Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 22 grudnia 2011

3.12.2010 Rekonesans...

3.12.2010 Rekonesans...
            Rano, jak już wstaliśmy, uznaliśmy, że tym razem nie będziemy się narażać na wyłażenie z Bastionu w ciągu dnia i sprawdzimy jak jest w nocy. Mieliśmy już jakiś pogląd po tym pierwszym wypadzie. W dzień zawsze był problem i sieczka. Że był już grudzień to postanowiliśmy wyjść po zmroku na miasto. Musieliśmy w końcu zbadać miasto i to co zostało na ulicach.
- Zbierać dupy! - powiedział Vi koło godziny 18:00.
            Jak na wycieczce szkolnej udaliśmy się na Krakowską. Skierowaliśmy się w stronę Rynku i ogólnie tej ważniejszej części miasta…
Ja - łom, Młody - siekiera, Beny - szpadel, Misiek - kij od flagi, Szybki - nóż, Vi  - jakiś pręt metalowy, no i do tego oczywiście nasze pukawki zabawki, które nam już kilka razy uratowały życie…
- Czego tak właściwie idziemy szukać? - spytał Młody.
- Wszystkiego… - odpowiedział mu Beny.
            Niezła z nas gromadka musiała być. Dalej, Rynek - zastawiony samochodami. Żabka w Rynku  chyba była jeszcze niesplądrowana. Minął co prawda od masakry dnia pierwszego pewien czas, ale ci co przetrwali i nie byli takimi pojebami jak my, korzystali z zapasów domowych, a że Vi miał akurat tego dnia pustą lodówkę to byliśmy zmuszeni polować.
            Tu i owdzie leżały ścierwa ludzkie. W miejscu, którym wspominałem, tam koło taksówki, leżało ścierwo jakiegoś gościa, chyba taksówkarza (widzieliśmy to wtedy w nocy, na fazie). Dalej koło restauracji było kilka ciał, elegancko ubranych, pewnie poszli na pizzę dupki i ich tam złapało.
            Nagle z lokalu dobiegł do nas dźwięk, na bank było to sztywny, ale uznaliśmy, że niech sobie tam siedzi i nie będziemy ryzykować, zwłaszcza, że było bardzo ciemno i byłoby ciężko tam teraz włazić ze szpadlem, a w tej sytuacji to i po kiego grzyba do pizzerii?
            Idziemy dalej. Uznaliśmy, że pójdziemy Piłsudskiego w stronę LO i potem pod nocny, koło hotelu i dalej w stronę osiedla mojego. Feralnego dnia było widać wielką łunę w tym rejonie. Teraz wiem jaka sieczka tu była. Ktoś podpalił kamienicę na Piłsudskiego, na samym końcu tam gdzie był fotograf itp. Zjarało się kilka budynków, a koło księgarni leżało na pół spalone ścierwo… masakra jakaś, jak by bomba pizła w nasze miasto.
            LO jeszcze kopciło. Spełniły się marzenia każdego nastolatka… spaliła się szkoła, heh. Szkoda bo chodziłem tam kiedyś, ale i tak większość pedagogów jak dla mnie nadawała się do zwolnienia, z nielicznymi wyjątkami...
W czasie naszej wędrówki nie napotkaliśmy sztywnych, oprócz tego, który był w pizzerii. Ciekawiłem się gdzie te zwierzęta się chowają na noc. Może w piwnicach?
            Koło nocnego(zwanego przeze mnie szambertem) i hotelu słyszeliśmy kilka razy jak ktoś starał się cicho zamknąć drzwi czy okna. Ludzie przetrwali, ale gorzej niż sztywnych bali się żywych. Masakra jakaś, nikogo byśmy nie skrzywdzili, bez powodu.
            Nagle w oknie hotelu, który nieczynny był już od lat, pojawił się jakiś dziadek i cos do nas gada…
- Uciekajcie, tu jest niebezpiecznie, ściągniecie ich tu! - pisnął i zamknął okno. Chyba zgasił jakąś świeczkę bo było już ciemno w jego oknie.
