Łączna liczba wyświetleń

piątek, 24 lutego 2012

17.12.2010 Czyściciele…

17.12.2010 Czyściciele…
            Zaczął się dzień. Słońce pojawiło się gdzieś daleko na horyzoncie. Tej nocy brak chmur raczej dokuczał. Ciągle spojrzenia pełne oskarżeń, że nie poszliśmy itp.
Nie było szans, dziedziniec pełny sztywnych, za Bastionem to samo. Zejście do kanału było samobójstwem. Vi ciągle się rzucał, że źle zrobiliśmy, że mieliśmy od razu iść po niego.
- Podpalimy przejście w bramie i sztywni nie przejdą - powiedział rano - zejdziemy do kanału z bronią, latarkami i radiem. Znajdziemy go i wrócimy tutaj. Przed wyjściem podpalicie tak samo bramę. Proste.
- Niby tak, ale pod ziemią nie będziesz miał gdzie uciekać jak was zaatakują sztywni - powiedziałem - wpadło ich tam sporo.
- Nie mąć, kurwa ty i tak nie pójdziesz - powiedział Vi - Kto idzie ze mną?
- Ja - powiedział bez zastanowienia Homer - Misiek by poszedł za mną.
- Też tak myślę, teraz żałuję, że czekaliśmy tak długo - odpowiedział mu Vi.
- Ciekawe co zrobisz głupcze - powiedziałem - jak i wy się odetniecie i kolejne dwie osoby będą musiały po ciebie tam iść?
- Dam cynk na radiu, że macie nie schodzić i sam sobie poradzę - odpowiedział.
- Misiek myśli pewnie tak samo jak ty - odpowiedziałem - albo poszedł już gdzieś daleko przez ten labirynt albo teraz leży w gównie kurwa!
- Nie pierdol i tak idziemy - odpowiedział.
- No JJ, schodzimy, nie zrozum mnie źle, muszę - dodał Homer.
- Zasuńcie za sobą właz - powiedziałem, bo gównem będzie śmierdzieć. A chuj wam w dupę! Miało być bez kozactwa już.
- To nie kozactwo - powiedział Vi bardzo mściwym tonem - to braterstwo więzi… za tobą też bym poszedł.
            Reszta ekipy mnie nie poparła, ani nie stanęła za resztą. Nie dalej jak godzinę później schodziliśmy wolno na dół. Zalaliśmy benzyną dziedziniec i po chwili, jak już sztywni popadali wrzuciliśmy mołotova do bramy tak jak planowaliśmy. Po chwili rzuciliśmy kolejnego. Ekspedycja ruszała. Chłopaki wzięli po karabinie, po kilka magazynków, po jednym P99, maczecie, kilka latarek, dwa radia i trochę żarcia w razie czego.
            Stanęli nad zejściem i Vi powiedział:
- Chyba czysto, schodzę - i zaczął się ładować do środka.
- Powinien już być na dole - powiedziałem.
Homer klęczał przy włazie. Nagle padło kilka pojedynczych strzałów, a po chwili cała seria. Poszedł cały magazynek w kanale. Homer nie czekał, wskoczył do środka i zasunął właz. Po chwili jak już zgasł ogień dziedziniec zapełnił się sztywnymi.
- Vi jak sytuacja? - spytałem przez radio. Nie było żadnej odpowiedzi. Po chwili znowu seria z Onyksa.
- Kurwa, co on tak strzela jak pojebany? - spytałem.
- Nie wiem - odpowiedział Beny - wywołuj go, jak coś to zaraz tam schodzimy do niego.
- Wiem - powiedziałem - chciałem ich za wszelką cenę odciągnąć od tego pomysłu.
- Się wie - powiedział zasmucony Beny.
- To czemuś mnie kurwa nie poparł złamasie? - spytałem wkurwiony.
Nikt nic nie mówił. Wcześniej byliśmy spokojniejsi. Teraz zaczęła się pompa, a wcześniej kłótnie. Czekanie. Vi nic nie mówił na radiu. Co chwilę go wołałem, ale bez odzewu żadnego.
- Kanał, kanał, jestem! - powiedział Vi przez radio.
- Co się kurwa nie odzywasz?! - krzyknąłem do radia.
- Kurwa, daj mi Benego - odpowiedział.
- Jestem - powiedział Beny.
- Miałem ręce zajęte, masa sztywnych tutaj, ja pierdolę - powiedział Vi - nie ma śladów Miśka. Chyba uciekł. Położyłem już chyba 10. Głośno było na górze?
- No - odpowiedział Beny - dziedziniec pełny już jest. Zanim wyjdziecie to daj znać.
- Spoko, idziemy dal… - powiedział spokojnie i nagle zaczął krzyczeć - MATKO BOSKA CO TO JEST?! CO TO KURWA JEST!!! HOMER… - koniec przekazu i usłyszeliśmy kanonadę dudniącą spod ziemi.
- Co się stało?! - krzyknął Beny. Cisza…
- Chyba strzelali jednocześnie - powiedziałem - Słyszycie to?! - znowu ogień, z automatów. Musieli trafić na sporą grupę.
- Co robimy? - spytał Szybki.
- A co możemy teraz zrobić? - spytała Czarna - Czekamy kurna.
- Tu Beny - zaczął nadawać - co u was?!
            Minęło od czasu silnego ognia, jakieś 15 minut. Siedzieliśmy już nieco podłamani koło komina. Przeczuwaliśmy najgorsze. W wąskim kanale ciężko uciekać, bez światła, ciasno. A jak zaatakowali ich z obu stron jednocześnie? Czekaliśmy na kontakt.
- Tu Vi - powiedział nagle przez radio.
- Co to było? - powiedział do niego Beny.
- Musiałem sobie usiąść na chwilę - powiedział roztrzęsiony Vi. Dziwny miał głos.
- Jak to usiąść? - spytał Beny - Co tam się stało? Co z Homerem i Miśkiem?
- Homer cały, Miśka nie ma - odpowiedział - Nie wiem jak to opisać teraz. Pogadamy potem, idziemy dalej. Musze mieć wolne ręce.
- Dobra czekamy na was - dodał Beny.
            Po jakichś kilkunastu minutach było słychać jeden wystrzał. Potem wszystko ucichło. Musieli być dosyć daleko.
            Rozejrzałem się po panoramie miasta. Było widać bardzo dużo słupów dymu… palili ludzie w piecach.
- Patrzcie ilu musiało przeżyć - powiedziałem - na pewno są jeszcze zbici w grupki. Nie jesteśmy sami.
- Na pewno - powiedział Beny - tylko wszyscy sztywni przyszli do nas.
- Kiedy mieliśmy ostatni kontakt z Kolonią? - spytała Czarna - Niech nam pomogą teraz, tak jak my im.
- Nie wiem, nadawaliśmy do nich na innym kanale - powiedziałem - to może zagadam do nich - wziąłem radio i przestawiłem kanał i zagadałem do nich.
- Żyjecie?! - krzyknął głos -Już myśleliśmy, że po was. Jak sytuacja?
- No jesteśmy odcięci - powiedziałem - mamy jednego zaginionego w kanałach i dwóch poszło go szukać.
- Ilu sztywnych? - spytał.
- Nie wiem, w pizdu, cała Krakowska i Zamkowa, kilka tysięcy jak dla mnie - powiedziałem.
- To nie brzmi dobrze - powiedział.
- Co ty nie powiesz - odpowiedziałem - jakieś pomysły masz na wyjście z tej sytuacji?
- Nie wiem, pogadam z szefem - powiedział - Powinni sami odejść w dzień. Zawsze tak robią. Są w ruchu w dzień.
- To żeś nam pomógł - powiedziałem.
            Wyszło słońce. Ale nadal było bardzo zimno. Dosyć długo siedzieliśmy nie patrząc na dół. Nie interesowało nas to co się tam działo.
- Ja pierdolę - krzyknął Szybki koło 9 chyba - wszyscy się rozeszli!
- Co?! - krzyknąłem - Jak to?
- No nie ma nikogo - powiedział - czysto!
            Wyjrzałem - rzeczywiście było czysto - pusto!
- Jazda kurwa na dół - krzyknąłem - musimy zreperować bramę i zrobić barykadę. Dziedziniec też jest czysty.
            Sturlaliśmy się na dół. Czarna nas kryła i obserwowała czy czasem nas nie zaskoczą sztywni i szybko naprawiliśmy bramę. Ci kretyni od Małej Mi ją zdjęli z zawiasów, chcieli nas rozwalić. Podwiesiliśmy wszystko i zasunęliśmy kontenery. Bastion wracał do łask!!! Od razu poczułem ulgę i bezpieczeństwo. Po ostatniej zadymie jakoś dziwnie się tu czułem.
- Vi się nie odzywał? - spytałem po jakimś czasie Benego.
- Nie - odpowiedział - co o tym myślisz? Schodzimy do nich czy czekamy?
- Zaczekamy jeszcze godzinę - odpowiedziałem - i wtedy zdecydujemy. Teraz mogą już być wszędzie. Która godzina?
- Dochodzi 14 - powiedział Beny - pierdolę, też pójdę.
- Tez idę - wtrącił nagle zza naszych pleców Szybki.
- Czekamy godzinę - powiedział Beny - idę szykować sprzęt.
- Dobry pomysł - powiedziałem i poszedłem do Bastionu.
            Szykowałem się na zejście do tego syfu. Lekkie ciepłe ubranie, wysokie buty, Onyks i kilka magazynków, to samo z P99, maczeta, nóż, dwie latarki, radio…
            Po godzinie staliśmy na dziedzińcu i gadaliśmy co teraz robimy. Odezwało się radio, to Homer:
- Jesteście tam?! - krzyknął.
- Gdzie jesteś? - spytałem.
- Kurwa nic nie widzę, czkaj… jestem koło Biedy na Wołczyńskiej, koło stacji benzynowej, siedzę teraz na skraju kanału. Nic nie widzę kurna… - odpowiedział.
- Uważaj na sztywnych - powiedziałem - mamy po ciebie wyjechać Vandurą?
- Postaram się wrócić sam, nie ryzykujcie - odpowiedział.
- Jak to sam? - spytałem - A gdzie Vi?
- Rozdzieliliśmy się - odpowiedział - kurwa nic nie widzę.
- Bądź ostrożny - powiedziałem - cała horda się rozeszła spod Bastionu. Mogą być wszędzie.
- Co? Bastion czysty? - powiedział Homer - To dobrze.
- Czekamy na ciebie, wracaj szybko - powiedziałem.
- Będę za… kurwa sztywni idą!!! Schodzę do kanału - krzyknął Homer i zapadła cisza w eterze.
- Homer! Homer! Słyszysz nas?! - krzyknąłem. Nie zdążyłem mu powiedzieć, że też mieliśmy już schodzić.
- I co teraz? Czekamy na niego czy schodzimy? - spytał Beny.
- Sam nie wiem - powiedział Szybki - jest bardzo daleko. Nie wiadomo gdzie jest Vi. Schodzą teraz dwie osoby i jedna zostaje na dachu na ciągłym nasłuchu. Każdy kto wyjdzie na powierzchnię wraca po ziemi do Bastionu. Dobry plan?
- Tak - powiedziałem - tylko że wszyscy chcą zejść. Kto pójdzie?
- Ciągniemy los - powiedział Beny - krotka zapałka zostaje.
            Wylosowałem pechowo krótką. Chłopaki poszli pod ziemię. Przez jakiś czas był z nimi kontakt. Doszliśmy do wniosku, że pod żadnym pozorem druga ekipa nie może się rozdzielić. Cokolwiek by się działo zostają razem. Chłopaki wzięli jakieś większe kamienie żeby zaznaczać drogę pod ziemią. Żeby się nie zgubić. Wcześniej nie pomyśleliśmy o tym.
            Po kilku minutach podnieśliśmy właz. Szybki z Benym zeszli na dół. Obserwowałem ich chwilę z góry. Beny pokazał mi, że jest czysto. Zasunąłem pokrywę.
            Po chwili padły pierwsze strzały….

2 komentarze: