Łączna liczba wyświetleń

sobota, 10 grudnia 2011

02.12.2010 - Żabka...

02.12.2010 - Żaba...
Deszcz zbudził nas następnego dnia. Popatrzyłem na zegarek, była godzina 10:27. Padało jak nigdy... deszcz postanowił chyba oczyścić miasto z krwi, było jej tak wiele. Reszta chłopaków wstała. Wszyscy usiedli przy stole, w kuchni u Viego. Pomimo całej tej sytuacji i gówna w jakim tkwiliśmy po uszy, można było ujrzeć na twarzach chłopaków iskierkę radości i nadziei. Daliśmy radę wczoraj czyli podołamy za każdym innym razem! Podczas śniadania JJ stwierdził, że prowiantu mamy zbyt mało aby wytrzymać tutaj najbliższe naście godzin. Ktoś musi udać się po najpotrzebniejsze rzeczy do jakiegoś sklepu.
- Żabka jest niedaleko. Sprawdzę z dachu gdzie są sztywni, a dwie osoby skoczą po żarcie – powiedział Vi.
- Ja pójdę, nie mogę tak siedzieć w jednym miejscu, zaraz mnie człon sztrzeli – powiedziałem.
- Idę z tobą, Misiek! – wtrącił Szybki.
W ten sposób zostałem ochotnikiem na wyprawę do Żabki. Jeszcze parę dni temu szedłem tam kupić paluszki, a teraz… . Dostaliśmy od Viego dwa worki po ziemniakach na łupy. Poprosiłem jeszcze go o jakiś plecak, tak dokładnie nie powiedziałem do czego jest mi potrzebny. Zeszliśmy na dół do drzwi od strony Krakowskiej. Musieliśmy je najpierw zluzować. Vi czekał na dachu i obserwował sztywnych. JJ z Benym mieli na nas czekać i w razie czego osłonić nas pod Bastionem w drodze powrotnej i zamknąć drzwi.
 -Misiek, bez kozactwa. Tyle. Widziałeś co się wczoraj działo… do zobaczenia.– rzekł JJ.
Słychać było z dachu „bażanta” to był znak, że droga czysta. Ruszyliśmy, pełny gaz, Szybki oczywiście zostawił mnie z tyłu, ale tylko dwa kroki. Nigdy wcześniej nie zapierdalałem tak szybko. Biegnąc uznałem, że te wszystkie filmy to ściema. Posrany byłem, pełna koncentracja, adrenalina zrobiła swoje i początkowo nie czułem zmęczenia. Szybki dobił do sklepu pierwszy i zamiast sprawdzić czy są otwarte zaczął je ładować z buta. Dobrze, że sobie nogi nie złamał, krewki dres.
- Co robisz?! - krzyknąłem i nacinsnąłem klamkę. Drzwi się otworzyły.
- Odsuń się pójdę pierwszy – powiedział Szybki uchylając drzwi. Siekiera w pogotowiu i ładuję się do środka. Wszedłem za nim i zamknąłem drzwi.
- Chyba czysto – stwierdził Szybki robiąc rundkę miedzy półkami.
- Ciii … morda - powiedziałem.
Na zapleczu można było usłyszeć mlaski i dziwne dźwięki jak by ktoś zajadał się obiadem u swojej babci.
- Trzeba tam wejść Szybki ale  powoli i dyskretnie nie wiadomo ilu ich jest.
Powoli zbliżamy się do kolejnych drzwi. Otwieram je, strasznie zaskrzypiały.
Na ziemi leżał jakiś facet. Nie wiadomo kim był bo jego twarz była już obgryziona, a teraz dwa popaprańce, ubrane w mundurki z Żabki dobierały mu się do bebechów. Staliśmy tak ułamek sekundy. Zobaczyłem worek, nóż i latarkę obok ich „ kolacji”. Dotarło wtedy do mnie, że nie tylko my wybraliśmy się po parówki z promocji.
- Kurwa! – Rzucił Szybki . Podbiegł i zaczął okładać jedną kasjerkę. Nie czekając zbyt długo rzuciłem się na drugą . Po kilku uderzeniach obie leżały bez ruchu.
- O w mordę! - krzyknąłem podekscytowany - ale rzeźnia!
- Pewnie, aż śniadanie podeszło mi do gardła… - zażartował Szybki i zrzygał się na tego faceta, który wcześniej był kolacją. Torsje, które ujrzałem w wygryzionej dziurze, tam gdzie kiedyś była twarz tego faceta, spowodowały, że nie powstrzymałem się i chlusnąłem jak z wiadra.
- Dobra, nie mów o tym nikomu… - powiedziałem - i bierz dupę w troki, mamy mało czasu, już mogą się tu zbliżać.
Pierwsze co Szybki spakował do worka to: apteczka i mała gaśnica z zaplecza, wziął również pakunek od tego gościa nóż i jego latarkę. Ja zająłem się alkoholem i papierosami. Zakupy zostały zakończone, zawsze marzyłem o tym żeby całe półki zsuwać do kosza, a potem bez płacenia iść na chatę. Teraz jakoś się z tego nie cieszyłem, zwłaszcza po tym co zrobiłem na zapleczu. Zgarnialiśmy wszystko co się dało i co miało sens, trochę wody, baterie, zapalniczki, wódka, wagony szlug, parę browarów, chleb - jeszcze dobry! - i trochę rzeczy z chłodni. W sumie to gorzała i fajki były najważniejsze. Uznałem, że skoro tak łatwo poszło to za kilka godzin mogę tu spokojnie wrócić po drugą turę…
- Misiek! Dawaj tutaj! Musisz to zobaczyć! - podbiegłem do Szybkiego stojącego obok drzwi do zaplecza . A tam, ten gościu, który przed chwilą był czyimś obiadem nagle wstał i zaczął obijać się o ściany, jego oczy zostały już pewnie przetrawione. W sumie to daliśmy dupy, zamiast typkowi poprawić żeby już nie wstał to naraziliśmy się na spore zagrożenie. Torsje z twarzy spłynęły po całym jego ciele. Smród...
Po udanej robocie usiedliśmy sobie pod lodówką z piwami i wzięliśmy po browarku i zrobiliśmy sobie małą przerwę. Dopiero później uświadomiłem sobie, że mijało właśnie pół godziny od naszego wyjścia. Mieliśmy być za 15 minut… .
- I co, kto to był? - spytałem Szybkiego, który trzymał w ręku portfel zaciukanego kolesia.
- Jakiś frajer z domków za stawem Kościuszki - odpowiedział - w sumie to wczoraj przebiegaliśmy koło jego chaty, może nas widział i nas szukał. Szkoda, że zginął.
Po wypiciu piwa zapaliłem szlugę. Dym uruchomił alarm przeciwpożarowy.
- Co jest, przecież nie ma prądu! - krzyknąłem
- O Ku..! Spier… stąd Misiek, zaraz ich będzie tutaj cała chmara! Zapomnieliśmy kompletnie o czasie, bierz worki i spadamy! - krzyknął Szybki.
Może to się wydawać proste, ale te wory były naprawdę ciężkie. Mielismy spore trudności z poruszaniem się. Na zewnątrz już było kilku sztywnych. Rzuciliśmy worki i zaczęliśmy ich siekać. Przez moment zdawało mi się, że słyszę „barzanta”.
- Szybki! Nie damy rady, zostaw ten syf i spadamy stąd - krzyknąłem.
Od strony Damrota i Zamkowej wsypywały się luźne grupki Sztywnych, po 3-4 sztuki. To skrzyżowanie tworzy literę Y, oczywiście jak na filmie, musieliśmy przejść przez widełki… .
Czułem już porządnego kloca strachu, ale co gorsza zaczynałem słabnąć. To nie film, że biegniesz ile chcesz bez przystanku. Nas dwóch a tu już z 15 sztywnych i ciągle przybywa. Widziałem u Szybkiego pianę na ustach, wpadł w jakiś trans. Wyglądał jak psychopata… ja pewnie też.
Uznałem w pewnej chwili, że żywcem mnie nie wezmą, uwalę ile zdołam, a potem mogę zginąć. Szybki z prawej cofał się wolno do tyłu. Myśl przyszła znienacka:
- Szybki, kurwa! Wracamy do Żabki! Alarm już nie chuczy!
Filmowa ciekawość, czy zombii potrafią naciskać klamki? Nie, nie potrafią i całe szczęście. Zaplecze było już oczyszczone. Szkoda tylko, że wory zostały na samym środku literki Y. Odsapnęliśmy kilka minut.
- Dobra jaki jest plan? - powiedziałem do Szybkiego.
- Właśnie miałem się o to ciebie spytać... - odrzekł.
- Nasi pewnie widzą, że jesteśmy odcięci, musimy szybko wyjść tyłem i dotrzeć do Bastionu bo będą po nas szli, a nie mogą ryzykować. Wyjdziemy na Zamkową, pod muzeum, a potem dalej na drukarską i obejdziemy bydlaków i wejdziemy spokojnie od Krakowskiej - powiedziałem.
- Tylko ostrożnie - odpowiedział Szybki.
Na podwórku było dwoje małych sztywnych. Ciężko było na sercu, ale tylko tak mogliśmy przejść… to było najcięższe z przeżyć jak do tej pory. Nawet siedzenie samemu do wieczora pierwszego dnia choroby nie zryło mi tak mózgu jak to… . Ktoś krzyknął z okna:
- Wyjazd stąd! Bo ściągniecie na nas te potwory, gnoje!
Nic nie odpowiedzieliśmy tylko wyszliśmy na Zamkową. Kilku się tam kręciło. Na szczęście byli czymś zajęci… Bastion można było obejść po dachach do okoła. Ciągnie się wzdłuż Krakowskiej, Drukarskiej i Zamkowej. Zamkowa jest jednym z ramion litery Y, nad ramieniem której kto stał? Vi! Sztywni byli zaabsorbowani właśnie nim albo raczej dachówkami, które rzucał im pod nogi. Jebany, wiedział idealnie co zrobimy. W tej chwili ratował nasze tyłki.
- JJ i Beny wyszli już po was na Drukarską, tam się spotkacie! Żabka odcięta!
Bez żadnego gadania, jazda i znowu sprint. Alarm zaprosił pod Żabkę około 200-300 sztywnych. Gdyby nie wyjście awaryjne to byśmy teraz byli w niezłym gównie.
Na Drukarskiej przywitał nas Beny:
- Ch… wam w dupę debile! Fajki macie? - spytał.
- Tylko kilka paczek, reszta została w worach - odpowiedziałem.
- Morda panowie bo inaczej zostaniemy tu na wieki. Wąska i Piekarska pełne, ale te debile się odbijają od ścian. Powinniśmy dać radę dojść do Bastionu bez zwracania uwagi. Młody czeka na nas przy drzwiach - powiedział JJ.
Bez zwłoki ruszyliśmy. JJ mówił prawdę, obie ulice były pełne, a sztywni odbijali się od siebie i ścian. Kiedy Vi zrobił „bażanta” Młody wyskoczył do nas i coś chlapnął głupiego. Nie zwróciłem na to uwagi bo zobaczyłem co się dzieje pod Żabką, w której przed chwilką byliśmy. Jeden wielki kocioł sztywnych, jak na koncercie. Tylko brakowało muzyki i pogo do tego obrazka. Napierali na drzwi, które teraz puściły i horda wsypała się do środka. Byliśmy tam raptem 2 minuty temu.
- Dawaj fajki - powiedział Młody kiedy już zamknął za nami drzwi - szkoda, że żarcia nie ma, ale aż mnie ssie, daj zapalić.
- Co tam się stało? - spytał JJ - co ty, koniec świata, miasto puste, a ty nawet sklepu nie potrafisz obrobić - dodał i zaczął się śmiać.
- Żałujcie, że nie widzieliście tego z góry - powiedział Beny - nieźle żeście ich siekali, jak jacyś poryci drwale. Ruszyliscie tym alarmem całą hordę z Zamkowej i Damrota.
- Sztywni w dresach, czaisz? - powiedział Młody i ściągnął dym.
- Musimy wzmocnić drzwi bo mogą nie wytrzymać ewentualnej hordy - powiedział JJ - a wy za karę idziecie do piwnicy po ogórki. Dzisiaj to zjemy na obiad i resztki z konserw, palacze!
- Podziękujcie Viemu. Gdyby nie on, to teraz byście byli gównem sztywnych- dodał Beny.
Staram się nie myśleć o tej dwójce za Żabką… to nie ludzie tylko… właśnie tylko co…?
Więcej ludzi przetrwało, ale chyba raczej nie są nastawieni pokojowo wobec nas. Mamy farta, że jest Bastion. Po tym co spotkałem dziś na ulicy wiem, że w zwykłym mieszkaniu nie jest bezpiecznie.

JJ;Misiek
==
Widok na Żabę i literę Y, fotka zrobiona Polaroidem Viego. Wejście do Basionu od Krakowskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz