Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 5 lutego 2012

10.12.2010 Kolonia…

10.12.2010 Kolonia…
Wybiła 22:00, Misiek dał cynk, że zaraz mamy go zmienić…
- I co, panowie? - spytał Misiek na schodach - jaki plan?
- Obczajamy bazę z  dachu - odpowiedział Vi - jak coś usłyszymy to schodzimy na dół
i łapiemy gnoja. Jedna osoba czuwa przy radiu w chacie, a reszta może spać.
- Spoko, przekażę reszcie info - odpowiedział Misiek i poszedł.
            Zostałem z Vim na dachu. Strasznie pizgało. Co jakiś krótki czas paliliśmy papierosy. Trochę to rozgrzewało. Mieliśmy też po piersiówce czystej. Dawało nam to złudzenie ciepła, ale zawsze coś.
- Jak myślisz, kto to jest? - spytałem Viego.
- Chuj wi, mam nadzieję, że nie jakiś koks, bo będzie się stawiał i będziemy go musieli zajebać - odpowiedział  - a tego bym nie chciał.
- No ja też - dodałem - po tym Johnym czy Prezesie dalej mnie męczy sumienie. Ale z drugiej strony to skąd mogłem wiedzieć, ja pierdolę. Apokalipsa, a ja jeszcze żywego człowieka…
- A tam nie pierdol - dorzucił Vi - inny nawet by nie mrugnął okiem, a by cię zajebał. Pamiętasz tę ekipę na Krakowskiej wtedy?
- No pamiętam - odrzekłem - mielibyśmy z nimi problem.
- Myślisz, że wejdzie przez tę samą dziurę? - dopytał Vi.
- Pewnie tak, jak raz poczuje korytko to w tej sytuacji zachowa się tak samo - odpowiedziałem - jak dziś znów przyjdzie to będzie to oznaczać, że to raczej ktoś mało rozgarnięty.
            Noc się dłużyła, mieliśmy stać tak do samego rana. Chłopaki z dołu co jakiś czas dawali cynk na radyjku.
Około 2 w nocy usłyszeliśmy na dole hałas. Vi zaczął nadawać:
- Tu Vi, chyba mamy wiewiórkę!
- Kurwa, wiewiórkę? - spytałem - może jeszcze wróbelka?
- Spierdalaj - odpowiedział do mnie i zaraz do radia - schodzimy.
- Jestem gotów - odpowiedział Beny przez radio - szpadel w pogotowiu.
            Jazda, zbiegamy po drabinie na korytarz, lecimy na dół, już na ostatnich schodach zwalniamy bo skrzypią, żeby nie spłoszyć tej wiewiórki…
- Dobra schodzimy - powiedział Vi i uchylił drzwi.
Pakujemy się wszyscy jak te cioty na schody i złazimy wolno na dół. Po ciemku! Latarki mieliśmy włączyć na skrzyżowaniu, na dole. Krok za krokiem, trzymamy się ściany.
Nagle na dziedzińcu hałas. Zawracamy i wszyscy wypierdalamy na środek ze światłem.  Każdy w łapie po maczecie, łomie, Beny ze szpadlem…
Stanęliśmy jak te pały i stoimy. Nikogo nie ma. Na środku dziedzińca tylko toczył się stary garnek.
- Co jest? - spytał Vi.
- No i co macie złodzieja? - spytała Czarna z najniższego balkonu, wyszła za nami, ale na obławę nie poszła, w końcu nas ma od takich rzeczy jak to sama mówiła.
- Nie, uciekł chyba - odpowiedziałem.
- Opowiem wam historię - zaczęła z nas zlewać - złodziej wszedł do piwnicy, skroił co trzeba, a jego kolega was wyportkował i zrobił hałas na dziedzińcu. Wybiegliście jak te stado baranów - homoseksualistów , a złodziej uciekł z towarem.
- Przestań na nas mówić, ze jesteśmy pedałami! - powiedział Vi.
- To idźcie do piwnicy sprawdzić czy mam rację - powiedziała Czarna.
- Idziemy - zakomenderował Vi.
            W piwnicy:
- Kurwa mać - zacząłem - jest tu Czarna?
- Nie ma jej - odpowiedział Beny.
- Powiemy jej, że się pomyliła i nic nie zniknęło - powiedziałem.
- Spoko, spoko - odezwało się kilka osób.
            Obrobili nas i to jeszcze lepiej niż wczoraj.
- Zabieramy wszystko na górę, kurwa! - powiedział Vi - przez tego dupka będziemy musieli znowu jechać na zakupy.
-I tę drabinę też weźmy - dodałem - kurwa ale nas wyrolowali.
- No macie rację - powiedziała za naszymi plecami Czarna - i co?
            Nikt się nie odezwał. Zaczęliśmy zbierać szpej na górę. Czarna poszła od razu do swojego pokoju. Przejrzała nas jak małe dzieci. Po jakimś czasie zrobiliśmy pogadankę w kuchni. I zaplanowaliśmy następną wartę.
- Może zrobimy obławę - spytał Misiek - jak na świniaka?
- Ta i naganiaczy jeszcze zatrudnimy? - dodałem.
- Ale nas Czarna pojechała - dodał Vi i komicznie naśladując Czarną - że co, że pedał!?
- Ma rację, wała ktoś z nas zrobił - powiedziałem - mogliśmy od razu zabrać rzeczy na górę i czekać na dole na tego kogoś, a nie bawić się w film.
- Mądry Polak po szkodzie - powiedział Szybki
- Pedały- dodał jeszcze raz Vi - kurwa mać! Idę spać.
- Kto weźmie wartę? - spytałem  i po chwili - Nikt? To może ktoś pójdzie ze mną?
- A, sorawa JJ, zapomniałem, że mieliśmy mieć dziś razem - odpowiedział Vi - bierz konserwę i kiszeniaki. Nawpierdalamy się na dachu..
- Spoko, to co imprezka? - spytałem.
- Jak za dawnych lat! - odkrzyknął Vi i poszliśmy na dach.

11.12.2010 Kolonia… ciąg dalszy…
            Nad ranem poszliśmy od razu w kimę. Chłopaki już powstawali i szykowali jedzenie. Homer powiedział, że idzie do Vandury robić nowy wynalazek.
            Spaliśmy kilka godzin. Wchodzę do kuchni jakoś po 12 i czuję zapach kawy, świeżej.
- Co tak pachnie?! - krzyknąłem - chyba jeszcze śpię!
- Nie, nie śpisz - odpowiedziała Czarna - ale popraw sobie gacie.
- Przestań nas tak jechać - odpowiedziałem - bo cię wygnamy! I sobie pójdziesz.
- Tak tak, a kto będzie o was dbał?- spytała.
Nic nie odpowiedziałem. Kurna, dbał! Cholera. Na każdym kroku się błaźniliśmy i nic nie mogłem na to poradzić.
- JJ ważna sprawa - powiedział Misiek w kuchni.
- Co tam? - spytałem.
- Vi!!! - krzyknął Misiek - chodź tu, dupa z wyra!
- Dawaj, co tam! - powtórzyłem.
- A nie będę dwa razy gadał - odpowiedział.
- Vi, chodź tu pedale! - krzyknąłem i po chwili pojawił się Vi.
- Sam jesteś pedał! - krzyknął.
- Chłopcy spokój! - krzyknęła Czarna i znowu z nas polała.
-Co jest? - spytał Vi.
- Koło 10 na radyjku ktoś się odezwał - zaczął Misiek - ale chyba są dobrze zorganizowani to nie odżywaliśmy się. Mówili coś o wypadzie do centrum ogrodnictwa, tam na Grunwaldzkiej.
- No i? - spytałem - Co chcecie iść się z nimi spotkać? W środku dnia, w środku miasta? Pierdolę nie jadę.
- No właśnie - dodał Vi.
- Tak tak, ale kolesie są żołnierzami - powiedział Misiek - a przynajmniej tak wywnioskowałem z tego co mówili.
- Może coś wiedzą, a może to jakieś wsparcie? - spytałem.
-Ta wsparcie i do ogrodniczego jadą się włamać - powiedział Vi.
- Może jadą po jakąś chemię na ładunki wybuchowe albo dymne - spytał w drzwiach Homer - szczerze mówiąc też by mi się przydało kilka kilogramów saletry. Można by było zrobić dym sygnalizacyjny. Normalnie odpalasz ładunek przez zwykły lont i dajesz sygnał na kilka kilometrów.
- I kto tutaj do nas przyleci. Chyba superman i tak nam nie pomoże - dodał Vi.
- Więc? - spytałem - co robimy?
- Kto jedzie? - spytał Vi zrezygnowany.
Zgłosiliśmy się wszyscy. Ale potem doszliśmy do wniosku razem z pomocą Czarnej, że pojadą ci co dobrze strzelają. Ja, Vi, Beny, a reszta zostaje. Homer przyprowadził samochodzik jakiś, który miał sporo w baku i mieliśmy w razie czego szybkie wsparcie. W sumie to trochę kiepawo to zaplanowaliśmy, ale mądry Polak po szkodzie, jak to mówiło się.
            Nie będę opisywał pakowania itd. Po kilkunastu minutach zajechaliśmy we trojkę na Grunwaldzką. Po drodze Vi potracił dwóch sztywnych i koło centrum ogrodniczego wysiedliśmy.
- Mówiłem ci żebyś go ominął - powiedziałem - zarysowałeś maskę, kurwa pało!
- Nie pierdol - odpowiedział Vi - ostatnio się komunikowali, nigdy nie wiadomo jak mutują. Osłaniaj lepiej i nie pierdol.
            Vandurę zaparkowaliśmy tak, żeby spokojnie obserwować wszystko zza zaciemnionych szyb. Nawet sztywni nam nie zagrażali, o ile byliśmy cicho.
- Tu JJ, tu JJ - powiedziałem przez radio ale na innym kanale - jesteśmy na miejscu. Cisza w eterze. Czekamy.
- I co o tym myślicie? - spytał Vi - przyjadą czy nie?
- Przyjadą - powiedział Beny.
            Czekaliśmy na ruch może minutę, obok samochodu przeszedł sobie sztywny, potem drugi i trzeci. Skurczybyki całkiem sprawnie się poruszali. A tak teraz sobie przypomniałem, jeśli nikt nie był do tej pory w Żabie całodobowej to Szakira dalej tam naginała, między półkami. Po około 40 minutach przyjechały trzy samochody. Wysypało się z nich gdzieś ze 12 osób. W tym 4 w mundurach wojska polskiego, z kałachami.
- Kurwa zdradzamy się czy co? - spytałem - Może być ostro. Mają broń kurwa.
- Czekamy - odpowiedział Vi. Na radiu co chwilę ktoś się z nimi łączył i nadawał jakieś komunikaty. Mieli kogoś na skraju miast na czatach i jeszcze gdzieś w głębi ktoś monitorował co się dzieje na ulicach miasta. Po ich zachowaniu było widać, że się boją i są bardzo spięci. Rozglądali się gwałtownie itd.
            Po chwili ludziska zaczęli pakować jakieś wory do bagażników. Jeden z nich pokazał na nasz samochód i zaczął się zbliżać do nas. Doszło do niego jeszcze kilku i zaczęli podziwiać Vandurę.
- Zajebisty - powiedział jeden z żołnierzy - może go zabierzemy do bazy? Dzieci by się ucieszyły z takiego resoraka.
- No można by - dodał drugi i złapał za klamkę. Broń mieliśmy już dawno przygotowaną i czekaliśmy na wyjście. To uczucie… chyba to się czuje przed walką gdzieś na wojnie, adrenalina, krew spływa do rąk, wyostrza się wzrok, umysł się oczyszcza, koncentracja przed uderzeniem, przyspieszony puls… sraka przychodzi potem. Teraz nie było czasu na myślenie. Beny przeładował zamek swojego Onyksa, zrobiłem to samo.
- Spokojnie - powiedział do nas Vi - najpierw pogadamy z nimi - wyjął radio i powiedział kilka słów do niego. Kolesie w zdziwieniu odwrócili się i spytali swoich kto tam gadał.
- Teraz kurwa - krzyknął Vi i otworzył drzwi, wyskakując przeładował karabin.
Wyskoczyliśmy z karabinkami i celujemy do gości. Żołnierze odwrócili się i wycelowali do nas z kałachów i zaczęli drzeć ryje do nas.
- Stój, stój opuśćcie broń kurwa!!!! - jeden z nich zaczął się wydzierać, pewnie nie pomyślał, że może na nas ściągnąć hordę.
- Rzucić broń!!! - dodał drugi.
- To wy rzućcie broń!!! - krzyknął Beny. Całkowita spina. Scena jak z „Szeregowca Ryana” Celowaliśmy do siebie, Beny się z nimi przekrzykiwał, a Vi powiedział do mnie:
- JJ, patrz na ich broń!
Co za kolesie! Też to zauważyłem jak mi powiedział. Selektor ognia ustawiony u nas na automat. Jak byśmy wysypali to skosilibyśmy wszystkich tych frajerów bez zmiany magazynków.
Vi stał po mojej lewej, a Beny po prawej.
- Co ty robisz kurwa!- powiedziałem do Viego. Ten opuścił broń i zaczął iść w ich kierunku. Ludzie którzy byli bez broni schowali się za samochodami.
- Stój bo was rozpierdolimy!!! - zaczął się drzeć jeden z żołnierzy - stój bo strzelam!!! Stój!!!
            Vi już był przy nim i do kolesia:
- Z czego będziesz strzelał idioto jak magazynka nie masz?! - krzyknął mu w twarz i chlasną go w gębę plaskaczem. Reszta jego ekipy opuściła broń. Kolesie się zwyczajnie zmieszali. To ich wyciszyło i uspokoiło. Vi wycelował teraz do nich i dodał - Rzućcie broń frajerzy bo my was rozpierdolimy. I zamknąć ryje kurwa zjeby! Bo zaraz tu hordę na nas ściągniecie. Kurwa banda pederastów! Rączki kurwa! JJ sprawdź ich! Beny ubezpieczasz!
 Może się to wydawać śmieszne, kozackie i tak dalej. Ale wtedy miałem pełne gacie. Koleś mógł mieć w komorze jeden nabój, a reszta mogła zmienić selektory ognia jednym ruchem palca. Mogliśmy ich zaczepić na radiu i spotkać się na spokojnie, ale nie, wyjebaliśmy na nich z giwerami, to oni na nas.
- Ty z lewej - powiedział Vi do jednego z żołnierzy - chodź tu - koleś podszedł cały zesrany do Viego i stoi.
- Jak jeszcze raz do mnie wycelujesz - powiedział do niego - to cię zajebię - powiedział wkurwiony na maksa i zamachnął się żeby go uderzyć. Złapałem go za rękę.
- Spokój kurwa - powiedziałem - zostaw go. Kto wam kurwa dał mundury i broń? - spytałem gościa - Kim wy w ogóle jesteście?
            Ludziska zaczęli wychodzić zza samochodów. Beny ciągle nas ubezpieczał. Broń typków zawinęliśmy w razie czego. Teraz dopiero poczułem jak uchodzi ze mnie ciepło, tak się spiąłem i zaczęło mi być strasznie zimno.
- Skąd jesteście - spytał Vi starszego gościa, który wylazł zza auta.
- Niedaleko stąd mamy obóz - odpowiedział.
- Uchodźcy? - spytał Vi.
- Można tak powiedzieć, ale organizujemy się sami, jest z nami kilku żołnierzy, chronią nas - odpowiedział - Była cała drużyna, ale zginęli, tylko ci zostali.
- Kurwa, myślałem, że może jesteście z zewnątrz - powiedział Vi - czego tu szukacie?
- Przyjechaliśmy po nasiona - odpowiedział.
- Ty - powiedział Vi do tego samego żołnierza - z jakiego jesteście oddziału? Gdzie reszta?
- No tak po prawdzie to nie pamiętam już jaka to była jednostka - odpowiedział pociot - ale teraz to już nie ma znaczenia, wszyscy zginęli.
- Nie wiedziałem, że wojsko polskie aż tak słabo stoi, nawet z bronią się nie umiecie obchodzić - powiedziałem do gostka.
- Tak właściwie to jak się to wszystko zaczęło - powiedział gość - była szybka i chaotyczna mobilizacja, zawodowi obstawili większe miasta, te wojewódzkie, a resztę dali na mniejsze miejscowości, no i trafiliśmy tutaj. Organizowaliśmy ewakuację w północnej części miasta…
- Jaką resztę - spytałem - to kim w jesteście jak zawodowi zostali w miastach?
- Noo jesteśmy z  NSR-u - opowiedział.
- To kurwa wszystko wyjaśnia - powiedział Beny.
- No i mieliśmy zorganizować punkt ewakuacyjny, kilka autobusów, mieliśmy jechać na wschód, tam miało być zgrupowanie, ale wszystko szlag jasny trafił - dodał gwardzista - dowódca wziął kilku chłopaków do samochodu i powiedział, że jedzie do miasta na wsparcie dla policji bo mieli rzeźnię na jakimś parkingu. Pojechali i nie wrócili. Słyszeliśmy tylko wystrzały i po chwili cisza. Zarażeni zaczęli się zbliżać do nas i ewakuowaliśmy ludzi w bezpieczne miejsce i teraz zgarniamy wszystko co może nam się przydać.
- Gdzie siedzicie? - spytał Vi.
Podszedł starszy gość, przywitał się i wyciągnął mapę Kluczborka - Tutaj - powiedział i pokazał na mapce miejsce.
- Nieźle - powiedział Vi - ilu was tam jest?
- 134 osoby - odpowiedział facet - staramy się jakoś zaopatrywać kolonię, ale ciężko jest.
- Wiecie coś więcej na temat zarazy? - spytał Vi - To prawda z tym Iranem?
- Gówno prawda - powiedział gwardzista - co chwilę przychodziły sprzeczne komunikaty, ale najbardziej prawdopodobna wersja to taka, że syf wyszedł z Białorusi. Zaatakowali nas w nocy. Zdmuchnęli nasze lotnictwo i zaczęli zrzucać jakieś bomby chemiczne z tym syfem na większe miasta na zachodzie Polski. Wschód też oberwał bo zaraza się rozeszła, ale już wtórnie. Umocnili granicę i rozwalają wszystko co się zbliży do niej. Mają dwa miliony żołnierzy zmobilizowanych. Produkują całą masę amunicji.
- A Niemcy? - spytał Vi.
- Tam też masakra. Syf się rozszedł przy granicy polsko-niemieckiej. Mobilizowali się, ale choroba weszła kilkanaście kilometrów w głąb ich terytorium. Mieliśmy ostatnie komunikaty z zachodu jeszcze na drugi dzień. Kolega jeden znał niemiecki i mówił, że Niemcy bombardują swoje miasta. Kurwa, zrzucali napalm na ulice miast, na drogi. U nas to nie do pomyślenia, armia nie ma takich środków. Właściwie to nie było środków na nic. Niemcy rozwalali wszystko co się dało. Ale teraz i tak nie wiem czy syf poszedł dalej czy udało im się zatrzymać. Ponoć strzelali do kolumn uciekinierów bo bali się, że są wśród nich zarażeni. Rosjanie opuścili obwód. Putin zagroził, że zbombarduje Litwę jak nie pomogą i otworzyli granice. Zostali tylko żołnierze, były słuchy, że mają zrzucić bombę atomową na Warszawę, ale raczej nie zrzucili bo by było słychać i widać. Rzeźnia jak sam chuj. A myśmy tu zostali…
- No to ładnie - powiedziałem - siedzimy w gównie po uszy.
- Często macie kontakt z ludźmi?- spytał facet.
- Nie, a co? -spytał Vi.
- Krążą różne bandy - powiedział -atakują żywych i zabijają facetów. Gwałcą kobiety. Skurwysyny. Dlatego jest nas aż tylu. Zgarniamy wszystkich, którzy potrzebują pomocy. Często znajdujemy nawet małe dzieci. Widzę, że porządni z was ludzie. Wybaczcie za moich kolegów, ale wszyscy przeżyliśmy swoje piekło na ziemi. Zgoda?
- Zgoda, też nie szukamy guza - powiedział Vi - ale kompletnie nie wiemy co się dzieje wokół nas. Wstaliśmy rano, a tu rozpierdol na ulicach. Organizujemy się jakoś. I co jakie macie plany?
- Nie mamy, jedyne co wiem to to, że musimy wyżywić tych wszystkich ludzi i zbudować solidną obronę przed ludźmi, a chorzy to druga sprawa, są głupi. Żywi myślą i zrobią wszystko żeby cię dopaść - powiedział zasmucony - nawet teraz, po zagładzie mordują się wzajemnie.
- Co racja to racja, nie będę zaprzeczać - powiedział Vi - ludzie to gówno.
            Staliśmy tak chwilę w milczeniu. Przywitaliśmy z innymi ludźmi, którzy z nimi byli.
- mamy wojskową radiostację  u nas - powiedział gwardzista - możemy się kontaktować z wami.
- Spoko jesteśmy ciągle na nasłuchu - powiedział Vi - będziemy w kontakcie.
            Zaczęli się zbierać do odjazdu. Obserwowaliśmy jak pakują się i przed samym odjazdem podszedł do nas jeden z mundurowych i powiedział:
- Wiem, że daliśmy dupy na początku, ale to nasza jedyna broń - i pokazał na kałachy w Vandurze.
- No racja - powiedziałem - często macie gości w kolonii?
- Dosyć często, ale staramy się ich rozwalać ręcznie, mamy tylko kilkanaście magazynków i kaem na dachu budynku. Ciężko jest. Jak przyjdzie większa grupa to damy radę, ale braknie amunicji na kolejną.
- Masz broń, ale nie podpinaj magazynków zanim nie odjedziecie - powiedział Vi i splunął na ziemię, pokazał mu, że jest lepszy od nich- tylko nie zabij nikogo po drodze, albo sobie nogi nie odstrzel.
- Spoko, spadamy, dzięki panowie - powiedział gość i poszedł do samochodu.
- To co zgarniamy saletrę amonową dla Homera? - spytałem.
- Czekaj niech odjadą - powiedział Vi i po chwili siadł na podłodze samochodu - Kurwa mać, ja pierdolę, ale się spiąłem.
- Ale żeś wyszedł an nich wtedy na początku jak celowali do nas, kozacko - powiedziałem
- Ta, kozacko, modliłem się żeby mi nie przyjebali. Mógł mieć nabój w komorze jeden, albo przełączyć selektor ognia, ten drugi gość i byłoby kiepsko. Dobrze że państwo na nich oszczędzało bo teraz byśmy mogli być podziurawieni. Kurwa za dużo brawury panowie, za dużo, ja pierdolę.
            Tego popołudnia ręce się trzęsły nie z zimna… źle to zrobiliśmy oj źle, ale zawsze to jakaś nauka na przyszłość…
            Zapaliliśmy po papierosie i weszliśmy do centrum. Było czysto. Kiedy wyszliśmy z worami na dwór, koło Vandury stało dwóch sztywnych i przeglądali się w szybach. Beny odpiął maczetę z pokrowca przy pasku i robił im głowy. Zachlapał cały bok samochodu juchą. Wrzuciliśmy towar do samochodu i pojechaliśmy do Bastionu.
            Kiedy byliśmy już w środku na radiu odezwali się przybysze z Kolonii. Dojechali na miejsce. Koło Biedy na Byczyńskiej widzieli hordę na parkingu, ale odjechali bez kontaktu. Szkoda im było amunicji.
            Całkiem nieźle wyszło to wszystko. Komunikowaliśmy się z Kolonią przez radio. Było raźniej...
Resztę dnia zalegaliśmy w domu…


JJ; Vi
==

3 komentarze:

  1. JJ... Epicka akcja...
    "- Co ty robisz kurwa!- powiedziałem do Viego. Ten opuścił broń i zaczął iść w ich kierunku. Ludzie którzy byli bez broni schowali się za samochodami.
    - Stój bo was rozpierdolimy!!! - zaczął się drzeć jeden z żołnierzy - stój bo strzelam!!! Stój!!!
    Vi już był przy nim i mówi do kolesia:
    - Z czego będziesz strzelał idioto jak magazynka nie masz?! - krzyknął mu w twarz i chlasną go w gębę plaskaczem..." Hahahaha! Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Odcinek wypas coraz ciekawiej się robi, ciekawe co jeszcze wymyśli Homer?

    OdpowiedzUsuń
  3. Bryza zapraszam do grupy na facebooku... kimże jesteś?

    OdpowiedzUsuń