Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 19 stycznia 2012

7.12.2010 Szczęście w nieszczęściu...

7.12.2010 Szczęście w nieszczęściu...

            Mój ONYKS!!!  Kozacki, całą noc myślałem kiedy go wreszcie wypróbuję. Jeszcze nigdy nie strzelałem z ostrej amunicji.
- Dawajcie na dach postrzelać - powiedział Szybki.
- Nie możemy na dach, za dużo huku narobimy - powiedziałem - moglibyśmy gdzieś wyskoczyć i wysypać po magazynku albo po osiem.
- Dobra, zbieramy się - powiedział Vi - wychodzimy z Bastionu.
- Gdzie?- spytałem.
- Na pola, na samym końcu Jagiellońskiej, przejazd był całkiem w porządku i nie powinno nam nic grozić - odpowiedział.
- Zajebiście - dodał Beny - ale najpierw musimy je wyczyścić odkładnie.
            Zebraliśmy cały sprzęt i wyczyściliśmy nasze kałachy. Oj przyjemna to czynność. Relaks w piekle na ziemi…
- Ale Młody byłby zajarany nimi - powiedziałem przy stole.
- No już widzę jak robi Rambo po domu - dodał Beny.
- Zawsze świrował - dodałem, wszyscy dobrze wspomnieliśmy go, szkoda że zginął, brakowało go.
- Wszystko spoko, ale co robimy z Czarną? Ile godzin już tam siedzi? - spytał Vi.
- Kilkanaście, już powinna się przemienić - powiedział Beny - chodźcie sprawdzić.
            Zastukaliśmy w drzwi, Czarna po chwili się zbliżyła do drzwi. Stwierdziła, że to tylko zadrapanie i dobrze się czuje. Weszliśmy na półpiętro i czekaliśmy aż wyjdzie.
Wszystko było w jak najlepszym porządku. Żadnych oznak sztywności.
- Witam w Bastionie! - powiedział Vi - jedynym bezpiecznym miejscu w tej części kraju.
- Siema, mam nadzieję, że na coś się przydam - odpowiedziała nieśmiało.
            Zaprowadziliśmy ją z powrotem na samą górę. Odpoczęła sobie, zjadła i nabrała sił. Mogła śmiało z nami jechać.
- Zostaw rzeczy tutaj, jak wrócimy planujemy przeprowadzkę niżej - powiedział Vi.
- A dokąd idziecie? - spytała.
- Jedziemy, jedziemy - odpowiedział Vi - tam gdzie się spotkaliśmy, musimy poćwiczyć strzelanie.
- Co? Czym chcecie strzelać? - spytała.
- Tym! - krzyknąłem i pokazałem jej stół pełny broni i amunicji - to jest broń, którą zdobył wczoraj nasz kolega, Szybki, to jest…
- O Onyks i P99! - wtrąciła się Czarna - kaliber 5.45mm, z takiego jeszcze nie strzelałam.
- Co?! - krzyknąłem.
- No ojciec miał troszkę tego w domu, jakieś strzelby, broń kolekcjonerska - odpowiedziała - interesował się ogólnie i ja też zawsze miałam z tym styczność. Nie raz na strzelnicę jeździliśmy.
- Aha - odpowiedziałem - no to nas nauczysz strzelać.
- Kozacko - dodał Vi - dobra zbieramy się, transport czeka na dziedzińcu.
- Macie jakieś nowe autko bo wasza kropa chyba się rozeszła w kroku, nie? - spytała Czarna.
- Mamy, zobaczysz zaraz jakie cacko! - odpowiedział Vi.
            Zeszliśmy na dół i zaczęliśmy pakować wszystko na tył.
- Ja kieruję - krzyknął Vi - dziś jedziemy wszyscy wyjątkowo.
- Spoko, kręć silnik i nie pierdol - powiedziałem.
            Siedziałem z Vim z przodu, a reszta ekipy z tyłu. Vi zakręcił raz silnik, potem drugi i trzeci. Zdechł.
- Co jest? - spytałem - jechałeś nim raptem 100 m i już go zajechałeś, to nie kropa!
- Nie prawda! - odkrzyknął.
- Dawaj podnieś maskę, zaraz w nim pogrzebiemy i naprawimy - powiedział Misiek.
            Maska poszła do góry, ale lipa. Nie umieliśmy zlokalizować usterki. Uznaliśmy, że przenosimy wyjazd aż nie skombinujemy jakiegoś sensownego transportu.
            Zapaliliśmy po jednym na dziedzińcu. Po chwili ktoś otworzył drzwi kierowcy wsiadł za kółko i zakręcił silnik, który zaskoczył.
- Co do… - powiedział Misiek - Czarna!?
- Wsiadajcie, widzę, że zajebiści z was mechanicy - powiedziała ośmieszając nas.
- Co zrobiłaś? - spytał Vi.
- Ojciec miał jeszcze warsztat samochodowy - odpowiedziała - często mu pomagałam.
- Jak to zrobiłaś!? - spytał Beny.
- Nie ważne, nie będę wam robiła siary, wy jesteście pedziami? Sory… - dodała.
            W milczeniu i zniesmaczeni porażką przed Czarną zapakowaliśmy się do jeszcze raz do naszego furgonu.
            W środku inny świat - jak w klasie biznesowej, którą znam tylko z filmów, heh, skóra, obrotowe fotele, kanapa, jakiś telewizorek.
- A spróbuj mi  go zarysować! - krzyknął Szybki kiedy ruszaliśmy.
            Wejście do Bastionu wzmocniliśmy kilkoma łańcuchami, także nasza twierdza była zamknięta. Pojechaliśmy bez przeszkód na miejsce.
Postrzelaliśmy trochę, ale ciężko szło. To jest nieco trudniejsze niż się wydawało. Misiek w ogóle powiedział, że ma w dupie karabinek i nie będzie z tego strzelać i woli mieć maczetę i pistolet awaryjnie.
Czarna dobrze strzelała. Ja Vi i Beny radziliśmy sobie całkiem nieźle jak na pierwszy raz. Szybki podobnie jak Misiek, wolał coś innego.
- Ja go wezmę - powiedział nagle Misiek.
- Nie! Ja sobie go zamówiłem - krzyknął do niego Szybki.
- Ej, o czym wy gadacie - spytałem.
- Zaklepałem sobie szpadel Benego, bo teraz jak już ma kałacha i resztę broni to mu nie będzie potrzebny - powiedział Misiek.
- Chyba was poryło - powiedział Beny - nikomu go nie dam. Jest jak pióro! Tylko jeden właściciel może nim władać, a reszta łap jest plugastwem i zeszmaceniem dla niego! Jest czysty niczym dziewica i nie jest przeznaczony dla motłochu!
            Ostro zlaliśmy z chłopaków. W drodze powrotnej wpadliśmy na pomysł żeby obrobić wozy mundurowych, które stały na barykadzie na parkingu czerwonego markietu.
- Misiek,Szybki, Beny obrabiacie radiowozy, JJ ze mną na rekonesans, Czarna zostajesz.
- Spoko - odpowiedziała - żeby nie było, dzieci.
            Wyszliśmy, było jasno więc musieliśmy uważać. Chłopaki zaczęli plądrować wozy i zgarniali wszystko co się dało. A ja z Vim poszliśmy między samochody sprawdzić, co tak właściwie się tu stało tego dnia. Parking był nimi zawalony. Między niektórymi autami było widać zaschnięte kałuże krwi, trochę ścierwa też leżało.
- Masakra tu musiała być - powiedziałem na widok kilkunastu pogryzionych ciał, które leżały na skrzyżowaniu uliczek.
- Chyba maja przestrzelone głowy - powiedział Vi.
            Wyglądało na to, że policja nie mogła sobie poradzić z tłumem i otworzyli ogień. Dobrze, że nas tu nie było. A potem sztywni musieli ogryźć ciała.
- Słyszałeś coś? - spytał Vi.
- Nie, zdawało ci się, chyba - odpowiedziałem.
            Przeszliśmy się jeszcze kawałek i naliczyliśmy tak na oko jakieś 100 ciał i ich szczątków. Straszny widok.
- JJ, sztywny! - syknął Vi -  załatwimy go po cichu, może ich być więcej.
            Przechodził kilka metrów od nas sztywny w kombinezonie strażaka. Vi zaszedł go z tyłu i ściął mu głowę maczetą. Głowa odpadła i leżała już na ziemi, ale reszta ciała jeszcze stała. Z miejsca gdzie była szyja poszło dużo krwi. Ciało drgnęło w konwulsji i padło z hukiem na ziemię. Trysnęła nowa dawka świeżej juchy. Popłynął strumień do kanału.
- Ostra - powiedział Vi, siedział za autem tyłem do mnie i tylko odwrócił na bok głowę.
- No, jak w masło weszła - odpowiedziałem - musiał ktoś o nie zadbać przed wyjazdem.
- Chyba czysto - powiedział Vi - idziemy?
- Dawaj tylko ostroż… - nie dokończyłem.
Padł strzał i usłyszeliśmy świst tuż za nami. Odwracam się, a metr ode mnie stoi sztywny z przestrzeloną szyją. Koszulka zrobiła mu się cała czerwona. Skurczysyn dalej na mnie kroczył. Poleciałem do tyłu prosto na Viego.
- Kurwa! JJ! - krzyknął - zapierdol go!
            Leżałem na plecach, więc przyłożyłem karabinek do ramienia, odbezpieczyłem go i wysypałem z automatu prosto w sztywnego. Poszatkowałem mu klatkę piersiową. Z lufy poszedł dym i czuć było zapach spalonego prochu, łuski odbijały się od ziemi. Sztywny zatrzymał się.
- O kurwa - powiedział Vi - co to?!
- Nie wiem! - krzyknąłem.
            Ten dźwięk to był taki jakiś dziwny bulgot. Z klatki wychodziła mu czarna krew. Było widać połamane żebra i dziury po kulach. Sztywny zaczął rzygać krwią, ze wszystkich dziur szła mu krew. Jak wysypałem w niego cały magazynek to na kilka sekund przystanął, ale po chwili zaczął dalej kroczyć na nas, ale już całkiem wolno.
Z oddali padł kolejny strzał i sztywnemu eksplodowała głowa. Zabryzgał nas mózg albo raczej dziwna maź, która z niego została.
- Zmywamy się stąd! - krzyknął Vi i pobiegliśmy do naszej furgonetki.
            Chłopaki stali i patrzeli zdziwieni na nas i na Czarną, która do połowy wystawała z szyberdachu i w rękach miała karabinek.
- Wybaczcie panowie, ale nie trafiłam za pierwszym razem - powiedziała do nas - wracamy?
- Kurwa! Mało brakło a bym się posrał tam! - krzyknąłem - skurczybyk zakradł się blisko bez żadnego odgłosu. Mało brakło.
- Może się zmywamy co? - spytała Czarna.
- Kto prowadzi? - spytał Vi - bo ja jestem wyświniony tym łajnem.
            Można się tylko domyśleć kto prowadził. Nasza nowa mechanik, specjalistka od broni i jak się potem okazało fachowiec od pędzenia bimbru. Wypad nie był do końca bezsensowny. Ostatecznie chłopaki znaleźli w wozach kilka krótkofalówek, baterie do nich i ładowarki samochodowe.
- Dobrze strzelasz - powiedział Vi - kozacko. Uratowałaś nas dziś.
- Wyście mnie też uratowali ostatnio i moją mamę - odpowiedziała - więc jesteśmy kwita.
- JJ otworzysz? - spytał Vi pod Bastionem.
- Spoko - odpowiedziałem.
- Gdzie wszyscy sztywni, w ogóle ich nie było widać, gdzie się pochowali? - spytał nas Beny pod bramą.
- Tak jakoś dziwnie spokojnie i chicho nie? - spytałem chłopaków.
- Cisza przed burzą… - dodał Vi.
            Jakieś przeczucie czy coś w tym stylu. Nie wiem co mnie tknęło.
- Dawajcie na Podwale, sprawdzimy czy czasem coś większego się tu nie kroi. Mam złe przeczucia - powiedziałem.
- A kiedy miałeś dobre? - spytał Beny.
- Nie pamiętam, ale chcę tam iść - odpowiedziałem.
- Nie, kurwa nigdzie nie idziemy - powiedział Vi - bez sensu, znowu ryzykować bez celu. Odpadam.
- Dawaj - dodał Beny - też chcę iść, nie wiem po co, ale może JJ ma racje. Tylko rzucimy okiem na okolicę.
- Szkurwa! - krzyknął Vi co oznaczało „tak” - Misiek! Szybki! Zabarykadujcie drzwi i zostawcie przejście w dziurze, te debile chcą gdzieś iść.
- Co? Gdzie? - spytał Misiek - ja też chcę!
- Nie wkurwiaj mnie! - krzyknął Vi - zamknij bramę i czekaj na nas!
- Spoko spoko, będę na dachu - odpowiedział obrażony.
            Odpaliliśmy po malborasku i ruszyliśmy w kierunku rynku przez Zamkową. Vi wziął awaryjnie mołotova z samochodu.
- Wracamy? - spytał Vi już na Rynku - mało wam jeszcze?
- Cicho bądź - powiedziałem - zawsze się pultasz jak ja tak gadam. Morda!
- Co kurwa! - krzyknął Vi - co to?!
              Nie wiedzieliśmy co to. Słychać było jakiś dziwny dźwięk. Coś się zbliżało do nas.
- Z Paderewskiego? - spytałem.
- Chyba tak, cofnijmy się jesteśmy za blisko skrzyżowania, do Podwala! - krzyknął Vi.
            Ruszyliśmy pędem. Na skrzyżowaniu klęknąłem i wycelowałem w stronę Rynku. Myśleliśmy, że coś wyjdzie właśnie z ulicy Paderewskiego.
- Jak to horda to bez wystrzału spierdalamy do dziury i rzucę mołotova - powiedział Vi, czuć było jak jest skupiony i zdenerwowany, wyjął z kieszeni zapalniczkę.
- Spoko - odpowiedziałem - na rozkaz.
           Beny w tym momencie pstryknął swoim kiepem, który poleciał kilka metrów od nas, wypuścił chmurę z płuc.
- Ja pierdolę! - krzyknąłem - mój z prawej!
- Lewa! - powiedział krótko Beny - czkajcie aż będą bliżej.
            Zbliżali się do nas sprinterzy, na pełnym gazie. Trzej. Środkowy sprinter machał rękami i krzyczał jak człowiek.
Beny strzelił i położył swojego pierwszym strzałem, prosto w głowę. Padł i nawet nie drgnął. Strzeliłem dwa razy, jedna kula trafiła w bark, a druga w klatkę piersiową mojego. Zwolnił i zrobił jeszcze kilka kroków. Złapał się za miejsce gdzie dostał i klęknął na jezdni, po chwili padł na plecy. W tym samym momencie strzelił też Vi i trafił środkowego w lewe ramię.
- Nie strzelaj, kurwa ja pierdolę! - krzyknął sprinter i zaczął zbierać swojego kolegę, którego trafiłem.
- O kur… - krzyknął Vi - żywi!
- Co?! Co?! - krzyknął Beny.
- Nadchodzą! - krzyknął gość - Prezes wstawaj kurwa! - Prezes stracił połowę czaszki po tym jak dostał. Drugi gość, jak się później okazało - Johny - skonał kilka sekund po swoim koledze. Niestety tym razem trafiłem w dychę. Dostał chyba w serce, ale jeszcze kilka razy dychnął.
- Spadamy stąd - krzyknął do nowego Vi i zaczął go ciągnąć za szmaty - już nie żyją, zostaw ich!
- Gońcie się! - krzyknął - pojebało was!? Idzie tu ze 400 chorych!
            Kiedy to wykrzyknął z Paderewskiego wyszło kilku pierwszych sztywnych.
- JJ, kurwa ognia! - krzyknął Beny i zaczęliśmy strzelać. Vi zaczął ściągać gościa do wejścia.
            Wystrzeliliśmy po magazynku, ale nie było czasu na zmianę. Wskoczyliśmy do dziury i docisnęliśmy kontenery. Po kilkudziesięciu sekundach było słychać nawałę sztywnych za drzwiami. Znowu odbijali się od samochodów i od bramy.
- Sforsują - powiedział nowy - tak jak u nas, drzwi puściły!
- Spokojnie ziomek - powiedział Vi - wytrzyma.
- Kurwa zajebaliście Prezesa i Johnego - powiedział nagle.
- Prezesa? - spytał Beny - Homer? To ty?!
- Tak Prezesa - odpowiedział spojrzał na Benego, potem na mnie i Viego, po chwili stracił przytomność.
- Ja jebię to naprawdę Homer! - powiedział jeszcze Beny - zbieramy go stąd!

JJ
=



Vi zrobił fotkę Polaroidem w czasie ewakuacji spod markietu gdzie prawie zginąłem... dziękówa Czarna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz