Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 4 grudnia 2011

1.12.2010 – Echa po walce...

1.12.2010 -Echa po walce...

9:00, przez te kilka minut leżeliśmy w przedpokoju i łapaliśmy oddech. Drzwi zaryglowaliśmy odruchowo tym, czym się dało. Wbiegliśmy resztkami sił prawie na szóste piętro.
- Musimy zejść na dół i zrobić barykady, na drzwiach na Krakowską i na podwórko – powiedział Vi kiedy wrócił już od okna po robieniu fotki.
- Kurde daj odsapnąć, jeszcze nigdy takiej pompy nie miałem – powiedziałem.
- Dobra, też mam zejście - odpowiedział Vi i zjechał po ścianie na podłogę, widziałem jego wysuszone i spękane usta. Łyk wody byłby teraz najlepszym lekarstwem na zmęczenie.
Jeszcze kilka minut zalegaliśmy, ale czas nas naglił i trzeba było ruszyć dupę, zagrożenie było nadal realne.
- Słuchaj Vi, robimy tak, ja z tobą ogarniamy dół i ryglujemy drzwi główne – mówię po chwili – Misiek z Benym plądrujecie mieszkania i zbieracie wszystko co nam się może przydać, woda, jedzenie, latarki, baterie...
- Szybki i Młody ryglujecie wszystkie drzwi jakie są na podwórku – dodał Vi.
- Się robi! – rzucił Młody.
Nie cieszyłem się zbytnio, że znowu muszę iść na dół. Wspomnienia z ostatnich godzin napawały o sraczkę, ale trzeba było walczyć dalej, żeby w głupi sposób nie zginąć. Drzwi na Krakowską zastawiliśmy łóżkiem z najniższego mieszkania, powinno wystarczyć.
Że skończyła nam się już fucha, Vi rzucił pomysł, żeby sprawdzić piwnicę, ponoć jego sąsiadka pędziła tam bimberek. Wkrótce będzie to jedyna waluta w Polsce, a wieczorkiem się rozgrzać też nie zaszkodzi. Brak prądu zmusił nas do tego, że musieliśmy tam wejść z latarkami. Przed wejściem Vi powiedział:
-Idę pierwszy, znam teren, a te piwnice są jak labirynt.
Piwnica jak poniemiecki schron. Vi, mimo tego, że ją znał, prawie by się wydupcył na schodach i narobił trochę huku, ale w sumie to tylko piwnica i nie powinno nikogo być, tak sobie myślałem. Łomem rozbiliśmy pierwszą kłódkę, słoiki z ogórasami kiszonymi(takie grubasy jak w „Czterech pancernych”, jak stary Czereśniak z Tomusiem kupowali w sklepie przed wyjściem na wojnę), kapusta itd., ale nie było niczego, co by się nadawało na broń. W następnej znalazła się jakaś siekiera, toporek, pogrzebacz...
- Czekaj, chodź do mnie do piwnicy, mam tam coś czym cię pozytywnie zaskoczę – powiedział Vi.
Otwieramy jego piewnię, a ten wyciąga z szafki herb Polski, metalowy, taki jak w szkołach:
- A, zajumałem kiedyś w szkole – mówi Vi.
- Łooo stary! Zawiesimy go gdzieś na górze. Dobra, dawaj plądrujemy dalej ten burdel - odpowiedziałem.
Coś nagle stuknęło, w oddali, za rogiem.
- Ja ci przyświecę, a ty pierdolnij w razie czego – mówi do mnie Vi i podkręcił latarkę – mogliśmy sprawdzić wszystkie korytarze, a nie od razu wbijać po ogórki, co za głupcy!
- Co racja to racja. Stary świeć i wchodzimy tam na pełnej! - odrzekłem.
Bez oczekiwania ruszamy, a tam za rogiem staruszka próbuje wejść w zamknięte drzwi i odbija się od nich. Kiedy zobaczyła światło obróciła się w naszą stronę.
- Kurde to ta pijaczka, chuj wie czy pijana czy sztywna... - mówił Vi lekko roztrzęsionym głosem.
- Czekaj przyjebie jej łomem – dodałem.
- Pieni jej się z ryja, bij!– rozkazał Vi.
- To świeć mi, durniu, bo nic nie widzę! – krzyknąłem i zacisnąłem mocniej rękę na łomie.
Zawiniętą częścią zasunąłem jej prosto w środek czaski, a jego drugi koniec wyszedł przez oczodół. Zdechła i upadła razem z nim na ziemię. Jakaś dziwna jucha rozlała się po podłodze, a kawałki mózgu spływały po ścianie. Nie utrzymałem narzędzia w ręku.
- Dawaj wyniesiemy to ścierwo, a chłopaki sobie potem zobaczą co upolowaliśmy – powiedział Vi.
Łom posłużył za hak, jak ze świnią. Resztki jej ciała zostawiliśmy koło śmietnika, w sumie to i tak nikt jej stąd nie zabierze. Jej skóra miała jakieś dziwne plamy i krosty. Młody i Szybki oglądali sztywną. To pierwszy taki bliski kontakt bez adrenaliny.
- Wracajmy na dół – powiedziałem po kilku minutach. Zbierało mi się na rzyganie. To było silniejsze, wszystko następowało po sobie zbyt szybko, nie rozumiałem co się dzieje i co robię.
W piewni starszej znalazł się dystrybutor do pędzenia bimberku(made in USSR). Uznaliśmy, że to, co wypędziła posłuży nam na koktajle mołotowa,. bo nie wiadomo czy tego węża brała do gęby. Nie chcieliśmy się wtórnie zarazić tym syfem.
Wróciliśmy na górę, oto krótka lista znalezisk: prowiant, woda, kilka siekier i łomów – to jedne z bardziej istotnych rzeczy na ten czas. No i oczywiście godło, które zawisło w kuchni u Viego, na honorowym miejscu.
Usiedliśmy koło pieca i grzaliśmy się bo już było trochę zimno. Vi zagadnął po tym jak napalił:
- Chłopaki meldujcie jak sytuacja u was. Skoro mamy już prowiant, wodę i broń i wszystkie potencjalne wejścia są zabarykadowane pomyślmy teraz nad wyjściem awaryjnym.
- Stary daj na luz, nikt tu teraz nie wejdzie i nie ma zagrożenia – wtrącił Szybki.
- Polałbyś coś, a nie! – bąknął Młody od niechcenia.
- Racja, na razie jesteśmy tutaj okopani, wczoraj i dziś był ciężki dzień, polej coś mocniejszego, polej bo nie zniesie tego moja głowa – dodałem.
Vi rozdał szklanki i w całości je zapełnił. Chwila odpoczynku skończyła się zbiorowym snem na podłodze w kuchni. Wypadki ostatnich godzin dokopały każdemu, bez wyjątku. Piec pozostał ciepły do rana.
Ocknąłem się około 16:30 , czyli dokładnie 48 godzin po przebudzeniu w sobotę. Dzwony nie biły na mszę, jak co tydzień. Znowu zaczynało się ściemniać, robiła się szarówa.
- Panowie, zapalmy świece, bo tak jakoś się groźnie robi – powiedział Misiek – Jak dla mnie to teraz jest najlepszy czas żeby złożyć to wszystko do kupy. Na wszelki wypadek barykadujemy drzwi, a w razie czego to...
- Bym zapomniał, w przedpokoju pod warstwą gipsu jest stare wejście na dach! - krzyknął Vi – pamiętam jak zawsze pizgało od tego włazu w zimie to go zabudowaliśmy.
Vi miał chatę przerobioną ze strychu i stąd ten fartowny właz. Można powiedzieć, że cała kamienica jest wyjątkowa. Na podwórku jest duża drewniana brama, a wszystkie okna na wysokości 2m są zakratowane, bo na Krakowskiej były sklepy i inne gówna. Układ czterech kamienic tworzy zamknięte kanciaste jajo i spokojnie można przejść się wkoło, nawet do połowy Krakowskiej w stronę rynku i aż do słupa informacyjnego po drugiej stronie.
Późnym wieczorem, gdy już wszyscy dochodziliśmy do siebie, Szybki wspomniał właśnie o tych kratach itd. To mi przypomniało pewną książkę S. Kinga pod tytułem „Bastion”. Nazwa była idealna dla tego miejsca. Powiedziałem to reszcie ekipy, Młody na to:
- Heh, że co?
- Że kurwa twierdza, nie do zdobycia! - odpowiedział Vi.
- Zajebiście – dodał Misiek.
- A weź Młody, ty to zawsze coś pierdolniesz – rzekł Beny – Jak wyjdziemy na Krakowską, to sprayem napiszemy „Bastion”. Tylko po co, bez sensu.
I tak pozostało. Kozacka i mocna nazwa dla miejsca, w którym skitrało się kilku uciekinierów przed zagładą. Jak dobrze się zorganizujemy to wszyscy będą nas tu mogli pocałować w dupę - tak pomyślałem sobie wtedy.
Taka jest geneza naszego Bastionu, tyle na dziś, jutro kolejny ciężki dzień.
Tego dnia nikt nie stał na warcie, po prostu poszliśmy spać. Należało się nam.


JJ;Vi

1 komentarz: