Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 25 grudnia 2011

3.12.2010 Ciąg dalszy...

3.12.2010
Jestem już. Z chłopakami grzebiemy przy pewnym samochodzie, ale o nim wspomnę przy innej okazji, teraz wracam do 3.12.2010…

- Przygotujcie się panowie - powiedział Vi - JJ sprawdź kałacha, mam plan…
       Co się działo koło kościoła ewangelickiego? Było widać zbitą masę sztywnych, łazili w kółko jak pingwiny na pizgawicy. Ktoś ich musiał ściągnąć w ten rejon, albo gdzieś niedaleko się pokitrali w stadko. Kotłowali się i zmierzali w naszym kierunku. Nie przyspieszali, dlatego korzystaliśmy faktu, że nas nie widzą i czekaliśmy na naszych. Nie powiem, że nie byłem zdenerwowany bo widząc tę masę czułem jak zbiera się we mnie strach i już chciałem spieprzać do Bastionu. W Rynku, nad sklepem wędkarskim ktoś był w oknie, albo sztywny albo żywy, nie wiem. Masa zbliżała się do nas, spokojnym tempem, wolnego chodu… 200 - 800 ich było, trudno określić po nocy. Przy spotkaniu w dzień możliwa byłaby tylko ucieczka. Po chwili Młody krzyknął:
-O kurwa! to chyba Misiek! ( kilkadziesiąt głów z masy skierowało się w naszą stronę po tym krzyku)
Miał rację, od strony hotelu w Rynku szedł sobie Misiek z Szybkim i niczego się nie spodziewając mieli zaraz się na nich natknąć, a wtedy byli bardzo blisko ich dwojga.
- Nie zdążą przed tymi bydlakami - powiedział Vi - teraz to mam gówno, a nie plan. Młody! Słuchaj uważnie, ściągniemy sztywnych na Krakowską, ty pobiegniesz drugą stroną rynku i dasz chłopakami znać co robimy żeby im się nie pojebało wszystko. Zrobimy hałas, horda wejdzie tutaj, wejdziemy do Bastionu i zrobimy wam przejście w bramie. Jazda!
       Młody ruszył. Horda była już w okolicy zieleniaka, połowa drogi do nas. Misiek chyba już spostrzegł zagrożenie i z Szybkim szli równoległe do masy i byli już koło apteki. Młody do nich doszedł i przekazał info. Plan wydawał się łatwy, ale trzeba było jeszcze zrobić przejście z tyłu, a chłopaki mieli stać tam i czekać na nas. Dlatego Vi zaczął walić w szybę od sklepu żeby zwabić palantów i zostawić czystą Zamkową.
Teraz z perspektywy czasu wiem, że to było bardzo nieprzemyślane. W ogóle z dupy wypad po całym mieście w nocy! Bez żadnego konkretnego celu! Co za głupki! Teraz byśmy na pewno nie popełnili takiego głupstwa…
- Kurwa idą na nas! - krzyknąłem - cofamy się!
       Robiąc dużo hałasu cofaliśmy się w głąb Krakowskiej. Co było nieprzemyślane? A choćby to, że z bocznych ulic Krakowskiej zaczęli się też schodzić sztywni…
- Sztywni!!! - usłyszałem nagle, to Beny, który był już najbliżej Bastionu.
Między mnie i Viego, a Benego który był raptem kilkanaście kroków dalej, wpadło nagle 5 umarlaków. Obejrzałem się, żeby zobaczyć jak daleko jest horda(wtedy może z 35-45 metrów), która szła już o wiele szybciej. Po ulicy ganiały tłuste szczury - zżerały ścierwo, które zalegało na Krakowskiej. Jaki obraz!
Ta mała grupka szła w naszą stronę. Beny reagował bez namysłu. Zamach i uderzenie, jeden padł, zaraz drugi, trzeci. Vi też nie próżnował, ciachał równo. Mieliśmy trochę przewagi bo była noc. Oddałem swoją broń Miśkowi, dlatego nie zbliżałem się do nich.
Ruszyliśmy biegiem do drzwi Bastionu:
- Kurwa są blisko, szybciej kurwa szybciej!!! - krzyczałem do Viego.
- Kurwa nie mogę trafić do dziurki!!! WYPIERDALAJ! - ryczał.
- Panowie spokojnie - łagodził Beny zdenerwowanym głosem - JJ bierz broń, wchodzą z drugiej strony jebani!
Vi mocował się z drzwiami, a ja z Benym doskoczyliśmy do zombii. Horda był coraz bliżej… Beny rąbał jak zawodowiec. Jednym strzałem unieszkodliwiał sztywnego… położyliśmy kilku. Ci, którzy dostali ode mnie leżeli na ziemi, ale jeszcze się ruszali. Beny jednego dobił. Moja broń nie była tak do końca skuteczna.
- JAK?! - krzyknął Beny.
Brak odpowiedzi. Jeszcze chwila, a bym się porobił chyba. Otworzyły się drzwi i wskoczyliśmy do środka. Sztywni byli od nas jakieś 10 metrów. Vi zasunął zamki i zaczęliśmy jak najciszej zastawiać drzwi. Nie widzieli nas bo by zaczęli napierać na drzwi. Horda przetaczała się przez Krakowską…
       Usiedliśmy za barykadą.
- Ja, pier - do - le - wyjąkał Vi - jeszcze nigdy nie byłem tak posrany. Nie mogłem trafić kluczem do dziurki, a jeszcze żeś JJ mnie pogadaniał, pało!
- Spoko, patrz jak mi się trzęsą ręce - odpowiedziałem - ale niewiele brakowało stary.
- Ciekawe gdzie teraz pójdą, na Damrota, rondo czy na Zamkową - dorzucił Beny.
- Brama! - krzykną Vi i zerwał się.
Z tego wszystkiego zapomnieliśmy o reszcie chłopaków. Mieliśmy im utorować drogę…
Jazda, odrzucamy żelastwo, dobijamy do dziury. Nikogo nie ma. Vi wystawia łeb i mówi:
- JJ dawaj kurwa pręt!
Podałem mu i ten zniknął w ciemności. Beny za nim. Złapałem co było twardego pod ręką i też wyskakuję.
       Na środku Zamkowej, na wysokości bramy Misiek, Szybki i Młody, otoczeni przez sztywnych walczyli o życie. Vi położył jednego, drugiego, trzeciego, machał pałką jak jakąś szablą. Beny to samo. Jeden za drugim padał. Było ich może z 50. Na ziemi leżało już z 20. Chłopaki mieli niezłą siekę tutaj.
- Wycofujemy się! - krzyknął Vi.
       Skierowali się w naszą stronę. Zrobiliśmy taką małą wyrwę w kotle. Kurwa mać… jak na jakimś filmie. Chłopaki rozbijali sztywnym głowy, a krąg się zacieśniał i zacieśniał. W momencie gdy zrobiło się już ciasno pojawiliśmy się my i jakoś się udało.
Młody wsunął się pierwszy, za nim Misiek, Szybki, ja, Vi i Beny na końcu. Jak wyłaził Vi to jeszcze było słychać jak Beny uderzył ostatniego.
- Zaklejamy dziurę - powiedział Vi.
       Zastawiliśmy wejście tak, że tylko bomba mogła je otworzyć…
- Co tak długo - powiedział Misiek kiedy już skończyliśmy.
- Nie mogłem trafić kluczem do dziurki - odpowiedział Vi - i inne takie po drodze.
       Siadłem sobie na dziedzińcu Bastionu i wszystko ze mnie zeszło, siedziałem tak kilka minut, drżączka rąk, nóg, szybki oddech. Pompa schodziła… Zapaliliśmy po papierosie.
       Szybki się trząsł i patrzył błędnie przed siebie. Chyba był w szoku. Młody to samo tylko, że siedział na krześle i patrzył pod nogi. Ślina ciekła mu z buzi i kapała na bruk. Misiek chyba się lepiej trzymał, ale ręce chodziły mu jak w delirium alkoholowym. Ledwo trafił petem do gęby. Beny chodził tam i z powrotem. Vi stał przodem do ściany i opierał przedramię na ścianie, a głowę na ręce i tak stał.
       Po chwili Młody powiedział łkając przez łzy:
- Myślałem, że już koniec, że mnie wpierdolą żywcem kurwa!
- Młody już dobrze, dałeś radę - zagadnął spokojnie do niego Misiek, głos mu drżał.
- Nic nie jest dobrze, nic. Widziałeś co tam się dzieje kurwa?! - krzyknął - Pierdole!
- Zapal jeszcze jednego, dobrze ci zrobi - powiedziałem - tu jesteśmy bezpieczni.
- Gówno prawda - nagle wtrącił Vi - musimy się lepiej zorganizować, przygotować plany ucieczki, wystawić warty, mieć spakowane plecaki, zdobyć lepszą broń, a nie pałętać się jak zjeby po nocy!
- Co się ciskasz, nie chciałem iść kurwa! - powiedziałem.
- Ja też nie - dodał Beny.
- To wyjdzie na to, że was namówiłem, jebał cię pies!- powiedziałem - Nikt nie zgłaszał sprzeciwu czyli każdy chciał iść! Wszyscy podjęliśmy decyzję.
- Pierdole was - dodał jeszcze Młody - w dupie to mam! I was też zjeby!
       Zaczęła się kłótnia, doszukiwaliśmy się winnych dzisiejszego zajścia itd… Młody nas zwyzyywał. Myślał w kotle, że nie otwieramy bramy bo chcemy ich wykończyć, że niby żarcia starczy dla 3 osób dłużej itd. Poryło go w stresie, sami byliśmy posrani na Krakowskiej i stąd to wszystko. Ani razu nie miałem takiej myśli żeby zostawić kogoś od nas, co innego jak by byli obcy.
       Jak już skończyliśmy się wyzywać zaczęła się konkretna gadka. Pompa zeszła, ale wyszło co komu leży na sercu i co zrobiliśmy źle.
- Jestem zjebany jak szmata - powiedział Vi - jutro rano wstajemy i robimy konkretny plan. Podział obowiązków, wart, itd. Jutro wszystko ustalimy, teraz mam dość i idę spać - zakończył zrezygnowany.
       Zaczynaliśmy lekko świrować. Za drzwiami była zagłada, a my w tym wszystkim urządziliśmy sobie spacer po nocy, racja bez sensu akcja, z dupy. 
Szybki znalazł w domu zabryzgane ściany krwią i żadnego ciała. Dlatego był taki zbity. Jak powiedział nam co zastał w domu to aż mnie zemdliło Marne były szanse znalezienia bliskich żywych… o tym później, teraz nie chcę sobie psuć humoru… Nie dziwię się chłopakom, że zaczęliśmy pękać, w ogóle to byłem w szoku, że tak długo wytrzymaliśmy. Dobrze, że nikomu nic się nie stało tej nocy, bo nie wiem jak byśmy to przeżyli. Młody by chyba odpadł całkiem, Szybki też, a ja to już całkiem bym zdechł psychicznie. Masakra jakaś.
       W nocy było słychać jak ktoś z naszych płakał. Nie wiem kto. Wydawało mi się nawet, że dwie osoby płakały, ale nie rozmawialiśmy o tym następnego dnia.
       Te wszystkie akcje, pompy i stresy wyszły tego wieczoru na dziedzińcu. Tylko tak się może wydawać, że to nic, że siekasz ludzi na ulicy a potem idziesz na obiad do Bastionu… wszystko wyszło mniej więcej tak jak wspomniałem. Teraz miał nastać czas zmian na lepsze, lepsze jutro, heh, slogan wyborczy, może by tak urządzić wybory na prezydenta Bastionu? Ehh.

JJ
=

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz