Łączna liczba wyświetleń

sobota, 17 grudnia 2011

02.12.2010 - Ciąg dalszy...

2.12.2010
            Tooo była akcja. Misiek i Szybki poszli do Żaby po prowiant. Niezła sieka była tam na dole, na skrzyżowaniu Y. Dzięki Viemu udało się jakoś wyratować chłopaków...
Pozostała kwestia odebrania worków z żarciem, które leżały dalej na środku Krakowskiej. Po kilku godzinach od zajścia (wszystkie fajki wypalone) uznaliśmy, że robimy kolejny wypad. Powinno pójść łatwiej bo już nie trzeba było wbijać do środka sklepu. Sztywni porozchodzili się, każdy w swoją stronę. Dziwne bo nie zbierali się w stada tylko wędrowali samotnie, w dzień po ulicach, często odbijając się od ścian, ale gdy działo się coś głośnego to wyrastali spod ziemi, dosłownie.
        
Wracając do meritum sprawy tego dnia - żarcie. Fakt faktem, że te ogórki kiszone były dobre (mmm aż sobie znowu smaka zrobiłem, takie grubasy!), ale ile można to żreć.
- Panowie, trzeba zorganizować obiadek - powiedziałem do chłopaków w kuchni Viego.
- Worki jeszcze tam leżą, musimy tylko się podkraść cicho i będzie gitara - dodał Młody.
- Wali mnie to, mogę nie żreć, ale dziś już tam nie wyjdę! - krzyknął Misiek - mało brakło, a posrałbym się tam w tej Żabce.
- A tam pierdzielisz - mówi nagle Szybki - idę z Młodym po to! Vi będziesz nas ubezpieczał z dachu? - spytał Szybki.
- Spoko, JJ idziesz ze mną! Bierz swojego AK i na dach! - zakomenderował Vi.
            Teren czysty. Wiec nasi wyszli na Krakowską po worki. Nagle z Vim widzimy, od strony ronda, grupkę gości, chyba 3 albo 4 osoby. Uzbrojeni w jakieś pały metalowe szli po nasze worki. Szybki i Młody byli już blisko, ale jeszcze nie zobaczyli ocalałych. Grupka ruszyła szybko po zdobycz.
- Jebani, obrobią nas - powiedział Vi i zaczął krzyczeć - stój kur… bo strzelam!
Kolesie stanęli koło worków jak wryci. Młody i Szybki byli już od nich tylko kilka kroków i też się zatrzymali. Młody zaczął jakąś nawijkę, ale nie szłyszałem o co mu chodziło. Chyba coś pyskował do nich bo się zaczęli spinać.
- Wypier… - krzyknął Vi - nasze worki. Młody bierz co nasze, osłaniam cię!
Młody z Szybkim zaczęli zbierać towar i wolno się cofali. Kiedy byli już w bezpiecznej odległości kolesie zaczęli coś tam wołać w stylu „jeszcze tu wrócimy” wtrącając w to wiele słów obraźliwych.
Kiedy nasi wrócili do Bastionu rozpakowaliśmy trofea!
- Ty, Misiek, skocz jeszcze po browarek dla mnie, najlepiej chłodny! - powiedziałem kozacko do Miśka.
- Ta, ostatnim razem jak byłem za zakupach to rozwaliłem trojkę zombii, a potem mało co, a zjedliby mi mój zad na moich oczach, spier… - odpowiedział.
 Zaczęliśmy ucztę zakrapianą odrobinką gorzałki i gęsto zadymioną petami. Niestety wszystko co dobre nie trwa wiecznie. 
Coś się działo, jakiś dziwny dźwięk dobiegał z Krakowskiej (okno w pokoju było uchylone w celu nasłuchiwania). Ktoś dewastował kolejne wystawy sklepowe i wybijał szyby.
- Młody, Szybki! - krzyknął Vi - sprawdźcie i wzmocnijcie barykadę na Krakowską, Misiek Beny, sprawdźcie podwórko. JJ ze mną na dach. Wszyscy morda w kubeł, nie wpuszczamy nikogo! Jazda!  - zakończył wydawać dyspozycje i wszyscy ruszyliśmy do swoich zadań.
            Wróciła nasza ferajna, z którą się spotkaliśmy parę chwil wcześniej na skrzyżowaniu Y. Tylko, że teraz było ich chyba z 10. To ciekawe bo jakoś mniej się stresowałem na spotkanie z truposzami niż z żywymi. Ale znowu był to znak, że jednak więcej ludzi przetrwało katastrofę.
Zaczęli drzeć mordy i nas wołać.
- I co teraz? Walimy? - spytałem Viego.
- Kur… nie wiem. Może zagadamy do nich, tylko co? - odpowiedział.
- No może coś w stylu „Wypier… do siebie, nie chcemy problemów, żarcia w sklepach starczy dla wszystkich”, a jak będą fikać to pociągniemy kilkoma seriami po nogach i pójdą sobie.
- Wypier… do siebie!!! Nie chcemy problemów!!! Żarcia w sklepach starczy dla wszystkich!!! - bez zastanowienia wyryczał Vi.
I się zaczęło, rzucali kamieniami i wybijali szyby w Bastionie. Kurna elegancka kamienica, odrestaurowana, a ci dewastują nam nowy dom! Wysypaliśmy do nich kilka serii i dostali po nogach.
- Wypier… stąd łajzy albo będę celował teraz w łeb!!! - wyryczał Vi. - Zaraz tu ściągniecie na nas hordę debile!
- Oni są chyba naćpani - powiedziałem.
- Gówno mnie to obchodzi - odpowiedział Vi.
Od strony rynku usłyszeliśmy jakieś poruszenie i jęki. Wracała mini horda. Kolesie zobaczyli co się dzieje i stanęli w osłupieniu. Szło na nich około 20 sztywnych. Zaczęli się cofać i gość, który był najdalej wysunięty w kierunku skrzyżowania Y odbił się od sztywnego który wchodził już na ich plecy z Krótkiej. Zaczął drzeć ryj… Był pierwszym żywym zjadanym na naszych oczach. Po sekundzie był spisany na straty. Za tym pierwszym wchodziło już kilkunastu nowych od strony Damrota. Zaczęła się jatka. Kolesie z drągami metalowymi zaczęli obijać hordę od strony Y. Nie mieli ostrzy, dlatego musieli się nieźle natrudzić żeby ubić jednego. To nie film…
- Stary jak byśmy mieli koktajle Mołotowa, to byśmy mogli im osłonić dupska od strony Rynku… - powiedziałem - dawaj strzelamy bo nie mogę na nich patrzeć.
- Szkoda kulek i tak już po nich - powiedział nagle Vi i zabezpieczył broń - niech sobie radzą. Przyszli tu nas wkopać to teraz mają skur….le.
Padali jeden za drugim. Staliśmy i liczyliśmy, 9, 6, 5… i tak dalej. W sumie mogliśmy jakoś zareagować, ale to narażało nas w dużym stopniu, a w szczególności Bastion. Nasi twardo stali na dole i asekurowali drzwi.
Oczywiście chłopaki z ferajny walczyli dzielnie i w pewnej chwili wskoczyło ostatnich 3 do jakiego sklepu czy kwieciarni. Sztywni zaczęli wpadać do środka.
- Myślisz, że jest tylne wyjście? - mówię do Viego.
- Nie wiem. W sumie to gówno mnie to obchodzi. Wiem tylko tyle, że gnoje nam zeszpecili Bastion i teraz będzie nam pizgało bez tych szyb. Debile, jak by się nie stawiali to byśmy ich elegancko ugościli, a potem by się jeszcze skoczyło po jakieś żarełko i czyściochę na przywitanie gości. Musimy sobie ustalić jedną żelazną zasadę, jak ktoś przyłazi i robi burdę to niech zdycha i pomocy nie dostanie bo z takimi cwaniakami to zawsze tylko problemy - zakończył.
- W sumie masz racje, trzeba będzie pogadać z chłopakami o tym. Co myślisz o mołotovach? Można by nimi zrobić elegancką zasłonę ogniową, tylko byśmy musieli sprawdzić jak ogień działa na sztywnych. - powiedziałem.
- Wracajmy i zbierzmy naszych. Obgadamy wszystko na spokojnie - odpowiedział Vi.