- Co robimy?- powiedziałem.
- Sra pod siebie ze strachu, musimy zobaczyć co i jak w pobliżu - powiedział Misiek - chociaż szczerze mówiąc czuję się jakoś nieswojo.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem się swojo - odpowiedziałem.
- Idziemy dalej, przejdziemy Byczyńską, jesteśmy już tak daleko, że szkoda teraz nagle wracać, chcecie peta? - spytał Beny.
- Dawaj - powiedział Vi i odpalił każdemu.
            Wpakowaliśmy się na Byczyńską… na wysokości pomnika Dzierżona zamarliśmy…
- O kurwa, tu są! - powiedział Vi.
- Pod kamienicę wszyscy i w krzaki - powiedziałem.
- Morda w kubeł - dodał Szybki.
            Było słabo widać, ale w parku było… nie wiem ilu, ale chyba z 2000 sztywnych albo i więcej. Chodzili wolnym krokiem i odbijali się od siebie. Jak by nas zobaczyli, to horda, która by wpadła do miasta stratowałaby chyba budynki.
- Co oni tutaj robią? - spytał Vi - Widzicie coś więcej?
- Gówno jedno wielkie, dawaj zmywamy się po krzakach dalej w stronę zawodówki i tam pogadamy - odpowiedział Misiek.
            Spokojnie, powoli i skitraliśmy się koło kolejnego sklepu naprzeciw szkoły.
- Widzieliście to? - spytałem.
- Nie, kurwa, widziałem wycieczkę szkolną - rzucił Beny.
- Mało ich było, powinno być w mieście ponad 20 000, ile mogło być w parku - spytał Misiek.
- Jak dla mnie to ponad 2 tysiące - powiedziałem - ale parę kroków stąd jest następny park, a koło Bastionu następne 2… już wiem skąd tak nagle się brali z Damrota.
- W mordę, musimy być bardziej ostrożni na Krakowskiej i w Rynku - dodał Vi.
- Dobrze, że nas nie widzieli - powiedział Młody.
- Właśnie nie widzieli… co jest ślepi są w nocy czy co? Pierwszego dnia też ledwo co nas dojrzał jeden i prawie nas minął. Jak zobaczycie gdzieś pojedynczego wędrownika to go sprawdzimy najpierw co? - zagadnął Beny.
- Ten pierwszy nas późno zobaczył wtedy, głośno byliśmy i się obejrzał - powiedział Vi.
            Okazja szybko się przytrafiła… niestety albo i stety. Zza sklepu przed zawodówką wyszedł sobie jeden sztywniak, a my stoimy sobie przy drzwiach i palimy pety…
- Chłopaki patrzcie - szepnął nagle Misiek - to nasza okazja.
Sztywniak szedł wolno, tak jak jakiś ślepiec. Obrócił się nagle w naszą stronę i tym samym krokiem skierował się ku nam. Nie przyspieszył ani nic w tym stylu szedł sobie środkiem chodnika. Ciary miałem na plecach, wszyscy przycisnęliśmy się do szyby sklepu i patrzyliśmy na ten spacerek. Oczywiście ręka na łomie zaciśnięta, widziałem, że chłopaki też byli nakręceni. Spokojny oddech i tak sobie stoimy, sześciu wybrańców…
Zamarliśmy bez ruchu, tylko wolny oddech było słychać. Kiedy sztywny się do nas zbliżył nie dojrzał nas. Wolno przeszedł obok,. Zajebiście, nie widzą w nocy. Ciekawe jak reagują na dźwięk, myślałem.
- Może go spróbujemy na dźwięk wziąć teraz, co - szepnąłem do Viego.
Ten nic nie odpowiedział i zaczął cicho robić bażanta. Kiedy zrobił go nieco głośniej sztywny stanął. Kiedy powtórzy, sztywny się odwrócił i zaczął iść w naszym kierunku.
- Jebani, mamy ich - szepnął Vi - w nocy słabo widzą, albo wcale, ale mają wyczulony słuch, a w dzień lepiej widzą, ale łatwo zwrócić ich uwagę czymś, nie? - zakończył.
Niestety nie zdążyłem odpowiedzieć bo za nami w sklepie coś się stało. Oglądamy się za siebie, a tam za szybą ze 30 sztywnych kręci się jak gówno w przeręblu i odbijają się od siebie.
- Kurwa mać! Sztywni!!! - krzyknął Młody i skoczył na środek chodnika.
Ten, którego sprawdzaliśmy zaczął jęczeć i przyspieszył kroku ku nam, a ci którzy byli za szybą… zaczęli ryczeć i napierać na nią i na drzwi. Beny zamachnął się szpadlem i przetrącił łeb temu pierwszemu zdechłemu. Szyba w tym momencie puściła, a pierwszy sztywny się nabił na wystające szkło, które przeszło go na wylot i zaczął piszczeć, żył, ale nie mógł się ruszyć. Gorzej było z tą resztą bo już po nim zaczęli się przeprawiać na chodnik.
- Pierdolnij mu, pierdolnij mu!!! - krzyczał Młody.
Misiek się zamachnął i złamał kij na głowie pierwszego w kolejce:
- Szkurwa! - krzyknął.
Szybki zareagował machinalnie i wbił mu nóż pod brodę. Chyba zatrzymał się miedzy oczami sztywnego… ja jebię, jaki widok. Znowu zachciało mi się rzygać, ale wszystko potoczyło się tak szybko… Kolejka nie malała i następni włazili na górkę i chcieli się do nas wbić. Staliśmy tak chwilę i czekaliśmy, aż następny łeb będzie gotowy do ścięcia. Jedni zrzucali drugich itd…
Broń Benego okazała się najlepsza. Zawsze gadał, że jak byłaby taka zagłada czy inwazja zombii, to nie żadne tam kałachy, srachy czy inne lasery tylko naostrzyłby sobie jakiś dobry szpadel i nim rozwalał zagrożenie. Też i tak uczynił, jednym machnięciem przeorał łeb sztywnego, ale nie odciął go za jednym zamachem, to nie film…
- Spadamy stąd, zaraz się sami tam zaklinują, Beny jebnij jeszcze jednego! - krzyknął Vi.
Trochę huku narobiliśmy, ale szybko się oddaliliśmy od tego miejsca. Po chwili byliśmy koło świateł.
- Jak sieka! - krzyknął Młody.
- Jak ich zobaczyłem za szybą to myślałem, że nie damy rady się nawet ruszyć - dodał Szybki.
- Beny, twój szpadel jest zajebisty, daj mi go - powiedział Misiek.
- Spadaj, mówiłem, co najlepsze na sztywnych to nie, kija ci się zachciało - zmył go Beny.
- Jak trochę poćwiczysz to jednym uderzeniem głowę zetniesz, musimy iść do ogrodniczego, też chcę taką łopatkę na zombii! - powiedziałem do Benego.
        Sztywni w tym momencie wysypali się ze sklepu na ulicę. Byliśmy już jakieś 150-200 metrów od nich, także nie mogli nas ani widzieć ani słyszeć. A na dodatek stało sporo aut na ulicach, było w razie czego gdzie się schować. Ciekawe co z tym sztywnym, który został na tym szkle… może kiedyś go zobaczymy tam jeszcze.
       Zapaliliśmy po papierosie.
- Którędy teraz? - spytał Szybki - Może pójdziemy tam w stronę Kochanowskiego i zobaczę co z moją chatą?
- Spoko uderzymy tam i jeszcze zerkniemy czy widać coś z drugiej strony parku dzierżoniowskiego - odpowiedział Vi.
       Ruszyliśmy, teraz nieco szybszym krokiem. Cisza i spokój, ale po chwili znowu ktoś zatrzasnął okno(jakiś idiota huk robi po nocy!)
- Ja pierdzielę! Patrzcie tam! - krzyknąłem i wskazałem chłopakom niecodzienny widok.
       Na balkonie pierwszego piętra, zatrząśnięty, stał sobie sztywny. Pewnie wyszedł na peta jak się zaczęło czy coś i już tam został, a ktoś od środka go zamknął. Masakra jakaś…
- BU!!! - krzyknął Młody i sztywny zaczął dreptać w miejscu. Nagle przechylił się przez barierkę i przeleciał na ziemię. Było słychać jak złamał coś, chyba kręgosłup. TRZASK! Jakby się gałąź złamała, taka gruba i zaczęło bulgotać, a z pyska zaczęła mu się wylewać gęsta krew.
Masakryczny dźwięk i widok. Młody za każdym razem jak wyjdzie to ma jakiś przypał. Teraz znowu. Byliśmy maksymalnie spięci, a ten jeszcze nam funduje takie widowisko…
- Młody, szkurwa, morda debilu - krzyknął Beny - pojebało cię?!
Dreszcz za dreszczem mnie szył… nic nie mówiłem, ale też byłem zły. Od razu zrobiło mi się bardzo zimno i zaczęło mną telepać… masakra ten trzask i potem bulgot... Trochę rzeczy widziałem już w ciągu tych kilku dni, ale często, za sprawą Młodego szczególnie, ryło mi psychę kolejny raz…
            Ruszyliśmy dalej, bez żadnego gadania. Na wysokości apteki Vi się zatrzymał i powiedział:
- Panowie, bandaże, woda utleniona, jakieś antybiotyki i inne leki by się nadały w tej sytuacji. Tyle łazimy i nic nie mamy do tej pory.
- Dobry pomysł, Beny będziesz wiedział co brać? - spytałem.
- Powiem jak już będziemy w środku, powinna być pusta bo tego dnia miała dyżur inna apteka - odpowiedział - wejdę tylko z Vim, a wy zostańcie na czatach.
- Spoko - powiedział Misiek.
       Musieli wybić szybę żeby wejść, dobrze, że alarm nie wył jak w Żabie, z dupy nagle. Nie było ich kilka minut, cisza.
       Nagle było słychać głuche uderzenia. Wymieniłem się na czas zakupów z Benym bronią. Nie było krzyków toteż nie reagowaliśmy. Wrócili z pełnymi plecakami medykamentów.
- Co to było? - spytałem.
- Był jeden sztywny w kantorku, ale dostał porządnie i już nie wstał - odpowiedział Beny.
- Kurwa, mało brakło, a by mnie złapał za szyję, jak byłby dzień to by było ze mną kiepawo, dzięki Beny - powiedział Vi - dobrze, że byłeś w pobliżu. Odwracam się i grzebię w półkach, a tam za mną, zza kotary wychodzi sztywniak. Widocznie zareagował na dźwięk . Babeczka w fartuchu aptekarskim… odwracam się a tu już Beny z łomem, odepchnął ją mocno z buta, poleciała w regały i potem ją skasował…
       Widać było, że Vi się ostro spiął. Chwila nieuwagi mogła skończyć się tragicznie. Dobrze, że nic się nie stało.
- Idziemy panowie - powiedział Misiek - spierdalamy stąd, już dochodzi 20:00, prawie 2 godziny sobie tu spacerujemy.
- Proponuję jeszcze zahaczyć o kiosk ruchu i troszkę malborasków zgarnąć - powiedział Szybki.
- Dobry pomysł - dodał Beny.
       Obrobiliśmy jeszcze kiosk, który stoi naprzeciw apteki i poszliśmy dalej.
- Co z monopolowym? - spytał Vi.
- Nie wiem, wolę wracać, mamy dużo kiepów, a z chlaniem to tylko problem. Jakieś piwo i wódka powinny jeszcze być na stanie - rzekłem - szkoda ryzykować.
       Też tak zrobiliśmy.
- Z tego wszystkiego zapomnieliśmy skręcić do mnie w Kochanowskiego - zagadnął Szybki.
- Stary jutro wieczorem tam skoczymy i jeszcze jak się uda to może w moje strony zajrzymy… - powiedziałem.
       Ciężko było wracać teraz do domu… nie wiadomo było co tam możemy zastać. Szczerze mówiąc to wołałem siedzieć w Bastionie, inni chyba też, ale Szybki bardzo chciał wracać.
- Idę sam, wracajcie i czekajcie na mnie na Krakowskiej i dołączę do was - szybko powiedział, jak to Szybki.
- Pójdę z tobą - odpowiedział Misiek - zawsze większe szanse powrotu. Tylko dajcie mi jakąś broń.
- Masz mój łom… tylko go nie zgub albo nie pobrudź - mówię do Miśka.
- Na luzie!
- Kto pierwszy dotrze do Rynku ten czeka na resztę przy wejściu na Krakowską, koło Żaby - mówi Vi - i bez kozactwa, kurwa mać, do zobaczenia!
       Bez słowa zawrócili, nie poszli przez garaże tylko normalnie ulicą. My ruszyliśmy przez Grunwaldzką…
Stary widok pod nocną Żabą. Podeszliśmy pod okienko. Szybka była wybita, Młody znowu zrobił swoje BU do środka i odskoczył.
- Co jest? - pytam.
- Kurwa, Szakira! - krzyknął Młody.
- Musiało ją tu złapać, zawsze siedzi w nocy - dodał Vi.
- Rozwalimy ją? -  spytał Młody.
- Nie, szkoda ryzykować, niech nam tu pilnuje dobytku w razie czego - zakończył rozmowę Vi.
       Byliśmy już koło PKS-u, a to oznaczało, że nasi powinni już być na Kochanowskiego. Miałem ciągle nadzieję, że nic więcej się nie stanie tego dnia. Doszliśmy Grunwaldzką do Ściegiennego i potem spokojnie na Rynek i koło Żabki czekaliśmy na resztę naszej drużyny. Oczywiście w ciszy, tylko zapaliliśmy znowu po jednym dla zabicia czasu. Po chwili zapaliliśmy po kolejnym, potem znowu po jednym. Przy czwartym mówię:
- Nie chcę już bo rzygać mi się chce, i tak się nie zaciągam, tylko trochę martwi mnie to, że ich jeszcze nie ma, ile minęło od rozejścia?
- Z pół godziny - rzekł Vi.
-Myślicie, że coś poszło nie tak? - zagadnął Młody.
- Nie wie………… ja pierdolę, szłyszycie? - powiedział Beny, wstał z murku i złapał za szpadel.
Vi też się poderwał i sprawdził swoją broń czy jest gotowa do strzelania, w sumie to i tak nie widzą sztywni tylko reagują na dźwięk i po chwili wyjął pręt.
- Patrzcie ma Piłsudskiego co to jest, co to kurwa jest?! - krzyknął Młody.
- Morda, czekamy ile tylko się da, to mogą być nasi - powiedział stanowczo Vi.
       Niebo było do tej pory przysłonięte przez chmury. Kiedy ukazał nam się satelita to przyznam szczerze, że mało brakło i zesrałbym się pod siebie na miejscu, kiedy ujrzałem tę scenę koło kościoła ewangelickiego…
- Przygotujcie się panowie - powiedział Vi - JJ sprawdź kałacha, mam plan…
………….
[Idę teraz na dziedziniec naszego Bastionu, coś tam mamy do roboty i nie mogę tyle czasu siedzieć nad kroniką, dokończę później]

JJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz