Łączna liczba wyświetleń

piątek, 2 grudnia 2011

1.12.2010 - Próba ewakuacji...

1.12.2010 -Próba ewakuacji...

Czas ewakuacji z miasta zaplanowaliśmy na 8, żeby było już jasno i odpocząć nieco, naradzić się spokojnie, bo byliśmy naprawdę zdenerwowani. U Benego odbyła się tej nocy ostra kłótnia o nasze dalsze losy. Było dosyć ciężko.
Rano, kiedy wyszliśmy z domu, tak samo uzbrojeni jak wcześniej, od razu uderzyliśmy na rynek. Wczoraj z Vim widzieliśmy otwartą sukę, ale nie mieliśmy odwagi do niej wejść czy ją przeszukać. Teraz to była jedyna możliwość transportu do Opola dla takiej ekipy. Plac był czysty. Policjanci musieli chyba nawiać i zostawili sprzęt. W środku znaleźliśmy pistolet i 10 naboi do niego i pałkę policyjną, którą zawinął Szybki, bo miał tylko nóż. Kluczyki w stacyjce, no lepiej być nie mogło.
Ruszyliśmy wolno na wycieczkę. Vi prowadził, a ja siedziałem z nim z przodu. Młody z tylu zawołał, żebym puścił ogrzewanie bo zimno. Się robi! Wszystko było w porządku do czasu jak zrównaliśmy się ze szpitalem.
- W mordę! - krzyknął Vi - Patrz ile aut!
- Panowie koniec wycieczki, nie damy rady przejechać, wysiadka - powiedziałem.
Stoimy przed autem, Młody odpalił fajkę i poczęstował resztę ekipy.
- Co teraz robimy? - mówię do Vi.
- Nie wiem, może przejdziemy z buta przez ten korek i zgarniemy jakiegoś kombika i pojedziemy dalej - odpowiedział.
Młody wskoczył na dach suki i woła:
- Chłopaki zawijajmy się stąd, na cmentarzu idzie cała ekipa do nas, już mnie zobaczyli! 10, 20, 30, 100, 200… - Młody przestał liczyć i zeskoczył - Chodzą szybciej niż w nocy! Nadchodzą! - krzyknął i pobiegł.
- Opolska odcięta - woła Misiek - Wiejemy przez osiedle!
Nie trzeba było nas długo namawiać. Zbliżała się na nas horda. Ciekawe gdzie te krety się pochowały jak jechaliśmy autem. Szybko byliśmy za prosektorium, czy co tam jest na środku placyku, i już za domkami. Kiedy wbiegałem za blok, widziałem jak pierwsi truposze są jakieś 250 metrów od nas, szybko szli, ale na szczęście nie biegli. Na pierwszej ulicy szło kilku sztywnych prosto na nas. Nie było innego wyjścia jak ich rozwalić i iść dalej. Było ich chyba sześciu albo siedmiu, dla każdego po jednym.
- Biorę grubasa! - krzyknął Beny i już ciął go szpadlem. Każdy z nas dorwał swojego i podziurawił mu łeb tak, żeby już nie wstał. Vi skroił dwóch. To były ułamki sekund na podjęcie decyzji. Nie myśli się wtedy, nie że racjonalnie, ale w ogóle, o tym co się robi. Czysty umysł i tylko przeciwnik. Liczyło się tylko zwolnienie przejścia. Tylko to…
- Jazda kurwa! - krzyknął Vi. I ruszamy dalej, ale Młody stał jak wryty i ani drgnął.
- Chłopaki coś nie tak z Młodym! - wołam.
- Młody! Zaraz tu będą i nas rozpierdolą jak nie ruszysz dupy! - zawołał do niego Beny.
- To są ludzie - powiedział Młody i pokazał na ścierwo leżące na ziemi - Pierdolę to, idę do domu!
W tym momencie pierwszy sztywny z okolic cmentarza minął róg i już szedł na nas, Misiek do niego doskoczył i go zlikwidował.
- Idziesz czy zostajesz? - mówi Vi do Młodego.
- Zostaję - odpowiada Młody, ręce mu drgały, był biały na twarzy - Mam to wszystko w dupie!
Ruszyliśmy bez kolegi, który tak stał i patrzył na ścierwo. Na końcu ulicy obejrzeliśmy się i zobaczyliśmy jak kilku sztywnych już jest koło niego i nagle... Młody się obudził z transu i zaczął ich siekać. Zatrzymujemy się i patrzymy jak Młody walczy, wpadł w furię i rozpłatał ich dosłownie, czterech. Odwrócił się i ruszył sprintem do nas. Byliśmy w szoku, ale nie było czasu na zadawanie głupich pytań, sam byłem posrany i nie dziwię się Młodemu. Sztywni zaczynali deptać nam po piętach, zbliżyli się do nas niebezpiecznie, udzieliło się też zmęczenie. Na ulicy, która była wzdłuż rzeki znowu spotkaliśmy grupkę, z którą poradziliśmy sobie o wiele lepiej niż z poprzednią. Ręce powoli odmawiały posłuszeństwa, o nogach nie wspomnę. Bardzo dużo energii zużywałem na ciosy, zbyt dużo. Takie zamachy spalają człowieka.
Koło stawu Kościuszki nie było już tak łatwo i kolorowo. Na alejce była mała horda, chyba ze 20 sztywnych. Pomyślałem, że nie damy rady i nagle słyszę:
- JJ ze mną, Misiek Szybki, Beny Młody, bierzemy parami tych co zostaną! - krzyknął Vi i wyciągnął pistolet, który znalazł w suce i zaczął strzelać. Grupka była tak zwarta, że trafił każdym nabojem, nawet jak chybił w tego, co celował to dostał jakiś za nim. Wysypał do nich cały magazynek. Zostało ich około 10. Zdjąłem z pleców mojego AK74 i sypnąłem serią po oczach jednemu sztywnemu. Polała się jucha i zostały puste oczodoły, a sztywny szedł przed siebie i nie widząc nikogo. Vi zobaczył co zrobiłem i zdjął swoją replikę i zrobił to samo kolejnym dwóm. Zadziałało. Może głowy nie przestrzelimy, ale jak już wspominałem krzywdę da się zrobić.
Chłopaki stali i patrzyli jak kończymy.
- Szkoda, że mojego kałasza zostawiłem w domu - powiedział Młody.
Z tyłu usłyszeliśmy dziwny dźwięk. Oglądamy się, a tam znajoma horda wyłazi zza skrzyżowania. Za daleko żeby strzelać więc ruszyliśmy wzdłuż stawu i na rynek. Po drodze zdarzali się sporadyczni sztywni, ale bez większych grup. Koło ratuszu zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby zdecydować gdzie idziemy.
Na drodze do domu Benego było widać już grupę około 40 sztywnych, a to byłoby za dużo dla nas, po takiej walce i kawałku jaki zrobiliśmy od szpitala. Czułem zmęczenie, wszyscy dyszeli ciężko.
- Lecimy do mnie - powiedział Vi i wyciągnął klucze.
Na Krakowskiej było bardzo ślisko, wczoraj musiała tu być niezła rzeźnia, wyglądało to tak, jakby ktoś szlauchem lał czerwoną farbę po kostce brukowej. Naprzeciwko banku stała grupa sztywnych i patrzyli się na szybę, widzieli siebie, ale nie kumali co się dzieje, co jakiś czas jeden z nich jak ryba w akwarium chciał wejść w zwierciadło i uderzał w nie nosem. Po cichu przeszliśmy za ich plecami.
Kiedy Vi otwierał drzwi jeden ze sztywnych się odwrócił i ruszył na nas, ale reszta została.
- Jest mój - powiedział Beny i sprawnym machnięciem szpadla przeorał mu mordę od mostka po czubek głowy tak, że już nie wstał. Przestało się już dla nas liczyć to, że to byli kiedyś ludzie. Traktowaliśmy ich jak drapieżców, którzy tylko wyglądają jak oni… To była bardzo dramatyczna scena, ale przełom był najgroźniejszy dla naszego życia.
Vi zamknął drzwi na klucz. Klatka była czysta, mieszkania też, bo przecież wcześniej robiliśmy rekonesans. Zabarykadowaliśmy drzwi na samej górze, w mieszkaniu i padliśmy na podłogę. Teraz wyszło zmęczenie i nerwy, trzęsące się ręce, łzy, drżenie rąk...
Spojrzałem na zegar i mówię:
- Chłopaki dopiero 8:50.



JJ; Vi




Zdjęcie zrobione Polaroidem Viego o 9:00 tego samego dnia, widok na Krakowską z mieszkania Viego, na ulicy widać kilku sztywnych.
==

3 komentarze: