachu wycelował do nas PKM z dachu. Nikt z nas nie miał broni w rękach. Daliśmy mu wyraźny sygnał, że chcemy gadać, a nie strzelać. Vi pokazał mu z daleka, żeby się jebnął w łeb i gość odsunął się od karabinu, ale był w jego pobliżu. Trochę mnie to stresowało, że jakiś dupek do nas celuje, no ale co miałem poradzić.
- Kto was tu wpuścił?! - krzyknął Szef, który leciał do nas od strony zabudowań.
- Wasz strażnik Teksasu - odpowiedział Vi - Pogadali?
- Tak pogadali - odpowiedział Szef.
- A wy co się przed nami zamykacie? - spytał Vi - Ładnie to tak? To my wam dupska ratujemy, a wy co?
- Ludzie wywarli na mnie presję, boją się was - odpowiedział zmieszany Szef.
- Gówno mnie to obchodzi, a sztywnych to się nie boją co? - spytał wkurzony Vi - Gadaj Pan co robimy.
- Ale nie będziesz zadowolony - powiedział Szef - Jak wiecie grasuje po mieście grupa przestępcza.
- Tak wiemy - odpowiedział Vi - Mają melinę w banku na Wolności.
- Tak, właśnie tak - powiedział Szef - Tam mała twierdzi, że mają jej brata i szantażują ich. Jak nie obrobią jakiejś meliny to go zabiją. Przyszli do was nie po generator, ale po broń, generator zgarnęli tylko tak, żeby nie wracać z pustymi rękoma. Byliście za bardzo zbunkrowani dla nich. Wszyscy na mieście huczą, że wasza ekipa jest najlepiej uzbrojona. Ponoć skradliście im cały skład sprzed nosa. Dwóch ich gości wiozło transport i zginęli gdzieś po drodze. Auta nie znaleziono, broni także. Są maksymalnie wkurwieni. Teraz przez was i my mamy problem…
- Jak to przez nas? - spytał Vi.
- No bo wasza zwada spada teraz na moich ludzi - powiedział Szef - I nie wiem co z tym zrobić. Jak ich wam wydam, to ich zabijecie, a gang przyjdzie do mnie i zginie niewinny dzieciak.
- To kurwa jaka to jest nasza wina?! - krzyknął Vi - Dawaj Pan ich nam, a my gangowi zostawimy wiadomości, na Wolności, z pozdrowieniami. Kartkę przyczepimy do głowy któregoś z nich.
- Tak tak - odpowiedział mu.
- To co wypuścicie ich? I co dalej? - spytał Vi.
- No właśnie, jest jeszcze możliwość, że ich nie wypuścimy i nie zabijemy, chociaż jeden z tych chłopaków nie odzyskał przytomności i nie wiem czy przeżyje. Drugi jest też zmasakrowany.
- Szczegóły nas nie interesują, do sedna... - przerwał mu Vi.
- No dam kilku ludzi i po prostu rozbijemy ten gang, bo nigdy nam nie dadzą spokoju - powiedział Szef.
- A gówno - odpowiedział Vi - tak nas ruchać w dupę nie będziecie. Ilu dacie ludzi? Tych dwóch komandosów z NSR-u? Oni nawet nie umieją podpiąć magazynka. Znowu będziemy was ratować, a wy się na nas wyjebiecie ostatecznie i jeszcze kogoś stracimy.
- Czasu za wiele nie mamy - powiedział Szef - za dwa dni, jak ci nie wrócą, to mają tu do nas wjechać, a wtedy zrobią rzeź ludzi tutaj. Rozważam ewakuację Kolonii, ale nie wiem co z tym jej bratem tam w banku i dokąd ewentualnie jechać.
- Gówno mnie jej brat obchodzi - powiedział Vi - Dosyć nadstawiania dupy za kogoś. Ja w to nie wchodzę. Moich kumpli też tam nie wyślę z tymi waszymi pociotami. Łatwo wam się mówi, rozbić gang, masz tam grupę gości, nie wiadomo do końca ile mają broni, co potrafią. Wiesz z czym się wiąże wejście do takiej twierdzy, jak z każdych drzwi będą walić do ciebie i nawet nie wiesz z czego? Bez kamizelek, hełmów… rozpierdolą nas i nawet nie będziemy wiedzieć kiedy.