            Opowiedzieliśmy po krótce ziomkom co zaszło na Krakowskiej. Powiedzieli, że podjęliśmy słuszną decyzję. Nie wiadomo czy taki napór na drzwi i barykadę zatrzymałby hordę. Może kiedyś coś takiego będzie miało miejsce, ale teraz jeszcze nie byliśmy na to gotowi. Ciekawe tylko co się stało z tymi trzema typkami co wskoczyli do sklepu. Powinno być jakieś tylne wyjście. Spaliliśmy po malborasku (burżuje!) i zaczęliśmy szykować wyprawę po benzynę na mołotovy.
- Zróbmy małą nagonkę na sztywnych - powiedziałem - zarzucimy przynętę na skrzyżowaniu Y i podpalimy kilku. Sprawdzimy jak reagują na ogień i czy jest w ogóle skuteczny - powiedziałem i dodałem swoja wizję na temat osłony ogniowej w razie nagłej ucieczki.
To był prosty plan… jak w grze komputerowej.
- To kto będzie przynętą? - spytał Vi.
- Ej co się na mnie lampicie wszyscy? - rzuciłem.
- Pomysłodawca niech będzie robaczkiem na haczyku - powiedział Beny i zaczął zlewać ze mnie.
- Dobra, będę przynętą, ale kto pójdzie ze mną po benzynę? - spytałem.
Z puli ochotników wyłonili się: Młody i Vi. Uznaliśmy, że Misiek i Szybki mają na dzisiaj dość, a Beny jako wytrawny(mało powiedziane!) strzelec miał nas ubezpieczać z dachu Bastionu. Chłopaki mieli być z nim w razie przymusu użycia dachówek…
- Wejdziemy na Y i na Zamkowej skroimy do bukłaków benzynę. - powiedział Vi - Całkiem przypadkowo mam w domu kilka rurek. Ktoś wcześniej z was ściągał już? - spytał.
- Ja nie, ale chyba będę wiedział jak - odpowiedziałem.
- A co to za filozofia dmuchasz i wylatuje - rzucił Młody.
Misiek jednak został przy drzwiach na dole i miał czekać na nasz powrót. Przed samym wyjściem Vi uznał, że teraz sprawdzimy użyteczność naszej bramy na Zamkową. Zrobiliśmy przesmyk tak, że zmieściła się tylko 1 osoba. Młody chciał iść pierwszy i miał nam dać cynk, że wszystko gra. Zaraz pod bramą stały już samochody.
Młody robił dość długi rekonesans, ale później doszedłem do wniosku, że skórczybyk dobry jest. Tak lawirował między autami, że wiedział dokładnie gdzie są sztywni. W okolicy było ich może ze 20.
- Jak już wrócimy to skopię mu dupę, że tak długo go nie ma - mówię do Viego.
- Znasz Młodego, lubi zakozaczyć - odpowiedział.
Nagle Młody wsadza łeb pod bramę i mówi:
- Pełno ich tu, ale damy radę. Schowajcie się pod pierwszym samochodem. Na prawo od bramy stoi jakiś taki dostawczy. Spokojnie nas zakryje. JJ przysadź się 2 autka w lewo i będziesz nas ubezpieczał, w razie czego rób bażanta. Chodźcie! - szepnął Młody.
Młody był w żywiole! W sumie to zajebiście wszystko zaplanował. Idelanie wręcz!
Już zaglądam przez szyby mojego autka i widzę jak się sztywni kręcą po Zamkowej. Vi w tym czasie łomem otwierał bak. Starał się to robić cicho, ale trudno było wyłamać zamknięcie od wlewu bez hałasu. Strzeliło 2 metry ode mnie i już zaczęli ściągać do baniaków. Dwóch sztywnych chyba coś usłyszało bo zaczęli się kierować w naszą stronę. Bażant…..  chłopaki się skitrali pod dostawczym, ja też próbowałem się schować pod moim autkiem, ale kurtka plus tusza trochę mi to uniemożliwiły…
Już się zaczął mój stres. Szybko ściągam kurtkę, oczywiście zamek się zaciął, patrzę przez szybę, a te gnoje już 3 czy 4 auta ode mnie i idą wolno odbijając się od siebie. Panika, zamek puścił. Zrzucam ten pancerz i zaczynam wciskać się pod auto. Nie dam rady wleźć! Widzę tylko 2 metry dalej spojrzenie Viego, który leżał pod dostawczym z Młodym. Przesunęli się na skraj auta i czekali aż ich minie zakochana parka. A ja dalej ślęczę przy tym aucie. Co robić?! W głowie nie miałem przemyśleń o życiu itd. Tylko jedna myśl: „ ja pier…, ja pier…”…
Moment, impuls, wsuwam dupsko do pasa pod auto, a na mordę kurtka. Może się uda. Tak też zrobiłem. Leże, i staram się uspokoić oddech, a klatka skacze mi jak bym przed chwilą skończył maraton. Przez dziurkę na plecach kurtki widziałem trochę co się dzieje nade mną, ale jak sztywny mnie jakoś wyczuje to koniec…
Szli sobie wolno i rozglądali się. Teraz oczywista myśl… może wyczują mnie nochalami. O kur… znowu kolejna dawka adrenaliny. Myślę sobie: „jak na mnie wejdą to nie zdążę się stąd wygrzebać i koniec” to dopiero plan idealny!
Po chwili odgłosy kroków zrobiły się głośniejsze. Widziałem tylko trochę przez kurtkę. Pierwszy sztywny - chłop, po 40stce, jakoś tam był ubrany. Przystanął nade mną i patrzy się na Zamkową. Myślę: „idź dalej, idź dalej…”… poszedł w stronę dostawczego i chłopaków takim samym leniwym krokiem. Przyszła babeczka, też po 40stce. Stanęła popatrzyła na były internat i zrobiła krok w moją stronę. Nadepnęła na rękaw kurtki. Zrobiła drugi krok i dwiema nogami stanęła na mojej kurtce! która teraz zaczęła się ze mnie zsuwać w jej stronę. Ręką przytrzymałem szmatę, żeby mnie nie odkryła. Teraz dopiero byłem skoncentrowany, jak mnie minął ten pierwszy. Wcześniej mało co, a bym narobił pod siebie….
Stanęła i stoi. Co jest kur… niech sobie idzie, zjeść kogoś innego!
Nie warczała jak na filmach tylko tak jakoś dziwnie piszczała i huczała, cholera nie wiem jak to określić nawet.
Coś stuknęło na ramieniu litery Y. Przesunęła kurtkę i straciłem moją dziurkę obserwacyjną.
Nagle słyszę: śwwww, pac, śwwww pac i jakaś lepka ciecz polała się na mnie. Sztywna zaczęła się dziwnie poruszać. Kroki (o nie tylko nie kolejny!) i truposzka poleciała przeze mnie w stronę środka ulicy i coś zrywa ze mnie szmatę…
- Kur… wstawaj! - syknął Młody.
Byłem gotowy ściąć mu nogę… znowu się pohamowałem ze strachu i nie zrobiłem czegoś głupiego, tak jak z Miśkiem koło bazaru… Przez moment myślałem, że mam zawał…
- Co to kur… było - mówię do niego.
- Beny ci z dachu dupę uratował - odpowiedział.
Dachówka odwróciła uwagę sztywnej, która się obejrzała i Beny z Bastionu odstrzelił jej oczy, które polały się prosto na moją gębę. Co za zgred, jak by nie trafił i narobił huku, albo włączyłby alarm w jakimś aucie… w mordę!
Vi w tym czasie się nie zastanawiał tylko ściągał benzynę. Mieliśmy już kilka pełnych butli więc przyszedł czas na powrót. Mieliśmy do bramy tylko kilka kroków, ale trzeba było wszystko przepchać pod spodem i wszyscy musieliśmy wejść do środka.
- Młody pomóż mi wstać - mówię - stary jestem tak posrany, że nie mogę się podnieść.
- Cho, szmatę zostaw, kupimy ci coś innego - odpowiedział - stary jaki mieliśmy na ciebie widok pod autami. Już myślałem, że to koniec.
Stres i do tego widok rozpuszczonych oczu sztywnej spowodował, że zwróciłem dzisiejszą wyżerkę. Niestety. Sztywna upadła na środku Zamkowej i macała rękami po ziemi.
Pod bramą Młody powiedział:
- Czekajcie, Zamkowa chyba czysta, podpalimy ślepą i zobaczymy jak zareaguje.
- Pier… to stary wracamy - powiedział Vi - poje… cię? Stary wracaj…
Młody już kicał między autami. Rzeczywiście niedobitki z Zamkowej skierowały się w stronę ramienia Y i teren był czysty. Szybko wylał na nią z pół litra benzyny i już szukał zapałek kiedy ta go jakoś wyczuła, węchem albo na słuch, i złapała za nogawkę. Ten się nawet nie zastanowił i przeciągnął ją z buta przez łeb. Poleciała do tyłu i puściła go. Wylał resztę jeszcze na nogi, potem pociągnął strumyk i odszedł kawałek. Oczywiście podpalił małą rzeczkę i wolny ogień doszedł do truposzki.
Zaczęło się hajcować. To było dopiero przeżycie, palący się „żywy” sztywny. Po chwili, nie wiedziała co się dzieje, zaczęła piszczeć. Dreszcz mnie przeszył. Jakby kogoś ze skóry obdzierali. Staliśmy tak i wytrzeszczaliśmy gały, a Młody, wcześniej kozak, stał koło nas i patrzył się na to co zrobił.
- O kur…- powiedział Vi - zaraz tu ściągnie hordę. Młody mówiłem ci żebyś sobie odpuścił.
Młody nic nie powiedział. Stał tylko i patrzył jak obłąkany na to co się dzieje. Po 30 sekundach uderzył nas smród palącej się skóry ludzkiej. Młody się zbełtał. Vi już miał odruch, ale nagle otrzeźwiał, z dachu było słychać bażanta. Zobaczyliśmy w bramie pod wierzą ciśnień może ze 100 sztywnych, którzy pakowali się już na Zamkową, raczej nas nie widzieli.
- Spier…my! - krzyknął Vi i wcisnął się pod bramę.
Farciarz, pierwszy wskoczył, a ja tam dalej stałem. Młody z oporami, ale jakoś się ruszył. Teraz ja mu musiałem pomagać tak jak on kilka minut wcześniej mi. Szybko mu podałem butle i wsunąłem się pod bramę. Wszystko zabarykadowaliśmy i czekaliśmy jeszcze w razie czego przy wejściu. Smród był straszny. Ścierwo się dopalało, ale odór był niesamowity. Skóra ludzka… fuj.
Beny mówił, że rzucili jeszcze kilka dachówek i sztywni wleźli na Y i tam stanęli. Dobrze, że nikogo z nas nie widzieli bo by było nieciekawie.
            Po kilkunastu minutach byliśmy w kuchni. Ciągle miałem ten smród w nosie i nie mogłem go wyrzucić z głowy. Masakra jakaś. Młody dalej był jakiś dziwny. Trochę się wyluzował po ostatnich akcjach, ale to z tą benzyną znowu go zryło tak jak wtenczas na domkach. W sumie to ja też byłem roztrzęsiony i kilka minut dochodziłem do siebie na podwórku, ale to troszkę co innego było.
Spaliliśmy po pecie.
- I co zadowoleni? - spytał Beny.
- Nie do końca. Za dużo hałasu narobiła tam na dole - powiedział Vi - ognia użyjemy w ostateczności, a i tak nie wiemy jak zareaguje na niego sztywny z oczami…
- A propos oczu, Beny dzięki… - powiedziałem.
- Farta miałeś, dobrze, że wyczekałeś do końca bo jak byś spiął to bym jej nie trafił - odpowiedział.
- Ta, zimna krew, ze strachu się wyłączyłem i nie mogłem potem wstać. Młody mnie zebrał - odrzuciłem - ale oko to masz stary.
- Nooo z takiej odległości 2 dychy żeś ubił - powiedział Vi - co nie, Młody?
Nic nie odpowiedział. Poszliśmy tylko obczaić na dach jak tam sytuacja wkoło Bastionu. Gromada się zebrała, ale szybko rozeszła bo nikogo nie widzieli.
            To był niezły dzień. Jego resztę postanowiłem spędzić na jakimś relaksie. Paczka malborasków przy piecu w kuchni i ziomale. Smród już przeszedł, wywietrzał, ale ciagle mi chodził po głowie. Zjedliśmy trochę chipsów i paluszków, pogadaliśmy… Młody dalej był dziwny, ale zaczął wracać do nas. Rozmawialiśmy troszkę o tym, że to nie ludzie itd. żeby uspokoić sumienie, ale widocznie Młodemu dalej chodziło po głowie, że to istoty żywe. 
Dobrze, że był tam na dole i mnie zgarnął bo bym zginął marnie.

JJ
==
Zdjćcie zrobione Polaroidem Vi, widok na naszą bramę wyjściową na Zamkową, jeszcze przed barykadowaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz