Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 stycznia 2012

9.12.2010 Zakupy…

9.12.2010 Zakupy…
           
            Zaczęło brakować żarcia i wody. Oszczędzaliśmy, ale nasze zapasy malały bardzo szybko. Gorzały i papierosów było pod dostatkiem, ale kopceniem nie napełnię bebechów. Padła propozycja żeby wyskoczyć do jakiegoś konkretnego sklepu i złupić go doszczętnie ze wszystkiego, potem załadować całego Vandurę i przyjechać do domu.
- Pytanie zasadnicze, kto jedzie? - spytał Vi.
            Nie było zbyt wielu chętnych. Rozmowę zaczęliśmy po 16, już było ciemno i wstał Homer.
- Ja jadę - rzucił ranny kolega - chcę być na coś przydatny, a już tyle zeżarłem wam.
- Heh, nie dasz rady się podetrzeć z tą ręką - powiedział z uśmiechem - jadę dziś za ciebie ziom. Będziesz mi dłużny wyjście. Kto jeszcze? Myślę, że trzy osoby wystarczą, żeby nie było zbędnego tłoku.
- A spadaj JJ! - odpowiedział Homer - skopię ci dupsko jak będę zdrowy.
- Spoko - odpowiedziałem - więc? Misiek, Beny… co wy na to? Vi zostaje, wychodzi zawsze i wszędzie. Powinien odpocząć.
- Nie pierdol - zaczął Vi - mogę jechać.
- To czemu się nie zgłosiłeś od razu? - spytałem - bo chcesz odpocząć ziom! Tyle. Weźmiesz radio i będziesz na nasłuchu.
- No masz rację, ostatnio się obijałem, jadę - powiedział Misiek.
- Gdzie jedziemy? - spytał Beny.
- Propozycje? - spytałem.
- Bieda, koło paki - zaczął Vi - będziecie mieli niezły widok ze środka na drogę, są tam szyby na całej długości sklepu. Chyba, już nie pamiętam dokładnie.
- Podjeżdżamy, ładujemy wodę i jedzenie na pakę i odjeżdżamy bez zbędnego pierdolenia, Vi na radiu ubezpieczasz z dachu, Szybki przy bramie. Czarna, zapomniałem o tobie całkiem, pójdziesz z Vim, dobrze strzelasz. Homer, do spania.
- Nie, pójdę z Szybkim - szybko dodał.
- Spoko, żartowałem - odpowiedziałem.
- Jaką bierzemy broń? - spytał Misiek.
- Krótka i maczety, Onyksy będą nieporęczne w sklepie - odpowiedziałem.
            Zebraliśmy się. Pistolety, ale awaryjnie, maczety i po kilkunastu minutach byliśmy przy wozie.
- Vi, cokolwiek nas zaniepokoi dajemy cynk na radiu, ok? - spytałem.
- Luźno! - odpowiedział.
- Sezon zakupowy uważam za otwarty - powiedziałem na dziedzińcu - ja prowadzę, pierwszy!
- Nie, ja chcę! - zaczął Szybki.
- Nie masz prawka, dupo, a z resztą i tak zostajesz - odpowiedziałem ze śmiechem - jakieś specjalne zamówienia?
            Każdy złożył zamówienie, coś słodkiego, chleb, o ile będzie do jedzenia, gumy do żucia, Vi bardzo nalegał na kwiatowy papier toaletowy. itd. Ruszyliśmy około 18:00.
- Vi, jak mnie słyszysz? - spytał Beny pod wieżą ciśnień przez radio.
- Dobrze, szerokiej drogi, pojedynczy sztywni na Krakowskiej, ale nie ma ruchu większego, jak ścieżka? - odpowiedział Vi.
- JJ właśnie przejechał jednego i chyba porysował zderzak - odpowiedział Beny.
- Ostrożnie - rzekł Vi - bez zbędnego odbioru.
            Bez przeszkód dojechaliśmy do parkingu Biedy. Było trochę aut, ale wszystkie puste. Dla pewności objechałem go dookoła żeby uniknąć nagłego spotkania, tak jak na czerwonym parkingu. Tu nie było żadnych śladów walk czy rzezi ludzi.
- JJ wywalimy okno i podjedziesz do dziury tyłem - zaczął nagle Beny - i będziemy ładować wszystko prosto na pakę, jeden zostaje w środku, kto wchodzi?
- Ja wchodzę - zaczął Misiek - JJ?
- Nie wiem, mogę zostać, Beny pójdziesz? - spytałem.
- Dobra, masz dwa radia? - dodał Beny.
- Mam, spoko - odrzekłem.
            Wziąłem radyjko i puściłem pierwszy komunikat:
- Tu JJ, tu JJ, jesteśmy pod obiektem, zaraz wchodzimy.
- Spoko, kilka osobników błądzi po Krakowskiej, wygląda na w miarę spokojnie - odpowiedział - wszystko w porządku?
- Tak, Misiek i Beny wchodzą, a ja będę ładował na pakę - odpowiedziałem.
- Zostaję na nasłuchu - odpowiedział Vi.
- Beny co robimy dokładnie? - spytałem.
- Zaczekaj aż dam ci znać i podjedziesz tyłem do dziury i gitara, podjedziesz tak blisko z otwartymi drzwiami, że sztywny w razie czego się nie przeciśnie, idziemy - odpowiedział.
            Zaczęli wykuwać dziurę, trochę było hałasu przy tym, ale innego wyjścia nie było. Po kilkunastu minutach dał znak i przystawiłem wóz do dziury. Chłopaki weszli do auta bocznym wejściem i zamknęli drzwi.
- Dobra gotowe, można wchodzić, JJ daj mi drugie radio - powiedział Beny - jak coś to dasz mi znać i nie będziesz darł mordy.
- Spoko - odpowiedziałem - tylko nie bądźcie tam za długo.
- Dawaj idziemy, bo już mi się chce srać z nerwów - powiedział Misiek.
            Zapalili latarki i weszli do sklepu. Nic nie było zniszczone. Nikogo wcześniej tam nie było. Sklep pełny towaru tylko dla nas. Po chwili chłopaki zaczęli mi znosić towar do okna, a ja układałem wszystko w środku. Woda, woda i jeszcze raz woda. Potem konserwy itd.
- Misiek, zostaw to piwsko - powiedział przy już którymś spotkaniu przy oknie - bierz wodę kurwa, a nie ten syf.
- Piwo jest dobre, cioto! - i poszedł dalej szukać towaru.
- Tu JJ, załadunek bez problemów, połowa auta pełna - powiedziałem do Viego po jakimś czasie..
- Spoko, Krakowska czysta, na Zamkowej kilku sztywnych - odpowiedział.
            Przerwa, nie było Miśka od raptem minuty, a Benego od może dwóch. Było widać gdzie jest który bo świecili latarkami.
            Ktoś podszedł do dziury i mówię:
- Beny co tak dłu.. o kurwa! - i odskoczyłem na tył samochodu i wpadłem na butle z wodą i narobiłem hałasu. To był sztywny. Szedł sobie po ciemku po sklepie.
- Beny, kurwa! Sztywny przy dziurze! - krzyknąłem do radia. Sztywny zaczął garnąć się na szybę i potłuczone szkło zaczęło się wbijać w jego ciało, pocięło już mu ręce. Mało brakło a zesrałbym się do gaci w takim byłem szoku. Nie minęło kilkanaście sekund usłyszałem świst i sztywny padł. Beny był już przy wejściu i ściął go.
- Kurwa, już wyciągałem do niego ręce, myślałem, że to ty - powiedziałem roztrzęsionym głosem - długo jeszcze?!
- Spokój, sprawdź czy się nie zesrałeś bo siedzenie zabrudzisz - powiedział i poszedł.
- Co za chuj! - rzuciłem pod nosem - jak sytuacja? - spytałem przez radio.
- Gitara! - odpowiedział Vi.
- JJ, znalazłem otwarte drzwi ewakuacyjne z tyłu sklepu, musiał tędy wejść - powiedział przez radio Beny - może być ich więcej.
- Przyjąłem, ostrożnie - odpowiedziałem.
            Po chwili przyszedł Misiek, powiedziałem mu żeby uważał bo drzwi były otwarte i pałętał się tu sztywniak. Przyniósł kilka paczek srajtaśmy, ale luksusowa. Kwiatowa, pachnąca, trzywarstwowa. Rolls Royce wśród papierów…
- Przyda się - powiedział - gazeta jest niemiła w dotyku, hahaha.
- Pojeb - odpowiedziałem - słodycze dawaj, a nie o gównach myślisz!
            Kilka minut później, na radiu:
- JJ! JJ! - woła Vi - idzie spora grupa przez Zamkową w stronę ronda, ale nie wiem gdzie skręcą.
- Ilu? - spytałem.
- 100 - odpowiedział.
- Wracam - powiedział w radiu Beny.
            Chwilę później chłopaki byli przy oknie i obgadywaliśmy plan.
- Mogą nas zwąchać jak pójdą tędy - powiedziałem - spadamy czy czekamy?
- Czekamy - powiedział Misiek - szkoda wypadu, a jeszcze tyle miejsca na towar.
- Jak uciekać autem to tylko na Jagiellońską i potem przez całe miasto - dodał Beny - właź do środka i tutaj przeczekamy.
- Spoko - odpowiedziałem - przekaż info Viemu. A ja zostanę tutaj i będę obczajał jak sytuacja. Jak wejdą na parking to do was wskoczę. Uważajcie w środku i wyłączcie latarki.
            Kilka minut później:
- Vi, szkurwa idą koło nas - powiedziałem przez radio - może nas miną.
- Cisza w eterze, odezwij się jak sytuacja będzie spokojna - odpowiedział.
- Bez odbioru - powiedziałem do radia i wskoczyłem do dziury i stanąłem za oknem tak, że nie było mnie widać z zewnątrz.
- JJ nie wyjedziemy jak tu zostaną - powiedział Misiek - plan awaryjny?
- Kurwa brak - odpowiedziałem - możemy zawsze wyjść tyłem i zostawić wszystko.
- Czekamy, jak będziemy cicho to nie wejdą tu, bo i po co? - dodał Beny.
            Wyglądałem co jakiś czas przez szybę jak sytuacja. Na moje oko było ich po chwili więcej niż 100.
- Czemu tu idą? - spytałem szeptem - powinni spać w parkach.
            Zatrzymali się na środku parkingu i zaczęli się zbijać w większą grupę.
- Kurwa jak pingwiny się kotłują, widziałem kiedyś takie coś w TV - zacząłem szeptem - ogrzewają się wzajemnie jak pingwiny - coś stuknęło w głębi sklepu.
- Kurwa, słyszeliście? - spytał Misiek.
- Nie - odpowiedział Beny z przekąsem - świecimy?
- Przeczołgam się w róg sklepu i zaświecę tak żeby było widać jak najmniej z zewnątrz - powiedziałem i zacząłem się czołgać w stronę rogu sklepu.
            Zacząłem świecić w jedną z alejek. Było czysto. Zapałałem światło na krótko i gasiłem je. Nikogo nie było.
- Chyba coś samo spadło na ziemię - powiedziałem tak żeby mnie słyszeli chłopaki.
- JJ, kurwa, coś sapie przede mną - odpowiedział po chwili przerażony Misiek.
 Zapaliłem światło na nich i odruchowo je zgasiłem, przed nimi stał sztywny, dwa kroki.
- Kurwa widziałeś to?! - krzyknął Misiek - Kurwa światło!
Zapaliłem drugi raz latarkę i sztywny odwrócił się w moją stronę. Beny machnął w pozycji leżącej maczetą i odciął mu nogę. Sztywny padł i zaczął jęczeć. Beny machnął drugi raz i rozwalił mu głowę.
- Misiek spierdalamy w kąt! - powiedział Beny.
            Po kilku sekundach byli obok mnie. Przycisnęli się do ściany i tak zalegaliśmy. Czułem jak Miśkowi waliło serce. Nie spodziewałem się, że będzie tam sztywny i zgasiłem światło. Błyśnięcie i zonk.
- Ja pierdolę,  jak koszmar we śnie, ja pierdolę! - mówił Misiek.
- Kto pójdzie sprawdzić jak sytuacja na parkingu? - spytałem, bez odpowiedzi - czekajcie ja pójdę.
            Zerkam ukradkiem przez szybę, a tam cała chmara. 100 rozmnożyło się do… nie wiem do ilu. 10 razy tyle. Nie było widać stacji benzynowej. Wszystko zasłaniali sztywni. Wróciłem do chłopaków.
- Jak? - spytał Beny.
- Źle, chyba będą tu nocować - odpowiedziałem - gdzie masz radio?
- Tutaj - odpowiedział Beny.
            Włączyłem je i zawołałem Viego.
- Co u was, długo już was nie ma - powiedział Vi.
- Która godzina? - spytałem.
- 19:30 - odrzekł Vi - przeszli obok was?
- Gorzej, stanęli na naszym parkingu, kotłują się jak pingwiny i grzeją się wzajemnie - odpowiedziałem - mamy wyjście awaryjne, ale stracimy samochód. Pomysły?
Cisza.
- JJ, jesteś tam? - spytał nagle przez radio Homer.
- Jestem - odpowiedziałem.
- Jest pomysł, ale trochę ryzykowny - zaczął.
- Mów stary - powiedziałem.
- Podjedziemy do was samochodem, zarzucimy bydlaków mołotowami i wypłoszymy hordę - powiedział - spokojnie wyjedziecie i wrócicie do Bastionu.
- Skąd ty kurwa auto teraz weźmiesz? - spytałem.
- O to już się nie bój - odpowiedział.
- Panowie, co wy na to? - spytałem moich kompanów.
- Co on ponawymyślał? - spytał Misiek.
- Auto jest prawie pełne towaru, nie wiele jeszcze wejdzie, ale jest sporo miejsca na  pace, akurat dla dwóch osób. Jakoś się ściśniecie - powiedziałem.
- Dobra niech działają - powiedział Beny - jak wyjdziemy tyłem to i tak będziemy musieli urządzić spacerek, wolę stąd wyjechać autem, tak czy srak.
- Jesteście tam? - spytał Homer.
- Tak, więc jaki jest plan? - spytałem.
- Czekajcie na fajerwerki i szerokiej drogi do domu, panowie - odpowiedział - miejcie radio włączone.
- To czekamy - odpowiedziałem - co on kombinuje?
            15 minut później na radiu:
- Będziemy za chwilę, Homer kazał wam przekazać, że chce kaszankę na obiad za pomoc - powiedział Vi.
- Jak wrócimy, to zrobię mu kaszankę z jelit sztywnego - odpowiedziałem przez radio i za chwilę do chłopaków - nawet na zakupy nie umiemy wyjść. Idziemy.
            Zajrzałem do środka samochodu.
- Kurwa zastawiłem wyjście zgrzewkami - powiedziałem - wyjdę tymi drzwiami awaryjnymi.
- Tylko ostrożnie - powiedział Beny, jak się zacznie to wchodzimy do środka, czekaj na sygnał koło drzwi.
- Spoko - odrzekłem.
            Ciemno jak w dupie. Chłopaki stali w ciszy koło dziury i czekali na naszych. A ja stałem na drugim końcu sklepu i czułem jak ciarki mi idą po plecach. Oparłem się plecami o nie i świeciłem światłem jak latarnia. Wszędzie. Jak gdzieś było chwilę ciemno to mechanicznie świeciłem tam bo już się bałem, że ktoś tam idzie. Na szczęście nikt nie przylazł.
            Nie minęły dwie minuty jak usłyszałem wybuchy. Po chwili samochód zaczął trąbić i usłyszałem w radiu:
- Tak, tak to my! - krzyknął Vi - do zobaczenia w Bastionie!
- Bez odbioru - odpowiedziałem i przekręciłem radio.
            Lekko popchnąłem drzwi i zaczęły się odsuwać. Przycisnąłem się odruchowo do ściany po drugiej stronie i stałem tak kilka sekund. Drzwi zamknąłem. Nie chciałem żeby było widać, że jest otwarte i żeby sztywni nie wchodzili do środka. Idę wzdłuż sklepu w kierunku parkingu. Widać było już, że jest tam duże ognisko. Latarka wyłączona. Słyszę nagle za sobą dźwięk, jakby ktoś upadł. Odwracam się i zapalam światło. Ktoś stoi i patrzy prosto w światło i zasłania oczy. Zaczynam się cofać. Ze strachu czułem jak tracę zdolność ruchową.
- Swój? - spytałem i stoję jak kołek.
Cisza, brak odpowiedzi. Zacisnąłem rękę na maczecie i odpiąłem ją z pokrowca. Przygotowałem się do uderzenia, ale ktoś stał i patrzył na mnie i nie ruszał się. Kilak kroków wstecz. Nic zero ruchu. Obserwował mnie, ale nie ruszał się. Ubrany był w żółtą kurtkę. Nogi miał dziwnie rozepchane. Chyba sprinter. Dziwiłem się dlaczego nie ruszył na mnie. Ciężko by mi było z nim walczyć po ciemku i to w pojedynkę.
Znowu usłyszałem ostre trąbienie jakiś kawałek od parkingu i kilka wybuchów.
            Cofałem się systematycznie i byłem już na skraju sklepu. Obejrzałem się zza rogu i szybko sprawdziłem jak sytuacja. Horda wyszła z niego. Dużo trupów paliło się na ziemi. Niektóre jeszcze chodziły i się paliły.
            Odwracam się i świecę na mojego nowego kolegę w żółtej kurtce. Zniknął. Koncentracja i świecę wkoło. Nie ma. Poszedł sobie.
            Ktoś złapał mnie za ramię.
- Kur… !!!- rzuciłem i odwracam się, już miałem uderzyć maczetą.
- Co tak stoisz? - spytał Misiek - spokojnie to ja! Kurwa!
- Pojebało cię?! - krzyknąłem - prawie się zesrałem przez ciebie i nie rozpierdoliłem ci łba pokurwieńcu (tu padło wiele wulgaryzmów).
- Długo cię nie było, zrobiliśmy przejście - odpowiedział - co tam było?
- Nie wiem, chyba sprinter - odpowiedziałem - ale się wycofał. Spadamy.
            Odpaliłem silnik. Zaryczał. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Przejechałem po truposzach. Jeszcze się dymiły. Wyjechałem z parkingu i prostą drogą do domu. Na ulicy koło stacji benzynowej było widać grupę, która wyszła z parkingu i poszła w kierunku klaksonu.
Coś zaczęło uderzać w tylne drzwi Vandury.
- Kurwa, JJ!!! Sztywny na plecach, biegnie za nami!!! - krzyczał Misiek.
- Co?! - odpowiedziałem - jak to biegnie?! Beny daj cynk na radiu do Bastionu żeby go rozpierdolili!!!
- Tu Beny! Tu Beny! Vi!!! Sprinter siedzi nam na ogonie, rozpierdol go!!!
- Jesteśmy gotowi - odpowiedział.

 Zjechałem na Zamkową, Vi stał na środku i celował do nas z P99, maczeta wisiała mu na prawym biodrze.
Padł strzał i Vi schował pistolet do kabury i odpiął maczetę. Skręciłem do Bastionu. Wjechałem na środek dziedzińca i zgasiłem silnik. W drzwiach tylnego wyjścia stanął Homer. Vi z Szybkim zamknęli bramę. Wszystko było już w porządku.
- Cali? - spytał.
- I to jeszcze kurwa jak! - odpowiedziałem - byłem koło lodówek, tu jest dla ciebie kaszanka, smacznego powinna być jeszcze dobra.
- Żartowałem, Dziękówa - odpowiedział Homer - nie przepadam w sumie, ale zjem.
- Było gorąco, kilka razy myślałem, że się ze strachu zesrałem w gacie teraz też na koniec. Jak był ubrany ten sprinter co nas gonił? - powiedziałem do Viego.
- Na żółto, a co? - dodał.
- Nic, potem wam opowiem - odpowiedziałem.
- Kto nas wybawił ze sklepu? - spytał Beny
- Ja i Szybki - powiedział Vi.
- Dzięki panowie - powiedział Misiek.
- Co wyście zrobili tam? - spytałem - bo nie widziałem zza sklepu dokładnie.
- Homer wszystko obmyślił na momencie - zaczął Vi - skroił samochód pod Bastionem, czaicie jaki byczek?
- Jak to skroił?- spytałem.
- Normalnie, otworzył jakoś drzwi, połączył kabelki i odpalił - odpowiedział Vi - spryciul, hahaha!
- A potem nam wskazał przejście, które było zabezpieczone wysokim płotem - dodał Szybki - i sztywni zostali, a myśmy wyszli sobie przez bramę na Podwale i prosto do Bastionu.
- Kurwa, byłem gotowy tam nocować - powiedziałem - a dwóch sztywnych żeśmy spotkali w środku. Ciężko by było.
- O co ci chodziło z tymi pingwinami? - spytał Homer.
- Kotłowali się jak pingwiny na mrozie, chodzili w kółko i ocierali się o siebie - odpowiedziałem - zaczynają się uczyć jak zwierzęta. Może być ciężko za jakiś czas. Myślicie, że zamarzną na mrozie? W żadnym filmie takiego czegoś nie widziałem.
- Jak przetrwamy do mrozów, to zobaczymy - odpowiedziała Czarna - co powiecie na małe obżarstwo na noc?
- Za! - krzyknąłem. Nikomu nie wspomniałem o spotkaniu za sklepem. Uznałem, że to nie ma znaczenia w tej chwili.
            Bohaterem dnia został Homer. Jego plan w wykonaniu Viego i Szybkiego okazał się bardzo dobrym na odsiecz z odciętego sklepu. Niepozorny chłopak z technikum był cenną bronią w walce ze sztywniakami. Zastał Bastion drewniany, a po jakimś czasie dzięki niemu stał się murowany. Kozacko rozwinęliśmy naszą kryjówkę od tamtej pory, ale o tym później. Idę spać.


JJ
=

2 komentarze:

  1. Zajebisty wpis ładnie ogarnięta akcja, choć przydało by sie jakoś polepszyć zabezpieczenia bastionu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bryza spokojnie :) Homer to odpowiednia osoba do tego celu ziom wszystko w swoim czasie! :)

    OdpowiedzUsuń