- Uwierz mi, że bardzo dobrze wiem jakie to ryzyko - odpowiedział Szef - Dlatego chcę żebyście dali mi osłonę z zewnątrz. Wejdę do środka sam z dwójką moich ludzi i wyczyszczę wszystkie pomieszczenia. Tylko potrzebujemy krótkiej broni, zrobię im małe przeszkolenie i powinni sobie poradzić. Co wy na to?
- Będzie ciężko - powiedział Vi - Od chwili uderzenia będziemy mieli kilka minut dla was w środku i zwijamy bo się sztywni zejdą.
- Macie jakiekolwiek informacje o nich i o miejscu? Nie jestem stąd i nie wiem co to za budynek nawet - powiedział rzeczowo Szef.
- Będzie ze dwunastu gości, jak kolega zaobserwował mają chyba tylko jednego kałasznikowa bo podają go sobie na warcie na dachu. Na dolnym piętrze mają rolety antywłamaniowe. Bez przejścia. Nie wiem jak z bronią krótką.
- Przydały by się granaty hukowe, ale obejdzie się i bez nich - powiedział Szef - Plan jest prosty. Zakradnę się do banku z chłopakami, waszych dwóch strzelców na znak rozwali wartownika z bronią na dachu. Resztę przejmujemy my w środku. Zabijamy wszystkich podejrzanych typów, zgarniamy dzieciaka i wracamy. Jak ściągniecie wartownika to ktoś podjedzie autem i wracamy. Czas akcji od pierwszego wystrzału to 5 minut.
- Co wy na to? - spytał nas Vi - Kto jedzie?
- Ja proponuję na strzelca Benego i ciebie Vi, a ja będę w odwodzie w Vandurze niedaleko - powiedziałem. Beny zgadzasz się?
- Wchodzę w to - powiedział - ale powinny być dwie osoby w odwodzie.
- Ja jadę - powiedział Homer - Już dawno miałem trochę się wysłużyć, za czas jak byłem ranny to wychodziliście zawsze za mnie. Ale jadę tam tylko za Czarną, nie dla kogokolwiek innego, żeby była jasność.
- Pozwolisz bracie, że ja ustalę co robimy dokładnie - zaczął Vi - JJ wysadzi nas na końcu Wolności, koło garaży. Przez posesję zakradniecie się pod bank, a my z drugiej strony na piętro budynku naprzeciwko. Jak wejdziecie do środka to zdejmujemy wartownika i osłaniamy okna. Kiedy skończycie to spotykamy się pod bankiem w aucie, gdzie będzie czekał na nas JJ z Homerem. Homer osłania z szyberdachu i odjazd.
- Może być - powiedział Szef - Nie bierzemy zakładników, od razu mówię. Będzie ich tam dwunastu to zostanie dwunastu. Teraz broń, potrzebuję waszych Onyksów i pistoletów.
- A ty bracie znasz się na broni w ogóle? - spytał go Vi.
- Troszkę - odpowiedział Szef.
- No to damy wam trzy karabinki i po jednym pistolecie. Dwa do okna, jeden w aucie i wasz kałach dla Homera.
- O jakiej porze ruszamy? - spytał Szef.
- Jak najszybciej - powiedział Vi - Ale zaznaczam, jak twoi chłoptasie nawalą to zostaniesz sam. Nikt z nas nie wchodzi. Wasza bitka. Nie chcemy strat.
- Rozumiem was, naprawdę - powiedział Szef - Nie ma problemu, dam sobie radę. Weźmiemy radia, mamy do nich słuchawki. Jak coś to dacie cynk z góry.
- Nie ma problemu, jeszcze ostrzelamy w razie czego okna na piętrze, jak ktoś się pojawi - powiedział Vi.
- Tylko uważajcie na nas - powiedział Szef - Wszystko zrobimy od środka.
- Tylko pewny strzał - powiedział Vi.
- To idę do żołnierzy i pogadam z nimi, musicie nam dać trochę czasu, muszę ich oswoić i pokazać im co i jak mają robić - dodał Szef i poszedł po dwóch.
            Vi oglądnął się i sprawdził czy nikt nas nie słyszy i powiedział:
- Choćby się waliło nie wchodzimy za nim, pierdolę takie strzelanie po pokojach. Nie dadzą rady tylu gościom. A ten się zachowuje jak by w GROM-ie był. My byśmy nie dali rady.
- A co z naszą bronią jak ją tam zostawią w środku? - spytałem.
- Potem pomyślimy - powiedział Vi - A ten się nie zgodzi na wydanie więźniów. Tylko tak to możemy zakończyć. A jak dzieciaka nie będzie w środku to tu wrócimy i ich zajebiemy bez srania się z nimi. A jak Szefuncio zginie to nawet i lepiej, nikt nie będzie tutaj fikał.
- Tłumiki by się przydały, ale zostały w Bastionie - powiedział Homer.
- Może skoczymy po nie, żeby nie robić hałasu? - spytał Vi.
- A tam, wszystko będzie trwało 5 minut. Co to za różnica? - spytałem.
            Po kilku godzinach czekania Szef powiedział, że za 15 minut możemy jechać. Pożegnaliśmy się z Miśkiem i Szybkim. Chyba nawet trochę wcześniej ruszyliśmy w stronę centrum…
            Zaparkowałem Vandurę koło garaży. Chłopaki zaczęli się zbierać do wyjścia.
- JJ czekaj na znak i wpadaj po nas - powiedział Vi i przybił pięść na rozchodnika. Z Benym to samo. Chłopaki przeskoczyli na posesję z jednej strony a Szef ze swoimi ziomkami na drugą stronę.
            Vi przedzierał się na pozycję strzelecką z Benym jakieś 25 minut. Szef skradał się trochę dłużej. Pół godziny później Vi dał mu cynk na radiu, że wartownik jest po drugiej stronie i mogę przejść przez mur. Wszystko szło zgodnie z planem.
            Po chwili Vi podał hasło na radiu, co miało oznaczać, że weszli do środka. Odpaliłem silnik w razie nagłej potrzeby wyjechania stamtąd. Sztywnych nie było w okolicy. Całe szczęście, bo nie wiem jak by to wszystko się potoczyło wtedy.
            Nagle poszła seria z budynku, gdzie był Vi i Beny.
- Wartownik zdjęty - powiedział Vi - JJ dawaj!
            Ruszyłem. Homer na dachu. Dojechałem do skrzyżowania i stanąłem. Czysto, nie ma sztywnych. Vi z Benym zaczęli ostro strzelać nie wiedziałem do kogo. Było tylko widać jak się sypie szkło pod bank. Nagle jakiś gość wybiegł z banku, chyba drugim wejściem na środek ulicy i zaczął uciekać w stronę rynku. Homer strzelił kilka razy i położył gościa. Padł na jezdnię i podskoczył tylko kilka razy.
- Ostro, spieprzają teraz szczury - krzyknąłem do Homera.
            Po chwili wywala z budynku dwóch typów… pocioty Szefa i biegną do nas do Vandury.
- Co wy robicie?! - krzyknął do nich Homer.
- Tam jest rzeźnia!!! Odjebało mu! - krzyknął jeden.
- Ty szmato! - krzyknął Homer - JJ wchodzę tam!
- Za kółko i czekaj tu na nas debilu! - ryknąłem do pociota i wyskoczyłem z Vandury, Vi z góry puścił serię - Tu JJ, pocioty uciekły wchodzę tam z Homerem, kurwa mać.
- Góra czysta, siedem trupów, nie wiem jak na dole, ostrożnie, wejście czyste! - odpowiedział bez sprzeciwu.
            Byliśmy wtedy nieco bliżej banku. Nie planowaliśmy tego i Homer też mnie zaskoczył, że tak zdecydowanie zareagował.
            Jazda i biegniemy do wejścia. Przeskoczyliśmy przez płot. Pod mur i wolno. Homer szedł pierwszy. Czysto. Przed nami otwarte drzwi. Homer zajrzał szybko do środka i padły w naszą stronę strzały.
- Szefie, jesteś tam? Tu Bastion! - krzyknął Homer do środka.
- Jebał was pies i wasz Bastion! - odkrzyknął jakiś gość.
- JJ osłaniaj - powiedział do mnie Homer - Ja mu kurwa dam!
            Wyjął z kieszeni granat dymny, który zrobił jakiś czas temu z saletry.
- Pamiętaj JJ, nie bierzemy jeńców - powiedział skupiony Homer i odpalił krótki lont. Zaczęło ostro kopcić. Wrzucił ładunek do środka i zamknął drzwi z buta, żeby nikt nic nie odrzucili.
- Vi, widzisz Szefa?! - krzyknąłem do radia.
- Jest na piętrze z dzieciakiem, chyba ranny - odpowiedział - Pali się?
- Homer wrzucił tam granat dymny, wykurzymy ich tak, osłaniaj Szefowi drzwi. Zaraz wyjdą szczury - odpowiedziałem.
            Staliśmy tak już kilkanaście sekund i celowaliśmy w stronę drzwi, Homer pod nosem cicho powtarzał: „No, dalej skurwisyny…”. Czekaliśmy aż wylecą przez nie. Seria z okna Viego.
            Bum, bum, bum i pojawiły się dziury w naszych drzwiach. Homer przycisnął AK do ramienia i cały magazynek wyrąbał w nie. Po drugiej stronie zaczął się krzyk dwóch gości. Musiał ich ranić. Darli mordy i dusili się. Z dziur po kulach wydobywał się bardzo gęsty dym.
- Kurwa przeładuj - powiedziałem do Homera, czułem jak mi wali serce, kanonada, jak przed skokiem z rampy na jeziorku Silesia w Opolu...
- Ośmiu na górze, jeden na dachu, ulica, tu dwóch, to dwunastu - odpowiedział - Powinno być czysto, ale mógł jeszcze jakiś zostać.
- Dwóch spierdala na ulicę z drugiej strony! - krzyknął Vi przez radio.
            Padły strzały. Wygarnęli w nich pocioty z Vandury. Potem się dowiedziałem, że trafili obu. Całe szczęście.
- Vi, wchodzimy po Szefa - powiedziałem przez radio i otworzyłem drzwi, nic nie było widać w środku. Buchnął dym. Krzyki ucichły jakiś czas wcześniej.
            Zrobił się przeciąg i bardzo szybko zniknął dym. Leżały na schodkach dwa ciała, Homer ranił ich ciężko. Wykrwawili się, albo udusili, nie wiem. Wszystko było we krwi. Pośliznąłem się na niej jak tam wchodziliśmy. Vi przekazał info Szefowi, że idziemy po niego, żeby nie strzelać do siebie. I tak dalej było pełna spina, bo ktoś mógł się zawieruszyć i nas ostrzelać.
            Wpadamy na piętro. Szef pod ścianą z młodym gościem. Naście lat. Cały posrany.
- Homer trzymaj dupę - powiedziałem i zacząłem zgarniać Szefa, dostał w ramię i prawe udo. Już zdążył sobie zrobić prowizoryczny opatrunek i zatamował krwawienie.
- Dzięki za wsparcie - powiedział.
- Spoko - odpowiedziałem - wypieprzamy stąd. Będzie tu zaraz ścierwo.
- Panie Homer - powiedział Szef - Spokojnie czysto jest, ale otwórz tamte drzwi.
            Homer skoczył do nich i otworzył je. A tam w środku czwórka dzieciaków. Wystraszeni bardzo. W wieku jakoś od 10-12 lat. Zakładnicy tak jak brat od Małej Mi…
Początkowo nie chcieli wyjść, ale jak usłyszeli na radiu od Viego, że pojedynczy sztywni podchodzą na Wolności to zmienili zdanie.
- Ostrożnie na schodach, nie patrzcie pod nogi - powiedział Homer i zszedł pierwszy i zaczął zgarniać dzieciaki na dole.
Ja pomagałem się zwlec po schodach Szefowi. Dawał radę jak na takie rany, twardy gość. Przed bramą zobaczyłem Vandurę i Viego. Chłopaki w szoku jak zobaczyli ilu dzieciaków z nami idzie.
- Szybciej! Są blisko! - krzyknął Vi i zaczął łapać ich jak schodzili po drugiej stronie płotu.
- Podsadzimy cię! - krzyknąłem do Szefa opartego o ogrodzenie - Vi łap go.
            Przerzuciliśmy go na drugą stronę. Było to bolesne doświadczenie przy tych ranach, ale nie było innego wyjścia.
- Sztywni!!! - krzyknął pociot z szyberdachu.
            Odwracam się, a tam kilkuset ścierwowa horda idzie na nas od strony bazaru. Drugi pociot zaczął cofać w stronę gimnazjum. Szef i dzieciaki byli już w środku.
- Homer, co ty? - spytał Vi.
- Zrobię zasłonę dymną - odpowiedział i ustawił dwa dymne na środku jezdni - Czekajcie na mnie na skrzyżowaniu, tylko wskoczę do środka i odjedziemy.
- Nie nawal! - krzyknął Vi i oddaliliśmy się do Vandury a Homer został.
            Sztywni byli blisko, już jakieś 50 metrów. Syk niesamowity i jęki. Masakra. Odpalił granaty i poszedł znowu gęsty dym. Homer zaczął się cofać w stronę auta i patrzył co się dzieje. Na filmie pewnie by się teraz potknął i wyjebał… Nie ma ich… Homer się zatrzymał i odwrócił do nas:
- Chyba działa! - krzyknął. Musiał być w szoku jak zobaczył Viego, który podniósł w tym momencie Onyksa, wycelował w niego i zaczął strzelać w jego kierunku. Horda przepchnęła się przez zasłonę i wyleciała prosto na odwróconego Homera.
            Jeszcze nigdy nie widziałem go, żeby tak szybko zapieprzał. Poszedł dym z rozgrzanej lufy karabinku.
- Już myślałem, że działa, w mordę! - powiedział Homer.
- Mało brakło, a odgryźliby ci pół dupy człowieku - powiedział do niego Vi - Szofer, nie zarysuj mi blachy, bo do dupę skopię.
            Szef leżał na kanapie i trzymał się za ramię. Nogę oparł sobie o drugie siedzenie.
- Dobra robota panowie, dzięki za wsparcie - powiedział Szef dławiony przez ból - Wiedziałem, że mnie nie zawiedziecie, dlatego was prosiłem o pomoc.
- A ty co? Zwiałeś… - powiedziałem do pociota.
- Byś tam był to byś też nawiał - odpowiedział zdenerwowany - dziesięciu gości a ten na nich. Goście strzelają, a ten do środka.
- Jedyna rzecz jakiej się nie spodziewa przeważający wróg to atak - powiedział Szef - Wypłoszyłem gangsterów na piętro i Vi z Benym ich skosili, a wtedy moi uciekli i zaraz żeście się pojawili wy i zakończyliśmy sprawę.
            Pociot cisnął w stronę Kolonii, po Byczyńskiej. Zajechaliśmy na miejsce. Dzieciaki wyskoczyły na plac. Ludzie się nimi zajęli. W drodze daliśmy cynk, żeby przygotowali nosze i zanieśliśmy Szefa do jakiegoś pomieszczenia. Mieli w swoim gronie pielęgniarkę, która się nim zajęła. Asystował jej Beny. Nie znam szczegółów łatania, ale Beny wrócił po jakimś czasie i powiedział, że Szefu będzie żył.
            Potem wyszło na jaw, że Szef był w SPAP-ie… policyjnym oddziale antyterrorystów policyjnych. Stąd właśnie jego obycie z bronią i tam w środku…
            Po kilku godzinach w Kolonii zebraliśmy się do Bastionu… Homer został bohaterem dnia. Nikomu do głowy nie przyszło, żeby ich tam zagazować dupków jednych.
Najważniejsze, że gang rozbity.
            Po drodze gadaliśmy, że będzie trzeba od nowa obgadać sprawę Małej Mi i zastanowić się co z nią zrobić. Vi już nie stawiał sprawy tak jasno… Wiem jedno, zemściliśmy się za Czarną, trzeba było to zrobić. Posypało się trochę trupów tego dnia. W mordę…

=
JJ; Vi

1 komentarz: